Unijne kraje frontowe i “stara Unia” chcą się zbroić i wspierać Ukrainę, ale z zupełnie innych powodów. Pierwsze walczą o życie, drugie patrzą za interesem.
“Biała księga” dotycząca zwiększenia możliwości obronnych Unii Europejskiej, firmowana przez unijną przedstawicielkę do spraw zagranicznych Kaję Kallas, jest dokumentem dramatycznie pokazującym pęknięcie między członkami Unii, którzy czują się realnie zagrożeni wojną, a tymi, którzy chcieliby po prostu zarobić na niespokojnych czasach. Kallas należy do tej pierwszej grupy – ona chciałby zabezpieczyć Europę, ale przede wszystkim swój kraj, leżący na pierwszej linii frontu, przed rosyjskim zagrożeniem. Ursula von der Leyen, która grała pierwsze skrzypce w prezentowaniu tekstu, ma gwarantować zachodnim Europejczykom, że biznes będzie się kręcił, a Unia będzie poszerzała swoje dominium.
Nie mam oczywiście wiedzy, co w “Białej księdze” zostało napisane pod dyktando Kallas, a co pod dyktando innych. Mogę jednak przypuszczać, które wątki powstały w bezpośredniej świadomości niebezpieczeństwa. Przede wszystkim określenie Rosji jako “fundamentalnego zagrożenia dla europejskiego bezpieczeństwa w przewidywalnej przyszłości”. Zdanie to jest poprzedzone informacją, że w roku 2025 przewiduje się, że rosyjskie wydatki zbrojeniowe przewyższą wydatki zbrojeniowe wszystkich krajów członkowskich Unii. Groźny obraz. Tylko, że ten obraz trzeba skonfrontować z rzeczywistością, a tak wygląda tak, że handel Europy z Rosją nadal trzyma się dobrze. Według danych Eurostatu import gazu z Rosji w ostatnim kwartale 2024 roku pokrywał 22% europejskiego zapotrzebowania. A jeszcze rok wcześniej było to 14%. I niestety nie sposób tego importu zrzucić jedynie na Orbana, choć to takie kuszące. Owszem, Węgry znajdują się w gronie importerów, ale są w nim także Francja i Belgia, a co za tym idzie Niemcy, które korzystają z dostaw idących przez porty tych krajów. Cały import towarów z Rosji oczywiście gwałtownie zmalał w ciągu ostatnich trzech lat, ale ciągle wynosi około 3 mld euro miesięcznie. To jest między 35 a 40 mld rocznie. Więc te putinowskie zbrojenia są częściowo pokrywane z wpływów z handlu z Europą, którą Kaja Kallas stara się przekonać, że Rosja jest zagrożeniem. Niełatwe zadanie.
W tekście znajduje się też bardzo ostra diagnoza dotycząca Chin, które opisano w kontekście bezpieczeństwa Europy wskazując na ich niedemokratyczny, a wręcz autorytarny system rządów. Co więcej, w obszernym akapicie opisany został charakter tego zagrożenia, związany z gwałtowną rozbudową sił zbrojnych, w tym nuklearnych oraz agresywnymi działaniami destabilizującymi Azję Południowo-Wschodnią. Widać w tym pewną bezradność, bo akapit zaczyna się od prostego stwierdzenia, że Chiny są “kluczowym partnerem handlowym Unii”. Istotnie, import z Chin to ponad 1/5 importu do Europy, a biorąc pod uwagę towary strategiczne, jak na przykład tak zwane “metale ziem rzadkich”, to można mówić o całkowitej zależności. Podobnie jest ze wszystkim, co służy ulubionej przez eurokratów walce ze zmianami klimatycznymi. Europie wydawało się, że zarobi na “zielonych” technologiach, ale Chiny były w tym lepsze i dostarczyły ich taniej. I teraz Kaja Kallas prezentuje trzeźwą świadomość, że ten największy partner jest też potencjalnie ogromnym zagrożeniem, ale czy to przekona europejskie biznesy? Wątpliwe.
Wreszcie – w “Białej księdze” dość ostrożnie potraktowana jest Ameryka, o której powiedziano tyle jedynie, że uważa ona, że jest “nazbyt zaangażowana w Europie i chce przywrócić równowagę, redukując swoją rolę jako zasadniczego gwaranta bezpieczeństwa”. Nie ma tam miejsca na rytualne narzekania nad “zdradą ideałów atlantyckich” przez Trumpa. Jest prosty opis rzeczywistości, wobec której trzeba stanąć w prawdzie. Być może nawet zbyt prosty, bo na europejskich salonach modne jest ostatnio pokazywanie Trumpa jako zagrożenia nieomal równego z Putinem.
Dalej mamy do czynienia ze stwierdzeniem, które w założeniu powinno uspokajać wszystkich obawiających się utraty narodowej kontroli nad bezpieczeństwem i armią: “Państwa członkowskie zawsze zachowają odpowiedzialność za swoje własne wojska, od doktryny po ich rozmieszczenie, jak również nad określeniem ich potrzeb”. Można się jednak zastanawiać, dlaczego użyte tu zostało słowo “odpowiedzialność” zamiast prostszego i bardziej jednoznacznego - “kontrola”, choć lektura dalszej części tekstu przekonuje, że Unia widzi siebie raczej w roli koordynatora i platformy ułatwiającej współpracę. Tym niemniej, jeżeli bym miał wskazać, w którym miejscu podpisana pod dokumentem Kaja Kallas dostała wyraźną sugestię zmiany języka, to byłoby właśnie to. Dzięki tej zmianie całość wydaje się bardziej wspólnotowa, a wymiar wspólnotowy to jest coś, co wyraźnie jest ujawnione w charakterze proponowanych dalej działań.
