Od miesiąca żyję z nogą w gipsie (a właściwie w lekkiej masie plastycznej, na którą z przyzwyczajenia mówimy „gips”). Nigdy nie przypuszczałem, jak bardzo może z tego powodu zmienić się życiowa optyka. Jak wiele się można nauczyć.
Zaczęło się od tego, że sprytny ortopeda wykonał gips tak, że pod stopą znalazła się warstwa miękka i elastyczna, a ponieważ złamałem sobie kość śródstopia, więc stawanie na prawej nodze nie wchodziło w ogóle w grę. Mogłem jedynie oprzeć się na pięcie, bo tam masa była twarda, jak skała, ale cała konstrukcja została tak wyprofilowana, że aby to zrobić musiałem lekko przykucnąć i przypominałem tancerza zespołu Bieriozka, zabierającego się do dziarskiego hopaka. Wybrałem więc życie na jednej nodze.
Problemem stały się dla mnie czynności, o jakich do tej pory nie myślałem, bo wykonywałem je automatycznie. Nie mogłem tak po prostu umyć rąk, bo kule zaczynały mi się ślizgać w mokrych rękach. Najpierw musiałem zadbać o to, żeby mieć w pobliżu ręcznik. Nie mogłem zostawić telefonu byle gdzie, bo czas dojścia o kulach był zbyt długi. Musiałem pamiętać, aby zawsze mieć telefon w kieszeni. Nie mogłem nalać sobie pełnego kubka herbaty, bo niosąc ją w ręce musiałem wykonywać drobne skoki na jednej nodze podpierając się jedną kulą i herbata się wylewała. Mogłem więc nalewać najwyżej do ¾ wysokości. Musiałem dokładnie planować, co zjem, bo każdy dodatkowy przedmiot na stole oznaczał kurs na jednej nodze od lodówki do stołu i kiedy wreszcie zmachany siadałem do posiłku, z irytacją obserwowałem te wiktuały, które przyniosłem bez potrzeby. Siadając musiałem starannie wybierać miejsce, aby obok ulokować kule tak, by nikt o nie się nie potknął. Za każdym razem, gdy przystawałem i do wykonania jakiejś czynności potrzebowałem obu rąk, musiałem zadbać o to, by odstawić kule tak, by stabilnie stały, a nie zastawić przy tym czegoś, co mogłoby mi być potrzebne. Chodząc musiałem uważnie omijać wszelkie chodniczki i dywaniki leżące na podłodze, bo podparcie się o nie kulami pod lekkim nawet kątem gwarantowało poślizgnięcie się. To samo z wilgotnymi kafelkami w łazience, czy kuchni. To samo oczywiście na zewnątrz z każdym spłachetkiem lodu i zmrożonego śniegu. Każda wyprawa po domowych schodach, które mają bardzo wąskie stopnie, związana była z nie lada napięciem. Po kilku dniach opanowałem schodzenie o kulach w dół, ale za każdym razem była to próba równowagi. Przydało się doświadczenie narciarskie, bo właściwie nie obawiałem się ekspozycji (mocno na dziobach!), natomiast ze zdumieniem odkryłem, jak groźne może być chybnięcie do tyłu. Takie chybnięcie wyleczyło mnie skutecznie z prób wchodzenia po schodach przy pomocy kul. Gdy potrzebowałem wejść na górę, grzecznie siadałem, brałem w jedną rękę kule, i posługując się jedną nogą, tyłkiem i jedną ręką, szybko i zręcznie wdrapywałem się na piętro. No, może nie tak szybko i nie tak zręcznie…
Po co o tym opowiadam? Może dlatego, że to zabawne? Trochę zabawne na pewno jest. – Kicasz? – pada pytanie. – Kicam – odpowiadam z uśmiechem, starając się ukryć sapanie i irytację. Tylko, że dla mnie to była chwila. Dokładnie 28 dni, a teraz jeszcze 14. Taka wycieczka w świat niepełnosprawności z gwarantowanym biletem powrotnym. W ciągu tych dokładnie policzonych dni codziennie uświadamiam sobie, że są ludzie, którzy nie mają komfortu powrotu. Ludzie, którzy są niepełnosprawni na stałe. Dla nich schody, mokra podłoga w toalecie, lód, to realne zagrożenia. Ludzie sprawni niby o tym wiedzą, ale tylko teoretycznie. Że banał? Na pewno. Mimo wszystko warto było złamać nogę, żeby się o tym przekonać.
Wracam po siedmiu latach. Prowadzę podcast o nazwie Coistotne, dotyczący głównie spraw międzynarodowych. Mówię o groźbach nuklearnych, polityce klimatycznej, budowie europejskiego mocarstwa, wzroście potęgi Chin i amerykańskich kłopotach z własnym państwem, o wszystkim tym, co jest w naszym świecie istotne. Podcast jest dostępny na Youtube i Spotify, ukazuje się nieregularnie, ale przynajmniej raz w tygodniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości