O tym że Nowy Rok i nowotwory mają więcej wspólnego niż można by przypuszczać.
Dziś Sylwester, ostatni dzień 2023 roku, zatem jutro pierwszy dzień Nowego Roku. Przyszło mi pisać swój tekst w Sylwestra. Jak zaczynałem pisać na blogu, publikowałem co tydzień nowy tekst. Dziś, po prawie dziewięciu latach pisania i publikowania bloga – do licha! jak to szybko minęło – publikuję co dwa tygodnie. Staram się tego trzymać, naprawdę się staram, choć okoliczności nie zawsze pozwalają na dotrzymanie terminu. Okoliczności tak zewnętrzne, niezależne ode mnie, jak i te wewnętrzne, na które rzekomo mamy wpływ. Teoretycznie mamy wpływ, ale taki samy jak na… nowotwór. Ostatnio przyciąga moją uwagę nowe twory lub nowotwory. Te powstające w tkance ludzkiego ciała i te wykwity, liszaje, albo wrzody, czyli nowotwory społeczne czy polityczne.
Kiedy piszą o kimś, kto choruje na raka, zazwyczaj z radością donoszą, że on (czy ona) „walczy” z nowotworem! A gdy on (ona) umrze, piszą z emfazą, że „przegał(a) walkę z nowotworem”! Walczył dzielnie, ale przegrał. Siła wyższa. Dziwią mnie takie sformułowania. Jak można walczyć z własną tkanką? Lekarze starają się zniszczyć, a przynajmniej osłabić tkankę raka za pomocą trującej chemii, promieniowania, czy innych metod. Lekarze, rzeczywiście, walczą z nowotworem. Ale chory? Tkanka raka to część jego ciała, to jego własna skóra, nerki czy mózg. Walka chorego z rakiem gorzej brzmi niż gdyby chwalono go za to, że sam wychlastał się po twarzy. Czy to nie brzmi dziwacznie, że ktoś walczy z własną wątrobą, płucami czy kośćmi? Niezależnie jak skończy się ta „bitwa”, chory zawsze wygrywa i przegrywa, i to jednocześnie. Jeśli rak zostanie pokonany, chory „wygrywa”. Wygrywa, powiedzmy bez cudzysłowu. Lecz jeżeli to rak „wygra” tę batalię, to chory także „wygrywa”, bo zwycięża część jego ciała. Ta nowa, nowotworowa tkanka okazuje się silniejsza od trucizny, promieniowania, od skalpela chirurga, jest niezniszczalna. Więc jakby to on, zwyciężył. Choć pewnie jego, czy jej, ten triumf nie raduje, bo chory rychło ląduje w grobie. W drugą stronę także łatwo wykazać, że w obu przypadka chory przegrywa. To nie tylko logiczna sprzeczność, to paradoks życia i śmierci.
Nie żartuję sobie z chorych na nowotwory. Nie żartuję, bo sam jestem z krwi i kości i nie wiem, czy i mnie nie toczy jakiś ukryty jeszcze proces nowotworowy. Przyszłości nie znam, lecz wiem, że mój ojciec umarł na raka, i moja siostra także. Nowotwory to statystycznie druga przyczyna śmierci. Pierwsza to choroby serca. Moją matkę zabili lekarze; tzw. błędy lekarskie to trzecia przyczyna zgonów. Oczywiście w Australii, nie u nas. My mamy świetnych, pełnych poświęcenia lekarzy, który nie popełniają błędów w sztuce i którzy za nic nie przyznają się do trzeciego miejsca na podium w tej cmentarnej klasyfikacji. Współcześnie prawie każdy ma podobne, mniej lub bardziej bolesne doświadczenia z chorobami pośród bliskich. Kiedyś rzadkie, bo ludzie umierali za młodu na inne choroby, dziś ze wzrostem długości życia choroby nowotworowe stają się powszechne. Skutek uboczny postępu. Jeśli sobie żartuję, to z tych debilnych, infantylnych komentarzy w mas mediach, że ten, czy ta „przegrał(a) walkę z rakiem”.
Ktoś powie, że „walka z rakiem” nie polega na tym, że chory wbija nóź w swą wątrobę toczoną przez nowotwór, czy sam wyłupuje sobie oko, lecz na tym, że poddaje się ciężkiej kuracji. Jak się nie uda, to znowu i znowu… Do skutku. Śmierci raka lub swego. Prawda. Lekarze bardzo cenią sobie powolnych im pacjentów, którzy posłusznie wykonują wszystko, co im każą. Pacjentów, którzy bez słowa sprzeciwu zgadzają się na każdą kurację, i którzy nie zadają zbędnych pytań. Albowiem nasi lekarze, w przeciwieństwo do tych z Australii, to są sami bezbłędni cudotwórcy. Jak się nie uda? Jeśli pacjent „przegra walkę z rakiem”? Trudno. Wina pacjenta. Przegrał walkę z rakiem, gdyż jak widać za mało się starał. Cholerny nieudacznik i tchórz.
Moja matka mawiała, że do śmierci przyczyna być musi. Ma rację. Przyczyna być musi, taka czy inna: dziś choroba nowotworowa, zawał serca lub (nie)omylny lekarz, dawniej niemiecka kula czy nóź Ukraińca. Każdy z nas idzie własną, indywidualną drogą, lecz wszystkie te drogi, zda się nieskończone w swej różnorodności, skupiają się w jednym miejscu, w jednym celu. Śmierć zwycięża i nie zwycięża. Jest bowiem życie. Życie przegrywa i zwycięża. Życie i Śmierć złączone w mistycznym tańcu. Życie i Śmierć w Jednym. Lecz nie jest to temat na Sylwestra. Dziś umowny dzień przesilenia: w przeszłość odchodzi Stary Rok, jakby na śmierć; przychodzi Nowy Rok, nowa nadzieja, nowe życie. Ludzie młodzi, którym zdaje się, że są nieśmiertelni, gładko pomijają to, co było, parząc z nadzieją w przyszłość i wiele się spodziewając po Nowym Roku. W miarę upływu lat nadzieja na szczęśliwą przyszłość maleje, zyskuje na znaczeniu to, co było. Co było? A co będzie? Czy nie warto i trzeba napisać o tym kilka słów pisząc tekst na przełomie Starego i Nowego Roku? Pewnie warto i trzeba.
W skrócie: 13 grudnia odbyło się zaprzysiężenie nowego rządu, nowej koalicji łączącej starą partię obywatelskiego postępu plus stara partia lewicy postkomunistycznie plus nowej lewicowej nadziei, której przewodzą wyślizgany polityk z postkomunistycznej partii chłopskiej i kolejny cudny, czyli pompowany przez media, polityk prawie magister, Niech mu będzie Rysiek Cebula. Nowa koalicja rządząca to nowy twór polityczne, czyli nowotwór, zgodnie z semantyką. Koalicję rządową tworzą trzy partie, wodzów jest co najmniej czterech, co wróży ciężkie życie nowotworowi politycznemu. Nowy rząd jest skutkiem wyborów z połowy października. Wybory wygrała partii niby prawicowa – 35 % głosów. Obywatelska partia złodziei i zdrajców zajęła drugie miejsce, nieco ponad 30% głosów. Nawet huraganowy ogień propagandy tzw. wolnych, czyli zależnych od obcego kapitału mediów na dały partii z nazwy obywatelskiej zwycięstwa. Zatrzymała się na szklanym suficie nie do przebicia. Wyborcy pamiętają i nie ufają jej wodzowi. Przegrawszy wybory, Herr T. mógł stworzyć rząd tylko w koalicji z postkomunistycznymi wycieruchami z lewicy i partii chłopskiej. Tylko wsparcie na owej Trzeciej Nodze pozwoliło na zbudowanie nowej koalicji i nowego rządu pod wodzą ryżego polityka, Herr T. Żądza władzy i zemsty nad poprzednikami skleiła ten nowotwór polityczny. Nowotwory są nie tylko indywidualne, ale bywają i zbiorowe. Zagmatwane to i niby wiadome, ale warto to wyjaśnić, gdyż za jakiś czas mało kto będzie i tym pamiętał. Co dalej?
Nic, czyli będzie co będzie. Przyznaje, że nowy, stary premier Herr T. mocno mnie zaskoczył. Z poprzedniego premierostwa zapamiętałem Herr T. jako oślizłego, obłego i wijącego się polityka bez właściwości i żadnych zasad, poza jedną – zdobyciem i utrzymaniem władzy. Ale sprawnego w kreowaniu swego medialnego wizerunku. Herr T. w polityce to jak węgorz w wodzie. Który jak ognia unikał wszelkich kontrowersyjnych decyzji, zwalając je na swoich współpracowników. Car dobry, tylko bojarzy źli. A tu proszę. Ledwie w tydzień po swojej nominacji, premier Herr T. nakazuje swemu bojarowi, ministrowi (!) kultury rozwiązanie nieprzychylnych nowej koalicji mediów państwowych: telewizji, radia i agencji prasowej. Nawiasem mówiąc ów minister kultury wygląda jakby był nieustannie pijany. Może i jest. Praca dla Herr T. wymaga potężnej dawki znieczulenia. Widać, że i dziś swoim utartym zwyczajem Herr T. woli cudzymi rękami wyciągać kasztany z ognia. Nowa koalicja, czy nowotwór, ma większość w parlamencie, ale nie ma tylu głosów, by odrzucać weto prezydenta. Zgodna z prawem zmiana władz mediów publicznych: ustawa z podpisem prezydenta lub odrzuceniem jego weta, odpada. Zostaje droga pseudo prawna, czyli poza prawna.
Powiedzmy sobie szczerze. Kto z tych u szczytu przejmuje się prawem czy sądami? Na pewno nie ci z obozu postępu, z lewicy. Nasze sądy ledwie dyszą: za swe występki zwyczajny, mały człowiek dostanie po łapach, ale nie ci, na górze. Ci są bezkarni. Ewentualne procesy będą się ciągnąc przez wszystkie instancje przez wiele długich lat bądź dziesięciolecia. Czego mają się bać obecnie rządzący? Prokuratorów? Sądów? Śmiechu warte! Trwaj chwilo! Wybuchła wielka burza. I to przed samymi świętami Bożego Narodzenia. Media, te prawicowe, żyją zamachem na media. Przypominają, że to druga likwidacja polskiego radia. Pierwsi byli Niemcy likwidując polskie radio we wrześniu 1939 roku. Pociągająca analogia: Herr T. i jego partia znana jest z uległości wobec narodu panów. Pociągająca, ale fałszywa. Podobnie jak fałszywe jest porównywanie do stanu wojennego, do wojny, jaką 13 grudnia 1981 roku wypowiedział narodowi Jaruzelski i jego komunistyczny reżim. Pamiętam stan wojenny i lata następne, i wiem, że to takie samo porównanie jak szarpaniny czterolatków w przedszkolu o kredki z walką bokserów wagi ciężkiej o mistrzostwo świata. Pamiętam powszechną przemoc i równie wszechobecną propagandę, czyli kłamstwa, strach i poczucie bezsilności. Biedę, zimno i gorycz porażki. I najgorsze: poczucie beznadziei. Że nic się nie zmieni, że tak będzie zawsze. Ale wszechpotężny Jaruzel i jego zdawało się niewzruszony komunistyczny reżim przeminął i to szybko, bo w ledwie osiem lat. Cierpliwości. Nie będziemy czekać tak długo tym razem.
To co się dzieje dziś to luksus i lody waniliowe. Każda władza przejmuje media publiczne, a media publiczne służą aktualnej władzy. Właściwie to można by rzec, że media publiczne po to istnieją, by służyć aktualnej władzy, bieżącej koalicji. W wielu krajach. W nas jest to jawne, a w innych państwach bardziej zakryte, ale zasada jest ta sama. Dlatego płacimy abonament - specjalny podatek na to, aby niby państwowe media były tubą rządu, czyli aktualnej koalicji. Poprzedni rząd niby prawicowy także przejął media, ale ciągu roku czy dwóch, zgodnie z prawem. Obecna koalicja nie wykazując takiej, jakże zbawiennej cierpliwości, przejęła media w ciągu tygodnia łamiąc prawo. Ważna różnica. Nie cel, ale metoda, sposób przejęcia mediów. W Polsce nie opłaca się przemoc. Polacy mają alergię na przemoc, alergię uwarunkowaną przez historię. Przemoc w Polsce budzi szalony opór. Fatalna przepowiednia dla nowotworu politycznego i nowego rządu.
Ale przejecie mediów, nawet bezprawne to nie koniec Polski. Zdecydowana przesada. Tak samo brzmią wrzaski, że nowotwór koalicyjny wyprzeda Polskę, że Polski nie będzie, że stracimy niepodległość, bo Herr T. podpisze cyrografy w Brukseli czy Berlinie. Przeszliśmy rozbiory, powstania, okupację niemiecką i sowiecką. I przetrwaliśmy. Oczywiste, że ryży neo premier Herr T. podpisze, co mu każe Berlin. Traktaty to tylko papiery. Kiedyś mieliśmy wpisany do konstytucji sojusz ze Związkiem Sowieckim. I co z tego wynika? Nic. To tylko papier. A życie to zmiana, zmiana indywidulana: dzieci, wiek średni, starość i zmiany zbiorowe. Jedne mocarstwa upadają ustępując miejsca innym, koalicje państw się rozpadają w zamian powstają nowe alianse. Przyjaciele staja się wrogami, wrogowie sojusznikami. Pamiętajmy, my nie mamy przyjaciół. Co najwyżej sprzymierzeńców, na jakiś czas. Takie są prawa czasu. A teraz czas na przerwę. Dziś jest przecież Sylwester.
Oto zawitał nam Nowy 2014 rok. Włączam komputer, a tam, jak zwykle: połanianki, kłótnie, najbezczelniejsze łgarstwa i szyderstwa. Nowy rok, stare sprawy. Tak to już jest i tak być powinno. Wbrew uroczystym noworocznym postanowieniom zerwanie kartki z kalendarza nie zmienia nikogo ani niczego. Ja jednak postaram się na optymistyczne spojrzenie w ten nowy rok uznając, że szklanka jest do połowy pełna a nie pusta. Weźmy wyniki wyborów, które tak wielu poruszyły. Partia, zwycięska i przegrana, bo musiała oddać władzę, partia pseudo prawicowa i ten chudy premier w okrągłych okularach. I te nieznośne chóry zachwytu w mediach państwowych, gdy premier ogłaszał, że niczego nie podpisze, że będzie bronił niepodległości jak… niepodległości. Po czym premier jedzie do Brukseli i… podpisuje, co mu dają. Gdy wraca, te same chóry zachwytu, bo podpisał. Cokolwiek pseudo prawicowa partia nie czyniła – to znaczy premier i pan prezes partii, zwany skromnie naczelnikiem – była nazwana: mądra, przenikliwa, dbająca o kraj i broniąca niepodległości, prawie jak powstańcy na barykadach. Jeszcze ta wszech ogarniająca solidarność społeczna, te dodatki do dzieci, do kobiet w ciąży, i tych co nie zaciążyły, do niepełnosprawnych, do psów, kotów i paliwa, do łysych i do siwych, do ziewania i papieru toaletowego, wreszcie dodatki do dodatków, wszystko rzecz jasna w imię prawicowych (!?) ideałów tejże partii. Naprawdę, politykom tej partii przyda się ten czas w opozycji i przemyślenie czym prawica różni się od lewicy. Nic tak nie przywraca zdrowego rozsądku jak oderwanie od władzy. To jak czas abstynencji u alkoholika. Ten ozdrowieńczy proces otrzeźwienia już widać.
Co do partii, co przegrały wybory, a wygrały, bo utworzyły nowotwór koalicyjny pod wodzą Herr T… Naprawdę, nie mogło być lepiej – oni spalają się w takim tempie, że aż dziw. Naobiecywali, więc ludzie dali im szansę pokazać, co potrafią. A co pokazują…? Odrzuciwszy zasady rozsądku i celowego działania nowa koalicja zemsty i odwetu w dwa tygodnie narobiła więcej zamieszania niż w ciągu poprzednich dwóch kadencji rządowych. Co więcej, są z siebie zadowoleni i zamierzają kontynuować ten proces rządzenia przez bezprawne działania i chaos. Może uznali, że im więcej chaosu tym lepiej? I bardzo dobrze. Niech robią, co chcą! Póki mogą. Im więcej narozrabiają, tym szybciej zawisną. Przynajmniej nie będzie nudno. Tego można być pewnym. Pod względem politycznym ten nowy rok nie będzie się różnił od starego. Będą te same kłótnie, nawalanki, wrzaski, ta sama szydera. Jedni będą „bronić” niepodległości, drudzy będą Polskę „sprzedawać”. Będzie zabawnie, ciekawie i wesoło. Oni są żałośni tak naprawdę. Żałośni, głupi i beznadziejnie nieskuteczni. Przeciw skuteczni. Sieją wiatr i wzbudzą burzę, i fale, które powracając z całą mocą uderzą w nich. Ale póki mogą niech się cieszą ze swojej głupoty i zaślepienia.
A co z indywidulanymi ludźmi? Tak samo. Nowy rok niczym nie będzie się różnił od starego. Ziemia dalej będzie się obracała, to oczywiste. Jedni umrą na raka, czy zawały, inni się urodzą. I to jest dobre, bardzo dobre. Ta ciągłość. Kontynuacja dobrego i złego. I tego chyba trzeba wszystkim, w tym sobie, życzyć. Niech będzie tak, jak było. Katastrofy, wojny, czy inne kataklizmy oglądajmy na ekranie telewizora, gdy dotykają innych, gdzieś daleko od nas. Niskie takie życzenia, podłe i małostkowe? Pewnie i tak, ale czemu tylko u nas mają być kopane masowe groby? Czy inni nie mogą wykopać ich u siebie? Krótko: niech w nowym roku nie będzie gorzej niż w starym. A może lepiej, jak się da? Czemu by nie? Wykrzeszmy z siebie resztkę optymizmu. I jeszcze, żeby nikt, no nikt to się nie da, ale nikt z bliskich nie ruszał „na wojnę z rakiem”. „Walka z nowotworem” to ostatnie, czego można sobie, czy innym życzyć. Co innego ten rak, ta postępowa koalicja, który nami rządzi. Z tym nowotworem można i trzeba walczyć. I tego się trzymajmy, jak pijany płotu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości