Bielinski Bielinski
114
BLOG

Teoria chaosu w praktyce

Bielinski Bielinski Kultura Obserwuj notkę 2
O tym co i kto nami rządzi i co jest ważne. A także dlaczego chaos był, jest i być musi.

Środek lata, połowa wakacji, pełnia tak zwanego sezonu ogórkowego. Kiedyś o tej porze roku w mediach było pełno doniesień o potworze z Loch Ness. Nie w tym roku. Za wiele się dzieje. W kraju i za granicą. Zostaliśmy okradzeni tego lata. Politycy ukradli nam sezon ogórkowy! I to bez żadnej żenady, jeszcze się tym chlubią, bezwstydnicy.

Za wielką wodą kampania przed wyborami prezydenckimi pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji. Pierwszy z kandydatów, urzędujący prezydent najpotężniejszego państwa na naszym globie – gładkolicy staruszek z demencją. W usa mamy podwójny wyścig. Pierwszy to oficjalny wyścig dwóch głównych kandydatów do stolca prezydenta usa. Kandydatów jest dwóch: urzędujący prezydent, mister Biden – dziarski staruszek z buzią gładką jak… porcelana w bidecie z mózgiem równie gładkim. Drugi kandydat. Mister Trump o pomarańczowej cery z falą blond włosów ze sześć lat młodszy od pierwszego. W tym wieku sześć lat różnicy wieku to niezbyt duża różnica, tu jednak widząc formę fizyczną a zwłaszcza psychiczną obu pretendentów całkiem spora. Nasz zbawiciel, nie-zbawiciel. Zobaczymy. Może nie nasz, a amerykański (nie)doszły nie-zbawiciel. Tak obiecuje. Nie wiem: wygra, czy nie. Jeśli nawet wygra to nic albo niewiele, tyle co nic, zmieni. Amerykański system (nie)rządu to gwarantuje.

Obaj kandydaci to żywa reklama amerykańskiej chirurgii plastycznej. Ten młodszy, republikanin, bagatela 75 lat, zakonserwowany w skórze 50, niech będzie 60 latka; ten starszy, demokrata – im starszy tym buzia coraz gładsza. Gorzej, jak szwy puszczą. Wtedy będzie bieda. Bądźmy dobrej myśli, że szwy wytrzymają. Dobry chirurg plastyczny umiejętnie wytnie skórę we właściwych miejscach i wygładzi zmarszczki. Atoli nie da się tego zrobić z mózgiem. Wiek i niektóre choroby sprawiają, że mózg się wygładza. Nie da się „zmarszczyć” mózgu ani zatrzymać procesu demencji. Dziadek, obecny prezydent, żywym dowodem. Mister Biden bierze udział w dwóch wyścigach: prezydenckim i drugim, ważniejszym wyścigu z czasem. Demencja prezydenta usa versus czas. Do wyborów około cztery miesiące. Chodzi o to, aby urzędujący prezydent w listopadzie był w stanie sklecić z sensem kilka zdań. Czy się uda? Zobaczymy. Postęp choroby jest nieprzewidywalny i niepowstrzymany. Tu rządzi teoria chaosu. Nie teoria, rządzi czysty chaos. Nad chaosem nikt nie ma władzy, ale coś można zrobić. Można kandydata ukryć przed publiką. I to się robi. Prezydent Biden zniknął. Podobno ma infekcje. Myślę, że do wyborów będzie miał nieustanne infekcje.

Ostatnio prezydent usa nazwał prezydenta Ukrainy nazwiskiem jego śmiertelnego wroga – prezydenta Rosji. Ot, „drobna” pomyłka. Słychać pogłoski o rezygnacji prezydenta gładkolicego. Problem: kto go zastąpi? Jeśli miałaby to być jego wice – prezydentka, kobieta słynąca z głupoty, to niekoniecznie byłaby dobra zmiana. Prezydent traci świadomość, ale też ją odzyskuje. Istnieje szansa, że choroba się zatrzyma na jakiś czas i prezydent będzie choć od czasu do czasu świadomy. Jego vice, Kamala, jest cały czas przytomna. Tu nie ma żadnej nadziei. Kamala znana jest także ze swego śmiechu, co potwierdza prawdę porzekadła: poznać głupiego po śmiechu jego. Kamala nie tknięta demencją jak się zdaje ma gładszy mózg niż jej szef. Naprawdę, amerykanie mają świetna parę; państwem rządzi prezydent z demencją i wice prezydentka głupia jak but. Dobrali się jak w korcu maku. I co? Jakoś idzie. Państwo funkcjonuje, wszystko się kręci. Okazuje się, że do rządzenia świadomość i inteligencje nie są koniecznie potrzebne. Nie tylko supermocarstwem.

Nasz ulubiony kandydat, pomarańczowy, zakonserwowany 60-latek z falą blond włosów kilka dni temu padł ofiarą zamachu. Zamachowiec strzelając ze 130 metrów odstrzelił mu kawałek ucha. Mister Trump to szczęściarz. Raz, bo przeżył. Dwa: nic tak nie ożywia kampanii wyborczej, jak nieudany zamach. Zamach, z którego kandydat wychodzi z drobną, ale widoczna dla wszystkich raną. Pomarańczowy kandydat kroczy teraz dumie z opatrunkiem na uchu i wszyscy wiedza, że to dzielny, twardy facet, szeryf na dzikim zachodzie, prawdziwy amerykanin, przywódca wolnego świata. Amerykanie mówią, że to rana za milion dolarów. Gdyby został ranny, dajmy na to w… pośladek. Taką raną nie ma się co chwalić. Chociaż niby czemu? Ale ucho! Na każdym zdjęciu czy filmie widać teraz pomarańczową twarz kandydata, blond falę i opatrunek na uchu. Udany dany zamach także ożywia kampanię, tylko w inny sposób. Inaczej: ożywia kampanię innego kandydata.

Ciekawe, że przy tak licznych wpadkach urzędującego prezydenta związanych z nie dającą się ukryć demencją i wielki plusie jakim jest nieudany zamach, pomarańczowy kandydat prowadzi w sondażach ale z niewielka przewagą. Wyniki wyborów wcale nie są rozstrzygnięte. Wielu amerykanów woli nawet starca z demencją od Trumpa. Nie wiadomo także czy nie nastąpi podmianka kandydatów demokratów. U nas wielu z tzw. prawicy gorąco kibicuje pomarańczowemu kandydatowi upatrują w nim wielkie nadzieje… Tylko na co? Co dla nas zrobił w poprzedniej kadencji? Nic. I tyle samo zrobi w drugiej kadencji, jeśli wygra. Prawda, pomarańczowy eks-prezydent pamiętał o powstaniu warszawskim. Czy powstanie warszawskie traci na znaczeniu, gdyż obecny prezydent usa nie ma zapewne o nim pojęcia, nie tylko za sprawą demencji? Czy zyska na wartości, bo kolejny będzie coś o nim wiedzieć? Co raczej świadczy o kompleksach tych, dla których ma to znaczenie. Dla prezydenta usa, kto by nim nie został, Polska jest i pozostanie tylko przedmiotem, nigdy podmiotem. Podmiotem, przyjacielem usa jest Izrael i może Wielka Brytania. Reszta to tylko narzędzia. Ani jeden nam nic nie da, ani drugi nie ujmie. W sumie, wyniki wyborów są dla nas politycznie bez znaczenia. Ciekawe są jednak z innych powodów. Pokaz działania sił natury. Teorii chaosu w praktyce. Chaos i porządek.

W jednym z ostatnich tekstów utrzymywałem, że ameryką rządzi oligarchia i to ona zdecyduje, kto wygra wybory. Jest to prawda. Ameryka tylko z wierzchu jest demokracją. Ale jest głębsza prawda, o chaosie i porządku. Obraz, w którym kilku czy kilkunastu starców – ogólnie ludzi bardzo bogatych i bardzo potężnych –którzy popijając stuletnią whisky czy dwustuletnie wino i zajadając kawior decyduje, kto zostanie prezydentem usa, czy unii europejskiej, jakie zawrzeć traktaty, czy komu wypowiedzieć wojnę, jest pociągający wizualnie i eksploatowany w filmach, ale z gruntu fałszywy. Albowiem i oni, i my, i każdy z nas z osobna podlegają prawom natury, które objawiają się jako porządek i chaos. Każdy ustrój: demokracja czy oligarchie to rządy prawa, czyli porządku. Prawa bywają różne: inne w demokracji inne w oligarchii, np. w komunie, ale zawsze rządzi prawo. Choćby prawo silniejszego. Jednakże w każdym ustroju istnieje chaos, którego nie da się wyrugować objawiając się przykładowo poprzez przestępczość. W każdym państwie istnieje pewien odsetek lub margines: jeden, dwa procent populacji, który zawsze będą robić jak im się podoba i zapełniać więzienia.

Inny przykład, ten oligarcha. Po owocnych obradach nad przyszłością świata starzec udaje się do swego apartamentu. Łyka viagrę na potencję – wiadomo, wiek, stres – przyzywa dwie czy trzy nastoletnie sekretarki, aby się odprężyć po ciężkiej pracy. Kładzie się na jedwabnej pościeli i prócz kuśki staje mu… serce. Nazywa się to migotaniem przedsionków – wrota do śmierci. Praca serca: skurcze i rozkurcze odpowiednich mięśni we właściwej kolejności to uosobienie porządku. Jak wyimaginowane państwo prawa i porządku. Serce, ta pompa ssąco-tłocząca pracuje a my żyjemy. Mijają, minuty, dni, miesiące i lata… Choroby, urazy, serce staje. Śmierć. Ale śmierć to także porządek. Zatrzymanie akcji serca zazwyczaj poprzedza migotanie przedsionków. Serce pracuje, mięśnie kurczą się i rozkurczają, zastawki zamykają i otwierają, ale nie ma porządku. Skutek: serce nie tłoczy krwi. Kilka minut i nastąpią nieodwracalne zmiany, które nazywamy śmiercią. W to istocie przemiana fazowa. Jak przejście wody w lód. Tylko jaka: pierwszego czy drugiego rodzaju? Przemiana fazowa pierwszego rodzaju to ciągły skok parametru, tu entropii. Przemiana fazowa drugiego rodzaju to gwałtowny, nieciągły, urywany skok entropii, czyli chaosu. Chyba jednak śmierć to przemiana fazowa drugiego rodzaju. Potem mamy porządek. Przejścia: porządek – chaos – porządek to dzieje, to kolej każdego życia. Każdego z nas.

Wróćmy do serca i migotania przedsionków. Przejście z porządku w chaos. U jednym i drugim przypadku serce pracuje! To właśnie zdarzyło się temu bogatemu i potężnemu starcowi. Ten, który rządzi światem, nie rządzi sam sobą, gdy w pracę jego serca wkracza chaos. Czy przeżyje? Nie wiadomo. W szpitalu miałby szanse. Reset, elektryczny reset serca może pomóc. Lecz nie musi. Serce ruszy albo nie ruszy, jak wygrane życie na ruletce. Albo przegrana.

Wróćmy do zamachu na pomarańczowego eks-prezydenta. Kandydat z opatrunkiem na uchu trąbi teraz wszem i wobec, że to cud. Że Bóg go uratował. W domyśle dla ameryki. Opatrunek na uchu dodaje wagi jego słowom. Bóg uratował pomarańczowego kandydata, a on zostawszy prezydentem uratuje Amerykę. Zachodni świat uratuje? Kto wie. Da radę, jasne, że da radę. Tyle, że to nie jest prawdziwe zdanie logicznie. Implikacja logiczna: jeśli A, to B (A⟹B). Jeśli Bóg ocalił Trumpa, to Trump ocali ameryke. Implikacja jest prawdziwa, gdy oba zdania są prawdziwe. Z prawdy wynika prawda, z fałszu prawda lub fałsz. Zdanie: jeśli dziś jest niedziela, to świeci słońce, jest teraz dla mnie prawdziwe. Dla mnie to prawda. Jest niedziela i świeci słońce. Ale nie ma między tymi dwoma zdaniami żadnego związku przyczynowo – skutkowego. Dla kogoś innego jest niedziela i nie ma słońca – są chmury i pada deszcz. Pomijając związek między zdaniami A, B. W implikacji kluczowa jest prawdziwość poprzednika – zdania A.

Czy Bóg ocalił Trumpa? Czy to był cud, że kula o milimetry minęła jego głowę? Tak twierdzi mister Trump. Cud to widziany przez człowieka objaw działania Boga. Nic dziwnego, że pomarańczowy kandydat tak twierdzi w kampanii wyborczej! Każdy na jego miejscu mówiłby to samo. To, że coś jest dla nas korzystne, nie znaczy, że jest prawdą. Spójrzmy na to punktu widzenia fizyki. Lot kuli wystrzelonej z lufy karabinu, to przykład rzutu ukośnego. Zadanie: jaki musi być kąt podniesienia lufy, aby zasięg rzutu wynosił Z (np. Z = 130 metrów). Znamy prędkość kuli i przyśpieszenie ziemskie. Uwzględniając siły tarcia kuli w powietrzu, rozwiązaniem jest krzywa balistyczna. Znane parametry, ściśle określona, analitycznie wyznaczona krzywa. Dobrze znane rozwiązanie z mechaniki klasycznej. Mamy komputery balistyczne (w czołgach) czy kalkulatory balistyczne (snajperzy). Musimy znać tylko dokładnie odległość do celu, wyznaczaną np. laserem. Fizyką deterministyczna: równanie krzywej, parametry. Kula trafia za każdym razem w to samo miejsce. Naprawdę? Czy za każdym razem przy tym samym kącie podniesienia trafiamy w ten sam punkt? Nie, to nie jest prawda. Przestrzeliny nawet doskonałego strzelca tworzą rozrzut na traczy.

Wiele się może zdarzyć między wylotem kuli z lufy a uderzeniem w cel. Wiele czynników: sam strzelec, jego umiejętności, opanowanie, skupienie. Kogo nie biorą nerwy w takiej sytuacji? Karabin: jego rodzaj, zasięg, długość lufy, nawet nieprzewidywalne niedoskonałości metalu lufy. Amunicja, rodzaj, kaliber, ciężar pocisku. Dalej wiatr, prędkość i kierunek wiatru, pogoda, nasłonecznie. Z tego co wiem, dobry strzelec strzelając z dobrej, snajperskiej broni trafi w cel wielkości głowy na 200, 300 metrów. Niektórzy dalej. To znaczy, trafią dziewięć na dziesięć razy. Strzelec, który strzelał do Trumpa to 20 letni chłopak. Został zresztą na miejscu zastrzelony przez prawdziwych snajperów. Kupił popularną w usa broń samopowtarzalny – karabin, wzorowany na wojskowych, żaden długo zasięgowy, specjalistyczny karabin (lepsza byłaby broń myśliwska). Pewnie także postrzelał ileś godzin na strzelnicy i uznał, że trafi. Przecenił swoje umiejętności.

Kiedy słaby strzelec strzela z marnej broni, to lot kuli z deterministycznego staje się chaotyczny. Znowu mamy chaos. Chaos odchylił o kilka milimetrów tor loty pocisku i ocalił pomarańczowego pretendenta. Zresztą co to jest cud? Czy cudem nie nazywamy niezwykle rzadkie, mało prawdopodobne przypadki? Cudem jest wygrana na loterii. Cudem jest ocalenie z katastrofy lotniczej. Cudem jest wyleczenie raka mózgu. Czy cudem nazwiemy zachorowanie na nowotwór? Chyba nie. Cud ma zawsze pozytywne znaczenie.

Co zatem widzieliśmy? Cud czy teorię chaosu? Rządy prawa czy rządy bezhołowia? I jedno i drugie. Nie istnieje oddzielnie prządek i oddzielnie chaos. Porządek i chaos przenikają się wzajemnie, tworzą jedność. Czasem widzimy porządek, czasem chaos, czasami jedno i drugie razem w różnych proporcjach. To tak jak z naszym sercem: cudownie precyzyjną, samo-naprawiającą się maszynką. I serce takie jest, póki w jego biciu nie pojawi się chaos. Nie porządek i nie chaos, lecz zmiana jest sensem naszego świat. Zmiana jest zawsze, choć czasem niewidoczna, a cała reszta to jedynie nasze marne próby panowania nad tymi zmianami. Zatem nie rządzi nami demokracja czy oligarchia, ale powiązany ze sobą i zmienny porządek i chaos. Tylko trudno nam to przyznać. Wolimy uskarżać się na rządzących, bo na rządzących możemy jakoś wpłynąć, czy w sprzyjających okolicznościach ich obalić. Jak w końcówce komuny. Na prawa fizyki, na prawa natury nie mamy żadnego wpływu. Powiadają; człowiek strzela pan Bóg kule nosi. Jakże słusznie. Na lot kuli nie mamy żadnego wpływu, a podmuch wiatru owszem.

Ktokolwiek nami rządzi, czy są to demokratycznie wybrane władze, czy oligarchie takie, czy owakie, skutki ich działań są często nieprzewidywalne. Podobnie jak nasze, indywidulane losy. Takie są praktyczne skutki teorii chaosu.


  Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.


Bielinski
O mnie Bielinski

Dla chcących więcej polecam książkę: "Kto może być zebrą i inne historie" wydawnictwo: e-bookowo

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura