Są dwie wiadomości, jedna dobra, druga tragikomiczna. Dobra jest taka, że zmniejsza się ilość osób trafiających na SOR-y w wyniku użycia fajerwerków. Tragikomiczna – że warszawscy radni chcą zakazania używania ich w całej Polsce.
W reportażu Anny Korytowskiej opublikowanym na Onet.pl, pracująca od lat na oddziale ratunkowym lekarka opowiada, co się dzieje podczas sylwestrowej nocy. Z jej słów wynika, że dominują urazy u osób pod wpływem alkoholu, szczególnie głowy w wyniku upadku lub uderzenia butelką, a czasem po bójce. Nowy Rok to również dieta sylwestrowa, czyli bóle brzucha i nudności. „Na szczęście coraz rzadziej obrażenia powstałe w wyniku wybuchu fajerwerków” – mówi lekarka.
Jest to dobra wiadomość potwierdzająca, że akcje edukacyjne dotyczące odpowiedzialnego obchodzenia się z fajerwerkami, które prowadzi m.in. Stowarzyszenie Importerów i Dystrybutorów Pirotechniki, odnoszą skutek. Podwyższa się poziom świadomości, że nie należy bawić się fajerwerkami gdy się jest, mówiąc symbolicznie, nawalonym jak autobus do Mławy. Albo że nie wolno dawać ich do rąk dzieci. Czyli mówiąc niesymbolicznie, być głupim.
Tragikomedia radnych
A teraz to, co tragikomiczne. Portal TuStolica.pl poinformował, że warszawski ratusz, a konkretnie Biuro Ochrony Środowiska m.st. Warszawy, wystąpił do rządu o wprowadzenie w całej Polsce zakazu handlu materiałami pirotechnicznymi. Od razu dodajmy, że Minister klimatu i środowiska Anna Moskwa odrzuciła apel samorządowców. Stwierdziła, że istniejące przepisy dotyczące składowania i bezpieczeństwa użytkowania wyrobów pirotechnicznych są wystarczające.
Powodem napisania apelu są zwierzęta. „Podczas wybuchów sztucznych ogni i petard, którym towarzyszy huk i rozbłyski, zwierzęta wpadają w panikę i próbują znaleźć bezpieczne, ciche i spokojne miejsce” – przytacza opinię radnych TuStolica.pl.
Inicjatywa radnych byłaby tylko z gatunku komediowych gdyby nie to, że troszcząc się o zwierzęta, chcą zrujnować branżę pirotechniczną, która wypracowuje obroty na poziomie około 700 mln zł i z którą jest powiązanych ponad 25 tys. przedsiębiorców. Dla nich sprzedaż fajerwerków, szczególnie w okresie świąteczno-noworocznym, jest ważnym źródłem finansowym, często pozwalającym utrzymać rodziny na przyzwoitym poziomie życia. Zdecydowaną większość branży tworzą małe, często rodzinne firmy.
Wyborcze kalkulacje?
Rzecz jasna, rządzący stolicą lewicowo-platformerscy radni już spowodowali utratę głosów kilkudziesięciu tysięcy wyborców dla swych ugrupowań. Lecz ich kalkulacje mogą być inne. Z badania Ogólnopolskiego Panelu Ariadna wynika, że aż 65 proc. ankietowanych używało fajerwerków lub uczestniczyło w wydarzeniu z ich udziałem, oraz że 51 proc. Polaków jest przeciwna wprowadzeniu zakazu. Zaledwie 39 proc. badanych oczekuje dalszego ograniczenia dostępu do fajerwerków.
Ale… 48 proc. zwolenników zakazu mieszka w dużych miastach, a 56 proc. to zwolennicy Platformy Obywatelskiej. Czyli mamy elektrorat wielkomiejski. Do tego dochodzi 10 proc. osób nie mających zdania, czyli potencjalnie mogących je zmienić po myśli stołecznych radnych.
Edukacja albo puste apele
Udajmy jednak naiwnych i przyjmijmy, że politycy nie kierują się motywami politycznymi tylko szczerą troską o los zwierząt (nawiasem mówiąc, z informacji uzyskanych przez Stowarzyszenie Importerów i Dystrybutorów Pirotechniki wynika, że w Sylwestra nie odnotowuje się większej ilości zabłąkanych czy poranionych zwierzaków). No więc skoro radnym tak bardzo zależy na losie psów i kotów, to zamiast słać puste, bo skazane na nieskuteczność apele, powinni raczej wesprzeć edukacyjną akcję pirotechnicznego stowarzyszenia która uświadamia, jak chronić swe zwierzęta przed stresem wywołanym fajerwerkami.
Dalszy ciąg tekstu pod zdjęciem
Jednak idąc tropem rozumowania autorów apelu, można im podsunąć kolejne pomysły. Na przykład zażądania zakazu odbywania koncertów plenerowych, bo wedle naukowców Wojskowej Akademii Technicznej, wszystkie fajerwerki w tzw. bezpiecznej odległości nie przekraczają poziomu hałasu 120 decybeli. Tymczasem koncerty na żywo osiągają poziom od około 110 do 120 decybeli, a jeżeli uczestnicy znajdują się naprzeciwko głośników – nawet 140 decybeli. Można też wystosować apel o zakaz wszelkich pokazów lotniczych, one też nie są konieczne do życia jak młoty pneumatyczne, ani niezależne od człowieka, jak burze z piorunami.
Co by tu jeszcze zabronić, żeby nie było niczego
Lecz po co się ograniczać do dobrostanu zwierząt? Nadmierne spożycie alkoholu bywa powodem wypadków drogowych, bójek czy sprawdzania twarzą twardości gruntu. Zamiast popierać akcje edukacyjne producentów alkoholi w kwestii odpowiedzialnego picia, można zaapelować o zakaz sprzedaży piw, win i wódek. Co prawda przybliżyłoby to nas do Chicago z czasów pana Alphonsa Gabriela Capone i prohibicji, lecz radni byliby zgodni z swoją logiką rozumowania.
Można mieć obawy, czy podsuwanie takich pomysłów jest roztropne, bo nie da się wykluczyć, że radni je przeczytają i się nimi zainspirują. Może więc lepiej na serio zaproponować, aby wspólnie przeczytali zasady, jak pomóc zwierzęciu w Sylwestra.
Poglądy idące w poprzek politycznych podziałów, unikanie zamykania się w bańkach dezinformacyjnych, chętniej konkretne sprawy niż partyjne spekulacje.
Dziennikarz, publicysta, bloger, z wykształcenia historyk.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka