Skazany na Bluesa
Jeśli go nie znałeś, to nie żałuj
Jeśli go nie znałeś, to nie żałuj, nie
Bo przyjaciela straciłbyś
Bo przyjaciela straciłbyś - jak ja
Nie, Ty go nie znałeś, nie
Lubiłeś tylko czasem posłuchać jak gra
A czy pomyślałeś, skąd biorą się tacy jak on
A czy pomyślałeś, skąd biorą się tacy jak on
Był jednym z niewielu skazanych na bluesa
Ten wyrok dodawał mu sił
Miał dom i rodzinę, spokojnie mógł żyć
Lecz często uciekał, by stanąć przed wami
By znów nabrać sił, by znów nabrać sił
Bo czasu miał mało, przeczuwał to
Skazany na bluesa, ilu jeszcze jest takich jak on
Skazany na bluesa, no ilu jeszcze jest takich jak on, jak on
No ilu jeszcze jest takich jak on
Ilu jeszcze jest takich jak on...
Niedawno pisałem o Sławku Wierzcholskim, człowieku „chorym na bluesa”.(zobacz notka:Sławek Wierzcholski). O tej chorobie trzeba się wypowiadać w sposób sympatyczny. Piosenka „Chory na Bluesa” jest manifestem miłości do muzyki bluesowej, wyraża radość, że można taką właśnie muzykę grać i śpiewać.
„Skazany na Bluesa” jest też pewnym manifestem, ale niewiele w nim radości. Nie opowiada też o samej muzyce. Mówi raczej o tym, że blues jest nieszczęściem, że blues to styl życia, który niesie z sobą wiele cierpienia.
Autorem tego utworu jest zespół Dżem (muzyka) oraz Ryszard Riedel – tekst. Rysiek Riedel napisał ten tekst by upamiętnić swego przyjaciela – „Indianera”, tego, który podał mu pierwszą działkę „kompotu”. Bez wątpienia, można jednak odnieść tę piosenkę do samego Riedla. Rysiek śpiewał o sobie.
Urodzony 7 września 1956 roku w Chorzowie w rodzinie robotniczej (ojciec Jan był kierowcą na kopalni, matka Krystyna ekspedientką w sklepie), miał starszą o rok siostrę Małgorzatę. Nigdy nie ukończył żadnej szkoły. Rodzina w latach 60. przeprowadziła się do Tychów - w tym śląskim mieście mieszkał do końca życia. Ojciec należał do ORMO – być może to mówi jaki był. Relacje Ryśka z ojcem nie były przyjazne.Rodzice w roku 1980 wyjechali na stałe do RFN, po pewnym czasie dołączyła do nich siostra Małgorzata.
Ryszard Riedel pod względem muzycznym był samoukiem, dość wcześnie pojawiła się u niego głęboka fascynacja kontestacją końca lat 60., świadomie wybrał hippisowski sposób i styl życia.
Pierwsze fascynacje i doświadczenia muzyczne to początek lat 70., kiedy to Riedel związany był z różnymi lokalnymi formacjami muzycznymi, śpiewał standardy muzyki rockowej i bluesowej. W roku 1976 wszedł do składu grupy Dżem. Po paru latach grania na Śląsku w roku 1980 zespół zaczyna odnosić sukcesy ogólnopolskie.
W roku 1977 ożenił się (żona - Małgorzata z domu Pol), w tym samym roku urodził się syn Sebastian, dwa lata później córka Karolina.
W latach 80. Dżem występuje na wszystkich znaczących imprezach rockowych. Z czasem objawia się swoisty fenomen zespołu przyciągającego tłumy fanów i dającego znakomite koncerty. Ryszard Riedel - staje się wkrótce postacią kultową subkultury hippisowskiej w Polsce, jest rozpoznawalny po charakterystycznym sposobie śpiewania, zachowania na scenie, stroju, długich włosach, wysokich kowbojskich butach - nie był to bynajmniej wymyślony image sceniczny.
Zespół i jego lider kojarzeni byli także z określonym typem tekstów i muzyką. Teksty,pisane w większości przez Riedla, wyrażały głos pokolenia, mówiły o potrzebie wolności, dosłownego niemal bycia sobą.
Sam Riedel był wiernym odzwierciedleniem tych tekstów i związanej z nimi ideologii - nigdy nie stał się typową "gwiazdą" wypromowaną przez media, koncern płytowy, czy wytwórnię. Sława i fenomen popularności narodziły się w sposób naturalny, dzięki bezpośrednim kontaktom z publicznością, graniu poza sceną, wśród fanów.
Rzadko można było zobaczyć Riedla w telewizji. Czasem w nocy. Niektórzy mówią, że był niemedialny z tymi czarnymi lukami między zębami. Ale on, typowy hipol, twierdził, że od szczotkowania zdziera się szkliwo. Nie wyobrażał sobie, że jacyś panowie w garniturach od show-biznesu zaprowadzą go do protetyka. Jerzy Linder, fotograf Dżemu, nieraz na zdjęciach korektorem domalowywał te zęby.
Każda opowieść o Riedlu jest spowita w narkotyczną legendę. Jak na głodzie siedział na klopie i leciało mu ze wszystkich stron, jak czuć było herę, gdy się wciągało powietrze z Ryśkowej harmonijki... Media pokazują Riedla jako narkomana, który śpiewał. Ludzie mówią, że to był wokalista, który brał. Zresztą do końca nie wiadomo, czy więcej zapatrzonych w niego fanów wciągnął w dragi, czy przestrzegł.
Linder tak wspomina Ryśka Riedla: „Jak dostał na trasie pieniądze, zaraz przepuszczał na jakieś egzotyczne sygnety z trupią czaszką i nie mógł zrozumieć, jak to możliwe, że ludzie mają pieniądze, piękne lodówki. Żył też jak Indianin. Pety gasił w talerzach, smarował chleb masłem i nóż wkładał do kieszeni. Dlatego nikt z Dżemu nie chciał dzielić z nim pokoju. – Robił wrażenie człowieka odsuniętego przez kapelę, która goni za pieniędzmi, a on ten jeden prawdziwy hipis. Było inaczej. Kapela przez lata nie mogła wyjechać z Ryśkiem, który był geniuszem, za granicę, bo dowód osobisty potraktował jako notes, wyrwał kartki na autografy, a resztę zapisał adresami fanów. Na początku kariery pojechali do Szwajcarii. Rysiek nie ćpał, bo wszyscy bali się przewieźć coś przez granicę. Na scenie dostał objawów abstynencji i narzygał na publiczność. Zawsze po takich ekscesach wracał z postanowieniem. Ale wystarczyła chwila nieuwagi, by zniknął kapelusz i Rysiek. Wszyscy z Dżemu chcieli mu pomóc. Wypłacali pensję, płacili rachunki, zamykali w hotelowym pokoju, żeby pisał albo się wyspał. Budzili na własny występ, wstawał i dawał czadu. Półtora roku przed śmiercią przeszedł poważniejszą kurację. Nie brał kilka miesięcy. Wtedy sobie zrobił garnitur pięknych zębów. Z dnia na dzień znów zaczął. Zwolnili go trzy miesiące przed śmiercią. Umarł, nie będąc już wokalistą Dżemu.
Na tyskim cmentarzu w Wartogłowcu przy jednym pomniku prawie zawsze zatrzymuje się jakiś przechodzień. Czasem ktoś przyniesie kwiaty, czasem piwo i postawi na płycie magnetofon.
Fani Ryśka Riedla żyją jego legendą. Fanklub założył stronę internetową, która ciągle jest licznie odwiedzana. Znalazłem tam taki wiersz:
"Skazani na bluesa"
skazani na bluesa
odchodzą przedwcześnie
bo zawsze jeszcze można
tyle zrobić
tyle nut odkryć
tyle rozgrzać serc i zapalić umysłów
tylu nawrócić na religię bluesa
skazani
podpisują pakty
i cyrografy
z brzmieniem własnych dusz
żyją na kredyt
targując się o każdy dzień
wiedzą
jak mało mają czasu
choć się do tego nie przyznają
bo cóż to za śmiertelnik
któremu została objawiona
cząstka wieczności
skazani
ci wielcy
których opłakiwał świat
i ci maleńcy sławą
lecz ogromni duchem
nieznani
nienazwani
co umarli jak żyli
cicho
bez rozgłosu
pozwalając aniołowi z harmonijką ustną
unieść ich na wyżyny nieśmiertelnej muzyki
Zawsze jak słucham Skazanego na Bluesa nasuwają mi się myśli o pierwszych bluesmanach z Delty. O tych, którzy byli opętani ‘demonami smutku’. Riedel nie mógł, bo nie chciał wyjść z nałogu. Robert Johnson mimo ostrzeżeń Sonny Boy Williamsona nie odmawiał podejrzanej whisky, co skończyło się jego śmiercią. Było takich wielu np. sławy takie jak Little Walter, Leroy Carr, ale w większości to, dzisiaj zapomniani, ci, którzy ciągle pędzili po swojej Blues Highway. Mam wrażenie, że Rysiek Riedel miał swój, polski ‘bluesowy trakt’, z którego nie było żadnej odnogi do innego życia.
Na YouTube jest wzruszający występ Riedla, śpiewającego katowickim Spodku Skazany na Bluesa, na festiwalu Rawa Blues, 25 września 1993 roku.(Skazany na bluesa). Byłem na tym koncercie. Pamiętam, że patrząc na Ryśka Riedla i słuchając jak śpiewa, miałem uczucie pożegnania. Nie było to miłe odczucie. Koncert ten był nagrany przez TVP 2 – to właśnie to nagranie.
W music boxie nagranie Riedla z Dżemem oraz Martyny Jakubowicz, też z Dżemem. Warto zwrócić uwagę na reakcję publiczności w tym drugim nagraniu koncertowym, na żywo, już po śmierci Ryśka Riedla.
Rysiek Riedel
Inne tematy w dziale Kultura