Sluchajac wypowiedzi “ekspertow”, “autoryetetow” i cwiercinteligentnych cymbalow zwanych “celebrytami”, warto zwrocic uwage na to, kto im placi.
Czy czasem specjalista-cymbalista ( z przeproszeniem karczmarza Jankiela ), straszacy apokaliptycznymi nastepstwami wydobycia gazu lupkowego “metoda odkrywkowa” nie jest aby na liscie plac francuskiego przemyslu atomowego tudziez Gazpromu itp.
Aktualizacja: 2011-07-20 9:51 am
- Kiedy w Polsce postawi się sprawę jakichś sprzeczności interesów polskich i niemieckich, a te sprzeczności są zupełnie oczywiste, to pojawia się natychmiast duża grupa publicystów czy naukowców-publicystów, którzy nigdzie nie pisząc, że biorą granty niemieckie czy wręcz w istocie żyją na niemieckich etatach, bronią interesów niemieckich w sposób bezpośredni.
Ta opinia Jarosława Kaczyńskiego, wyrażona w jednym z najnowszych wywiadów, zwróciła szczególną uwagę „Gazety Wyborczej”, która (w numerze z 8 lipca) piórem swego niemieckiego korespondenta postanowiła „obśmiać” prezesa PiS. Bartosz T. Wieliński stwierdził mianowicie, iż „ludzi zajmujących się w polskich mediach Niemcami nie jest wielu i łatwo znaleźć tych, którzy pracują za euro z budżetu RFN”, po czym wymienił nazwisko prof. Zdzisława Krasnodębskiego, wykładowcę uniwersytetu w Bremie. „Opłacany przez Niemców Krasnodębski swoich mocodawców w swoich tekstach wprawdzie nigdy nie oszczędza (swego czasu dostało się nawet stewardessom Lufthansy), ale przecież nigdy nie wiadomo, jakie publicysta ma ukryte intencje. Sprawa pokazuje też, jak daleko sięga niemiecki spisek. Przecież do tej pory prof. Krasnodębskiego bez zastrzeżeń uważano za głównego intelektualistę PiS” – kończy swój komentarz red. Wieliński.
Każda partia ma fundację
Trudno oprzeć się wrażeniu, że cały ten tekst powstał jedynie po to, by sprowadzić do absurdu realny problem, o którym dobitnie powiedział prezes PiS. Nie chodzi bowiem o to, że ten czy ów naukowiec wykłada na niemieckiej uczelni (co w dzisiejszym świecie jest normą), lecz o cały system faktycznego korumpowania polskich elit przez instytucje ściśle powiązane z niemiecką polityką.
Największą taką instytucją jest Fundacja Konrada Adenauera, działająca w Polsce od jesieni 1989 r. Jest ona związaną z Unią Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU), czyli partią kanclerzy Helmuta Kohla i Angeli Merkel. Zresztą każda niemiecka partia posiada nad Wisłą swoje przedstawicielstwo: socjaldemokraci z SPD mają Fundację im. Friedricha Eberta, liberałowie z FDP (współrządzący dziś z CDU) – Fundację im. Friedricha Naumanna, Zieloni – Fundację im. Heinricha Bölla, a postkomuniści z Lewicy – Fundację im. Róży Luksemburg.
Centrum Reitera czy Adenauera?
Niewątpliwie to jednak chadecy wiodą prym w penetrowaniu polskiego życia publicznego. Ich Fundacja Adenauera jest np. głównym „partnerem” Centrum Studiów Międzynarodowych, które przedstawia się jako „niezależny, pozarządowy ośrodek analityczny, zajmujący się polską polityką zagraniczną i najważniejszymi dla Polski problemami polityki międzynarodowej”. Prezesem CSM jest Janusz Reiter, pierwszy ambasador III RP w Niemczech (1990-1995), a później w USA (2005-2007), z wykształcenia germanista, (notabene – jak premier Tusk – kaszubskiego pochodzenia), w latach 80. publikujący w prasie niemieckiej. Dodajmy, że został odznaczony Krzyżem Wielkim Zasługi z Gwiazdą i Wstęgą RFN.
W gronie współpracowników CSM znajdziemy także Piotra Burasa, kolejnego mocno nagłaśnianego eksperta ds. niemieckich, stałego publicystę „Gazety Wyborczej”. W jego dorobku znajdują się też książki, np. antologia „Pamięć wypędzonych”. Także i Buras jest niemieckim stypendystą – Fundacji Volkswagena, którą niegdyś założył rząd niemiecki wraz z landem Dolna Saksonia ze środków z prywatyzacji firmy Volkswagen.
Wszystkie posady Wóycickiego
Reiter i Buras należą do najczęściej pojawiających się w mediach specjalistów od spraw niemieckich. Podobnie zresztą, jak Kazimierz Wóycicki, również związany z Centrum Studiów Międzynarodowych. Wóycicki to dawny współpracownik Tadeusza Mazowieckiego z redakcji „Więzi”, dzięki czemu na początku lat 90. został redaktorem naczelnym „Życia Warszawy”, potem dyrektorem Instytutów Polskich w Düsseldorfie i Lipsku, a wreszcie szefem szczecińskiego oddziału IPN (2004-2008). Ostatnio kandydował na prezesa całego IPN, ale Rada Instytutu odrzuciła jego kandydaturę, gdy wyszło na jaw, że należy do Platformy Obywatelskiej.
Wóycicki, który w latach 80. studiował na Uniwersytecie Fryburskim jako stypendysta Fundacji Adenauera, jest autorem wielu publikacji na tematy niemiecko-polsko-żydowskie. Jego sposób myślenia dobrze ilustruje tekst przygotowany na konferencję Fundacji Adenauera w Rydze w 2007 r., a zatytułowany „Europejski konflikt pamięci”. Pisał tam m.in.: „Historia Holocaustu w niewątpliwy sposób przyczyniła się do tego, że na II wojnę światową zaczęto patrzeć coraz bardziej i przede wszystkim od strony jej ofiar, nie zaś od strony zmagań militarnych czy historii politycznej. Pamięć o Holocauście nie pozwala w żaden sposób wojny heroizować, co było powszechnym nawykiem narodowych historiografii. Tylko tak pisana historia może służyć pojednaniu, bowiem ofiary po wszystkich stronach cierpiały jednako i świadomość tego cierpienia miała przybliżać i jednać zwaśnione strony”. Wniosek z tego, że „narodowe historiografie” należy odrzucić, a uznać za równorzędne cierpienia np. Polaków i Niemców. Nic dziwnego, że również Wóycicki został odznaczony Krzyżem Zasługi na wstędze Orderu Zasługi RFN.
„Europejczyk” Krzemiński
Ale najbardziej znanym polskim dziennikarzem specjalizującym się w tematyce niemieckiej jest bez wątpienia Adam Krzemiński. W redakcji tygodnika „Polityka” pracuje od 1973 r., czyli od czasów, gdy pismem kierował Mieczysław F. Rakowski. Od wielu lat jest także stałym współpracownikiem hamburskiego tygodnika „Die Zeit”, którego jednym z wydawców był Helmut Schmidt (warto przypomnieć, że zarówno Schmidt – wówczas jeszcze kanclerz RFN – jak i środowisko „Die Zeit” faktycznie poparli wprowadzenie stanu wojennego w Polsce), a także innych niemieckich czasopism. Był również współzałożycielem polsko-niemieckiego kwartalnika „Dialog”, wydawanego przez niemiecki Federalny Związek Towarzystw Niemiecko-Polskich, a współfinansowanego przez berlińskie MSZ (w latach 90. polskim partnerem „Dialogu” został gdański „Przegląd Polityczny”, wydawany przez środowisko Donalda Tuska).
W maju 2002 r. Krzemiński wraz z Adamem Michnikiem wystosowali list otwarty do kanclerza Niemiec i premiera Polski, w którym proponowali utworzenie… Centrum Wypędzonych we Wrocławiu, co miało być alternatywą dla projektu Eriki Steinbach, by powołać takie Centrum w Berlinie. Tłumacząc swoją inicjatywę, obaj autorzy stwierdzili: „W wariancie wrocławskim bynajmniej nie chodzi o to, by odebrać Niemcom miejsca pamięci ich ofiar czy o wyrywanie zębów Związkowi Wypędzonych. Chodzi o rzeczywistą europeizację historii narodowych w wieku XXI, w którym UE otrzyma swój ostateczny kształt, a większość narodów Europy podporządkuje się wspólnej woli politycznej i poczuciu przynależności do tej wspólnoty europejskiej, której przejawem jest nie tylko euro, ale także prace nad konstytucją europejską, która być może pozwoli nam niebawem powiedzieć w naszych językach narodowych: We, the people of Europe…”.
Niespełna rok wcześniej ten sam Krzemiński zwrócił się z listem otwartym do Andrzeja Wajdy, aby ten nakręcił film o zbrodni w Jedwabnem, gdyż – jak stwierdzał publicysta „Polityki” – „wypływają na wierzch polskie upiory – ludowy antysemityzm, ksenofobia i nacjonalistyczna parafiańszczyzna. Wystarczy włączyć Radio Maryja albo posłuchać »głosu ludu« tam na Podlasiu, Kurpiach, Mazowszu, a może i na Pańskiej Suwalszczyźnie”.
Paweł Siergiejczyk
Artykuł ukazał się w najnowszym numerze tygodnika “Nasza Polska” z 19 lipca 2011 r. (Nr 29 (818))
Inne tematy w dziale Polityka