Widać to przede wszystkim w proponowanym sposobie wydatkowania wspólnych pieniędzy, czyli funduszu o wielkości 150 mld euro, który ma być przeznaczony na zakupy militarne. Otóż z tego funduszu mają być udzielane pożyczki, ale nie pojedynczym krajom, tylko zespołom składającym się z co najmniej dwu krajów. Jeden z nich musi być członkiem Unii, zaś drugi to może być kraj EFTA albo Ukraina. Dopiero takie zespoły będą mogły uzyskać środki na zakup amunicji czy uzbrojenia, oczywiście tylko w firmach europejskich. Unia Europejska usiłuje skłonić państwa członkowskie do wspólnych zakupów od prawie dwu dekad, jednak z mizernym skutkiem. Wszyscy zgodzili się na to, aby co najmniej 35% środków wydawać wspólnie, ale nic nie wiadomo o tym, jak wyglądają wyniki tego zobowiązania. Ostatnie dane na ten temat dostarczyło zaledwie 14 krajów, ale co to są za dane? Wolno sądzić, że odsetek wspólnych zakupów jest bardzo niewielki. Jest to o tyle zrozumiałe, że wojskowi każdego kraju mają własne cele i własną odpowiedzialność, a wymagania szczegółowe są czasami bardzo różne. Coraz mniej jest produktów całkowicie zestandaryzowanych i trudno jest złożyć wspólne zamówienie. Teraz wygląda na to, że nareszcie uda się Komisji zmusić państwa członkowskie do wspólnych zakupów, a cel został wyznaczony jeszcze ambitniej – 40%.
Co interesujące, środki z funduszu będą mogły uzyskać wszystkie państwa, także te mające status neutralnych i te wydające na obronę daleko mniej niż natowskie 2% budżetu. Będą mogły dzięki temu poprawić swój status, ale czy nie stanie się to ze szkodą dla krajów traktujących obronę poważnie i inwestujących w nią własne pieniądze? Już widzę taką Irlandię (0,2% budżetu na obronę w roku 2023), jak zawiera korzystny deal z jednym z krajów bałtyckich lub z Ukrainą i zwiększa skokowo swoje zasoby amunicji, które następnie będzie mogła korzystnie sprzedać krajom potrzebującym, gdy nadejdzie konflikt, który oczywiście będzie od niej bardzo odległy geograficznie...
Innym europejskim problemem jest mobilność wojskowa w skali całej Unii. Mówiąc po ludzku chodzi o to, że wszystkie kraje mają różne przepisy dotyczące przewozu sprzętu wojskowego, chodzi tu także o przepisy celne (!), a także różne możliwości transportu. W niektórych o tym, żeby przewieźć czołg trzeba informować na miesiąc naprzód, a w innych pobudowano drogi i mosty, które zwyczajnie nie udźwigną niektórych pojazdów. Jeszcze inne kraje czasami nie chcą się narażać: czy ktoś jeszcze pamięta, jak przed trzema laty latały amerykańskie samoloty transportowe wiozące pakiety uzbrojenia dla Ukrainy? Omijały szerokim łukiem Niemcy, które wtedy już ogłosiły co prawda słynną Zeitenwende, ale nadal jednak nie były pewne, czy Putin szybko nie wygra i czy nie lepiej będzie nie czynić mu wbrew... Tego Kaja Kallas nie załatwi.
Wreszcie, w “Białej księdze” wiele miejsca poświęcono wspieraniu Ukrainy i chyba w tym miejscu interesy autorki zbiegły się z interesami unijnej biurokracji i bogatych krajów “starej Unii”. Bo póki Ukraina walczy, póty Rosja nie ma możliwości zająć się innymi krajami. Dla państw bałtyckich to jest sprawa życia i śmierci. Dla biurokratów kwestia komfortu, bo na razie mogą nadal robić to, co tak bardzo lubią: produkować dokumenty, organizować “przełomowe szczyty” i przekonywać publiczność przy pomocy zblatowanych mediów, że oto po raz kolejny uczyniono ogromny krok na drodze do bezpieczeństwa i strategicznej autonomii. A jakby wojna realnie dotknęła Unii, to trzeba by działać naprawdę i działać prędko. Dlatego, gdy czytam zdanie odnoszące się do doświadczeń bojowych armii ukraińskiej, które “będą dostarczały informacji wspierających identyfikację przyszłych potrzeb obronnych państw członkowskich”, widzę skupienie na twarzy Kai Kallas i ulgę na twarzy Ursuli von der Leyen. Obie chciałyby utrzymywać Ukrainę w stanie zdolności do walki, obie jednak z różnych motywów. Pierwsza wie, że Ukraińcy bronią realnie agresorowi dostępu do jej kraju i krajów sąsiednich, druga stara się wyliczyć, jak można zbalansować wsparcie wojskowe Ukrainy ze wsparciem ekonomicznym Rosji, aby europejski biznes uzyskał jak najwięcej. Obie wiedzą, że Europa nie jest gotowa na starcie z Rosją bez wsparcia Ameryki i jeszcze długo gotowa nie będzie.
Wracam po siedmiu latach. Prowadzę podcast o nazwie Coistotne, dotyczący głównie spraw międzynarodowych. Mówię o groźbach nuklearnych, polityce klimatycznej, budowie europejskiego mocarstwa, wzroście potęgi Chin i amerykańskich kłopotach z własnym państwem, o wszystkim tym, co jest w naszym świecie istotne. Podcast jest dostępny na Youtube i Spotify, ukazuje się nieregularnie, ale przynajmniej raz w tygodniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka