Zdumiewa niezdolność naszego państwa do załatwienia spraw, wydałoby się, oczywistych. Jak w przeboju Elektrycznych Gitar - przewróciło się, niech leży. Tych spraw jest mnóstwo i mają różną wagę, czasem ciężką a czasem piórkową. Ale wszystkie bez wyjątku zatruwają życie milionom Polaków. I zdaje się, że już nawet przyzwyczailiśmy się, że coś nie jest załatwione, choć załatwionym być dawno powinno. Jak w rosyjskim powiedzeniu, „takie życie, nic nie poradzisz”. Celowo nie będę pisał przy tej okazji o tym, o czym inni piszą, czyli o PKP, autostradach, kabaretowo długich procesach sądowych, interesach narodowych, krzyżach czy reformach.
Zacznijmy od sprawy wagi ciężkiej. W 2010 roku pod Nowym Miastem nad Pilicą doszło do straszliwego wypadku. Zderzyły się ciężarówka marki Volvo i bus Volkswagen Transporter. Zginęło 18 osób. Bus nie był przystosowany do transportu takiej liczby ludzi. Od tego czasu media systematycznie informują o zatrzymaniach przez policję kolejnych przeładowanych ponad miarę busów. Informacje te jednak sugerują, że sytuacje przeładowywania busów należą do wyjątkowych. To uprzejmie donoszę panie naczelniku, że spod krakowskiego głównego dworca kolejowego codziennie odjeżdżają busy do małopolskich miejscowości, które to busy są tak przeładowane, że chyba bydło jest transportowane w lepszych warunkach. Wyjeżdżając z Krakowa, pojazdy te są na ogół tak zapakowane, że pasażerowie stoją dosłownie na jednej nodze, starając się złapać trochę tlenu w źle wentylowanych kabinach. Rzecz jasna, w razie wypadku drogowego, taki przeładowany bus staje się zbiorową trumną na kółkach.
I co? I nic. Jakoś nie udało się znaleźć rozwiązania, które zmusiłoby przewoźników do zakupu większej ilości pojazdów i przestrzegania limitu przewożonych pasażerów. W innych krajach się udało, a u nas nie. A mandaty, które otrzymują kierowcy, panowie przewoźnicy mają gdzieś. Może przydałoby się, aby paru decydentów przesiadło się z klimatyzowanych limuzyn do takiego busa. Jestem pewien, że po godzinie jazdy wiedzieliby już, jak sprawę załatwić. A wspominam tu o Krakowie, bo tam takie busy widziałem na własne oczy. Jestem pewien, że w innych miastach wygląda to podobnie.
Teraz nieco lżejsza sprawa, obrazująca „Jewropę pa polszu”. Jakiś czas temu samorządowi biurokraci podjęli decyzję o zakupie miejskich autobusów i tramwajów z oknami dostosowanymi do norm Unii Europejskiej, czyli z wąziutkimi lufcikami. Biurokraci jednak nie doczytali, że europejskie normy dotyczą pojazdów klimatyzowanych. A nasze samorządowe władze kupiły pojazdy po taniości, czyli bez klimatyzacji. Temperatura w takich zamkniętych pudłach dochodzi czasem do 50 stopni, ludzie mdleją. Bo ktoś na urzędzie chciał być prawdziwie jewropejskim desidentem.
Ale jest dobra wiadomość. Pojawiły się już autobusy i tramwaje z klimatyzacją. Lecz w tej dobrej jest i zła – klimatyzacja często nie działa. Wersja oficjalna – bo się zepsuła. Mniej oficjalna – bo komunalne spółki oszczędzają paliwo i prąd, potrzebne do działania klimatyzacji. Pisze się o tym, gada, a miliony ludzi (tak nawiasem, ci ludzie to też wyborcy - tu się kłania pytanie o przyczyny niskiej frekwencji wyborczej) dalej każdego lata słabną w transportowej duchocie.
Ktoś powie, że klimatyzowany tabor miejski dużo kosztuje. Dobrze, to popatrzmy na sprawy, których załatwienie kosztowałoby stosunkowo mało. W podziemiach warszawskiego Dworca Centralnego i przy wyjściach na Aleje Jerozolimskie są schody pozbawione podjazdów do transportu walizek na kółkach, wózków dziecięcych czy inwalidzkich. Co oznacza, że tysiące podróżnych, często cudzoziemców, musi codziennie taszczyć walizy lub wózki w rękach. Przez 20 lat wolnej Polski nie udało się załatwić takiej durnej sprawy.
Dodajmy przy tej okazji też inną sprawę - a mianowicie wind, usytuowanych przy podziemnym przejściu pod największym w stolicy Rondem Dmowskiego. Jedne są bezterminowo zepsute, drugich stan techniczny grozi uwięzieniem pasażerów. Są to faktycznie atrapy wind. I co? I nic. Przewróciło się, niech leży.
Wspomniałem o cudzoziemcach, co daje pretekst do opisu sprawy bardzo lekkiej, bo tyczącej nieciężkich obyczajów. Odwiedzając pierwszy raz nasz słowiańską urodą słynący kraj, obcojęzyczni turyści przecierają oczy ze zdumienia, widząc chodniki zasłane tysiącami ulotek z nagimi panienkami z agencji towarzyskich, czyli domów publicznych. Bo kolporterzy tych ulotek, ozdabiając nimi samochody nie łamią, wedle prawa, przepisów zabraniających zaśmiecania miejsc publicznych. U nas jedyną osobą, która może zostać ukarana za ulotki domów publicznych, jest kierowca, który wyjmuje te karteczki zza wycieraczki i rzuca na jezdnię. Policja czy straż miejska może wlepić mu mandat za zaśmiecanie ulicy. I co? I nic. W innych krajach udało się tę sprawę jakoś załatwić. Nie widać kolporterów agencyjnych ulotek, chodniki są czyste. A u nas – nie da rady, za trudna jest ta sprawa, na chodnikach nadal panuje bajzel.
Cudzoziemcy przeżywają też szok z innego, równie estetycznego powodu. Przekraczając granicę, od razu lądują na jarmarku wypełnionym pstrokatą tandetą i wizualnym kiczem. Takie bowiem wrażenie sprawiają tysiące reklam, które każdy sobie wywiesza gdzie chce i jakie chce. Szczególnie trasy dojazdowe do większych miast stały się rażącymi brzydotą tunelami zbudowanymi z reklam. I co? I nic. Prawo architektoniczne jest w tej sprawie bezradne. W innych krajach udało się wprowadzić architektoniczny ład . U nas nie. U nas musi być tandetnie.
Piszę o sprawach może nie tak istotnych jak układanie list wyborczych, za to porażających swoją oczywistością. Ale może u nas trzeba pisać o takich sprawach. W przebojowym programie „Kuchenne rewolucje” Magda Gessler tłumaczy restauratorom, że w ich lokalach powinno być czysto, smacznie i przytulnie. Co wydaje się oczywistą oczywistością. W końcu każdy producent samochodów wie, że powinny one mieć cztery koła, silnik i hamulce. A jednak przekonywanie właścicieli restauracji do tych oczywistości zajmuje Magdzie Geissler kilka dni .
Niestety, nie każdy ma siłę perswazji znanej restauratorki. Doskonale wiem, że z takiego pisania jak moje niewiele wynika. Wielokrotnie pisano i mówiono o potrzebie załatwienia różnych oczywistych spraw. I co? I nic. Dlatego zacytujmy na koniec fragment innego utworu Elektrycznych Gitar, bo idealnie komponuje się on z myślą przewodnią tekstu: „Wszyscy to wiedzą/ ale każdy powie wiele razy/ to jest potrzebne, to jest potrzebne/ bo wszyscy to wiedzą ale każdy powie wiele razy”.
Poglądy idące w poprzek politycznych podziałów, unikanie zamykania się w bańkach dezinformacyjnych, chętniej konkretne sprawy niż partyjne spekulacje.
Dziennikarz, publicysta, bloger, z wykształcenia historyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka