„Człowiek Roku” otrzymał zaproszenie od Tante Angela, żeby przyjechał i pomógł jej napisać wniosek do Papieża Franciszka o szybką beatyfikację fantastycznego faceta z” dżerman rezistans”. Gość z najwyższych sfer towarzyskich i w dodatku śliczny jak sam Tom Cruise .No i największy bohater IIWW. Nawet większy od naszego Franka Dolasa.
Nasz, to znaczy „ich” bohater został obdarzony przez przodków nie tylko wielką urodą ale też sporą ilością imion, jak to w najwyższej arystokracji. Claus Filip Maria Justinian mu było. Hrabia z dziesiątek pokoleń wspaniałych niemieckich rycerzy, że wspomnimy generała Augusta von Gneisenau, który w latach 1793-1794 chyba pod innym nazwiskiem , „służył w Polsce” a wsławił się skuteczną obroną przed oblegającymi Kołobrzeg wojskami niesympatycznego Napoleona Bonaparte. Claus z „dżerman rezistans” nie był tak skuteczny i o tym jest ta historia.
A skąd ten pomysł z beatyfikacją? To oczywiste. Claus Filip Maria Justynian wedle docenta wiki był „czołową postacią dżerman rezistans w Wehrmachcie” przeciwko jedynemu naziście dobrych Niemiec- Austriakowi Hitlerowi.
Zgodnie z rodzinną tradycją Claus Maria Filip Jusitinian w 1926 r. wstąpił do …nie, jeszcze nie do „dżerman resistans” ale do 26 pułku kawalerii w Bambergu i do „Kriegsakademie” w Berlinie, gdzie pilnie studiował przyczyny, dla których dobre Niemcy przegrały I wojnę światową. I wyuczał się na kawalerzystę –pancerniaka. Niewykluczone, że jeździł w tym czasie do ojczyzny wujka Soso aby pojeździć sobie na czołgach z ruskimi pancerniakami, bo w tym czasie z powodu niesprawiedliwych ustaleń z Wersalu, czołgi w Niemczech były zakazane.
No ale w 1933 r. napadł w pojedynkę na Niemcy jedyny nazista, z Austrii zresztą i Claus Filip Maria Justinian mógł swobodnie ćwiczyć na czołgach – w Niemczech.
Pierwsze wątpliwości co do „nazizmu” czy raczej „jedynego nazisty” zaczął ten bystry chłopiec z arystokracji przejawiać w 1938 r. To znaczy było fajnie jak wjeżdżał do Sudetenlandu w Czechosłowacji na swoim ślicznym czołgu I lekkiej Dywizji Generała Hoepnera.
Z tym, że generał Hoepner wraz z Clausem Filipem Marią Justinianem zamiarowali ZAMACH STANU już we wrześniu 1938 r. na ten „nazizm” ,tyle, że (cytuję za docentem wiki) : ”….odstąpili krótko po tym, jak Hitler odniósł nieoczekiwany sukces dyplomatyczny w Układzie w Monachium…”. Nawet jednak wjeżdżając na czołgu do tego Sudetenlandu i strzepując z pięknego munduru bukiety kwiecia rzucane przez niemieckie gruopies , dalej cytuję za docentem wiki: ”…Claus Filip Maria Justinian NIE pochwalał metod, dzięki którym Sudetenland został zaanektowany a już BARDZO nie pochwalał „inwazji na Pragę”. To się nazywa „rezistans pełną gębą”.
Claus Filip Maria Justinian miał też bardzo ciekawe plany geopolityczne co do naszej nieszczęśliwej Ojczyzny. Wyartykułował to w swoim wehrmachtowskim pamiętniczku następująco:”… To jest niezmiernie ważne, abyśmy rozpoczęli systematyczną kolonizację Polski. Ale nie obawiam się, że to może NIE nastąpić..”.
I natychmiast po objechaniu Polski na swoim ślicznym czołgu NIEMAL przystąpił do „german rezistans” w ten sposób, że wujek ze strony matki Mikołaj von Üxküll-Gyllenband oraz inni fajni arystokraci jak Peter Yorck von Wartenburg and Ulrich Schwerin von Schwanenfeld kazali mu zostać adiutantem generała Waltera von Brauchitscha naczelnego dowódcy armii niemieckiej.
No ale Claus Filip Maria Justinian przytomnie im odpowiedział, że „rezistans” to NIE TERAZ, kiedy wszyscy żołnierze niemieccy przysięgali wierność NIE niemieckiemu prezydentowi ale temu naziście – osobiście. On zresztą też przysięgał i czuł, że przysięga go wiąże.
I pojechał dalej na swoim ślicznym czołgu, tym razem do Francji. I tam kręcił takie piruety tym czołgiem, że został odznaczony Krzyżem Żelaznym I Klasy.
Ktoś tam w Berlinie to docenił i zatrudnił Clausa Filipa Marię Justiniana w Oberkommando des Heere, gdzie powstały genialne plany „antynazizmu dla ZSRR”. Ogólnie chodziło o to, żeby „wszystkich ruskich wystrzelać a resztę zagłodzić” celem stworzenia latyfundiów - dla Clausa Filipa Marii Justiniana i jego kolegów. I wszystkich dobrych niemieckich antynazistów.
Były co prawda jakieś nieporozumienia między kolegami arystokratami w tym Oberkommando des Heeres. Jak donosi docent wiki, Claus Filip Maria Justinian sugerował subtelnie, aby nie rozstrzeliwać „ tych z Kaukazu” wszystkich, tylko co drugiego. A tych „nierozstrzelanych” dać jako „ochotników” do specjalnych „Ostlegionen”, kierowanych przez jego departament. Zdaje się, że jeden albo i dwa takie „Ostlegionen” pokazały się w Warszawie w 1944 a może i wcześniej i zostawiły po sobie niezapomniane wrażenia.
Z innych działań „dżerman rezistans” można wymienić dialogi kolegów sztabowców na Ostfroncie , kiedy sobie na postoju w Winnicy przy koniaczku rzucali takie złote myśli jak :”…Rasowe zasady narodowego socjalizmu są O.K. z tym, że czasami w praktyce dochodzi do przesady”. A sam Claus Filip Maria Justinian to nawet miał brawurowo zasunąć taki tekst :”…ONI rozstrzeliwują Żydów masami. Kontynuacja tych zbrodni musi zostać przerwana.”. To prawda. Tak powiedział. Zeznał to szczerze jego kolega major Joachim Kuhn śledczemu z Enkawede we wrześniu 1944 r.
No ale zanim doszło do zeznań majora Kuhna przed Enkawede, w 1942 r. Claus Filip Maria Justinian popłynął wraz z 10 dywizją pancerną aby troszkę zdyscyplinować to całe Vichy i kolegów pana Mitteranda. I tam wstąpił nawet do AK. Serio. Nie to samo co Armia Krajowa tylko nawet lepsze (jeśli chodzi o antynazizm) Afrika Korps tego Lisa. Nie z Zielonej Góry tylko „ z Pustyni”. Ten był naprawdę dobry w te „pancerne klocki”, co można obejrzeć udając się na wycieczkę autobusową na pustynię w ramach „All inclusive” po Tunezji. Jeszcze do dzisiaj tkwią w piasku pustyni te śliczne czołgi 10 Dywizji.
Tak więc Claus Filip Maria Justinian szalał na swoim ślicznym czołgu przez pustynię na czele 10 dywizji a łeb w łeb szarżowali inni niemieccy arystokraci w czołgach 21 dywizji. Wspólnie z włoskimi bersalierami z 7 dywizji pobili tych okropnych Amerykanów.
Ale wszystko co piękne kiedyś się kończy jak żołnierska miłość i do Afryki zjechał niesympatyczny generał George Patton.
Najpierw pojechał obejrzeć ruiny rzymskie i podeklamował coś z rzymskich poetów a następnie rozgonił dowództwo amerykańskie armii pancernej i artylerii oraz przestał słuchać naukowych wojennych sugestii różnych brytyjskich geniuszy, których z nazwiska nie wymienię.
Krótko mówiąc, zrobił potworny bałagan wojenny a jak wiadomo niemieccy arystokraci wojskowi najbardziej ze wszystkiego nienawidzą bałaganu.
No i 7 kwietnia 1943 r. ten cały Patton wysłał w kierunku ślicznych czołgów 10 pancernej dywizji „Lisa z Pustyni” jakichś australijskich lotczyków. I kiedy koło Mezzouna Claus Filip Maria Justinian kierował kolumną ślicznych czołgów, nadleciały te Pattona australijskie Kittyhawk (P-40) „fighter bombers” i zrypały całą jego urodę a konkretnie pozbawiły go: oka, rączki prawej i dwóch ślicznych paluszków rączki lewej.
Ale nie pozbawiły go najważniejszego z jego urody i dzięki temu mógł jeszcze zostawić potomności córeczkę urodzoną w styczniu 1945 r. we Frankfurcie nad Odrą. Która została pisarką.
No więc taki trochę uszkodzony Claus Filip Maria Justinian leżąc w pościeli w Monachium zrozumiał, że trochę jednak za bardzo spowolnił tę swoją „dżerman rezistans” i może go prześcignąć ten niesympatyczny George Patton, który nawet nie był arystokratą a w dodatku był rudy i miał piegi.
Więc rada w radę z kolegami arystokratami z Wehrmachtu postanowili „natychmiast wyeliminować” tego „jedynego nazistę w Germanii”, Austriaka zresztą. I podjęli czterdziestą drugą próbę zamachu
( bo wcześniej było już 41 prób zamachów, ale te były dokonywane na przykład przez: Żydów, katolików, sowiecki wywiad i polskich faschhystów z organizacji Gryf Pomorski), więc z definicji były niesłuszne.
Bo powiedzmy sobie, czy można zaakceptować taki zamach na „jedynego nazistę” jak zamach polskiego Gryfa Pomorskiego na pociąg pancerny ‘jedynego nazisty’?
Oto „…Od wiosny 1942 organizacja podziemnaGryf Pomorskiprzygotowywała się do ataku na specjalny pociąg Hitlera (pociąg Amerika), którym przemieszczał się. Zamach miał nastąpić na terenie Pomorza. Informacje zdobywał jeden z żołnierzy podziemia, Józef Bukowski (pseudonim Buk). Dowódcą grupy, która miała wykonać zamach, był kapitan Jan Szalewski. (..)Udało się uzyskać informacje o trasie przejazdu i podłożyć ładunki pod mostem. Operacja nosiła kryptonim „Wiedeńska Krew”. Wieczorem 8 czerwca 1942 Hitler wyjechał pociągiem „Amerika” z Kętrzyna do Berlina, by wziąć udział w pogrzebie Heydricha. Tej samej nocy partyzanci wykoleili niemiecki pociąg, jednak okazało się, że nie był to pociąg Hitlera. W ostatniej chwili Hitler zmienił plan podróży i zatrzymał swój pociąg wMalborku, gdzie spotkał się zgauleiterem Gdańska. W zamachu zginęło 400 ludzi. Dostępne relacje na temat tego zamachu są różne i sprzeczne, na pewno wykolejenie nastąpiło międzyTczewemaChojnicami…”.
Nie dość, że NIE zginął „jedyny nazista, zresztą Austriak”, to jeszcze zginęło 400 „ludzi”. Nie byle jakich „ludzi”. Czterystu DOBRYCH NIEMCÓW zginęło. Pewnie 399 z nich było „antynazistami”. A może nawet 399 i pół, bo jeden był „nazistą tylko w połowie”.
I słusznie spotkała kara tych wstrętnych Polaczków za takie bluźnierstwo: po wojnie dobrzy komuniści z UB i Enkawede wyaresztowali całe to towarzystwo i Komendanta G. Wojewskiego – zwyczajnie bez ceregieli – wykończyli a resztę tych złych ludzi wraz z dobrymi Niemcami wysłali „…doZSRRdołagrów, np. braci Franciszka, Jana, Marcelego i Teofila Knutów, czy archiwistę i kronikarza organizacji J. Gończa. W represjach komunistyczne władze wykorzystywały nawet dawnych agentówGestapo, jakJana Kaszubowskiego vel Hansa Kessnera..”.
I nikt po nich nie płakał. Co prawda „…10 sierpnia1947r. 117 byłych członków TOW "Gryf Pomorski" wysłało protest do Ministerstwa Sprawiedliwości, Prokuratury Generalnej WP oraz Zarządu GłównegoZwiązku Uczestników Walki Zbrojnej o Wolność i Niepodległośćprzeciwko represjom, ale nic nie uzyskano….”.
A co mieli „uzyskać”? Przywrócenie życia Komendanta Wojewskiego?
No ale wróćmy do prawdziwych bohaterów i arystokratów oraz członków „dżerman rezistans”. No więc oni się zebrali jesienią 1943 r. konspiracyjnie w lokalu na Bedlerstrasse w Berlinie a jako ”dowództwo Ersatzheer” czyli taką „armię w stylu opakowanie zastępcze” , która miała się cudownie pojawić na pierwszej linii jak już podludzie: Żukow, Rokossowski i Koniew wraz z tym antypatykiem Pattonem – wykończą „nadludzi z armii właściwej” - i oczywiście wygrać tę wojnę. Sprytne. Choć trochę późno
I jak ta „german rezistans” przeciągnęła się do 6 lipca 1944 r. to Amerykanie (i ten Patton) wylądowali w Normandii i było „lekko pozamiatane”. A Koniew, Żukow i Rokossowski – już byli we wschodniej Polsce.
No i Claus Filip Maria Justinian, lekko uszkodzony na urodzie postanowił uratować realistycznie już nie te „latyfundia w Rosji” dla siebie i kolegów, ale chociaż kochane dobre Niemcy w granicach z 1914 r. z Poznaniem i Wielkopolską. Po cichu marzył też o tym, aby „została w Niemczech Austria, a z Włoch - Tyrol z Merano i Bolzano, oczywiście Sudetenland z Czechosłowacji i autonomia Alzacji-Lotaryngii”. Takie tam realistyczne oczekiwania szlachetnego lidera „dżerman rezistans” w 1944 r.
No i koledzy zapakowali mu do eleganckiej teczki dwie bomby i poleciał do tego Wolfsschanze. Niestety, plan był genialny ale jak zwykle zepsuł wszystko ten ruski bałagan.
A „dżerman rezistans” miała tylko jeden wariant, wedle niemieckiego porządku: że w betonowym bunkrze dwie bomby i tak dalej. A tu tymczasem parę dni wcześniej zupełnie bez planu nadleciały ruskie bombowce i zrypały „szaniec” nawet więcej niż „na 1 metr wgłąb” i trzeba było całe to „niemieckie wojenne zarządzanie” przenieść do jakiegoś drewnianego baraku. I w dodatku koledzy- konspiratorzy nie zmierzyli ”udźwigu trzech palców lewej ręki” Clausa Filipa Marii Justiniana i „się porobiło”. Zostawił jedną bombę „u adiutanta” a resztę wszyscy znamy.
Nasz bohater wrócił błyskawicznie do Berlina ale „jedyny nazista” dalej żył i niestety , chłopcy z SS (skrót od: „strasznie sympatyczni”) dali „ostatni występ w mieście”. Jak to u melomanów, były spore nadwyżki fortepianów, więc „riwendż” nastąpił głównie z użyciem strun od fortepianu, przy czym nasz Claus Filip Maria Justinian został jednak banalnie zastrzelony. Tyle dobrego, bo po zaciśnięciu struny od fortepianu na gardle to najpiękniejszy arystokrata wygląda dość „obrzydliwie”.
Taka to historia o „dżerman rezistans”, której arystokratyczny chciał uratować „świat cywilizacji białego niemieckiego człowieka”. Czy jakoś tak.
I dlatego dobrze, że jest Hollywood, niemiecka polityka historyczna i nasz „Człowiek Roku” Niech on jedzie wesprzeć Tante Angela i jej kolejną próbę beatyfikacji tego wspaniałego „lidera dżerman rezistans”. Miejmy nadzieję, że uda im się napisać naprawdę świetne uzasadnienie kandydatury do beatyfikacji. Nawet jeśli we wniosku trafi się „Staófenberg” albo „Stałfenberg” to nic nie szkodzi. Liczą się intencje i autorytet szlachetnego człowieka.
I miejmy nadzieję, że Tante Angela odwdzięczy się stosownie oferując „Człowiekowi Roku” pięcioletni pobyt na jednej z greckich wysp ( przejętych słusznie za długi) oczywiście „All inclusive”. Dzięki czemu „Człowiek Roku” nie będzie sobie suszył głowy lekkomyślnym wynajęciem apartmą na 10 lat i będzie mógł np. na Krecie odwiedzić 5.500 niemieckich „antyfaszystów -paraszutistów”, leżących cicho nad błękitnymi wodami zatoki. I będzie mógł zobaczyć tych „Greków Zorba”, jak siedzą w milczeniu na przyzbie domu i czekają kolejny raz na „przyjazd niemieckich turystów”. A w chałupie czeka stara strzelba.
I widzę oczyma duszy jak w czasie Mszy beatyfikacyjnej, dwaj żyjący synkowie (jeden emerytowany generał Bundeswehry a drugi były Europoseł) Clausa Filipa Marii Justiniana niosą na poduszce do ołtarza te żelazne krzyże z liśćmi dębu jako, przepraszam za wyrażenie, „przyszłe relikwie”.
PS. Hasło „German Resistance” istnieje w angielskiej wikipedii.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo