Rutynowo na onet.pl sprawdzam prognozę pogody, bo to raz pada, raz nie pada, a na działce trzeba siać poplony.
I jakież moje zdziwienie w trakcie pierwszej kawy skoro świt około godz. 11: na Onecie leci zajawka następującej treści :”Michnik: kłamią z bezczelnością i cynizmem”. Ja wiem od dawna, niemal od zawsze, że czego jak czego, ale bezczelności i cynizmu to pan „editor in chief” nienawidzi najbardziej na świecie. Jeszcze bardziej chyba niż polskiej ksenofobii, rasizmu, antysemityzmu i rusofobii.
Przelatuję więc pobieżnie dzisiejszą notkę Coryllusa, co jest moją rytualną już czynnością przy pierwszej porannej kawce z mleczkiem i otwieram tę „puszkę z Pandorrą” na Onecie.pl.
Już na wstępie lekki szok: okazuje się, że „…prezydent Putin i minister Ławrow kłamią z bezczelnością i cynizmem godnymi Stalina i Mołotowa…”.
To , że niedawny gość Klubu Wałdajskiego wyrzeka, że Putin i Ławrow kłamią, to daje się słyszeć od czasu Majdanu w Kijowie. Ale że szanowny autor czyni porównania „bezczelności i cynizmu kłamstw” - do Stalina i Mołotowa, to jest o tyle fascynujące , że jego przodkowie, to jest „tata-z-mamą" – nie robili niczego innego, tylko wysługiwali się Stalinowi i Mołotowowi jeszcze od lat 30-tych XX w. i co najmniej do 1953 r. czyli śmierci „wodza światowego proletariatu” a nawet później, niejako „za grób”.
Czyżby w późnym wieku lat około 70-ciu pan redaktor doszedł do wniosku, że jego przodkowie byli a) głupi, b) sprzedajni, c) sami byli cyniczni i bezczelni??? Bo jeszcze do niedawna (a nawet może i dzisiaj) wlokły się jakieś procesy o „cześć tatusia” a „od braciszka” to mieliśmy się „odstosunkować”.
No ale „editor in chief” nie zakończył na banalnej ocenie „brzydkiego zachowania” prezydenta i ministra Rosji. Nawiązał do nieśmiertelnego poety, którego wierszem katowały władze szkolne dziatwę przez dziesięciolecia: „…kiedy przyjdą podpalić dom…”. W oryginale było, że „kiedy przyjdą podpalić dom, dom, w którym mieszkasz, Polskę…” i tak dalej. A „editor in chief” w porywie geniuszu zmienia radykalnie sens, nieco zmieniając zakończenie wersu: „kiedy przyjdą podpalić dom sąsiada”.
I dla zwiększenia wrażenia artykuł zamieszczony na portalu gazeta.pl jest okraszony osobistym wywiadem „editora in chief” dla podwładnego (1 min.21 sek) w formie filmiku. A filmik: szok. Redaktor Michnik występuje nawołując do czynu zbrojnego przeciw „kłamliwemu Putinowi” – w koszuli męskiej w słynny na całym eleganckim świecie wzór Burberry (patrz: sklep firmowy Burberry Warszawa Plac Trzech Krzyży).
Ja rozumiem, że „editor in chief” zamienił się w regularnego dandysa, ale w chwili, gdy bracia Ukraińcy walczą „o każdy dom” gdzieś tam w okrążeniu, to jednak ta koszulka Burberry stanowi jakiś chyba fałszywy sygnał.
Bo widząc zdecydowanie wojennego marsa na czole „redaktora in chiefa” ,oraz niedwuznacznie sugerowany przez niego cel wojenny : „na Putina!!”, należałoby nawiązać do najlepszych tradycji zwycięstw nad Rosją.
A w tym celu najlepsze byłoby narzucenie na koszulkę Burberry jakiegoś amarantowego kontusza, choćby z zasobów śp. pana ministra Mellera, który w swoim czasie przechwalał się, że zwykł był tańczyć „na balach przebierańców” jako student- właśnie w oryginalnym szlacheckim kontuszu. Z grzeczności nie spytam , skąd student o nazwisku Meller w latach 50-tych mógł był „mieć” oryginalny kontusz szlachecki. I dodać czapeczkę z futerkiem oraz czaplim piórem. I szablę i ostrogi. Choćby dołączone do klapek i białych skarpetek.
Tak, ten wojenny mars na czole „legendarnego redaktora” i jego apele o jakąś „obronę podpalanego domu sąsiada” przypomniały mi postać człowieka, który też został skonfrontowany z sytuacją podobną do dzisiejszej w Polsce: obcy władca, realizujący w tajemnicy przed narodem polskim jakieś swoje prywatne cele czyli Zygmunt III Waza prowadzący od 1600 roku wojnę ze Szwecją o swoje prawa do szwedzkiego tronu i w tym celu wykorzystujący polskie zasoby ludzie i materialne.
Jakaś grupa „wzmożonych” możnowładców, którzy chcieliby coś tam skubnąć na wschodzie, jak wojewoda Mniszech i Potoccy - i hetman Żółkiewski, dowódca wojskowy, świadomy, że państwo wykrwawia armię w jednej wojnie, a król życzy sobie drugiej, kasy nie ma, nie wiadomo co ta Polska ma mieć z atakowania na drugim froncie Moskwy, która akurat spiknęła się ze Szwecją.
No ale jako profesjonalista wezwany do spełnienia obowiązku, hetman wypowiedziawszy otwarcie swoje negatywne opinie, ruszył w pole z niewielkim wojskiem, zmuszony do oblężenia Smoleńska „na krótko”, które okazało się „długim i wyczerpującym”.
I spełniły się wszystkie jego przewidywania i wojska rosyjskie wzmocnione szwedzkimi i francuskimi najemnikami zaczęły nękać polskie nadgraniczne garnizony (np. Kaługę), ale jak na fachowca przystało, wykonał właściwy ruch, wyszedł z „wszechpotężną polską armią” spod Smoleńska z jazdą w liczbie 1630 szabel i 597 żołnierzy piechoty i dopiero później wzmocniony został przez innych dowódców polskich do łącznej wysokości ok. 5.800 plus 2 działka polowe. Przeciwnik w tym czasie dysponował wojskiem w ilości : 20-30 tysięcy Rosjan i ok. 4-8 tysięcy najemników plus 11 dział. Ogólnie mówi się o stosunku wojsk polskich do „koalicji rosyjsko-szwedzo-francyskiej” jak 1 do 7.
I hetman wygrał tę bitwę w wielkim stylu a było to pod Kłuszynem 4 lipca 1610 r. A potem ruszył na Moskwę i ją zajął na jakieś 2-3 lata, gdzie polski garnizon miał stać się początkiem rządzenia rodziny Wazów również w Rosji.
Hetman przywiódł był przed oblicze Sejmu Polskiego trzech braci Szujskich: cara, dowódcy wojsk i „szefa cerkwi”. Gdzieś na Krakowskim Przedmieściu czy na Placu Zamkowym jest wmurowana tabliczka na miejscu, gdzie car Szujski klęczał.
Powtarzam więc: nic nie stoi na przeszkodzie, aby "redaktor in chief" się sam ubrał w amarantowy kontusz, nadział czapkę z czaplim piórem jak pan hetman Czarniecki i wsiadł na koń. A chętnych to widzę wielu spośród entuzjastów z kilku portali. Finansowanie, przy swoich kontaktach towarzyskich, ma gwarantowane. W ostateczności demokrata ukraiński pan Igor Kołomoiski ze swoich 3 mld USD może coś wysupłać, skoro utrzymuje „na co dzień” 10 tysięcy prywatnego wojska. Jak nie przymierzając Lubomirski z Potockim.
Problem w tym, że my teraz w Polsce to same niemal kmiecie. Szlachtę, a specjalnie już z rodów podobnych do rodu Żółkiewskich, którzy zbudowali m.in. miasto Żółkiew (aktualnie 35 km od granicy polskiej na Ukrainie), i wiele miast , kościołów, zamków, cerkwi, synagog i wsi na terytorium obecnej zachodniej Ukrainy- przodkowie pana redaktora , we współpracy „ze Stalinem i Mołotowem”) i „Czerwonym Sztandarem” i politrukami: Hollandem i Baumanem) oraz w ślad za „szlachetnymi Niemcami, co ratowali Żydów przed polskimi antysemitami” – wybili do nogi. Niejednokrotnie w kazamatach przed, w trakcie i po torturach – zwracając się do nich elegancko „ty polska świnio”. Mógł był to robić nawet przyrodni brat „redaktora in chief”.
Generałów na miarę Hetmana „nieznani sprawcy” wygubili w dwóch „katastrofach lotniczych” wedle najlepszych idei Dugina – w ciągu zaledwie 2-3 lat. A nie była to wojna.
Reszta generałów zapewne usiłuje przeżyć (dosłownie) do emerytury i zniknąć z horyzontu. Doświadczenie wojskowe mają zresztą – teoretyczne.
Wojska nie ma, pieniędzy nie ma. Dług rośnie a jeszcze dzięki miłościwie nam panującemu Sejmowi będziemy wypłacać do dziesiątego pokolenia jakieś „odszkodowania za Holocaust”, co to jak wiadomo „ za naszą wiedzą i zgodą”.
Dorobek materialny hetmana Żółkiewskiego i jego rodziny jest od 1944 r. w rękach „ukraińskich sąsiadów”. No więc na początek: grobowce rodzinne rodziny Żółkiewskich w kolegiacie w Żółkwi (i grobowce Sobieskich- Jan Sobieski był prawnukiem Hetmana) – zostały rozwalone i zbeszczeszczone. Nie wiem, gdzie znajdują się zwłoki Polaka, który w obronie Polski w wieku lat 73 poległ „w trakcie wykonywania obowiązków służbowych hetmana wojsk polskich” – niedaleko od Cecory.
Natomiast wiadomo, co dzieje się z obrazem bitwy pod Kłuszynem, który pod osobistym nadzorem Hetmana malował kilka lat nadworny malarz ormiański – Bohdanowicz. Oto najpierw wraz z trzema innymi wielkimi obrazami poświęconymi bitwom: pod Parkanami, pod Wiedniem i pod Chocimiem – zostały zerwane ze ścian kolegiaty w Żółkwi i schowane w jakichś magazynach muzeum we Lwowie. A po 1991 r. nie było lepiej: władze „wolnej Ukrainy” na wszelkie sposoby utrudniały udostępnienie i ZAKONSERWOWANIE tych obrazów, nie mówiąc od ich powrocie do kolegiaty w Żółkwi.
Polscy konserwatorzy zabytków wręcz wybłagali, aby na koszt Polski można było zakonserwować przynajmniej dwa największe. Polski budżet wydał na to ponad 4 mln złotych i w podzięce miał dokładnie tę samą obstrukcję i te same „sposoby” aby te obrazy „wreszcie szlag trafił”. I kłamstwa, że pieniądze na konserwację dała Unia Europejska.
A miejscowy samorząd w 2011 roku uczynił Stepana Banderę „honorowym obywatelem Żółkwi”.
A tak mało brakowało i Żółkiew po wojnie mogła być w Polsce. Podobno Stalin był gotów przyznać Polsce Lwów i okolice z uwagi na oczywiste prawa historyczne. Ale to przodkowie „redaktora in chief” wyrazili absolutne oburzenie faktem, iż Lwów mógłby przynależeć do Polski a nie do ZSRR. Mam na myśli panią Wasilewską i osoby z nią współpracujące czyli cały ten Związek Patriotów Polskich w wiadomym składzie.
Tak więc : szlachty nie ma „bo umarła”, obraz „bitwa pod Kłuszynem” butwieje gdzieś pod czujną opieką naszych ukraińskich przyjaciół (fotokopie można obejrzeć w Muzeum Wojska Polskiego) a my jesteśmy ociężałymi chłopkami, którzy sieją, orzą i ogólnie usiłują przetrwać siłą spokoju, „kiedy obecni właściciele Polski się bawią” .Z myśleniem u nas ciężko, ale pamięć mamy długą i nie zapominamy, że potomkowie zwycięzców spod Kłuszyna i „niepolegli-pokonani” na polach bitew IIWW - za swoje czyny bojowe zostali „nagrodzeni” po 1944 r. przez „duchowych przodków editora in chief”, wówczas wielbicieli i służalców „kłamliwego Stalina i Mołotowa” – konfiskatą mienia np. domów rodzinnych, jak rodzina Potulickich, która za udział w Powstaniu „została potraktowana” zabraniem pałacyku w Oborach, w którym to pałacyku komuniści urządzili „dom pracy twórczej”.
W którym lubił przebywać mentor „editora in chief” - Słonimski. Podczas gdy „przedstawiciel właścicieli” – Potulicki – olimpijczyk i żołnierz- umierał w 1951 r. w Abidżanie.
A my, polskie chłopki, mając powyższe na uwadze widzimy też, że mamy w tym sezonie jesiennym dodatkową robotę, bo trzeba jakoś przerobić ten milion ton jabłek. Zesmażyć i w słoiki. Biorąc pod uwagę, że na 3 słoiki 0,9 litra ok. 5-7 kg jabłek, to mi wyszło, że mamy do zesmażenia jakieś 300 milionów słoików czyli po 9 statystycznie na obywatela a ok. 40 na rodzinę.
Zatem tej zimy Polska ma szansę stać się światowym centrum szarlotki. I myślę, że najprościej będzie, jak już panowie będziecie w jakimś „oblężeniu Kijowa’ czy „innej Odessy” albo „pójdziecie jak burza na Moskwę” – to my się zajmiemy wyłącznie dostarczaniem na linię frontu nieograniczonych ilości szarlotki dla walczących bohaterów.
A tak na serio: myślę, że biorąc pod uwagę zmienność nastrojów, sojuszy i mentorów pana redaktora, nie można wykluczyć, że ci nieszczęśni Ukraińcy też są poświęcani „na ołtarzu” jakiegoś „większego projektu” ale „się nie wywiązują”. Przynajmniej „nie trzymają się harmonogramu”. I stąd te „szczere wyznania”, że „Putin i Ławrow cynicznie i bezczelnie kłamią” i apele do „Polaków”, którzy akurat na tę okazję „są Europejczykami”. Biorąc pod uwagę, że w zasadzie wszyscy przeciwnicy i krytycy pana redaktora w Polsce też według niego „bezczelnie i cynicznie kłamali” a już osobliwie „Ojciec Dyrektor”, to zrobiło się naprawdę kabaretowo. Tyle, że na Ukrainie giną żywi ludzie.
Inne tematy w dziale Polityka