Wiele wskazuje na to, że amerykańskie wybory będą miały całkiem bezpośredni wpływ na polską politykę, pozbawiając pewnych graczy pieniędzy, a bez pieniędzy - jak wiadomo - żadne życie. Pytanie brzmi: czy będziemy w stanie to wykorzystać nie dla politycznych rozgrywek, ale dla wzmocnienia państwa?
Wstrzymanie finansowania przez potężną agencję pomocową USAID, która miała do dyspozycji kwotę ponad 40 mld dolarów rocznie i zajmowała się całym wachlarzem działań na całym świecie, od dostarczania żywności w czasie klęsk żywiołowych, aż po wydawanie komiksów o transpłciowości w Peru, spowodowało zawirowania, o jakich całkowicie otwarcie powiedzieli przedstawiciele wielu organizacji pozarządowych. Krytyka Polityczna, Kultura Liberalna, Kampania Przeciw Homofobii, Tour de Konstytucja - tak się składa, że pieniądze otrzymywały głównie organizacje promujące ideologie lewicowo-liberalne i otwarcie opozycyjne wobec myślenia konserwatywnego. Część z nich nastawiona jest na realizowanie doraźnych celów politycznych, ale większość na budowanie środowisk, w których pożądane przez liberałów zachowania i style myślenia będą naturalne. W ten sposób działają długofalowo.
Według niepotwierdzonych informacji USAID wydała w Polsce w ciągu czterech lat kadencji Joe Bidena około 375 mln dolarów. To mniej więcej półtora miliarda złotych. Część z tych pieniędzy została zapewne wydana na projekty, jakie realizowały wspomniane wyżej organizacje i organizacje im podobne. Trudno jednak sobie wyobrazić, aby cała ta niebotycznie wysoka kwota została wydana jedynie na fundacje i niszowe pisma. Na co więc szły pieniądze, którymi sterowano z ambasady USA w Warszawie? Na razie tego nie wiemy i moim zdaniem ujawnienie tych informacji może być prawdziwym sygnałem, że Biały Dom pragnie przyczynić się do zmiany politycznej w Polsce.
Mówi się bowiem o finansowaniu partii i projektów politycznych, czy wręcz polityków. I znowu – trudno sobie wyobrazić, aby liberalnie nastawiony Mark Brzezinski, związany z liberalnym Departamentem Stanu za czasów realizującej lewicową i postępową agendę administracji Bidena i Harris, zajmował się finansowaniem przedsięwzięć politycznych o przeciwnym znaku. Jeżeli więc istotnie do polskiej polityki szły amerykańskie pieniądze, to szły do tych jej środowisk, które obecnie rządzą. Ale – gdy nie dysponujemy dokumentami, to wszelkie konkretne domysły mają jedynie wartość insynuacji i działają raczej przeciwko insynuującym, bo polska publiczność woli raczej brać stronę atakowanego. Co innego, gdyby ludzie Elona Muska, za przyzwoleniem Donalda Trumpa takie dokumenty opublikowali (o ile je mają). Zapewne mielibyśmy wówczas do czynienia z politycznym trzęsieniem ziemi.
Jak zwykle przy kataklizmach byłyby liczne ofiary, oczywiście polityczne i wiele osób pożegnałoby się z obiecującymi politycznymi karierami ku satysfakcji wszystkich swoich przeciwników. Gdyby jednak na tym poprzestać, byłby to ogromny błąd. Przyjęcie kolejnej amerykańskiej ingerencji w polskie życie polityczne i zaakceptowanie jej bez wyciągnięcia dalekosiężnych konsekwencji, byłoby w gruncie rzeczy usankcjonowaniem praktyki, która w suwerennym państwie nie powinna mieć miejsca. Jeżeli Stany Zjednoczone ingerowały w polskie życie polityczne w ciągu ostatnich kilku lat, należałoby to bezwzględnie ujawnić, a następnie przeprowadzić takie zmiany, które to na przyszłość uniemożliwią.
Jakie zmiany? To kwestia do dyskusji, ale wyobrażam sobie, że należałoby wprowadzić obowiązek jawności finansowania dla wszystkich podmiotów i osób publicznych (czyli osób pełniących funkcje wybieralne i rządowe), otrzymujących wsparcie z zagranicy i utworzyć portal informacyjny, który by te informacje agregował. W dobie sztucznej inteligencji nie byłoby to najmniejszym problemem.
Trzeba by oczywiście obronić ten pomysł przed atakiem przy pomocy “reductio ad Putinum”, bo putinowskie przepisy o “zagranicznych agentach” zawsze były dogodną tarczą przeciwko żądaniu jawności finansowej w krajach demokratycznych, ale nie wierzę, aby nie dało się tego zrobić. Chęć oczyszczenia życia publicznego z niejasnych powiązań, po wstrząsie spowodowanym ujawnieniem amerykańskich dokumentów byłaby raczej sprawą popularną społecznie. Zwłaszcza jeżeli zdecydowano by się na coś w rodzaju abolicji i nie szukano zemsty, zadowalając się odejściem pewnych osób z życia publicznego. To psychologicznie trudne, ale niezbędne, jeśli mamy zachować minimum wspólnoty.
No dobrze, ale co, jeżeli żadne amerykańskie dokumenty nie zostaną ujawnione? Może tak się zdarzyć w dwu przypadkach. Po pierwsze, gdy ich po prostu nie ma, w co jest mi trudno uwierzyć, ale pewności oczywiście nie mam. I po drugie, gdy nasz wielki sojusznik zechce jednak zachować swoje możliwości zakulisowego wpływania na życie polityczne w Polsce poprzez kierowanie strumieni pieniędzy tam, gdzie uznaje za stosowne. Wielcy tego świata nie lubią bowiem pozbywać się narzędzi kontroli. Co wtedy?
Namawiałbym wówczas do zrobienia dokładnie tego samego, co zaproponowałem wyżej. Lub czegoś, co miałoby podobny skutek, bo mój pomysł nie musi być idealny, a chodzi o osiągnięcie efektu prawdziwej jawności życia publicznego i uodpornienia go na obcą ingerencję niezależnie od tego, czy jest to ingerencja ze strony państw wrogich, czy przyjaznych. Polska musi być wewnątrzsterowna. Wszyscy wiedzą, że stuprocentowa suwerenność jest w dzisiejszym świecie niemożliwa, ale możliwe jest przekroczenie bariery między zewnątrz- a wewnątrzsterownością. I to powinniśmy uczynić niezależnie od tego, co zrobi Elon Musk i jego ludzie.
Wracam po siedmiu latach. Prowadzę podcast o nazwie Coistotne, dotyczący głównie spraw międzynarodowych. Mówię o groźbach nuklearnych, polityce klimatycznej, budowie europejskiego mocarstwa, wzroście potęgi Chin i amerykańskich kłopotach z własnym państwem, o wszystkim tym, co jest w naszym świecie istotne. Podcast jest dostępny na Youtube i Spotify, ukazuje się nieregularnie, ale przynajmniej raz w tygodniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka