Po ogłoszeniu przez Trumpa, że rozmawiał z Putinem i umówił się z nim na dwustronne rozmowy o zakończeniu wojny na Ukrainie, w Europie zaroiło się od negatywnych komentarzy, z których wynikało, że to klęska Ameryki i oddanie inicjatywy Rosji. Nie zgadzam się z tym. Trump ma szansę wygrać.
Po pierwsze warto zwrócić uwagę na to, kto prowadził rozmowy z prezydentem Zełenskym w czasie, gdy Trump konferował z Putinem, a był to sekretarz skarbu Scott Bessent, który zaproponował Ukraińcowi umowę na wspólną eksploatację zasobów mineralnych. Wartość tych zasobów szacuje się na 11-15 bilionów (naszych bilionów) dolarów, Trump chce z tego wyciągnąć najmniej 500 mld, co pokryje koszty pomocy wojskowej, ale eksploatacja reszty będzie na tyle zyskowna i potrzebna (metale ziem rzadkich!), że zawarcie umowy będzie oznaczało, że amerykańskie firmy wejdą poważnie i trwale na Ukrainę. Nie zdziwiłbym się przy tym, gdyby Bessent jednocześnie oznajmił Zełenskiemu, że interes na odbudowie kraju po wojnie ma zrobić przede wszystkim Ameryka i żeby sobie wybił z głowy pomysły, że zarobią na tym Niemcy.
Skoro jednak Amerykanie wejdą biznesowo, to nie po to, aby leciały im na głowę rakiety i drony. Biznes wymaga ochrony. Pytanie oczywiście, jak ta ochrona będzie wyglądać. Wypowiedzi waszyngtońskich oficjeli pozwalają nieco zrekonstruować pomysł, ale wiele wskazuje na to, że całość ma na razie charakter płynny i szczegóły mogą się zmieniać. Pete Hegseth powiedział w Ramstein jasno, że nie ma mowy o tym, że na Ukrainę wejdą amerykańskie wojska, ewentualna operacja pokojowa nie będzie operacją NATO, a przyjęcie Ukrainy do sojuszu nie jest możliwe. Ale – pomoc wojskowa będzie płynąć. Skoro Stany będą otrzymywały za nią pieniądze, nie ma w tym zresztą nic dziwnego.
Przy okazji: te dwa elementy - obecność amerykańskiego biznesu i deklarowany brak ochrony ze strony amerykańskiego wojska nie składają się. Jakiś rodzaj obecności wojskowej, jak choćby rozpoznanie, ochrona przeciwlotnicza, czy lotnictwo, jest logicznym dopełnieniem umowy z Ukrainą. Zwłaszcza, że Bessent opowiadając dziennikarzowi Fox News o planowanym dealu używał w odniesieniu do przyszłych stosunków amerykańsko-ukraińskich określenia “trwały sojusz” (“enduring alliance”) i podkreślał, że obecność na terytorium Ukrainy zasobów, które Stany uznają za swoje, będzie je zabezpieczać przed atakami Rosji. Być może więc elementem rozgrywki jest choćby strefa zakazu lotów nad chronionym terytorium.
Z kolei sam Trump opisując swoją rozmowę z Putinem wymienił jako tematy Bliski Wschód, energetykę, sztuczną inteligencję i “siłę dolara”. Nie wymienił - czego bardzo chciałby Putin - “europejskiej architektury bezpieczeństwa”. Oznacza to, że Amerykanie odmawiają rozmowy na temat “praprzyczyn wojny” i odrzucają pomysł cofnięcia się w dziedzinie bezpieczeństwa w Europie do czasów sprzed poszerzenia NATO. Co więcej - przesuwają granicę swoich wpływów poza terytorium NATO, czyli na Ukrainę, choć nie na całą w granicach z roku 1991. Raczej na pewno Ukraina straci Krym, choć nie byłbym tego pewien w odniesieniu do regionów, w których znajdują się złoża.
Jakie będą amerykańskie środki nacisku? Poza konsekwentnymi dostawami wojskowymi dla Kijowa? Przede wszystkim manipulacja cenami i efektywne uniemożliwienie Rosji handlu ropą i gazem. To, plus realne przestrzeganie sankcji na podzespoły do produkcji zbrojeniowej, ma szansę poważnie osłabić rosyjską machinę wojenną. Bo Europa, która obecnie pokazuje swoje wojownicze serce, przez trzy lata wojny nie była w stanie upilnować swojego eksportu, a przy imporcie węglowodorów udawała, że pochodzą one z krajów, które zawierają kontrakty, gdy tymczasem pieniądze szły do Rosji. “Drill, baby, drill” Trump może przy współpracy Arabii Saudyjskiej znacząco obniżyć ceny i sprawić, że Rosja nareszcie zbankrutuje. Putin musi wiedzieć, że taka groźba jest realna.
Warto też przy okazji zauważyć, że główny sponsor Rosji, czyli Chiny, ma coraz poważniejsze kłopoty gospodarcze wynikające z tego, że ich cała gospodarka została nastawiona na czerpanie zysków z “zielonej transformacji” w krajach zachodnich, a tymczasem Trump tę transformację właśnie uroczyście odwołał i wygląda na to, że Chińczycy zostaną ze swoimi gigantycznymi mocami produkcyjnymi, jak Himilsbach z angielskim. A kiedy masy robotnicze zaczną się burzyć, to ochota na utrzymywanie Rosji wydatnie w Pekinie spadnie. Być może w przewidywaniu takiego scenariusza Chińczycy zaczęli ostatnio przejawiać inicjatywę w kwestii pokoju na Ukrainie i – jak wynika z nieoficjalnych doniesień - chcą wręcz rozmów trójstronnych. Jedna z ich propozycji to podobno nawet wysłanie własnych wojsk jako sił rozjemczych! To także element niepewny układanki, ale taki, który może pomóc innym wskoczyć na swoje miejsce.
Rozmowa o Bliskim Wschodzie, to w gruncie rzeczy rozmowa o Iranie. Znajdujemy się w przededniu izraelskiego uderzenia na instalacje jądrowe w tym kraju, a być może Netanyahu może po przyjacielsku zniszczyć przy okazji także kilka fabryk rakiet balistycznych i dronów. Wówczas rosyjskie źródełko stosunkowo tanich środków przenoszenia wyschnie. Cóż Trumpowi szkodzi obiecać przy okazji dealu z Putinem, że do takiego ataku nie dojdzie? Oczywiście Netanyahu może potem powiedzieć, że jak to umawiał z Trumpem, to w telefonie były trzaski, a Trumpowi nie pozostanie nic innego, jak powiedzieć “Ooops, sorry...” W tym przypadku jedyne, co Putin może zrobić, to mieć nadzieję, że Trump dotrzyma słowa.
Oczywiście, Putin może się zaprzeć i odmawiać zaprzestania działań wojennych licząc na to, że jego policyjne państwo i powolne społeczeństwo wytrzymają niejedno. To możliwe, bo człowiek sowiecki jest odporny. W styczniu Centrum Lewady opublikowało badanie, z którego wynika, że 65% Rosjan uważa rok 2024 za “przeciętny”, a 18% wręcz za dobry. Rafinerie się palą, na froncie giną dziesiątki tysięcy ludzi, serki tysięcy zostają kalekami, ale człowiek radziecki na pytanie, “Kak żizń?” odpowiada: “Zwyczajnie”. Nic tylko wojować mając takich ludzi.
Tylko, że wszystko ma swój kres i Putin o tym wie. Na stole dostaje teraz kawałek Ukrainy, obietnicę, że nie przykręci mu się śruby gospodarczej i wróci do jakiegoś rodzaju współpracy i nie pozbawi sojusznika zdolności produkowania środków przenoszenia. W zamian musi zaakceptować zawieszenie broni, które realnie będzie działało tak, jak w Korei i wejście Ameryki (choć nie NATO) na pozostałą część terytorium Ukrainy.
Nie ma wątpliwości, że zgoda na ten układ ze strony Kremla byłaby zgodą fałszywą i nastawioną na zyskanie “pieredyszki” przed następnym etapem odbudowy Imperium. I w związku z tym o wiele bardziej będzie dla putinistów interesujące to, jak będzie wyglądał obiecywany powrót do współpracy gospodarczej, niż to, jak będzie wyglądał ostateczny podział terytorium Ukrainy. To iście “diabelska alternatywa”, bo dla nas jako dla zagrożonych sąsiadów, ale też dla Ukraińców, lepiej byłoby oddać nieco terytorium, ale jak najmniej wzmocnić Rosję gospodarczo. Piszę to z bólem, bo sam jestem zdania, że Rosję należałoby podzielić i na zawsze pozbawić możliwości odbudowy imperium. Na razie nie jest to jednak możliwe, więc może warto jednak przynajmniej zakończyć rozlew krwi. Moim zdaniem Trump ma na to dużą szansę. Oby tylko nie przesadził w rysowaniu na nowo mapy...
Wracam po siedmiu latach. Prowadzę podcast o nazwie Coistotne, dotyczący głównie spraw międzynarodowych. Mówię o groźbach nuklearnych, polityce klimatycznej, budowie europejskiego mocarstwa, wzroście potęgi Chin i amerykańskich kłopotach z własnym państwem, o wszystkim tym, co jest w naszym świecie istotne. Podcast jest dostępny na Youtube i Spotify, ukazuje się nieregularnie, ale przynajmniej raz w tygodniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka