Nasz świat skończy się nie wtedy, gdy dostatecznie wielu ludzi będzie robić niewłaściwe rzeczy, ale wtedy, gdy większość uzna, że nie ma czegoś takiego, jak “właściwe” zachowanie.
Szymon Hołownia na placu św. Piotra robiący sobie selfiaczka przed ceremonią pogrzebową papieża Franciszka nie oburza mnie. Co najwyżej śmieszy i wzbudza odruch politowania. Czekam jednak na to, co zrobi z tym dalej. Czy pójdzie w stronę hipokrytycznego zaprzeczania rzeczywistości, czy też w stronę wmawiania publiczności, że wszystko jest w porządku. Wbrew pozorom hipokryzja nie jest tu złym wyborem.
Dawniej o tym, jak się należy zachowywać w rozmaitych sytuacjach uczono w domu, a dopóki się delikwent nie nauczył, pozostawał w dziecinnym pokoju, czyli w kinder stube, skąd wzięło się określenie kindersztuba. Rodzice przywiązujący do tego wagę uczyli młodzież, jak się ubrać i zachować “stosownie”, czyli zgodnie z zasadą decorum. Potem następował naturalny bunt i młodzi szaleli, jednocześnie wszystkiemu zaprzeczając, gdy ich przyłapano. Bunt pozwalał im się poczuć swobodnie, a hipokryzja dawała krzepiące przekonanie, że nie zerwało się z bezpiecznym środowiskiem rodzinnym i można będzie powrócić do poukladanego świata. Wreszcie, naturalną rzeczy koleją, o ile tylko buntownik nie decydował się na karierę artysty-performera, następował jego powrót do zachowań z grubsza odpowiadających wzorcowi, jaki mu wtłaczano do głowy w dzieciństwie. Inaczej rzecz się miała w rodzinie bezetów, czyli byłych ziemian, a inaczej w rodzinie pana Zenka z przeciwka, ale im przed poważniejszymi problemami stawał człowiek, tym bardziej rosła powaga i uważność jego zachowań. Wolno przypuszczać, że o ile potomkowie bezetów i pana Zenka na proszonym obiedzie odróżnialiby się od siebie poważnie, o tyle już na pogrzebach osób przez siebie szanowanych zachowywaliby się dość podobnie. I jednym i drugim nie wpadłoby do głowy, aby cykać sobie fotki nad trumną, albo klaskać w czasie zamurowywania grobowca. A jakby bardzo im się chciało zapalić, to by wyszli z kościoła.
Pamiętam moje zdumienie, gdy przed dwunastu laty oglądałem transmisję z inauguracji pontyfikatu Franciszka i patrzyłem na obraz z kamery pokazującej z góry, jak nowy papież przechodził główną nawą bazyliki św. Piotra wzdłuż szpaleru składającego się z setek, a może i tysięcy księży z całego świata. Prawie wszyscy oni mieli w rękach telefony komórkowe i robili zdjęcia lub kręcili filmy. Byłem tym zszokowany, ale tłumaczyłem sobie, że pewnie przybyli z dalekich stron i będą chcieli pokazać parafianom zdjęcia z tego wielkiego wydarzenia. Tylko gdzieś z tyłu głowy kręciła się dręcząca myśl, że wielu z nich po prostu chciało zaimponować znajomym nie tylko opowiadając, gdzie byli, ale także pokazując to, co w dobie cywilizacji obrazkowej jest najlepszym sposobem na sukces. Podobnie i pan marszałek mógł zapewne kierować się chęcią pokazania zdjęcia czy filmiku swoim znajomym bezdomnym, których doli taki widok z pewnością ulży, ale mógł też chcieć zaimponować wyborcom, bo cóż jest lepszego, aby pokazać swoje międzynarodowe obycie, niż selfie z placu św. Piotra zrobione w tłumie oficjeli z całego świata?
Jaki jednak cel mieli ludzie klaszczący trumnie transportowanej w kierunku miejsca pochówku? Byli wśród nich prezbiterzy koncelebrujący Mszę świętą pogrzebową. W niektórych kulturach podobno w ten sposób wyraża się szacunek, ale nie przypuszczam, żeby wszyscy klaszczący na placu byli akurat z tych kultur. Czy wyrażali w ten sposób radość z przejścia papieża do lepszego świata? Byłoby to teologicznie dojrzałe, ale dla wielu klaszczących może aż nazbyt dojrzałe. Raczej chcieli uczestniczyć w wydarzeniu nie tylko jako widzowie. I zapewne nie dostrzegali niestosowności swojego zachowania uznając, że już dostatecznie długo zachowywali powagę i nareszcie mogą, niczym ten młody człowiek, od jakiego zacząłem, poczuć się swobodnie.
W ten sposób na placu św. Piotra dzięki panu marszałkowi Hołowni i rozentuzjazmowanym prezbiterom widzieliśmy odsłonę nowego świata, w którym zasady zachowania nie będą obowiązywały. Tylko czekam teraz na to, żeby w myśl żelaznych praw kampanii wyborczej, naganne zachowanie marszałka zostało pochwalone, a rzesze jego zwolenników zostały zmuszone do powtarzania, że wszystko jest w porządku, a biednego polityka spotyka “hejt”. Wszyscy pamiętamy, jak pijany Aleksander Kwaśniewski tłumaczył się zgodnie z zasadami hipokryzji ze swojego chwiejnego kroku przypadłością goleni prawej. Dziś po prostu wzruszyłby ramionami i powiedział, że się zwyczajnie napił z biskupem i żeby mu głowy nie zawracać głupstwami, bo przecież tym umrzykom i tak wszystko jedno.
La Rochefoucauld napisał przed dwustu laty, że “Hipokryzja to hołd, jaki występek składa cnocie”. W tamtym świecie istniały oczywiście naganne uczynki, ale wszyscy uznawali, że nawet źle czyniąc muszą udawać, że czynią dobrze. Dzięki temu wzór zachowania istniał. Ludzie tacy, jak marszałek H. prowadzą nas ku światu, w którym wzór przestanie być wzorem, a wszystkie rodzaje zachowań będą miały identyczną wartość. Jak zwykle w takich przypadkach zdziwią się, gdy konsekwencje tej ewolucji dotkną ich. Tylko wtedy będzie już za późno.
Wracam po siedmiu latach. Prowadzę podcast o nazwie Coistotne, dotyczący głównie spraw międzynarodowych. Mówię o groźbach nuklearnych, polityce klimatycznej, budowie europejskiego mocarstwa, wzroście potęgi Chin i amerykańskich kłopotach z własnym państwem, o wszystkim tym, co jest w naszym świecie istotne. Podcast jest dostępny na Youtube i Spotify, ukazuje się nieregularnie, ale przynajmniej raz w tygodniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo