Wczoraj miała miejsce ciekawa rzecz: na wieść o odwołaniu satanistycznego „przestawienia” Golgota Picnic” , nieznani funkcjonariusze pionu kultury naszego państwa uruchomili akcję rozsyłania tekstu lub nagrania filmowego tego „dzieła” do prowincjonalnych domów kultury i teatrów i zalecili jego czytanie lub puszczenie filmu. Ponieważ akcja objęła ponad 30 placówek kultury finansowanych WYŁĄCZNIE przez państwo polskie i/lub samorządy, warto dowiedzieć się, od kogo kierownicy tych placówek kultury otrzymali wiadome „arcydzieło” do odtworzenia, jak wyglądała korespondencja, ile kosztowało dostarczanie przesyłek i wykonanie „dzieła” (artyści są na etatach i otrzymują za swoją pracę wynagrodzenie) czyli „kto za tym stoi” i ile nas to kosztowało. Znamienne, że po licznych i skutecznych protestach obywatelskich, temat zniknął jakby go nigdy nie było i na portalu giewu i na Onecie.
Ponieważ temat poruszył Kolega Piko w komentarzu pod tekstem raczej późną porą, zachęcam dzisiaj wszystkich czytelników do napisania listów do swoich radnych/przewodniczących rad miejskich/prezydentów z prośbą o ujawnienie nazwisk osób, które wydały decyzję o „przymusowym czytaniu” lub „przymusowym puszczeniu filmu”.
Warto, aby podatnicy poznali listę nazwisk osób, które zawzięły się , aby satanistyczny kicz znalazł w przestrzeni publicznej jak najwięcej odbiorców.
Druga sprawa , która mnie zafascynowała przy okazji niezwykle agresywnej obrony tego satanistycznego kiczu przez administrację państwową i biurokratów z Poznania jest sprawa przemilczania przez kulturalne i samorządowe władze tego niezwykle umuzykalnionego miasta – dokonań ks. Profesora Piotra Nawrota w zakresie odzyskiwania muzycznego dorobku tzw. redukcji jezuickich w Boliwii i Paragwaju z okresu XVII-XVIII, które uzyskały światową renomę, nagrodę Królowej Hiszpanii i koncerty w siedzibie UNESCO. Ks. Prof. Piotr Nawrot, „człowiek z Poznania”, założył kilkanaście/kilkadziesiąt szkół muzycznych dla dzieci i młodzieży indiańskiej oraz orkiestr i chórów Indian boliwijskich, wykonujących przepiękną barokową muzykę sakralną skomponowaną przez ich Przodków w owych redukcjach jezuickich, zniszczonych przez bandy handlarzy niewolników i europejskich masonów.
Orkiestry te przyjeżdżają do Europy i dają koncerty we Francji, Niemczech i Wielkiej Brytanii.
Tymczasem w muzycznym sercu Polski, rodzinnym mieście ks. Prof. Piotra Nawrota –wielkie milczenie. Nikt nie myśli o poświęceniu dziełom anonimowych barokowych indiańskich kompozytorów – Festiwalu Malta. A muzyki jest na kilkadziesiąt godzin. Zamiast arcydzieł sztuki barokowej polski podatnik otrzymuje od państwa polskiego i samorządu miasta Poznania za swoje własne a wyłudzone pieniądze - satanistyczne badziewie jakiegoś agresywnego nieudacznika aspirującego do grona takich twórców jak Kantor, Beckett czy Pinter.
Moje pytania raczej retoryczne o charakter obecnej „administracji kulturalnej” w Polsce pozostaje niezmienne: czy państwo są satanistami? Bo wiele na to wskazuje.
I nocną notkę puszczam jeszcze raz.:
Rodrigo Garcia w Ameryce Południowej to tak niezwykłe imię i nazwisko jak Janek Kowalski w Polsce. TEN Rodrigo Garcia, który usiłuje polskich katolików czyli jakieś 90% narodu stawiać do „kulturalnego pionu” ma swojego znacznie bardziej arystokratycznego odpowiednika. Jest nim Rodrigo Garcia Barcha, syn samego Gabriela Garcii Marqueza, słynnego pisarza kolumbijskiego, scenarzysta i reżyser telewizyjny. Absolwent Harvardu, nagrodzony nagrodą Gildii Amerykańskich Scenarzystów za jeden ze scenariuszy telewizyjnych. W świecie mediów: od urodzenia poprzez lata nauki aż do sukcesów zawodowych, „kolumbijski” pięćdziesięciolatek Rodrigo Garcia to sam top arystokracji kulturalnej i medialnej w Ameryce Południowej. Jego nikt do Polski nie zaprosił.
A kim jest „nasz” Rodrigo Garcia, który jest tegorocznym kuratorem Festiwalu Malta i facetem, który na zaproszenie polskich urzędników za zgodą ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego - polskich katolików „przyjechał cywilizować”?
Urodził się w rodzinie rzeźnika i handlarki warzywami w kiepskiej dzielnicy Buenos Aires. Rodzice wedle francuskiego docenta wiki byli emigrantami z Hiszpanii. A ponieważ „nasz Rodrigo” urodził się w 1964 r. to jego rodzice w czasie wojny domowej w Hiszpanii byli małymi dziećmi, zatem emigrowali z Hiszpanii - dziadkowie.
W jego biografii podkreśla się, iż do teatru przyciągnął go spektakl Frederico Garcii Lorca, na który zaprowadzili go rodzice, kiedy miał lat 7.
Jeśli rzeźnik i handlarka warzywami z podrzędnej dzielnicy Buenos Aires chodzą do teatru na sztuki Frederico Garcia Lorca, to może oznaczać tylko jedno: dziadek był republikaninem, który zwiał z Hiszpanii po zwycięstwie generała Franco.
Bo realia Buenos Aires są takie, że tak zwani „zwyczajni Argentyńczycy” chodzą do kawiarń i restauracji ale już nie do teatrów czy księgarń. Tych ostatnich nie uświadczy się nawet w dzielnicach relatywnie bogatych. Dla Europejczyka to dziwne wrażenie, kiedy się tak wędruje ulicami tego miasta: co drugi adres to cafeteria a na kilkadziesiąt ulic – jedna zakurzona księgarnia, z dziełami Che Guevary na eksponowanych miejscach. Te zresztą też są mocno zakurzone.
Nie wiadomo, co robili przodkowie Rodrigo Garcii w czasie wojny domowej w Hiszpanii. Sądząc po ferworze rewolucyjnym i bojowych okrzykach wznoszonych przeciwko polskim katolikom przez szanownego potomka, nie można wykluczyć , że jeden lub obaj dziadkowie mają na koncie np. zastrzelenie jakiegoś biskupa „koło drogi” (był taki wypadek), zgwałcenie zakonnicy lub „tylko” podpalenie kościoła i deptanie hostii. Bo dlaczego nie. TO SIĘ PRZED BUNTEM FRANCO W HISZPANII DZIAŁO. I dokonywali tego republikanie, którzy do dzisiaj zalewają się łzami na pamiątkę rozstrzelania Frederico Garcii Lorca.
Rodrigo Garcia był skłaniany przez rodziców aby zajął się czymś pożytecznym w życiu, aby nie musiał sprzedawać warzyw na straganie a już szczególnie aby nie zajmował się „kulturą niezależną” w Argentynie. W tym kraju nie ma z tego kasy.
Więc Rodrigo Garcia studiował jakiś czas „reklamę i public relations” a w wolnych chwilach kręcił się wokół lewackich przedsięwzięć teatralnych, które ktoś jednak opłacał.
I tak, wedle francuskiego docenta wiki, Rodrigo trafił na sztukę Tadeusza Kantora „Wielopole, Wielopole” oraz na dzieła Becketta i inne z tradycji teatru absurdu.
Co ciekawe, Rodrigo Garcia w latach „walki z juntą” nie był „więziony przez juntę” ani tym bardziej „wyrzucony z samolotu”, co junta miała robić „przy współpracy obecnego papieża Franciszka”. Mocny w gębie jest tylko wtedy, gdy mu nic nie grozi.
Mając lat 22 wyjechał do kraju przodków, gdzie po śmierci Franco akurat lewactwo na dobre objęło rządy i było gotowe sponsorować wszelkie antykatolickie produkcje.
Rodrigo Garcia próbował wystawiać sztuki swego argentyńskiego guru, niejakiego Eduardo Pavlowsky’ego (kuzyna Aarona Pavlowskiego, emigranta z „Rosji”), ale nawet w Madrycie nie zostały one dobrze przyjęte.
Założył więc własny teatr i co ciekawe, nazwał go „Rzeźnią teatralną” (czy jakoś tak), co wskazywałoby, iż bywał w miejscu pracy swojego tatki i zrobiło ono na nim stosowne wrażenie.
Nam bardzo pochlebia, iż w dalekiej Argentynie jakieś pacholę wychowywane między skrzynkami warzyw i podrobami zachwyciło się Tadeuszem Kantorem i jego dziełem. Ale „zachwycać się” i umieć zrobić teatr na podobnie wysokim i oryginalnym poziomie – to dwie różne rzeczy.
Rodrigo Garcia napisał kilkanaście sztuk, sądząc zapewne, że jeśli sam obejrzał po 100 razy Becketta, Kantora, Ionesco czy Pintera, to „też da radę”.
W końcu w „tym teatrze absurdu” nie ma za wiele dialogów, scenografii czy obsady aktorskiej. Czasem męczy się na scenie dwóch facetów, czasem dwoje. Proste.
Ale chyba jednak nie, skoro trzeba było zastosować „tyle środków nadzwyczajnych” jak: filmy, gadżety, gołe artystki (i gołych artystów), żeby dotrwać do końca „sztuki”.
Dużo energii, jak to zawodowy autor sloganów reklamowych, wkłada Rodrigo w wymyślanie tytułów swoich dzieł. Zupełnie inaczej niż Szekspir czy Mrożek. Tamci bez wyobraźni pisali na okładce: „Tango” albo „Otello” a Rodrigo zapisuje pół okładki. A to: „Kupiłem w IKEI łopatę aby wykopać sobie grób”, a to „ Pewnego dnia musisz poważnie się zastanowić, czy nie przestać wystawiać się na pośmiechowisko”, albo „Wolę, żeby spędził mi sen z powiek Goya niż pierwszy lepszy skurwysyn”. A potem i tak wszystko sprowadza się do tego, że artyści tarzają się po scenie w różnych przedmiotach, czasem ubrani a czasem nie.
No więc widać gołym okiem, że Rodrigo Garcia, dramaturg trzeciorzędny i spóźniony artystycznie o jakieś 50 lat ze swoim „produktem” jest jedynie „oficerem frontu walki ideologicznej” i „orze jak może”.
Gorliwości nie można mu odmówić, natomiast w kraju Witkacego, Mrożka czy Kantora – każdy odróżni dzieło od politgramoty, oczywiście poza pracownikami administracji państwowej „na odcinku tzw. kultury”.
Dlaczego minister tzw. dziedzictwa narodowego, Bogdan Zdrojewski, bo to on wyznaczył na lata w „państwowej produkcji kulturalnej” „linię satanistyczną” – zdecydował się na finansowanie podobnie „rzeźnickiego kiczownika”, to jest pytanie.
Za czasów ministrowania Bogdana z Wrocławia, finansowanie przedsięwzięć jawnie satanistycznych nie tylko się pojawiło, ale wręcz stało się głównym wątkiem „polityki kulturalnej”.
Puszczanie filmu z nagraniem beztalencia czochrającego się o średniowieczny krucyfiks wyciągnięty z muzeum państwowego – w Muzeum Sztuki Współczesnej, finansowanie Krytyki Politycznej i innych „przedsięwzięć” zajmujących się niemal wyłącznie atakowaniem chrześcijańskiego (katolickiego) przekazu cywilizacyjnego dla niedoszłego „ministra wojny” stało się misją życiową.
Każe to zadać sobie pytanie, co to się działo w stanie wojennym we wrocławskim NZS, jakie tam wtyki instalowała bezpieka, skoro Wrocław po wojnie stał się „światowym centrum legalizacji „na Polaka” – ruskich, folksdojczów, banderowców , popłuczyn po KPP, KPZU i KPZB i „mniejszości narodowych” i czy „Zdrojewski” to „Zdrojewski” czy raczej „człowiek posługujący się kwitami” na „Bogdan Zdrojewski”. To we Wrocławiu Romkowski spotkał słynnego Mitzenmachera występującego już w roli „kolejarza” i go nie poznał.
Wojna przeciwko narodowi polskiemu trwa w najlepsze i rozcieńczanie przekazu Kościoła Katolickiego jest jednym z jej głównych narzędzi. Człowiek o nazwisku „Bogdan Zdrojewski” z Kłodzka wykonał „dobrą robotę”, na ile mu sił i zdolności starczyło.
Jego następczyni też się nie wzięła z liścia kapusty, tylko „urodziła się w Polskiej Akademii Nauk” (tatko Jakubowski w PAN - Muzeum Ziemi wraz z dinozaurami w latach 60-tych) a resztę edukacji odbyła w NRD w latach 80-tych. Oczywiście fundamentem tej edukacji było trwałe poszanowanie dla uczuć religijnych współobywateli, wolność od pogardy i nienawiści do katolików.
A co do tego ma tytułowy „szatan”?
Kiedy władze Rosji Sowieckiej prowadziły identyczną kampanię antykościelną w latach 20-tych i 30-tych XX w. – wedle Michaiła Bułhakowa, znanego dramaturga i pisarza, onże „szatan” zainstalował się na ulicy Sadowej nr 50 w mieszkaniu niejakiego Berlioza i dopuszczał się strasznych rzeczy w Moskwie i całym Sawieckim Sajuzie. Mieszkanie można zwiedzać do dzisiaj.
Wydaje się, iż od jakiegoś czasu, co najmniej od 7 lat, szatan zainstalował się w Warszawie w dawnym pałacu Potockich, ze Zdrojewskiego zrobił Warionuchę –wampira i sam prowadzi politykę kulturalną z lokalu oficjalnie zwanego „ministerstwem kultury i dziedzictwa narodowego”. Ostatnio Zdrojewski został wysłany lub sam uciekł z tego siedliska złego ( i może na noc chowa się w pancernej szafie, jak wszyscy, których opisał Bułhakow) a jego miejsce zajęła ekspertka od wolności w kulturze kształcona w NRD w latach 80-tych.. Ciekawe, kiedy drzwi do ministerstwa zacznie otwierać ruda piękność, kompletnie nieubrana i z dwoma kłami trochę dłuższymi niż zwykle.
PS. Do pana europosła Zdrojewskiego i pani minister kultury: możecie sobie państwo być prywatnie satanistami i uczestniczyć w „czarnych mszach”. Prywatnie. Pani minister może leżeć goła na antyołtarzu a pan Zdrojewski może robić z nią różne nieprzystojne rzeczy. Prywatnie. Ale skoro do promowania swoich prywatnych poglądów (brak dowodów, że myślicie inaczej), wykorzystujecie państwo pieniądze podatników, z których 90% jest ochrzczonych w Kościele Katolickim, to jest to bezprawne wyłudzenie, takie , jak opłacanie „policzków wołowych” u pana Sowy i przyjaciół za pieniądze NBP – czyli podatników.
Jak sobie zechcę obejrzeć coś „satanistycznego” to sobie pooglądam np. „Pamiętnik znaleziony w Saragossie” Wojciecha Hasa. Rzecz jest co najmniej tak satanistyczna jak produkcja trzeciorzędnego Rodrigo ale za to o niebo lepsza artystycznie. Nawiasem napisał to Potocki, w którego mieszkaniu państwo przesiadujecie, zresztą bezprawnie.
Inne tematy w dziale Kultura