O wnioskach z wojny na Ukrainie i o tym, że generał Melas wiecznie żywy jest. Tylko kim jest Melas?
Spadł śnieg, przyszedł mróz. Na koniec zimy przyszła… zima. Biorąc pod uwagę ceny energii dobrze, że teraz nie wcześniej. Prawdziwie sroga, długa zima wykończyłaby nas finansowo. Zima, czyli wojna. Niedługo już, za nieco ponad tydzień - 24 lutego bieżącego (2025) roku - rozpocznie się czwarty rok wojny ukraińsko – rosyjskiej. Jak ten czas leci. Zaczynając liczyć od 2014 – aneksji Krymu i Sewastopola przez Rosję to rok jedenasty konfliktu. Wojna trwa, daleko do jej końca. Czego nas nauczyła? Jakie wnioski z niej można i trzeba wyprowadzić niezależenie od jej końca. Chociaż koniec rysuje się coraz wyraźniej.
Pierwszy wniosek, ogólnej natury. Nie ma końca historii. Niestety lub stety. Zależnie jak patrzeć. Albo inaczej: historia nie ma końca. Wbrew temu co niektórym postępowym myślicielom tudzież autorytetom moralnym się zdaje, marzy czy śni. W roku 1989 amerykański politolog i filozof Francis Fukuyama w swej książce „The End of History and the Last Man” opublikował esej pt. „Koniec historii”. Francis Fukuyama głosił w nim – opierając się a jakże! na dziełach Hegla, fundamencie marksistów wszelkiej maści – tezę, że po upadku komunizmu odeszły w przeszłość mroczne czasy konfliktów między ideologiami czy systemami politycznymi i czeka nas świetlana przyszłość. Kłopoty mogą być i będą, ale droga jest jedna, do przodu, postęp jest nieunikniony i nieuchronny, a demokracja liberalna nie ma żadnej alternatywy. Stąd ten tytułowy ostatni człowiek końca dziejów. Książka i tezy Fukuyamy stały się biblią wszelkich postępowców, aktywistów, myślicieli liberalnych, wreszcie polityków. Jeżeli epoka konfliktów odeszła w przeszłość, to co nam zostało? Walka a Ziemię! O przyszłość planety i ludzkości! Walka z ociepleniem klimatu, o ocalenie wielorybów, lasów deszczowych czy nietoperzy. Bitwa z wykluczeniem gejów, lesbijek, osób LGTIBIQ duży plus. I postęp, albo progres. Walec postępu. Za komuny mówiono; przyjdzie walec i wyrówna. Ciekawe, że mimo iż w ciągu ostatnich 36 lat wybuchło kilkadziesiąt wojen, niektóre wieloletnie i bardzo krwawe, w niczym to nie zmąciło wizji świetlanej przyszłości postępowego, liberalnego świata. Póki w Rosji nie nastał car Władimir Władimirowych Putin. Jeszcze pierwsza agresja i aneksja Krymu w 2014 przeszła bez większego echa na Zachodzie. Ale otwarta, pełnowymiarowa wojna tocząca się na Ukrainie od trzech lat, to całkiem co innego. Dwa europejskie państwa pogrążone w krwawej wojnie przypominającej jako żywo I wojnę światową. Całkiem inna ranga niż Murzyni wyrzynający się maczetami czy wybijający się kałasznikowami w Rwandzie czy Sudanie.
Car Rosji – Władimir Władimirowych Putin agresją i wojną na Ukrainie udowodnił chyba ponad wszelka wątpliwość zachodnim myślicielom i politykom, że doniesienia o końcu historii są mocno przesadzone. Piszę warunkowo – chyba – bowiem zdolność do samookłamywania i trwanie w złudzeniach, mitach, marzeniach – z angielska myślenie życzeniowe (ang. wishful thinking) – to wielka wartość dla wielu mądrych i rządzących, z którym bardzo trudno się rozstać, również tych na samej górze. Otrzeźwienie (miejmy nadzieję) zachodnich elit to duży plus cara Putina; trzeba mu to przyznać, lecz opłacone kosztem setek tysięcy zabitych. Przebudzenie z wyimaginowanych wizji i przejście do rzeczywistości są bardzo ciężkie a często krwawe.
Drugi wniosek to upadek mitu zachodniej broni. Która miała być rzekomo o wiele lepsza od rosyjskiej. Przewaga jakościowa zachodniej broni ma niwelować przewagę rosyjską ilościową. Kiedyś tak było. Żydzi w amerykańskich czołgach niszczyli zastępy sowieckiej produkcji czołgów podczas wojny sześciodniowej (1967). Podczas pierwszej wojny w zatoce perskiej (1990 - 1991) amerykańskie czołgi Abrams strzelały jak do kaczek do irackich czołgów sowieckiej produkcji. Czy winne były czołgi czy arabskie załogi, które miały w nosie wojnę? Minęły lata. Rosjanie zyskawszy dostęp do zachodnich technologii znakomicie ulepszyli i unowocześnili swoje czołgi. samoloty i inny sprzęt wojskowy. W technologii rakietowej od zawsze byli na czele.
Skupmy się na czołgach. Zachodnie czołgi miały być game changerem, odmienić los wojny i dać zwycięstwo Ukraińcom. Na Ukrainę trafiły amerykańskie, osławione czołgi Abrams, niemieckie Leopardy, angielskie Challengery, nasze P-91 Twarde, czołgi szwedzkie, inne. Zapewnienie obsługi i serwisu 6, czy 8 różnych typów czołgów to logistyczny koszmar. Prawdziwie niedźwiedzia przysługa dla sił ukraińskich, lecz jak powiadają darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Zwłaszcza w czasie wojny. Jaki wynik? Z 31 Abramsów Rosjanie zniszczyli więcej niż połowę, resztę Ukraińcy starannie ukryli. Na Leopardy rosyjscy operatorzy dornów polują jak na wielkie krowy. Bodaj najlepiej sprawują się nasze czołgi P-91. Znakomicie sprawdzają się w warunkach tej wojny. Ukraińcy nie mogą się ich nachwalić, choć są niby najbardziej przestarzałe, bo opierają się na sowieckich T - 72. Nasi konstruktorzy dodali nowy, mocniejszy silnik, systemy optoelektroniczne, zmodernizowali pancerz. Z prawie 200 sztuk Ukraińcy stracili tylko kilka. Dowodzi to, że na polu walki nie zawsze najlepszy jest ten sprzęt, który ma najlepsze parametry na papierze. Najlepsze na papierze zachodnie czołgi – Challengery 2 to prawdziwa klęska. Filmik z ćwiczeń. Challenger 2 jedzie przez ukraiński step. Jedzie i grzęźnie, waży ponad 70 ton. Im bardziej chce się wydostać tym głębiej grzęźnie. W końcu utyka w ukraińskim czarnoziemie po wieżę. Jakby to nie był czołg, lecz wieki buldożer. Szczęście, to były tylko ćwiczenia. Chociaż wydostać z błota 70 tonowego kolosa to nie lada sztuka. Na froncie Rosjanie wykończyliby unieruchomiony w błocie czołg artylerią albo dronami. Niezależnie od tego jak potężny ma pancerz.
A przewaga (rzekoma) zachodu w kwestii myśli dowodzenia, intelektu? Kolejny mit w stanie upadku. Przecież generałowe amerykańscy, angielscy czy niemieccy to najlepsi z najlepszych. Wychowankowie najlepszych akademii, obwieszeni baretkami jak choinki, co w małym paluszku mają manewr pod Kannami. Rosjanie zaś to głupki, tępaki, wiecznie pijanie prymitywy. Zachodni doradcy wojskowi rozniosą w proch i pył rosyjskich tępaków na polu bitwy. Przecież to mistrzowie gier komputerowych. Byle tylko Ukraińcy dowódcy ich słuchali. Jak się tak nie stanie, to wina Ukraińców! Co nie są lepsi od Rosjan. Wiadomo, wschodnioeuropejskie prostaki. Jak wygląda przewaga zachodniej myśli wojskowej? Tak samo, jak przewaga nowoczesnej, zachodniej myśli politycznej czy filozoficznej - patrz przypadek Francisa Fukuyamy i jego „Końca historii”.
Ogólniejsze zagadnienie. Odwieczne marzenie, aby rządzili nami ci lepsi, uczciwi, moralni, mądrzejsi. Najlepsi. W czasie pokoju głupi dyrektor doprowadzi do upadku firmę czy fabrykę. W czasie wojny tępy generał uśmierca tysiące żołnierzu i to własnych, nie wrogich. Stąd owo marzenie o nowym Aleksandrze Macedońskim, Juliuszu Cezarze czy Napoleonie. Który odeprze najazd, pokona wrogów. Zamiast Aleksandra czy Juliusza Cezara, zwykle mamy Melasa. Żył sobie kiedyś, dawno temu generał Melas. Dziś nikt prawie o nim nie pamięta. Jeden z wielu, z plejady owych, w swoich czasach, sławnych wodzów, generałów o marsowym obliczu, którzy odeszli w mrok zapomnienia. I słusznie. Przegrani podchodzą w nicość, historia fetuje zwycięzców. Michał von Melas (1729 - 1806) został nawet marszałkiem polnym cesarstwa austriackiego. Najwyższa ranga nie w czasach pokoju wyżebrana na dworze władcy kosztem niezliczonych upokorzeń, lecz zdobyta w dymie i kurzu bitewnym w dobie wojen napoleońskich. Michał von Melas osiągnął szczyt kariery wojskowej. Nad nim stał tylko cesarz. General Melas był całkiem dobrym dowódcą armii austriackiej, skutecznym i zwycięskim. Miał też szczęście – to się zawsze liczy, zwłaszcza u tych na samym szczycie; u tych od decyzji których zależy los, życie i śmierć dziesiątków tysięcy żołnierzy. Generał Melas dowodził wojskami austriackimi we Włoszech podczas wojny tzw. Drugiej Koalicji (ok. 1789 - 1802), formalnie pod dowództwem gen. Aleksandra Suworowa. Tak, to ten sam Suworow, co utopił we krwi powstanie kościuszkowskie. Gen. Melas odniósł w północnych Włoszech szereg zwycięstw nad wojskami francuskimi, dowodzonymi przez generałów Napoleona m. in w bitwach pod Trebbią (lipiec 1799), Novi (15 sierpnia 1799), czy w oblężeniu Genui (kwiecień - czerwiec 1800). W tych bitwach brały udział polskie legiony Dąbrowskiego. Francuzi nie szczędzili krwi polskich żołnierzy; szafowali nią tak szczodrze, że po tych walkach zostały z polskich legionów szczątki. Nawiasem mówiąc Napoleon Bonaparte postępował identycznie. Sam Napoleon Bonaparte (1769 - 1821) wówczas tzw. Pierwszy Konsul opuścił był wcześniej Italię powierzając dowództwo swoim najlepszym generałom, by w Paryżu zająć się sprawami całego francuskiego imperium a wkrótce cesarstwa. Nie mógł się rozdwoić, a Francja i Paryż były ważniejsze niż północna Italia.
Tryumfy oręża austriackiego pod wodzą gen. Melasa nad armią francuską przyniosło mu rangę feldmarszałka oraz wzbudziło na cesarskim dworze przekonanie, graniczące z pewnością, że gen. Melas może równać się a nawet pokonać samego Napoleona. Michał von Melas to drugi Napoleon! Jesteśmy ocaleni. Konfrontacja marzeń z rzeczywistością nastąpiła w krwawej bitwie pod Marengo 14 lipca 1800 roku. Wojskami austriackimi dowodził gen. Melas (ok. 30 tys. żołnierzy i 100 dział), francuskimi gen. Napoleon Bonaparte (początkowo 22 potem 28 tys. żołnierzy i tylko 15 dział). Gen. Melas miał przewagę w liczbie żołnierzy i miażdżącą przewagę w artylerii. Zgodnie z planem wodza naczelnego, w całodziennej bitwie Austriacy przełamali obronę Francuzów, zmusili ich do odwrotu i (prawie) pokonali. Gen. Melas udał się nawet na zasłużony odpoczynek po wygranej, jak sądził bitwie, oddając dowództwo i zadanie zniszczenia uciekających wojsk francuskich swoim generałom. Jeśli gen. Melas usypiał w poczuciu tryumfu, to jego przebudzenie nie mogło być żałośniejsze.
W krytycznym momencie, w sam czas, nowo przybyła forsownym marszem dywizja pod dowództwem gen. Louis Desaix i z marszu uderzyła na trymującą armię austriacką. Gen. Desaix poległ w tej bitwie zostając jednym z francuskich, narodowych bohaterów. Gen. Bonaparte zaś przegrupował swoje dywizje i rzucił je do kontrataku. Wynik? Pierwszy to całkowita klęska wojsk austriackich i jedno z największych zwycięstw gen. Napoleona Bonaparte. Kolejny i ważniejszy: upokarzający pokój z Francją. Cesarstwo Austriackie, dom rodu Habsburgów utracił Italię; zaprzepaszczono ponad 300 lat wysiłków, postępów i wojen.
Malkontenci oczywiście twierdzą uparcie, że Napoleon to właściwie przegrał bitwę pod Marengo, a wygrał ją gen. Desaix. Na wieść o śmierci gen. Desaix, zrozpaczony Napoleon miał wykrzyknąć: „Dlaczego nie wolno mi płakać!?”. Jeśli tak, to czemu swego Desaix’a nie miał gen. Melas? Sprawiedliwie: wódz naczelny odpowiada tak za zwycięstwa jak klęski. Generał Melas usypiał jako ten co pokonał samego Napoleona Bonaparte, obudził się zaś, jako… generał Melas. Ten, co przegrał najważniejszą z bitew; pokonany, przegrany, skompromitowany generał. Jedno z wielu, z mnóstwa imion przegranych i zapomnianych generałów, wodzów, polityków. Jeden z historyków napisał złośliwie, że Napoleon postępował tak, jakby za przeciwnika miał Napoleona, zaś Melas tak, jakby walczył z… Melasem. Tyczy to nie tylko wodzów naczelnych. Taka jest nasza, ludzka natura. Wszystkich i wszystko mierzymy własną miarą. A jaka miara taki wynik.
Wracając do współczesności: czy armią ukraińską dowodzi Bonaparte czy Melas? A co z armią rosyjską? Kolejny wniosek i łatwa odpowiedź. Napoleona Bonaparte nie uświadczysz w armii ukraińskiej ani Suworowa w rosyjskiej. W obu armiach jest za to pełnio Melasów. Kiedyś Ukraińcy mieli generała, który miał zadatki. Generał odpowiedzialny za zwycięstwa wojsk ukraińskich w pierwszej fazie wojny. Niechlujny prezydent Ukrainy spuścił swego najlepszego generała w ambasadory. Co mu będzie bruździł! Gdy on, samo - wybrany prezydent najlepiej wie, jak dowodzić wojskami! Prezydent o ochrypłym głosie wymyślił operacje kurską, a nowo mianowany generał Melas posłusznie wykonał zadanie. Plan był sprytny, z ukraińska chytry. Armia ukraińska zajmuje szmat Rosji, który potem wymienia na Donbas, Ługańska a może i Krym? Snij się słodki śnie! W najgorszym razie ściągną rosyjskie odwody i ułatwia obronę Donbasu.
Wynik? Kolejny smutny wniosek. Plany, marzenia sobie, a rzeczywistość sobie. Najlepsze ukraińskie jednostki ugrzęzły w błotach i lasach przy rosyjskiej granicy zająwszy nieco pól, lasów i łak, kilkanaście wsi i jedno miasteczko. Rosyjskie wojska zaś kończą zdobywanie Donbasu. Nowy prezydent usa zamyka kurek z dostawami. Ukraińcom brakuje broni, amunicji a najbardziej ludzi, żołnierzy, poborowych. Ukraińska obrona się sypie. Wojna ukraińsko - rosyjska zamieniła się w wojnę na wyczerpanie. Ukraina, która straciła 40 % populacji i liczy ze 28, 28 mln, musi przegrać wojnę na wyniszczenie z Rosją, której ludność przekracza 150 mln. Rachunek prosty. Jakie perspektywy? Tylko złe albo bardzo złe dla Ukrainy i prezydenta o zachrypniętym głosie. Który tak lubi łajać innych i pouczać. I udaje, że nie zna maksymy: jak umiesz liczyć, to licz na siebie. Albo przegrana, albo klęska. Przegrana w różnym wymiarze, mniejszym lub większym. Ukraina nie ma żadnych szans na odzyskanie Donbasu, Ługańska, czy Krymu. Strata 20 % terytorium to najmniejsza cena, jaką Ukraina zapłaci za przegraną wojnę. Może być gorzej, włącznie ze stratą Charkowa i części, bądź całości lewobrzeżnej Ukrainy. Choć oczywiście cuda się zdarzają. Atoli kiepsko wychodzą ci, którzy liczą na cuda tak w życiu, jak szczególnie w polityce.
Jakby się zastanowić to bardzo dobrze, że ani Ukraina, ani Rosja nie ma swego Bonaparte czy Suworowa. Za to nie brak im swoich Melasów. Kolejny wniosek. Tym razem radosny. Gdyby mieli, tego wyśnionego Napoleona, byłoby gorzej, znacznie gorzej. Jakie szczęście, że w 1920 roku mieliśmy swego Józefa Piłsudzkiego. Mamy także szczęście w tym, że Ukraina i Rosja prowadzą wojnę na wyczerpnie. W takiej wojnie nie ma zwycięzców, są tylko mniej lub bardziej przegrani, wyniszczeni. Jak po pierwszej wojnie światowej. Analogia z pierwszą wojną nasuwa się coraz mocniej. I bardzo dobrze. My mamy nader szczęśliwą pozycję. W końcu, po trzech wiekach nieszczęść i klęsk. Kolejny pocieszający wniosek. I nie wierzcie w to co mówią, ci polityczni stratedzy, te mądrale widzące rzekomo na trzy ruchy naprzód i tzw. statyści. Że obrona Ukrainy to obrona Polski. A zwycięstwo UPA to polskie zwycięstwo. Bzdura. Nie UPA tylko oficjalnie Збройні сили України (ЗСУ); Zbrojni Syły Ukrajiny, ZSU. Freudowska pomyłka. Kraj, który stawia pomniki zbrodniarzom, naród, który imiona masowych, sadystycznych morderców nadaje szkołom, fabrykom czy ulicom nie zasługuje na litość, pomoc ani wsparcie. Kolejny z nowych, starych wniosków. O innych, kiedy indziej.
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka