Pokonali tysiące kilometrów, aby uciec z sowieckiego piekła. Do Tengeru w Tanzanii, w środkowej Afryce, trafiło 5 tysięcy Polaków. Zbudowali tam imponujący kawałek ojczyzny.
Do Tanzanii jeździ coraz więcej turystów z Polski – na safari, piękne plaże na Zanzibarze, albo żeby wejść na najwyższą górę Afryki, Kilimandżaro. Niewielu jednak wie, że z tym egzotycznym krajem łączy nas też niezwykła historia.
W czasie II wojny światowej w środkowej Afryce schronienie znalazło prawie 20 tysięcy Polaków, którzy razem z Armią Andersa uciekli z sowieckich łagrów i więzień. Pokonali tysiące kilometrów. W Tanzanii, w miejscowości Tengeru, założyli osadę. Dziś jest tam polski cmentarz.
Z asfaltowej drogi z Aruszy do Moshi trzeba skręcić w prawo i przejechać 3,5 km. Pokonanie samochodem tamtejszych wertepów to nie lada wyzwanie. Podskakując na siedzeniach mijaliśmy dobrze utrzymane pola i liczne zabudowania - murowane, parterowe, z solidnymi dachami i oknami. Dziwnie znajome, inne od tych, które oglądaliśmy podróżując po Tanzanii.
Brama była zamknięta, ale po chwili zjawił się mężczyzna z kluczem na biało-czerwonym pasku. Simon Joseph opiekuje się polskim cmentarzem w Tengeru od 16 lat. Gdy mówimy, że przyjechaliśmy z Warszawy, słowa grzęzną w gardle. Brzmią szczególnie w tym odległym miejscu. Simon prowadzi nas do budynku, w którym na ścianie wiszą polskie flagi, zdjęcia oraz tablice w języku polskim, angielskim i suahili zwięźle opisujące golgotę Polaków, którzy znaleźli tu schronienie 76 lat temu.
Cmentarz jest dobrze utrzymany. Groby są proste, murowane, pomalowane na biało, w większości z ziemią pośrodku, niektóre pełne. Głównie katolickie, ale jest też trochę prawosławnych i żydowskich. Pomiędzy nimi rosną drzewa magnolii.
Simon potwierdza nasze przypuszczenia, że zabudowania we wsi, które widzieliśmy z samochodu, zostały wybudowane przez Polaków. Są dziś nadal używane.
Polscy uchodźcy w Afryce
Osada w Tengeru w Tanzanii istniała od 1942 do 1952 r. Mieszkało tu 5 tysięcy osób. Była to największa polska społeczność w Afryce. Pierwsza grupa - 1 400 osób - dotarła do portu Tanga 27 sierpnia 1942 r. Kobiety, dzieci, mężczyźni niezdolni do służby wojskowej i starsi. W Tengeru zajęli się rolnictwem – założyli fermę, uprawiali warzywa.
Zbudowali tam kawałek Polski: przedszkola, szkoły - podstawowe, średnie zawodowe, w tym handlową, krawiecką, techniczno-mechaniczną, rolniczą, a także liceum i muzyczną. Działały zespoły artystyczne, chór, orkiestra, teatr. Były boiska sportowe i korty tenisowe. Szpital i przychodnie lekarskie. Kościół, cerkiew, bożnica. Działało harcerstwo, prowadzono świetlice, utworzono klub „YMCA”.
Siali słoneczniki, aby przypominały im ojczyznę.
Po zakończeniu wojny mogli wracać do Polski. Naciskały na to nasze władze, którym nie w smak było to, że Polacy żyją za granicą i to pod brytyjską administracją. Większość nie miała jednak do czego wracać, bo utraciła rodzinne majątki na Kresach Wschodnich, oderwanych od Polski na mocy układu z Jałty. Nie marzyli też o powrocie do ojczyzny rządzonej przez komunistów. Do kraju wróciło tylko 20 procent. Najwięcej wyemigrowało do Wielkiej Brytanii, gdzie byli już ich bliscy, żołnierze Armii Andersa. Inni wybrali USA, Kanadę, Australię. Około tysiąca uzyskało pozwolenie na pozostanie na stałe w Tengeru.
Kresy, łagry, wysiedlenia
Polacy mieszkający w chwili wybuchu wojny na wschodnich kresach Rzeczypospolitej od 1940 r. byli stamtąd masowo wysiedlani przez Sowietów w głąb Rosji. Trafiali do łagrów, gdzie warunki życia były tak trudne, a praca tak ciężka, że umierali dziesiątkami.
Pod koniec 1941 r. pojawiła się możliwość opuszczenia Związku Sowieckiego wraz z nowo powstałą Armią Polską pod dowództwem generała Władysława Andersa. Z ZSRS wyjechało prawie 120 tysięcy osób, w tym prawie 80 tysięcy żołnierzy.
Polscy żołnierze walczyli na froncie z Niemcami. Cywile byli rozlokowywani w różnych krajach: Iranie, Iraku, Palestynie, Libii, Indiach, Afryce i Meksyku. W Afryce Środkowej schronienie znalazło ok. 20 tysięcy. Do Tanganiki (ówczesnej lądowej części obecnej Tanzanii znajdującej się pod administracją brytyjską) trafiło ok. 5 tysięcy. Innych skierowano do sąsiedniej Ugandy i Kenii.
Historia rodzinna
Wśród osób, które trafiły do Ugandy była siostra mojej babci, Janina Modzelewska, wysiedlona z rodziną z majątku w Załuczu w powiecie stołpeckim (obecnie Białoruś) do sowieckiej republiki Komi. Przyszli po nich w nocy 10 lutego 1940 r. Transport ze Stołpców kompletowano przez tydzień – ludzi trzymano stłoczonych w bydlęcych wagonach. W czterdziestostopniowym mrozie. Bez ogrzewania, toalet, jedzenia. Starych, chorych, maleńkie dzieci. Mąż Janiny, Adrian, chory na raka gardła, zmarł w łagrze. Nie było tam warunków, aby przygotować jedzenie, które byłby w stanie przełykać.
Musieli pracować przy wyrębie lasu i budowie linii kolejowej. Zimą mróz był taki, że drzewa pękały i strzelały jak z armaty. Jedli głównie chleb. Ciocia, gdy skończyła 50 lat, mogła przejść do lżejszej pracy, mieszała glinę do wyrobu cegieł.
Pod koniec 1941 r. Sowieci ogłosili, że Polacy są wolni i mogą dołączyć do polskiej armii tworzonej w ZSRS. 1 stycznia 1942 r. rodzina Modzelewskich wyruszyła pieszo do oddalonej o 30 km stacji kolejowej. Janina, jej 23-letni syn Aleksander i 15-letnia Helena, nazywana w rodzinie Halą.
Po kilku miesiącach bardzo trudnej podróży dotarli do obozu przejściowego w Teheranie, stolicy Iranu. Tam wśród wycieńczonych uciekinierów wybuchła epidemia tyfusu. Hala zmarła. Pochowano ją na cmentarzu Doulab.
Aleksander walczył na froncie, w 1944 r. pod Monte Cassino. Po wojnie wyemigrował do Kanady, potem do USA.
Ciocia Janina trafiła do Ugandy. Wróciła do Polski po 5 latach, w 1947 r. Dołączyła do swojej matki, która wróciła z łagru na Syberii oraz do starszej córki i siostry, które wspólnie przetrwały wojnę, opiekując się dziećmi: Leszkiem, Wiesiem i Markiem.
Po latach wojennej tułaczki, wyrzuceni ze swoich domów, walce na froncie i życiu na obczyźnie, członkowie rodziny wracali do Polski. Choć rodzinne gniazdo zostało na wschodzie, poza granicami kraju i nie pozostał tam po nim kamień na kamieniu, zwyciężyła chęć życia w ojczyźnie, bycia razem, kontynuacji.
Ostatni Polak w Tengeru
W Tengeru nie ma już Polaków, którzy przybyli tam jako uchodźcy w 1942 r. Ostatnim był Edward Wójtowicz. Zmarł w 2015 r. Ze Związku Sowieckiego wyjechał razem z matką, ale ich drogi się rozdzieliły. W końcu do niej dołączył. W Tengeru spędził resztę życia. Pracował, budował, opiekował się cmentarzem.
Infrastruktura, którą Polacy zbudowali i zostawili w Tengeru jest do dziś wykorzystywana. Fermę przekształcono w Państwowy Instytut Rolniczy.
Cmentarzem opiekuje się polska ambasada w Nairobi (Kenia), a na co dzień dba o niego Simon Joseph.
© Wszelkie prawa zastrzeżone.
Z zawodu i pasji jestem dziennikarką. Pracowałam w Polskiej Agencji Prasowej, TVN24, wydawałam lokalny tygodnik Gazeta Południa. Przez 15 lat byłam współwłaścicielką portalu Salon24 i prezesem spółek. Założyłam i prowadziłam Fundację Warszawskie Szpitale Polowe. Przez rok byłam sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP.
Więcej informacji o mnie na stronie: bognajanke.pl
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura