O tym, że trzeba skończyć z hipokryzją najpierw w sporcie, potem w polityce i życiu społecznym. Że czas wpuścić ożywczy strumień postępu i nowoczesności.
Dobiega końca kolejna olimpiada, XXXIII letnie igrzyska olimpijskie w Paryżu. Spójrzmy szerzej. Wyjdźmy z tego naszego zaścianka, z tego powszechnego, codziennego bagna. Zajrzyjmy do wielkiego świata, do ogrodów postępu. Otrzyjmy się chociaż o tych lepszych, bardziej cywilizowanych, oświeconych. Odetchnijmy świeżym powietrzem. Olimpiada w Paryż jest dobrym pretekstem. Paryż to stolica świata, a przynajmniej Europy. Olimpiada, ale igrzyska, tak. To słowo pasuje. Francuzi ze swoim prezydentem zagotowali nam igrzyska co się zowie. Warto się chyba, jak to mawiają w gwarze parlamentarnej, pochylić nad igrzyskami letnimi numer 33. Sam prezydent republiki francuskiej numer 5 - ach ta numerologia, jak trudno się od niej uwolnić – to osoba godna uwagi. Emmanuel Macron z wyglądu zakonserwowany młodzieniec, średniego wzrostu, szczupły. Prezydent 5 republiki, z urzędu współksiążę Andory. Ciekawe. Co to znaczy współksiążę Andory? Kiedyś byli hrabiowie, książęta, byli także wicehrabiowie, więc może i byli wiceksiążęta? Na pewno byli arcyksiążęta, to ci z rodu Habsburgów, by podkreślić swoja wyższość. W wyższych sferach panowała i panuje ścisła hierarchia.
Książe był wysoko, powyżej hrabiego, niżej od króla. Ale pośród książąt również podzielono stopnie. Wiceksiążę poniżej księcia, arcyksiążę (niemiecki) powyżej. Fajna teoria, tylko nie słyszałem nigdy o żadnym wiceksiążęciu. Ale o współksiążęciu Andory także nie słyszałem do dzisiaj, co krzepi, albowiem potwierdza starą prawdę, że zawsze jest czas na naukę. Zaraz. Skoro prezydent Macron jest współkiążęciem Andory to musi istnieć drugi współksiąże, i razem, wespół w zespół, tworzyć stadło książęce Andory. Stadło, czyli związek. Tych dwóch mężczyzn, jak rozumiem, łączy tytuł, współwładza, i co jeszcze? Wspólnota stołu, łoża, jak to w małżeńskim stadle? Nic w tym złego. W dzisiejszych czasach, i to we Francji – ojczyźnie postępu i laicyzacji – związki jednopłciowe mają taki sam status jak związki dwu, trzy, czy siemiopłciowe. To się nazywa Europa! Tylko co na to pani Brigitte Macron, pierwsza dama Francji, szanowna małżonka i mamusia pana prezydenta?
Pierwsze hasło w wyszukiwarce na temat pierwszej damy Francji (i Europy): „Brigitte Macron w stroju kąpielowym. Odsłoniła ładne nogi.” Słusznie. Na tym polega rola pierwszej damy, czy pierwszej kochanki i to nie tylko we Francji – mieć ładne nogi, i nie tylko nogi, również inne organy, zewnętrzne. Związek pana Emmanuela i pani Brigitte jest chyba najważniejszym wydarzeniu w życiu i panowaniu prezydenta Macrona. Francuski prezydent ma faktycznie status króla, tylko jego panowanie jest ograniczone czasowo w ramach kolejnych kadencji. Nastoletni Emmanuel spotkał panią Brigitte w liceum, gdzie była jego nauczycielką. Brigitte jest starsza do Emmanuela o 24 lata. I co gorsza z każdym rokiem ta różnica w wieku rośnie, oj rośnie. Matematycznie jest to samo. Równanie pozostaje takie samo: x – y = 24. Ale życie to nie matematyka. Chyba wszyscy nastoletni młodzieńcy marzą o seksie ze swoimi nauczycielkami. Atoli Emmanuel nie tylko dopiął swego celu w stosownym czasie, ale poszedł dalej i ożenił się ze swoją byłą nauczycielką. To musiała być prawdziwa, francuska miłość. Ach, ci Francuzi! Stad pani Brigitte ma podwójny status: jest małżonka swego małżonka i mamusią swego małżonka. Widać, że Emmanuel Macorn nie przejmuje się kompleksem Edypa. Co to jest ten kompleks Edypa? Albo inaczej: realizuje go w pełni. W pierwszej roli pani Brigitte jest pierwszą damę Francji i Europy. W drugiej jest pierwszą Mamą Francji. Ciekawe połączenie.
Dla porządku: pani Brigitte, pierwsza dama/mama, ma lat 71 (ur. 1953). Piękny wiek! I piękne nogi co podkreślają plotkarskie gazety i portale. Pierwszy małżonek, Emmanuel liczy lat 40 i 7 (ur. 1977). Sporo młodszy ode mnie. Proszę, a wybrany w powszechnych wyborach na króla Francji. Niektórym to się udaje w życiu. Zwycięzcy i przegrani: w życiu, w polityce, w sporcie. Innym zostaje plucie jadem w niszowym blogu. Zmarnowane życie. Wróćmy do tych dobrych, wybranych i szczęśliwych, co z przyjemnością uprawiają seks geriatryczny. Przykro mówić, ale tak to wygląda. Czy za kilka lat, gdy pani Brigitte będzie poruszać się przy pomocy balkonika, jej piękne nogi dalej będą podniecać małżonka? Mniejsza o takie szczegóły. Francuzi i Francuzki (tudzież inne płcie) zawsze i we wszystkim znajdą podnietę. Przesłońmy zasłoną milczenia na ich… zabawy. W końcu dzisiaj (i to we Francji) wszystko wolno. Wszystko co ludzie wyczyniają ze sobą za wspólną zgodą. W seksie wolno wszystko. Tylko w seksie. W innych dziedzinach obszar wolności kurczy się w zastraszającym tempie. Ale to inny temat.
By skończyć temat prezydenta Francji, Emmanuela. W latach 8o-tych do PRL-u trafiły magnetowidy, i kasety z fimami. Bardzo popularna rozrywka w akademikach. Seanse filmowe pirackich kopii filmów. Wielkim wzięciem cieszyła się seria filmów „Emmanuelle…” o erotycznych przygodach francuskiej… damy, powiedzmy oględnie. Były to erotyczne czy półpornograficzne filmy z niejaką Sylwią Kristel, która zdobyła tą „rolą” wielką popularność na całym świecie. W męskiej części widowni. Nie znam francuskiego, lecz wydaje mi się, że Emmanuelle i Emmanuel to żeńska i męska forma tego samego imienia. Co tu się dziwić. Imię zobowiązuje. Tak to już jest w słodkiej Francji. Na dworze króla Francji prócz małżonki – królowej było oficjalne stanowisko pierwszej kochanki. Na dworze króla Ludwika XV taką rolę pełniła Madame de Pompadoure. Rolę dla wielu jakże zaszczytną i godną podziwu i zazdrości. Za swoje usługi, Jeanne Antoinette Poisson – osiemnastowieczna pracownica seksualna, ale oficjalnie miała tylko jednego klienta – czyli pani de Pompadoure zyskała wielkie wpływy na dworze – znaczący wpływ na politykę francuskiego mocarstwa – wielki majątek i tytuł markizy. Kobieta w czepku urodzona.
Przedostatni obieralny król Francji, prezydent Hollande, wsławił się tym, że nocą wymykał się z pałacu Elizejskiego i na skuterze pomykał do kochanki. Dziwak. Zamiast kazać ochroniarzom sprowadzić kochankę do pałacu – ściany tego pałacu widziały nie takie ekscesy – wymykał się „po kryjomu” i pędził do lubej na motorynce. Cóż, wyższa kultura, elegancja Francja. Wracając do prezydenta Emmanuela Macorna. Prezydent jak wielu innych. Ładny, gładki, postępowy. Jeszcze szerzej otworzył wrota wpuszczając do Francji tsunami imigrantów. Obcy kulturowa imigranci wykończą słodką Francję, ale nie dziś ani nie jutro. Póki co niech orkiestra gra, nie ma się czym martwic. W polityce zagranicznej pan Macron zadowala się rolą drugiego po Bogu, czyli po kanclerzu Niemiec. Trzeba mu oddać, że zna swoje miejsce w szeregu. Pozycja o krok za kanclerzem Niemiec zaspokaja jego ambicje i możliwości tak Francji jaki i pana Emmanuela osobiście. No i najważniejsze: za prezydenta Emmanuela Macrona odbyły się XXXIII igrzyska olimpijskie w Paryżu.
Oficjalnie zadecydował o tym MKOL, międzynarodowy komitet olimpijski. Organizacja założona przez barona Pierre de Coubertine, twórcy współczesnego ruchu olimpijskiego – w 1894 roku i to w Paryżu. MKOL (ang. IOC, fr. CIO) – organizacja z piękną historią, organizująca igrzyska olimpijskie naprzemiennie, co dwa lata zimowe i letnie. Współcześnie całkowicie mafijna. Kto wie, jak i przez kogo się wybiera członków MKOL-u? Jakby poszukać to można nakreślić fasadę tej budowli. Lecz za fasadą mieści się mroczna, cuchnąca suterena. Od lat do mediów przebijają się kolejne skandale korupcyjne; opowieści o bajecznych łapówkach dla członków MKOL-u za przyznanie igrzysk tym a nie innym krajom. Szum medialny ucicha, a po roku, dwóch, nowa burza wybucha na nowo. I co? I nic. MKOL jest organizacją międzynarodową, niezależną od prawa. Nazwanie MKLO-u organizacja mafijną nie jest obelgą, lecz stwierdzeniem faktu. Siedziba MKOL w Lozannie, w Szwajcarii także to potwierdza. Szwajcaria, szwajcarskie górskie powietrze i szwajcarskie banki to ulubione miejsce schronienia wszelkich mafii tego świata.
Czy Francja opłaciła się za przyznanie igrzysk w 2024 roku? Pewnie wolałaby by nie płacić licząc na swoją reputację i pozycję międzynarodową, lecz jako że wielu członków(kiń) MKOL to obywatele(lki) tzw. państw 3-go świata, którzy wiedza, że gdy ich kadencja się skończy to powrócą do buszu i marzą by przynajmniej postawić sobie tam pałac i kilka stad krów czy kóz, nie są zatem skłoni do darmochy, to myślę, że i rząd Francji sypnął złotem. Musiał. Słodki odwet mieszkańców kolonii na dawnej metropolii. Organizacje mafijne staja się normą w naszym współczesnym, postępowym świecie. W sporcie prócz mafii MKOl-u, mamy mafijne związki piłkarskie jak FIFA, UEFA. Czy swojskie, małe Palermo, nasz przaśny PZPN (Polski Związek Piłki Nożnej). W polityce Unia Europejska stała się mafią, czyli ukrytym za szklaną fasadą mafijnym, tajnym związkiem lepszych i mądrzejszych, tych stworzonych do rządzenia. Szkło jest tu li-tylko zasłoną dymną.
Aż łza się w oku kręci, gdy wspomni się starą, dobrą mafię tę z Sycylii, Palermo, Kalabrii czy Katanii znaną z książek czy filmów. Tamci gangsterzy mieli jakieś zasady i przynajmniej niektórzy trafiali za swoje zbrodnie do więzienia na wieloletnie wyroki. Współcześni, nobliwi gangsterzy we wszelkich kolorach skóry – działacze i działaczki międzynarodowych organizacji – w najlepszych strojach zasiadający w honorowych lożach podczas imprez sportowych jak olimpiady nie mają żadnych zasad i są całkowicie bezkarni. Mają mieszkania w Szwajcarii i konta w szwajcarskich bankach. Są poza, są ponad prawem. Działacze MKOL-u decydują nie tylko, gdzie odbędą się igrzyska olimpijskie: letni i zimowe, lecz także o dyscyplinach, jakie zostaną rozegrane na olimpiadach.
Skoro im wolno, to i ja wypowiem się co do dyscyplin na igrzyskach letnich będąc pod świeżym wrażeniem dopiero co odbytych igrzysk. Nie jestem zapalonym kibicem sportowym, ale i ja od czasu do czasu obejrzałem jakieś zawody. Przyznaję, lubię lekką atletykę. Czasami zmieniłem omyłkowo kanał w telewizji. Tak trafiłem na breaking (?) – nową dyscyplinę olimpijską? Patrzę, a tam młody Murzyn tańczy stojąc na głowie w takt muzyki. Na macie i na luzie, w czarnych, luźnych spodniach i białej koszulce, jakby trafił tam przypadkiem z nowojorskiego Haarlemu. Jak gimnastyka sportowa, tylko na odwrót, na głowie. Piękna dyscyplina. Z przyszłością. Kiedyś na olimpiadzie odbywały się zawody w pływaniu synchronicznym. Dwie dziewczyny pływały czy tańczyły w wodzie, w basenie olimpijskim. Chodziło o idealną synchronizację ruchów. Cud, że się nie potopiły w ogniu rywalizacji. Inna dyscyplina miniona to waterpolo, czyli piłka wodna. Też przeszłość? W tegorocznych igrzyskach pływania synchronicznego chyba nie było. Ale tego nie wiem, prawdę mówiąc. Był za to breaking. Cudowna dyscyplina. Dla Murzynów ze slumsów Nowego Jorku
Inna nowa dyscyplina olimpijska to wspinaczka na czas po ściance. Tryumf naszej zawodniczki, która zdobyła w tej dyscyplinie jedyny dla nas złoty medal ustanawiając rekord świata i rekord olimpijski co nie dziwi, bo to były pierwsze zawody w tej dyscyplinie na olimpiadzie. Nasz jedyny złoty medal. O „sukcesach” naszej licznej reprezentacji na XXXIII Igrzyskach Olimpijskich szerzej, kiedy indziej. Albo i wcale, bo co za przyjemność z kopania nieboszczyka? Tylko sobie człowiek buty upaprze. Wracając do nowej dyscypliny olimpijskiej - wspinaczki. Dziewczyny wspinają się na czas po ściance ze zręcznością małpy. Docierają do mety, do ostatniego uchwytu, puszczają się i… opadają na linie asekuracyjnej. Faceci także; chyba, bo tego nie widziałem. W sumie nudy. I oszustwo. Czy alpinista wspina się na szczyt by potem wsiąść do helikoptera? Mam pomysł. Moja osobista innowacja. Dyscyplina ta znacznie zyskałaby na dramaturgii i atrakcyjności telewizyjnej i tym samym na wpływach z reklam, gdyby zawodnicy i zawodniczki wspinali się, ale bez asekuracji. Docierają do ostatniego uchwytu i sami muszą zleźć, a to znacznie trudniejsze. Dylemat: wynik, albo życie. Nie uda się, trudno. Następny zawodnik, zawodniczka. Ci, co spadną, będą mogli wystartować, ale na paraolimpiadzie. Albo dla ułatwienia, dla tych, co osiągną szczyt będzie czekała lina. Co tam. Niech mają nagrodę.
Inny innowacja z mojej ulubionej lekkiej atletyki. Stadion olimpijski, mnóstwo widzów, trybuny pełne. Jedni rzucają, a to młotem, kulą, dyskiem czy oszczepem; obok zawodniczki biegają, inni skaczą w dal, czy wzwyż. Każdy sobie rzepkę skrobie. Widz nie wie, na co patrzeć. Czy na motaczy, na biegaczy, czy na skoczków? Co wybrać? Można dostać oczopląsu. Gdyby tak połączyć, pożenić, jedną czy dwie dyscypliny… na przykład rzut oszczepem z bieganiem. Trzeba by tylko odrobinę zmienić zasady. Oszczepnicy nie rzucaliby na odległość, lecz do celu: do biegaczy lub biegaczek do ruchomego celu. Przecież oszczepem nie rzuca się po to by rzucać, lecz by trafić. Wgrywa ten, kto trafi, przegrywa… trafiony. W jednych zawodach wyłaniamy zwycięzców dwóch dyscyplin: rzutu oszczepem i biegów. Rzecz pewna, że biegacze daliby z siebie wszystko by jak najszybciej zejść z linii trafienia oszczepem czy dyskiem. Zero kunktatorstwa, zero sportowego wyrachowania. Wiele wariantów, mało nudy. Kobiety rzucają w biegnących mężczyzn, zemsta za patriarchat albo mężczyźni do kobiet, czy do mężczyzn. Owszem, straty byłyby nieuniknione. Pośród biegaczy czy biegaczek. Co wydaje się niesprawiedliwe. Jeśli jednak ukarzemy miotaczy na przykład każąc ostatnim z nich skakać z wieży do basenu bez wody, to wpłyniemy pozytywnie na motywację miotaczy oszczepem i wyrównamy sportową rywalizację. Przegrani będą jednakowa karani tak wśród biegaczy, jak motaczy. Inne innowacje, zamiast nudnego skoku w dal, skok przez basen pełen krokodyli. Skok wzwyż przez mur najeżony rozbitym szkłem i drutem ostrzałkowym. Ci co nie przeskoczą, mocno to odczują i już więcej nie skoczą.
Równość szans to podstawa sportu olimpijskiego. Że moje propozycje są nieco drastyczne i prowadzą do walk gladiatorów na arenach rzymskich amfiteatrów? Ale co złego w walkach gladiatorów? Niewolnictwo jest be, jest złe, to jasne. Zwłaszcza gdy biali niewolą czarnych. Jeśli jednak zawodnicy przystępują do walki z własnej, nieprzymuszonej woli znając ryzyko ran i śmierci i zgadzając się na nie, to czemuż im zabraniać takiej zabawy? Skończmy z hipokryzją w tak zwanym sporcie. Już nawet nie mówimy o sporcie amatorskim. Sport amatorski to ten na boisku przy szkole podstawowej czy średniej. Współczesny sport to zawodowcy. Czemu nie zrobić następnego kroku? Koniec hipokryzji. Pierwszy krok zrobiony. MKOL dopuścił mężczyzn do kobiecego boksu. Mężczyźni mogą bić a nawet zabić kobietę na ringu. Oficjalnie i bezkarnie. Walka bokserska przy dużej różnicy możliwości fizycznych często kończy się kalectwem czy śmiercią. Idźmy dalej. Precz ze sportem kobiecym czy męskim. Niech wszyscy walczą ze sobą. Dajmy widzom to, czego chcą. Pozwólmy sportowcom na to o czym marzą. Jeśli ktoś nie chce, to nie wystartuje. Proste. Sam kupi sobie strój, buty, bilet na autobus i będzie sobie sam biegał czy skakał na boisku przyszkolnym. Ewentualnie rywalizował z kolegami czy koleżankami. Ich wybór. Będą także sobie organizować zawody, równie popularne co paraolimpiada.
Zróbmy następny krok. Działacze MKOL łykną to jak pelikany o ile dostaną odpowiednie gratyfikacje. Zgodzili się na breaking, na pływanie synchroniczne i inne dziwne dyscypliny to czemu na to nie mieliby się zgodzić? Zawłaszcza, gdy otrzymają udział w zyskach. Rywalizacja sportowa w której stawką jest życie rywali byłyby to najwspanialsze, najmocniej, i najchętniej oglądane zwody sportowe, olimpijskie. Skończmy z hipokryzją przynajmniej w sporcie. Oglądalność transmisji telewizyjnych wystrzeliłaby w kosmos, a z nim wpływy reklamowe. Prezydent Emmanuel Macron ze swoja małżonką/mamą zasiądzie w loży honorowej i będzie kibicował trójkolorowym – francuskim zawodnikom, zawodniczkom. Będzie jak zwykle, prawie, plus kolor i zapach krwi. Ale to nie szkodzi. Dla mnóstwa widzów to dodatkowa atrakcja działająca jak magnes. Zwycięzcy zyskają sławę, status światowych celebrytów, gwiazd oraz bajońskie majątki. Przegrani… Cóż, przegranych gryzą psy. Ale tak było, jest i będzie. I nic tego nie zmieni.
A zawody sportowe, rozrywka, show to jest najważniejsze. I to się liczy. Oraz zyski. Zatem… dosyć hipokryzji w sporcie. Potem w polityce, czego przykład daje rezydent Emmanuel Macron z żoną/mamą i z hipokryzją w życiu społecznym. W społeczeństwie, rodzinie. Od czegoś trzeba zacząć. Na początek skończmy z hipokryzją w sporcie. Dalej będzie z górki, jak tym zawodniczkom wspinającym się po ściance. I o to właśnie chodzi.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości