Kandyduje do Rady Warszawy, za co spadła na nią fala hejtu. Mimo to uważa, że trzeba być otwartym i rozmawiać. Boli ją wojna polsko-polska.
Elżbieta Wrotnowska-Gmyz jest z wykształcenia jest teatrologiem – ukończyła Wydział Wiedzy o Teatrze Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Od dziesięciu lat pracuje w Narodowym Centrum Kultury, obecnie jest zastępcą dyrektora ds. projektów edukacyjnych. Przez sześć lat kierowała, a teraz nadzoruje również Galerię Kordegarda przy Krakowskim Przedmieściu.
Ma 51 lat, z czego większość, bo 32, mieszka w Warszawie. Pochodzi z Siedlec. Mówi, że czuje się warszawianką „ze wszystkimi tego konsekwencjami”.
Prywatnie jest żoną Cezarego Gmyza - publicysty „Do Rzeczy” i korespondenta TVP w Niemczech.
W wyborach samorządowych 2018 kandyduje do Rady Warszawy z listy Prawa i Sprawiedliwości na Mokotowie.
Bogna Janke: Ostatnio było o Tobie głośno w mediach. Spodziewałaś się takiego hejtu?
Elżbieta Wrotnowska-Gmyz: Tak, byłam przygotowana, bo codziennie spływa to na mojego męża. Widzę to też wtedy, gdy idziemy razem ulicą po Warszawie, mogę wtedy zaobserwować jak ludzie reagują na Czarka, nie zawsze pozytywnie. Byłam świadoma, że tak będzie. Jest mi przykro, gdy czytam, co ludzie o nim wypisują. Ale myślę, że trzeba rozmawiać, być otwartym. Nie przechodzę na drugą stronę ulicy tylko dlatego, że ktoś ma inne poglądy polityczne niż ja. Boli mnie i wkurza ta wojna polsko-polska. To poszło za daleko. Ludzie wypowiadają się o ludziach, których nie znają, a mówią o nich źle tylko dlatego, że są z innego obozu politycznego.
Postępowe media nie widzą w Tobie samodzielnej, dojrzałej kobiety, matki, a nawet już babci, bo masz 3,5-letnią wnuczkę, tylko żonę tego strasznego Gmyza. Sens tych przekazów jest taki, że znalazłaś się na liście przez znane nazwisko.
Te postępowe media są niekonsekwentne. Jedne kobiety zasługują na ich szacunek, a inne nie. Takie stawianie sprawy jest krzywdzące. Ja jestem samodzielna, myślę sama, mam swoje poglądy, a przede wszystkim doświadczenie zawodowe i życiowe, które chciałabym wykorzystać dla dobra ogółu.
Dlaczego zdecydowałaś się kandydować?
Od paru lat czułam potrzebę zaangażowania się, zresztą zawsze to robiłam, na przykład wtedy, gdy nasze dzieci chodziły do szkoły. Wydaje mi się, że osoba z takim bagażem doświadczeń jak ja może coś wnieść do lokalnej polityki. Przyszedł moment, że mogę się zaangażować. Mam czas i czuję, że mogę się przydać.
Pracujesz w sferze kultury. Czy nie przeraża Cię perspektywa udziału w polityce - grze interesów, gdzie zawsze jest coś za coś?
Myślę, że na lokalnym szczeblu tej polityki jest mniej, a więcej pracy u podstaw. Wiem, na czym polega praca radnego. To praca dla dzielnicy i Rady Warszawy. Uważam, że na szczeblu lokalnym potrzebujemy więcej osób z kompetentnych, a nie tylko aktywistów politycznych, których zaangażowanie też oczywiście doceniam.
Masz już w swoim życiu epizod polityczny - w 2008 roku byłaś doradcą w gabinecie politycznym ministra kultury.
To było w czasach, gdy myśleliśmy przez chwilę, że możliwy jest PO-PiS. Pracowałam przez osiem miesięcy jako doradca ministra Zdrojewskiego. Zobaczyłam, jak wygląda polityczna kuchnia. To mi dużo dało. Zajmowałam się pracą na zapleczu polityki kulturalnej. Pamiętam , że wtedy pozytywnie napisała o mnie „Polityka” - jako jednym z nielicznych fachowców - w tekście krytykującym gabinety polityczne.
Co chcesz w takim razie zmienić w Warszawie, na Mokotowie, że zdecydowałaś się kandydować?
Mokotów to najliczniejsza dzielnica Warszawy – mieszka tu ponad dwieście tysięcy ludzi. To różnorodny i bardzo rozległy obszar, z różnymi problemami.
Na pewno problemem jest Mordor. Trzeba go przyłączyć komunikacyjnie do reszty Warszawy, wprowadzić tam normalne życie, choć powstały tam już pierwsze osiedla mieszkalne. Obecnie to biurowe getto. Obserwuję codziennie, jak rzeka ludzi wychodzi z tramwaju i płynie do przystanku metra Wierzbno Scena niemal filmowa, takie wyjście robotników z fabryki w filmie braci Lumière.
Mordor to jest bardzo duże wyzwanie dla przyszłych władz Warszawy i krytyka obecnych, które prowadzą złą politykę wobec deweloperów. Najpierw wybudowano masę „szklaków”, jak brzydko mieszkańcy nazywają nowoczesne biurowce, a potem dopiero wyasfaltowano brukowane ulice dawnego Służewca Przemysłowego, zapominając o zaplanowaniu nowych dróg, czy włączeniu tego terenu od razu w sieć miejskiej komunikacji. Mordor trzeba przekształcić w żywą dzielnicę. To dotyczy nie tylko komunikacji, lecz również infrastruktury jak szkoły, przedszkola, poczta, przychodnie. To jest obecnie bolączka dla mieszkańców tej części miasta.
Na Mokotowie dostrzegam też niewystarczającą komunikację autobusową. Po uruchomieniu drugiej linii metra zlikwidowano lub skrócono wiele linii, dobrym przykładem jest linia 174, dawniej docierająca na plac Piłsudskiego, a teraz tylko do Ronda ONZ, jest też wiele innych… To nie było dobrze przemyślane i na przykład starsi ludzie mają dziś z tym kłopot, gdyż w metrze jest mało wind, a dużo schodów i żeby dojechać na Starówkę, trzeba się wiele razy przesiadać.
Chciałabym, aby domy kultury były bardziej zaangażowane w życie sąsiedzkie. Na Mokotowie są organizowane targi czy wyprzedaże garażowe, są to inicjatywy oddolne, ale myślę, że domy kultury mogłyby w tym uczestniczyć również, na przykład wypożyczać stoły czy też przygotować miejsce w mieście na takie wydarzenia, które osadziłyby je w pejzażu dzielnicy. Żeby było wiadomo że na przykład na placyku pod Iluzjonem odbywa się cyklicznie targ sąsiedzki, wymienialnia ciuchów lub książek.
Władze dzielnicy powinny obniżać czynsze w lokalach przy ulicach, dla rzemieślników. Chodzi o to, żeby mieć po sąsiedzku usługi i zwyczajne życie, a nie tylko banki i sieciówki. Lubimy mieć w pobliżu domu warzywniak – ja mam dwa ulubione na Madalińskiego i Dąbrowskiego, czy zaprzyjaźnionego aptekarza, albo duży sklep osiedlowy np. Mokpol, niekoniecznie będący dyskontem.
Czego Mokotów potrzebuje, jeśli chodzi o kulturę?
Warszawa wydaje 550 mln złotych na kulturę, to najwięcej w całej Polsce. To bardzo dużo, ale są tu niedomagania. Jednym z nich jest możliwość wpisania młodzieżowych domów kultury w obieg finansowania samorządowego, bo obecnie podlegają systemowi oświaty Oferta MDK-ów na Mokotowie jest ciekawa, ale wydaje się, że potrzeba więcej pieniędzy i wiele dałaby współpraca z domami kultury.
Trzeba zmienić ofertę kulturalną kierowaną do dzieci – aby była nie tylko rozrywka, a przede wszystkim edukacja. Żeby było więcej ambitnej oferty dla dzieci.
Trzeba doinwestować biblioteki. One się bardzo zmodernizowały w ostatnich latach, ale brakuje pieniędzy na infrastrukturę, która jest trochę jak z poprzedniej epoki. Biblioteki i domy kultury są miejscami pierwszego kontaktu z kulturą. Trzeba stworzyć dobrą przestrzeń, ładną i przyjazną, aby zachęcała ludzi do przychodzenia, wychodzenia z domów, uczestnictwa w kulturze.
Inną grupą społeczną, o której trzeba myśleć, to seniorzy. Mokotów to starzejąca się dzielnica. Oferta dla seniorów jest teraz obszerna, ale trzeba pomyśleć o tym, aby było jej jeszcze więcej.
Problem mają organizacje pozarządowe. Sygnalizują nam, że nie mają pieniędzy na inne cele niż projekty, funkcjonują w systemie grantowym, które są przyznawane tylko na konkretne projekty. Tymczasem NGO-sy muszą opłacić tez rachunki za prąd, czynsz, mają koszty biurowe, a nie mają z czego. Mają co prawda preferencyjne stawki na czynsz, ale te koszty są i trzeba pomóc w ich finansowaniu.
Innym tematem jest przyspieszenie procesów zmierzających do decentralizacji kultury. Kultura skupia się w Śródmieściu, a chodzi o to, żeby była w dzielnicach. Dobrym kierunkiem jest na przykład nowa siedziba orkiestry Sinfonia Varsovia na Grochowie, czy Nowy Teatr Krzysztofa Warlikowskiego na Mokotowie. Ale te inicjatywy bardzo się ślimaczą, na przykład budowy przeciągała się przez trudności z zamianą gruntów, bo musiała się stamtąd wyprowadzić miejska spółka MPO. Trwało to od 2008 roku, a teatr oddano dopiero w 2016. Miasto działa w takich sytuacjach bardzo powoli, jest jakaś niemożność dogadania się Platformy z Platformą. Mam wrażenie, że PO nie ma ręki do kultury.
W Warszawie brakuje także dbałości o miejsca historycznie związane z kulturą. Przykład dawnego kina Femina. To jest skandal, że takie miejsce zamieniono w sklep, zachował się tylko szyld. Przez pewien czas miasto grało na zwłokę, udawano, że nie będzie tam sklepu. Na Facebooku hulał fanpage „Nie dla… popularnego dyskontu w Kinie Femina”. Ale protesty zdały się na nic. W Feminie wylądował dyskont.
Jak wygląda oferta kulturalna dla młodzieży? Czy da się na tym polu konkurować z Internetem?
Tak, jak najbardziej. Rolą państwa, w tym samorządu, jest wyrównywanie szans, deficytów, czyli chodzi o to, aby kreować inne nawyki u młodych ludzi. Można mądrze interweniować. O udział młodzieży w kulturze trzeba walczyć, bo to oni będą jej odbiorcami w niedalekiej przyszłości.
Kultura musi być obecna w Internecie, państwo już to robi. Przykładem jest NINATEKA - portal z filmami, reportażami, animacjami, spektaklami, koncertami, dostępny bezpłatnie, kopalnia wiedzy. Albo NAC – Narodowe Archiwum Cyfrowe – posiadające obszerne archiwum fotograficzne. Mamy to na wyciągnięcie ręki i trzeba to popularyzować.
Na koniec pytanie z innej beczki: Jakimi pracownikami są kobiety? Jest ich w kulturze sporo, pewnie więcej niż mężczyzn?
Tak, instytucje kultury są mocno sfeminizowane. Kobiety są bardzo zaangażowanymi pracownikami, osobami bardzo dobrze przygotowanymi do pracy, profesjonalnymi i sumiennymi, świetnie zorganizowanymi przez konieczność godzenia pracy z obowiązkami rodzinnymi.
Kobiety są też mniej radykalne niż mężczyźni w demonstrowaniu przekonań politycznych, często też bardziej wycofane, częściej ustępują, niż mężczyźni. Wprowadzają jednak element łagodności, łagodzą dyskurs. Wiele środowisk zawodowych jest zdominowanych przez mężczyzn. Myślę, że warto dbać o równowagę.
Myślę, że polityka byłaby lepsza, gdyby było w niej więcej kobiet. Życzę Ci, Elu, powodzenia w wyborach. Dziękuję za rozmowę!
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Z zawodu i pasji jestem dziennikarką. Pracowałam w Polskiej Agencji Prasowej, TVN24, wydawałam lokalny tygodnik Gazeta Południa. Przez 15 lat byłam współwłaścicielką portalu Salon24 i prezesem spółek. Założyłam i prowadziłam Fundację Warszawskie Szpitale Polowe. Przez rok byłam sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP.
Więcej informacji o mnie na stronie: bognajanke.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka