O tym, że było dobrze, jest dobrze, i będzie dobrze a nasi zdobędą mistrzostwo w piłce nożnej
I znów minęły dwa tygodnie. W czternaście dni, sporo się wydarzyło. Pierwsze to oczywiście wybory do europarlamentu, czyli rady zakładowej eurokołchozu. Ludzie już tego nie pamiętają. Na szczęście? No nie wiem. Tak czy siak, dziś nie mają pojęcia, co to były rady zakładowe, a nawet co to były kołchozy.
Kołchoz to był sowiecki, bolszewicki pomysł na rolnictwo. Jak wiadomo, rolnictwo zawsze i wszędzie, nawet w Rosji, opierało się na chłopach, czyli drobnych właścicielach ziemi. Byli rzecz jasna w Rosji właściciele mniejszych, większych oraz olbrzymich majątków ziemskich, zwani obszarnikami; ale szczególnie po uwłaszczeniu chłopów przez cara Aleksandra II w 1861 roku powstała klasa chłopska, bardzo przywiązana do swojej już ziemi. Chłopstwo z natury konserwatywne, jak powiadają postępowcy – ciemne, brudne, glupie chłopstwo, z gruntu było przeciwne nowej, światłej władzy. Kolektywizacja był pomysłem na rozwiązanie dwóch problemów partii bolszewickiej: zniszczenie chłopstwa, których przezwano kułakami – jako wrogów władzy postępu, dwa jako sposób na przejęcie i zarządzanie olbrzymimi obszarami ziemi rolnej, niezbędne by wyżywić naród sowiecki. Ludzie sowieccy niewiele, bo niewiele, ale coś jednak musieli żreć.
By nie popełnić błędu, jak ten chłop, co chciał oduczyć swego konia jeść. I prawie się udało, gdy koń nagle zdechł. Tak to jest, konie i ludzie muszą coś żreć. Czy to oznacza, że chłopi są niezbędni, bo produkują żywność? Wydawałoby się nierozwiązywalny dylemat: chłopi czy jezdnie? partia bolszewicka rozwiązała w kilkanaście lat. Co dowodzi prawdy powiedzenia: chcieć to móc. Zaczął pierwszy wódz: Włodzimierz Ilicz Lenin, ale musiał się cofnąć, z powodu licznych wojen wewnętrznych i zewnętrznych, oraz klęski głodu. Podobnych skrupułów nie wykazywał jego następca – Józef Stalin, nie tylko z nazwiska człowiek ze stali. Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych poprzedniego wieku Józek ze stali, wprowadził iście stalową politykę kolektywizacji, co kosztowało Związek Sowiecki circa kilkanaście milionów ofiar: zmarłych z głodu, zamęczonych w łagrach, rozstrzelanych, itd. Ale w zamian, w miejsce podłego, ciemnego chłopstwa, powstały kołchozy jak Związek Sowiecki długi i szeroki. Postęp kosztuje, a światli ludzie postępowi, jak wierchuszka partii bolszewickiej, z Józkiem ze Stali na czele, zawsze są gotowi tę cenę zapłacić. Zwłaszcza, gdy płaci kto inny. Szczęśliwie wkrótce potem na Związek Sowiecki napadł jego sojusznik Rzesza Niemiecka numer III i na konto Adolfa Hitlera i mitycznych nazistów wpisano kilkanaście milionów ofiar kolektywizacji. Stalin to miał szczęście! Wygrał wojnę z Hitlerem i jego obarczył swoimi ofiarami. Tak, po dziś dzień podawana jest licz 27 milionów ofiar tzw. Wielkie Wojny Ojczyźnianej. Nie to, że Niemcy i Hitler nie chcieli zabić tylu ludzi, ale nie byli w stanie. Zabrakło czasu i mocy przerobowych aparatu zagłady. Nie zawsze chcieć to móc.
Ciekawa rzecz i paradoksalna. Partia bolszewików, partia postępu, która postała jako śmiertelny wróg obszarników, tych wszystkich książąt, hrabiów i innych pasożytów, skończyła jako największy obszarnik w dziejach, właściciel wszelkiej ziemi – oraz uprawiających ją byłych chłopów, zamienionych w państwowych niewolników – w całym Związku Sowieckim, największym pod względem powierzchni państwu na naszym globie. Partia postępu – powstała, aby walczyć o wolność, szczęście i równość ludzi – była też największym właścicielem niewolników dziejach, daleko większym niż cesarstwo rzymskie Ale to inna historia. Tak to już jest ze światłymi ludźmi, których idee fixe jest, aby innym, no i sobie przy okazji, czynić dobrze.
W teorii kołchoz to miała być rolnicza spółdzielnia produkcyjna. Spółdzielnia, czyli własność spółdzielców, rolników, którzy wnosząc do spółdzielni swoją własność: ziemia, inwentarz stają się współwłaścicielami spółdzielni produkcyjnej, czyli kołchozu. Ale z tą współwłasnością było tak, jak z tym człowiekiem, którego siłą sadzają na krześle, wmawiając mu, że to zwykłe krzesło, a potem, po włączeniu prądu, okazuje się, że owszem, to krzesło, ale elektryczne. Jakby się nie zwało, właścicielem kołchozu było państwo albo partia, a rządził niepodzielnie miejscowy kacyk z partyjnej nomenklatury, w randze dyrektora. W czasach stalinowskich pan życia i śmierci swoich niewolników to jest kołchoźników.
W Polsce ludowej, po drugiej katastrofie i wyniszczaniu wrogów, ludzie postępu pod czerwona flagą również wprowadzili kołchozy, które do samego końca komuny przetrwały jako PGR-y, czyli państwowe gospodarstwa rolne. W każdym kołchozie (PGR-ze) powoływano rady zakładowe spośród pracowników, rzekomo by współrządzić. Typowa dla postępowców wszelkich epok i wszelkiej maści zasłona dymna, czyli jak kiedyś mawiano: pic na wodę, fotomontaż. Decydowała partia czy dyrektor, sami sobie wybierali radę zakładową. Podobnie było w państwowych przedsiębiorstwach. W istocie całkowicie podlegle dyrekcji. Ale rady zakładowe miały swoje zalety dla członków czy członkiń tychże rad. Łatwiejszy dostęp do zwykłe niedostępnych produktów, jak talony na samochód, meblościanki, czy nawet przydział na mieszkanie, dla wybranych. O ile członkowie(kinie) byli wystarczająco posłuszni. Z wierzchu propaganda, plus korupcja, pod spodem przemoc, typowe metody rządzenia. Nie tylko dla komunistów.
Niewiele albo i nic zmienia się i dziś, gdy jesteśmy w unii europejskiej, która zwolna, ale nieustannie zamienia się nie w jeden kołchoz, to nie jest prawdą, lecz w związek byłych, narodowych kołchozów, pod przewodnią rolą światłych władz w Berlinie. W kołchozie i w związku kołchozów, ktoś musi rządzić. I to twardą ręką, o czym dobrze wiedzieli już bolszewicy. A kto ma nie rządzić w Europie, jak ci, którzy z natury stworzeni są do rządzenia – czyli Niemcy? Ludzie przywiązują zbyt dużą wagę do gry pozorów, do imponderabiliów, do marionetek w teatrze jak ostatnie wybory do parlamentu europejskiego, czyli Rady Zakładowej Europejskiego Związku Kołchozów, zwanej dla niepoznaki Unią Europejską. Nie jest ważne, kto wygrał, kto przegrał te wybory. Kto przegrał, to jest ważne, to prawda. Przegrani mają ciężkiego kaca. Ale wygrani są bez znaczenia. Bowiem tzw. parlament europejski jest parlamentem tylko z nazwy. Nic nie może sam z siebie. Poza gadaniem. I tym nas będzie raczył, powodzią gadulstwa. Rada Zakładowa była i jest zbiorem figurantów biorących udział w grze pozorów dla własnych korzyści. W teatrze marionetek nie jest ważne co mówią czy robią marionetki na scenie, lecz ci, co zza kulis pociągają za sznurki. Zabawne. Jaki jest sens uczestniczyć w wyścigu do europarlamentu, w którym wygrana nic nie daje, a przegrana słono kosztuje? Chyba jest, skoro nasza elita polityczna jak jeden mąż (albo być modnym: mężina – co to za słowny potworek?!) zawzięcie się ściga w tym wyścigu. Jest w końcu do wygrania dla swoich towarzyszy(ek) partyjnych ponad pięćdziesiąt sowicie opłacanych posad z zagwarantowanym nic nierobieniem. Nic tak nie podnieca polityków wszelkiej maści jak słodka posadka europosła.
Przykładem jest nasz, rodzimy kołchoz, jego dyrektor – rudy premier słynny z fałszu – rząd i cała rządząca koalicja, czyli Rada Zakładowa na kilku poziomach. Zamiast uczestniczyć w przedstawianiu, lepiej spojrzeć w głąb i ujrzeć, że to tylko teatr marionetek, którego nici wiodą do Berlina. Nasz fałszywy premier – dyrektor wygrawszy (wreszcie!) wybory marzy tylko o przejściu do Brukseli, do prawdziwej stolicy, na odpowiednio wysokie stanowisko. I nic więcej go nie obchodzi, jak zadowolić mocodawców w Belinie, którzy wkrótce będą rozdawać te zaszczyty. Rudy premier zostanie tylko wówczas, gdy władze w Berlinie uznają, że bardziej przyda się w Warszawie. Co więcej, większości ludzi, naszych obywateli, taka pozycja całkiem odpowiada. Skoro im, tej większości, nie przeszkadza ta podległość innym, rzekomo Brukseli, w istocie Berlinowi, to kim jestem, by stawać na przekór? Zatem przyjmijmy, że mnie także to odpowiada.
Ja sobie z tym dam radę. Przeżyłem komunę czerwoną z gwiazdkami, przeżyję komunę niebieską z gwiazdkami. Mam taką nadzieję, że przeżyję. A jak nie, to także nie będzie dziury w niebie. Ani na ziemi. No w ziemi, chwilowa dziura może być. Wykopią i zasypią. Pogodzę się tym łatwiej, że niektórzy mawiają, że żyję we własnym świecie. Co pewnie jest prawdą. Ale to samo dotyczy każdego z żyjących. Każdy z nas żyje we własnym, wirtualnym świecie. Sny dowodem. Ale to inny temat. A jaki jest wirtualny czy realny, bo tutaj to samo, świat dyrektora kołchozu? Ten świat wyznaczaj jego zwierzchnicy. Co dają i odbierają. Którzy wydają rozkazy i polecenia, krótszy bywają zmienni i/lub nieobliczalni Dyrektor, by nie wypaść z siodła, zawsze musi być w głównym nurcie, zgadywać, wyczuwać wiejące wiaty. Stąd decyzje, które wydają się dziwne i niesłusznie są ośmieszane, by nie rzec wyszydzane. Przykładowo zdarzało się, że w środku zimy kołchoźnicy wychodzili w pole i siali. Nie trzeba być rolnikiem z wieloletnim stażem, by wiedzieć, że z takiego siewu w śnieg plonu nie będzie. I nie było, był głód i nędza. W kołchozach i naszych PGR-ach: marnotrawstwo, korupcja, złodziejstwo i pijaństwo to norma. Jak inaczej było tam żyć?
Inny przykład. Kolejny sekretarz generalny po Stalinie, Chruszczow, po wizycie w usa, ujrzawszy tamtejsze pola kukurydzy wpadł na genialny pomysł jak dogonić Amerykę. Tym cudownym kluczem do potęgi i dobrobytu ludzi sowieckich miała być kukurydza. Na rozkaz genseka siano kukurydzę jak Związek Sowiecki długi i szeroki. Tam, gdzie można było i gdziekolwiek się… dało. Również na pustyniach Azji środkowej i na Syberii. Syberia – wielka pusta przestrzeń porośnięta tajgą, czy tundrą. Wytnie się lasy posieje kukurydze i będzie… pięknie. Uprawa kukurydzy na wiecznej zmarzlinie, poza mnóstwem dowcipów, nie przyniosła żadnych korzyści gospodarczych i dobiła sowieckie rolnictwo tudzież gospodarkę. Ale cóż… Zawsze można powiedzieć, że pomysł był świetny, tylko wykonacie kiepskie. Idee są cudowne, tylko ci ludzie nie dostają. A rzeczywistość skrzeczy, jak mawiano.
Ludzie się śmieją z Chruszczowa, a czy współcześnie u nas, w unii europejskiej czy jest inaczej? Mamy pomysł na Zielny Ład, cudowne, rolnictwo bez emisji dwutlenku węgla, metanu i innych gazów cieplarnianych. Krowy, świnie do likwidacji, bo trawiąc wydzielają metan. A pasze to emisja dwutlenku węgla. Część ziemi do ugorowania lub zamiany w bagna, na reszcie ekologiczne rolnictwo z minimalną ilością środków ochrony roślin i nawozów sztucznych. Bo to ciężka chemia, źródło szkodliwej emisji gazów cieplarnianych. Puśćmy wodze postępowej fantazji: gdyby tak od ręki zamknąć fabryki nawozów sztucznych i pestycydów, to produkcja żywności spadłaby o jakieś 90, z importem powiedzmy 80 %. I taki sam odsetek ilości ludności musiałby umrzeć z głodu. Dla porównania, kolektywizacja Stalina kosztowała życie około 10 % ludności Związku Sowieckiego. Ale dla zapamiętałych aktywistów, ekologów to żaden problem. Nawet lepiej. Zmniejszy się ślad węglowy. Ziemia odetchnie, jak Europa zmieni się w kontynent pokryty puszczami i bagnami jak to kiedyś bywało.
Ideologiczne szaleństwo włodarzy z Brukseli wcale nie jest mniejsze niż ich poprzedników w Moskwie: Józefa ze stali i Chruszczowa - fana kukurydzy. Różnica? Władza. Stalin miał pełną władzę i rządy terroru, bo tylko tak daje się wprowadzić takie zmiany, jak kolektywizacja. Chruszczow kazał siać kukurydze na Syberii więc rozkaz wykonywano. Ci z Brukseli i Berlina, mogą tylko gadać. Są jak pies bez zębów: naszczeka, lecz nie ugryzie. I cale szczęście.
By zmienić temat i zakończyć nieco lżejszą nutą. Dziś wielki dzień dla wielu. Dla kibiców piłki nożnej święto. Dziś reprezentacja naszego kraju rozpoczyna bój w mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Niezmiernie dziwne jest to, że to tylu latach niepowodzeń, rozczarowań, po latach żenujących „występów” naszej reprezentacji jest tylu kibiców naszej drużyny. Drużyny, której zawodnikom pasuje miano trzecioligowych trampkarzy a nie zawodowych piłkarzy. Niestety, nasi trampkarze, grają jak amatorzy a zarabiają jak zawodowcy. Szczęściarze. Wielu by tak chciało. Dziś nasi trampkarze zaczynają eliminacje meczem z Holandią. Wielkie święto (?) futbolu. Niestety, jak zawsze znajdą się podli ludzie, którzy naplują do zupy fanów futbolówki w naszym kraju. Tu pod postacią Hollendra, trenera, który kiedyś pracował naszą kadrą. Więc raczej zna się na rzeczy. Tenże Hollender w wywiadzie dla holenderskiej gazety stwierdził prostą rzecz: Polacy to jest ci nasi wybrani z reprezentacji, nie umieją grać w piłkę. I o zgrozo, poradził Holendrom by zdjęli bramkarza. W ostatnim meczu eliminacyjnym z Walia nasi trampkarze w ciągu 120 minut meczu z dogrywką, ile oddali strzałów na bramkę Walijczyków? Tak. Zero. Dokładnie zero. Nasi (nie)szczęśliwie wygrali w rzutach karnych i awansowali, co ciężko sfrustrowało Walijczyków, że odpadli z takim marnym przeciwnikiem Po co więc bramkarz w bramce naszych rywali? By się nudził, smarkał i drapał po tyłku? Ktoś powie… Ostatnie dwa mecze nasi wygrali i nawet strzelili kilka bramek. Więc może…? Nadzieja umiera ostatnia.
Oto dziś czytam, że gwiazda naszej reprezentacji nie zgra z powodu kontuzji. Czym tu się przejmować? Czy Lewandowski jest na boisku, czy go tam nie ma, wynik i gra naszych trampkarzy jest taka sama. Żadna różnica ani ilościowa, ani jakościowa. To samo bagno. Co z tego, że nasz najlepszy trampkarz nie potruchta przed meczem, nie truchta po meczu i nie truchta w czasie meczu? Przynajmniej nie naje się wstydu. Kontuzja to świetna wymówka. Inna hiobowa wieść, z tego samego bagna, to jest drużyny. Nasz najlepszy obrońca nie zagra. Kontuzja. Straszne! Co my poczniemy, my to jest sztab szkoleniowy naszych trampkarzy. Tragedia! Źle to, czy dobre? Zależy. Ten Holender o tymże obrońcy powiedział, że ma skręt ciężarówki Volvo. Więc może to i dobrze, że zagra ktoś o mniejszym promieniu skrętu? A może i nie? Piłka jest okrągła a bramki są dwie. Dziwne jest to, że jak grają nasi, to bramka przeciwników kurczy się do rozmiarów hokejowej, a nasza powiększa do tej z amerykańskiego footballu. Takie fatum. Cuda niewidy, ale czas był się przyzwyczaić. Zobaczymy, jak będzie. Ja, rzecz jasna obstawiam zwycięstwo naszych trampkarzy. Zwycięstwo jak zwykle. Trzy mecze i do domu. Niedaleko z Niemiec.
Jakby nie było, dobrze będzie. Będzie dobrze, jak zawsze. Nasi zdobędą mistrzostwo Europy w piłce nożnej, na Syberii wrośnie kukurydza wysoka jak las, a w Europie zapanuje Zielny Ład. Będzie nam wreszcie dobrze pod niemieckim panowaniem. Będziemy żyli dobrze, szczeliwie i radośnie, jak geje i lesbijki podczas parady równości. I tego wszystkim i sobie także życzę.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości