O tym dlaczego czasem, przelotnie spojrzawszy w niebo, trzeba czym śpieszniej powrócić do wypasu własnych baranów.
Czas płynie. Minęło dwa tygodnie od wyborów parlamentarnych i ogłoszenia ich wyników. Jak to zwykle bywa, wyniki wyścigów, wyborów, czy każdej innej rywalizacji, jednym się podobają, innym nie. Na prawej stronie sceny politycznej oraz publicystycznej panuje rozgoryczenie i z trudem tłumiona wściekłość i żal. Niby prawej, bo ich prawicowość jest czysto umowna. Oto ich ukochana partia, uosobienie dobra: ta, która miała ochronić Niepodległość Ojczyzny. Która broniła przed złem tego świata: imigrantami, aborcją, wszetecznikami z LGTIBiQiPiNiZplus…, Która miała nas wyprowadzić z ziemi egipskiej, z domu niewoli, w krainę prawdy, prawa i sprawiedliwości oraz dobra wszelakiego. I ta partia światła i jasności wygrała i przegrała zarazem. Wygrała, bowiem zdobyła najwięcej głosów, ale za mało na samodzielne rządy. Nie widać żadnego realnego koalicjanta w parlamencie, więc mimo iż wygrała – przegrała. Można powiedzieć, że partia prawa i sprawiedliwości odniosła moralne zwycięstwo. Kolejne moralne zwycięstwo tak częste w naszych dziejach, Warto przypomnieć choćby te słowa: „Zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska. Być zwyciężonym i nie ulec, to zwyciężyć” – jak powiedział Józef Piłsudzki. Zatem partia prawa i dobra przegrywając odnosi zwycięstwo, a partia zła i zdrady, przegrywając wygrywa, gdyż to ona utworzy rząd koalicyjny. Warto spojrzeć na to na odwrót. Wygrywa, czyli przegrywa. Ponosi klęskę! Trzeba tylko poczekać, aż ta klęska ich zmiażdży, rozgniecie, przemieli na proch i pył. Sprawa jest prosta. Świat wraca w swoje koleiny, z których wyskoczył przez fatalny i nieoczekiwany wynik wyborów, jak wierzą niektórzy. Kto bowiem mając do wyboru prawdę i kłamstwo, wybiera kłamstwo? Kto odrzuca prawo na rzecz chaosu? Kto woli podległość obcym od świętej niepodległości? Chyba tylko ludzie głupi, otumanieni, zapamiętali w swojej nienawiści i zaciekłości Ale zwycięstwo musi być nasze! Nie dziś, to za rok, dwa… Przegraliśmy wybory, ale odnieśliśmy zwycięstwo moralne! Od trzystu lat klęski zmieniamy w moralne zwycięstwa. Sport narodowy.
Ciekawą rzecz zauważyłem za oceanem, w usa. Obserwując z oddali i dodam, pobieżnie, dyskurs polityczny w usa, to jest śledząc wypowiedzi niektórych prawicowych publicystów, dostrzegłem, że również tam zagościł termin: moralne zwycięstwo. Jako szyderstwo, rzecz jasna. Mianem moralnego zwycięstwa określają owi publicyści wyniki wojen, jakie usa toczyła przez blisko 20 lat nowego XXI wieku na Bliskim Wschodzie w Iraku, Afganistanie. Szyderczym mianem: moralnego zwycięstwa (niektórzy) amerykańscy publicyści określają klęski, jakie usa poniosła w wyniku tych wojen. Miała być wojna dobra ze złem, a wyszło to, co wyszło. Moralne zwycięstwo. Jakże dobrze to znamy! Ileż mieliśmy takich moralnych zwycięstw. Ciekawe czy publicyści amerykańscy szydzący ze swego rządu, a w głębi nadal przekonani o swej wyższości, wiedza, że to kolejny import z pogardzanej, wyśmianej Polski, na którą patrzą z pogardą i wyższością? Kolejny dowód na to, że usa idzie „naszą” drogą, niejako po naszych śladach, powtarzając nasze błędy. Istotnie. Usa poniosła klęskę. Pozycja usa jako światowego supermocarstwa odeszła w przeszłość, rozwiała się z dymem wybuchów i pożarów na pustyniach Afganistanu, Iraku czy Syrii. Ale bez przesady. Wojny te ameryka toczyła tysiące kilometrów od swego terytorium. Ani jedna bomba, czy rakieta nie spadała na amerykańskie miasta. Usa pozostały potężny, bogatym i bezpiecznym krajem. Potędze ameryki zagrozić mogą tylko sami… amerykanie. Nadal jest przepaść między naszymi a ich „moralnymi zwycięstwami”. Ale cóż. Wszystko jeszcze przed usa. Czas przyszły. Przyszłość nieubłagana. Przyszłość raczej malowana w ciemnych barwach niż w jasnych. Wróćmy do naszych spraw, do naszych baranów, do naszych moralnych i realnych zwycięzców ostatnich wyborów.
Wiemy, kto odniósł moralne zwycięstwo. Kto zwyciężył realnie? Niestety. Rząd utworzy wraża partia zła i ciemności, libertynizmu i liberalizmu, która zająwszy drugie miejsce w wyborczym wyścigu, i to z wyraźną stratą do lidera, stworzy rząd, bowiem ma koalicjantów. Oczywiście, koalicjanci się nie lubią, rywalizują ze sobą, podgryzają, może nawet skrycie nienawidzą. Kiedyś pewien były premier, doświadczywszy dobrodziejstw rządu koalicyjnego, podał następujące stopniowanie słowa wróg: wróg, śmiertelny wróg, koalicjant. Postkomunistyczny wycieruch polityczny miał rację. Nie zmienia to podstawowej zasady w polityce: zasady mniejszego zła. Tak samo jest w życiu. Ludzie niby to chcą dobra, tak głoszą, ale tak naprawdę zadowoli ich w zupełności uniknięcie zła. Lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, mówią. Słusznie. Tak jest lepiej. Partie lewicowo, liberalne nienawidząc się wzajemnie stworzą jednak wspólny rząd, albowiem bardziej nienawidzą (pseudo)prawicowej partii prawa i światła. I zrobią wszystko, nawet kosztem upokorzeń, zaciskając wargi ze złości drżącą dłonią podpiszą umowę koalicyjną choćby po to, aby nie dopuścić tych złych, tych najgorszych i największych wrogów do władzy. Tak to działa w polityce. I nie tylko tam. Czy dotrwają do końca kadencji? Tego nie wiem. trzeba by tu wróżki. Ale jest duża szansa. Partie postępu i tolerancji mają za dużo do zyskania i/lub zbyt wiele do stracenia. Wspólny wróg, wspólna nienawiść wiąże mocniej niż wspólna miłość. Jak to świadczy o nas, ludziach? Jest, jak jest.
Czy mityczni kosmici, owe zielone ludziki byliby, czy też są moralnie lepsi od nas, ludzi? We wszechświecie muszą być inne istoty rozumne. Być może istnieją nawet całkiem niedaleko od naszego zaścianka, w skali naszej galaktyki, Drogi Mlecznej. Interesujące, choć retoryczne pytanie. W filmach czy komiksach owi kosmici przedstawiani są często jako potwory, które chcą nas podbić, skolonizować, przerobić na paszę, czy nawóz. Ale może jest na odwrót? To my, ludzie, jesteśmy potworami (moralnymi): pełnymi złości, podstępu, okrucieństwa i wiarołomności? W dodatku prymitywnymi, posiadającymi znacznie niższy poziom rozwoju cywilizacyjnego. Czy dla kosmitów jesteśmy tym, czym dla nas jakieś plemię czarnych dzikusów, ludożerców z serca dżungli w Afryce, Amazonii, czy Nowej Gwinei? Tego nie rozstrzygnę. Wiem jedno. Jeśli odrzucamy kreację Boga, to także jesteśmy kosmitami wędrującymi przez Wszechświat na wielkim pojeździe kosmicznym zwanym planetą Ziemią. Niech wiec kosmici i inne zielone ludziki nie zadzierają za bardzo nosa. My, kosmici jesteśmy tacy sami. Ani lepsi, ani gorsi. Różni nas poziom rozwoju nauki i techniki. To prawda. Poza tym jesteśmy równi. Wszyscy kosmici mają równe prawo pożerać się wzajemnie. Stworzyła nas i ukształtowała na swoje podobieństwo Natura, nasz skrawek kosmosu, nasze Ziemie. Ile by ich nie było i gdzie by nie były. Niech więc kosmici się wypchają ze swoim poczuciem moralnej wyższości. Kanibale także zjadają swoich wrogów bądź sąsiadów czy krewnych nie tylko gwoli zaspokojenia głodu, czy niskich instynktów. Kto wie, czy taki obywatel, kanibal, obgryzając udko swojej byłej eks-żony czyni to nie dla podłej satysfakcji, lecz nie ma celu wyższych wartości? Na przykład przywrócenia sprawiedliwości czy równowagi wszech-świata? Nie osądzajmy z góry. Powstrzymajmy się od osądów opartych często na uprzedzeniach, przesądach czy niewiedzy. Tym bardziej nie wyrokujmy przedwcześnie, gdy nastają czasy rządów ludzi pełnych miłości, otwartości dla innych i tolerancji.
Tu nie ma żartów. Ci lepsi, mądrzejsi, bardziej wartościowi nie żywią miłości dla wrogów politycznych ani tolerancji dla myślących inaczej. Dobrze pamiętam z czasów komuny. Nie ma wolności dla wrogów wolności ani demokracji dla wrogów demokracji (ludowej). Cenzura to mniejsze zło, po to tylko po to by chronić wolność wypowiedzi i powstrzymać od sączenia jadu: myśli czy tekstów, które dzielą, które jątrzą, które wywołują nienawiść. Czy nie to samo postulują nasi współcześni aktywiści lewicowi, ekologiczni? Walczą tylko z mową nienawiści. Aby było lepiej, milej, przyzwoiciej. Zupełnie jak za komuny. Kiedyś czapkowali Moskwie, dziś czapkują Berlinowi, via Bruksela. To także nic nowego. Prawicowi publicyści rozdzierają szaty, że nowy rząd wpuści imigrantów, że zrobi wszystko, czego zażąda Bruksela, czyli Berlin. Że, słowem, nastąpi koniec niepodległości i staniemy się mało znaczącym landem, dostarczycielem taniej siły roboczej. Czymś w rodzaju rezerwatu czy bantustanu. Hmm, nie wiem, co się stanie. Przyszłość jest nieprzewidywalna, o czym wszyscy powinni pamiętać. Zarówno ci, co układają prognozy polityczne, plany osobiste, czy prognozy pogody. Prognoza to nic innego jak synonim słowa przepowiednia, wróżba, obojętne z kart, fusów, wosku, wnętrzności zwierzęta ofiarnego, lotu ptaka, czy innych źródeł wieszczego natchnienia. Powszechnie akceptowana przepowiednia: prognoza pogody. W krótkimi terminie skuteczna. W dłuższym, średnim czy długim nic nie warta. W terminie miesięcy czy lat wszystkie prognozy, czy przepowiednie, mają taką samą wartość. Znaczą tyle, co nic.
Weźmy nasz niby prawicowy rząd. Dwa lata temu premier tego rządu bez mrugnięcia okiem zgodził się na znaczące ograniczenie suwerenności podpisują papiery w Brukseli. Potem się tym chwalił tym, jako wielkim osiągnieciem, olbrzymim politycznym sukcesem. Później jego rząd zgodził się na kamienie milowe narzucone przez Brukselę, czyli Berlin. Do tej pory nie znamy ich liczby i tego, czego dotyczą. Ale na pewno to nic dobrego ani dla nas, ani dla naszej gospodarki. Premier głośno twierdził, że się nie zgodzi na pakt klimatyczny, który zniszczy nasz przemysł, a się zgodził. Do wyborów partia pana premiera szła z szumnymi halsami obrony suwerenności! Gdy sama nas tej suwerenności pozbawiała dobrowolnie i konsekwentnie. Rudy wódz opozycyjnej koalicji postępu i uległości jest przynajmniej szczery. Co przyjdzie z Berlina, jaki by to nie był rozkaz, to go spełni i tyle. Nasz premier bijąc się w piersi zapewniał, że nie ulegnie po czym… robił co mu kazali. Jaka tu różnica? Jeśli już, to na niekorzyść partii niby prawicowej.
Dalej: imigranci. Premier, prezes i partia zapewniała w kampanii wyborczej, że ochroni nas przed zalewem imigrantów, jakich chce nam tu wpuścić unia europejską. Że oni są jedyną obroną przez inwazją, jak to nazywali, nielegalnych imigrantów. Ale nie wspominali, że ich rząd, ich premier przez ostanie dwa, trzy lata wpuścił do kraju dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy legalnych imigrantów. Według ich rozumowania: ich, czy legalny imigrant z wizą jest dobry, a nielegalny, bez wizy jest niedobry. Premier, były bankowiec, technokrata, wie, że przemysł, rolnictwo potrzebuje tanich pracowników. Premier niby prawicowego rządu w Polsce popełniał dokładnie ten sam błąd, jak rządy Francji, Niemice, Holandii w latach 50-tych, 60-tych. Ten sam błąd, ta sama przyczyna, powodują te same skutki. Ale po co się martwić kłopotami za 20, 30 lat? Rudy przyszły premier nie ma nic przeciwko imigrantom ani tymi z wizą, ani tymi bez wizy. Ale też niczego takiego nie twierdził. I tak dalej
Co z tego wynika? Że ani ten odchodzący rząd nie był tak dobry i niezależny, jak twierdzi, ani ten przyszły nie będzie taki zły, jak się tego obawiają prawicowi publicyści. Których, jak można podejrzewać, bardziej martwi ograniczenie dochodów jakie czerpali z obrony prawa, sprawiedliwości czy niepodległości. Ich słodkie życie (dolce vita) rzeczywiście się kończy stąd ta rozpacz staje się poniekąd zrozumiała. Przeżyłem sporo lat w komunie, potem prawie 25 lat rządów partii lewicowych i postępowych, następne osiem lat rządów niby prawicy. Nadchodzą lata rządów partii lewicowo liberalnych. Wiem jedno. Żaden rząd mi nic nie da ani nie odbierze. Wiem też, że nigdy nie jest tak źle, aby nie mogło być gorzej. A lepiej? Może być? W teorii tak. Smutna i wiele dziesiątków lat trwająca praktyka, niestety, nie potwierdza tej teorii. Przynajmniej nie u nas.
Pochwalę się, iż zyskałem na tych ostatnich wyborach. Zyskałem na czasie, czyli wydłużyłem swoje życie. Niemały to zysk, trzeba przyznać. Kiedyś wstawałem, siadałem przy komputerze i gorączkowo wertowałem wiadomości. Co napisano na jednym portalu, na drugim, trzecim i tak dalej. Bez sensu, bo przecież teksty z jednego portalu, często słowo w słowo kopiowane pojawiały się na innych portalach. Czy istnieją jeszcze prawa autorskie? Chyba już nie. Dwie grupy. Prawicowe portale piszą jedno, lewicowe to samo, tylko na odwrót. Co dla jednych jest dobre, dla drugich jest złe i vice versa. Jeden tekst czytany kilka razy na różnych portalach. Potem kontrolowałem, czy nic nowego, aby się nie pojawiło: nowa wojna, wypowiedź lidera, kolejna polityczna kłótnia, czy trzęsienie ziemi. Taki nałóg. Jak nałóg oglądania wiadomości, z różnych stacji. Dziś nie oglądam wiadomości. Rano przejrzę Internet: jeden portal z prawa, jeden lewa. Wiem wszystko, co chcę. Pięć, dziesięć minut i gotowe. Zyskałem przynajmniej godzinę dziennie. Nie liczą zdrowszych nerwów i lepszego snu. Czym tu się przejmować? Wybory? Polityka? Koalicje? Unia Europejska? Nie warto przejmować się rzeczami, na które nie mamy żadnego wpływu. Że Polska straci niepodległość? Bzdura. Polacy stracili znacznie więcej. Po klęsce w bitwie pod Maciejowicami (10 października 1794 roku) nastąpił III rozbiór, upadek Rzeczypospolitej i 123 lata zaborów. Ale przetrwaliśmy i powstaliśmy z martwych. Po 1 września 1939 straszna okupacja niemiecka potem sowiecka. I co? Odeszła jak straszny sen. Co nam może zrobić Unia i Niemcy? Na pewno nic gorszego niż podczas ostatniej okupacji. Oni nic nie mogą. Poza gadaniem. Unia to papierowy tygrys. Kolos na glinianych nogach. Strachy na Lachy.
Pociesza mnie to, co dzieje się świecie, w tzw. Wielkiej Brytanii, czy usa. I tak czytam, że UK (Zjednoczone Królestwo) bo tak się teraz wolą nazywać, nie to, że upada, ale że już upadło. Albo że usa idzie polską drogą, a poziom zacietrzewienia i nienawiści politycznej jest u nich taki jak u nas, jeśli nie większy. Mają więcej do stracenia i brak im wprawy w klęskach. Mała radość? Może i mała. Lepsza taka niż żadna. Jaka rada? Trzymać się ciepło, dbać o dom, rodzinę, zdrowie. O to, co od nas zależy. „Pilnuj tego, z czego będziesz chleb jadł” – powtarzał mi ojciec. Słusznie. Albowiem ci co widzą za daleko, często wywracają się przez to, co leży tuż przed nimi. A czego nie dostrzegają, mając wzrok utkwiony gdzieś, hen, daleko.
Idzie zima. Czego trzeba? Opał na zimę, zapasy w lodówce czy zamrażarce, wygodne buty, ciepłe ubranie. To co najważniejsze, co nas dotyka, co od nas zależy, co możemy zmienić. Nic więcej. Reszta to mrzonki. Puste marzenia. Równie odlegle, nierealnie i nic nie znaczące jak niezliczone gwiazdy na czarnym, nocnym, jesiennym niebie.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura