O tym, że polityka to zabawa dla głupich dzieci. I że jakoś to będzie. Że nigdy tak nie było, aby jakoś nie było. Nawet w najgorszym czasie. Aby do wiosny, to jest do następnej kampanii.
I tak mamy nowy weekend, kolejny burzowy weekend tego wyjątkowo burzliwego lata. Burze pogodowe, burze polityczne, burze życiowe. Burze, nawet te najsilniejsze, mają to do siebie, że przychodzą i odchodzą. A po burzy jest pogoda, tak powiadają. Kiedyś jako nastolatek czytałem powieść pod takim tytułem. Druga wojna światowa jako długa burza. Powieść niezbyt dobra, ale to nie znaczy, że nieprawdziwa. W kiepskich powieściach często można znaleźć więcej prawdy niż w tych dobrych. Prawdy szczegółu, tła, otoczenia, nastroju, choć postacie kiepskie, dialogi się dłużą a historia wlecze. Po tamtej burzy u nas nie zaświeciło słonce, nie nastała pogoda, jak na zachodzie. Ale to inna rzecz.
Czasami nie ma o czym pisać, a czasami tematów jest aż w nadmiarze. Na początek kampania wyborcza. Właśnie zaczęto wyścig zwany kampanią wyborczą. Kolejna kampania przez kolejnym wyborami do parlamentu. Oczywiście, najważniejszymi wyborami po…? Po czym? Nie wiem. Dla biegaczy długodystansowych – współczesnych polityków zawsze bieżąca kampania jest najważniejsza. W sporcie i w polityce tyle jesteś wart, jakie miejsce zdobędziesz w aktualnym wyścigach, zawodach czy innym turnieju. Przyszłości przecież nie ma – po nas choćby potop – przeszłość, czyli minione zasługi tyle znaczą, co dawno zjedzone i przetrawione obiady.
Zacznijmy od partii rządzącej mieniącej się być partią prawicową, konserwatywną, obrońcą narodowego interesu przed dyktatem Berlina i Brukseli. Akurat komisarze z eurokołochozu zarządzili przymusowy udział w ubogacaniu kulturowym, społecznym, obyczajowym i innymi pożytkami (tylko jakimi?) – rozdział i przesiedlenie dziesiątek tysięcy migrantów z Afryki i Bliskiego Wschodu, zalewający bogate kraje, jak Niemcy, Holandia czy Szwecja. Zrobili to na rozkaz unijnego suzerena – Berlina. Niemcy zalewają nowi przybysze i dusi ich owo multikulturalne, bogactwa obdartych a pstrokatych przybyszy. Nasz biedny kraj ma ubogacić ledwie dwa tysiące obcych. Naszych rządzących jakby kto na sto koni wsadził. Nadchodzą wybory, a tu taka okazja, by wykazać swą niezależność, pokazać kto broni suwerenności jak niepodległości. Lub jak drugiego garnituru. Niepodległość w cenie drugiego garnituru lepiej pasuje do naszych włodarzy. W telewizji publicznej zaczęły się gromkie wrzaski: nie! Nie pozwolimy! Nie zgadzamy się! To pogwałcenie traktatów. Nikt nam niczego nie narzuci! Nigdy się nie zgodzimy na taki bezprawny dyktat. Najgłośniej krzyczał nasz premier, o sylwetce chłopca w rogowych okularach na wiecznie zdziwionej twarzy.
Ile razy było już to samo? Który raz odgrywano ten sam spektakl? Nie wszystko pamiętam z ostatnich ośmiu lat rządów, jak ja nazywają, populistycznej, ksenofobicznej i rzekomo „wrogiej unii” pseudo prawicowej partii. Ale kilka wspomnień mam: komisarze ludu niemieckiego rzucają projekt ograniczenia weta państw. Premier i politycy partii rządzącej krzyczą: Nie! Nie pozwolę! Będzie weto! Premier leci do Brukseli i… posłusznie podpisuje, co każą. Potem kolejny „świetny” projekt postępowych, ludowych komisarzy: pakt dla klimatu, w istocie pakt biedy i zacofania dla mieszkańców unii. Politycy partii rządzącej z premierem walą się piersi aż dudni: Nie! Nie pozwolimy! To nasza suwerenność! I co? Oczywiście. Podpisują, bez mrugnięcia okiem. Inny przykład: spór z unią i jego rozwiązanie poprzez ustawę o sądzie najwyższym. Premier zarzekał się, że projekt powstał w jego kancelarii, że nikt nam niczego nie narzucał, że to suwerena decyzja. Po jakimś czasie okazuje się, że projekt powstał u komisarzy, a nasz minister „suwerennie i niezależnie” podpisał się i zaniósł projekt do parlamentu. Nota bene tenże projekt został błyskawicznie uchwalony bez zmiany przecinka. Niestety, utknął w trybunale konstytucyjnym. Ale to nie jest tak, że unijni komisarze piszą nam prawa. Nie, skąd. Nasz suwerenny rząd suwerennie pisze identyczne ustawy, jakie żądają unijni komisarze. Jest coś takiego, podobno, jak mityczne połączenie dusz. Osobnika A swędzi nos, a osobnik B drapie się po nosie. Podobna mityczna wspólnota duchowa działa między zakochanymi oraz między unijnymi komisarzami a naszym rządem i premierem. Choć werbalnie, słownie to nie. Premier jest przeciw. Usta przeczą, dusza śpiewa: tak, kocham cię, kocham i uwielbiam unio moja, ukochana…
Tylko po co te wrzaski o suwerenności, o traktach, o prawie weta? Jeśli ktoś napluje ci na talerz i każe zlizać, to lepiej to zrobić to po cichu a nie wylizuj pokornie i nie krzycz, że nie zliżesz. Opcja, żeby nie zlizać, oczywiście nie wchodzi w grę na naszej postępowej, trzeciej dekadzie XXI wieku. Pomijam tutaj inne „sukcesy”, gdzie nasz rząd „obronił suwerenność” w sporze z unią, jak ostanie porozumienie dotyczące „praworządności”, czyli bicz, którym unijni komisarze od lat smagają nasz rząd. Premier się chwalił, że nie ustąpił ani o krok, a potem okazało się, że ustąpił, jak najbardziej. Cichcem podpisał i zobowiązał się do kamieni milowych, których do tej pory nie znamy, bo są tajne. Najpierw miało być ich kilka, potem kilkanaście wreszcie okazało się, że tych kamieni milowych, czy raczej kamieni młyńskich rząd suwerennie nam zarzucił na kark na polecenie unii ze 250. Jak nie więcej. Była to niemiła niespodzianka dla prezesa partii, nieformalnego naczelnika państwa, który chyba o tych kamieniach młyńskich nie wiedział, a przynajmniej nie orientował się co do ich liczby i ciężaru.
Tak samo byłoby z pseudo uchodźcami i kolejną, rzekomą obroną suwerenności. Premier jak zwykle pokrzyczałby, że się nie zgadza po czym za kulisami by się zgodził i to z pocałowaniem ręki. Atoli pan prezes mianował się jednym wice premierem. Zabawne. Mam teraz konstytucyjnego premiera i wice premiera, czyli pod - premiera, który jest nad - premierem. Takie śmieszne qui pro quo. Jest zatem szansa, że pierwszy raz nasz premier z bólem serca nie zgodzi się na dyktat unii wyłamując się z upojnej harmonii dusz, bo nie uzyska asygnaty swego pod premiera – pana prezesa. Prawdę mówiąc, ten spór z unia o ledwie dwa tysiąc uchodźców jest całkowicie bez znaczenia. Jest śmieszny. Kolejna scenka w politycznym teatrzyku.
Premier i jego prawicowy, rzekomo ksenofobiczny rząd otworzył na oścież drzwi przed imigrantami. Nie tylko przed udźcami wojennymi z Ukrainy. Ale przed każdym, kto chce, kogo stać na bilet lotniczy. Każdy może przyjechać, całkowicie legalnie. I przyjeżdżają. Muzułmanie z Pakistanu i Bangladeszu, Hindusi z Indii, Filipińczycy i Murzyni z czarnej Afryki. I widać to na ulicach, nawet w moim mieście. Rozczulające swą głupotą są namaszczone zapewnienia polityków partii rządzącej: że to całkiem coś innego. Że do Polski przyjeżdżają tylko pracownicy, legalnie, na kontrakty, do pracy. Ciekawe, nikt się nie zastanawia co się stanie, gdy tym robotnikom skaczą się kontrakty. Rządowi ministrowie zapewniają, że wyjadą. A juści! Wolne żarty. Jeśli wyjadą, to do Niemiec czy Holandii. Ale Niemcy mają dosyć swoich imigrantów i tych naszych deportują do nas z powrotem, bo w systemach paszportowych będzie skąd przyjechali. Ale kto by się martwił przyszłymi kłopotami. Trwaj chwilo! Wygrajmy kolejne wybory dla dobra kraju, dla narodu, dla obrony „wolnej” i „niepodległej”!
Nasz rząd robi dokładnie to samo, co robiły rządy Francji czy Niemiec w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych XX wieku. Gdy nie miał kto zbierać szparagów i winogron w winnicach, gdy brakowało ludzi do ciężkich, nisko płatnych robót. I wymyślili. Ściągnęli pracowników, z Turcji, z Algierii, Afryki. Po dwóch, trzech pokoleniach, gdy byli robotnicy zamiast wyjechać po kontrakcie zostali, ściągnęli żony i się rozmnożyli na potęgę na Zachodzie mają to, co mają: dwa państwa, dwa światy, to oficjalny, zewnętrzny i ten wewnętrzny, w korowych dzielnicach. My, dzięki paradoksalne, prawicowemu rządowi będziemy mieć to samo, tylko za dwadzieścia, trzydzieści lat. Jedną z definicji głupoty jest ta że głupi to ten, co czyniąc to samo, oczekuje innych rezultatów. Robimy to samo co Francuzi, czy Holendrzy, i będziemy mieć to sam co mają oni. Tyle że zaczęliśmy później więc i skutki będą z opóźnieniem. Nic innego nas nie czeka. W zeszłym roku do kraju wjechało 140 tysięcy robotniko – imigrantów. Po co kruszyć kopie z unią o głupie dwa tysiące, ledwie procent tego co legalnie wyjechało? Bez sensu działanie.
Nie przeszkadza to partii rządzącej ruszać do kampanii wyborczej z hasłami obrony suwerenności i sprzeciwu wobec narzucania nam imigrantów przez unię. Nawiasem mówiąc, gdyśmy słuchali komisarzy, mielibyśmy kilka tysięcy imigrantów. Nasz rząd podarował nam kilkadziesiąt razy więcej. Czasem warto słuchać unii! Prezes wymyślił referendum narodowe o te dwa tysiące. A co z tymi setkami tysięcy, które jego rząd wpuszcza beztrosko? Czy o nich także będzie referendum? Głupie pytanie, głupia odpowiedź.
Lewicowcy już się radują. Na swoich łamach cieszą się skrycie, że dzięki prawicowemu rządowi biała, katolicka Polska odchodzi w przeszłość. Że nastanie raj kolorowego multikulti, jak w Niemczech. Tylko cicho, sza. Nie mówcie o tym głośno, bo ci głupi Polacy się zorientują, co się dzieje! Mają rację. Rzekomo prawicowy rząd działa dokładnie tak, jak marzą lewaccy aktywiści. Nie bez powodu nasz premier zyskał przydomek: Pinokio. Błędnie. Pinokio był drewnianym chłopcem z bajki. Gdy kłamał, rósł mu nos. Nos naszego Pinokia jest takiej samej długości tak dziś, na koniec kadencji, jak wówczas, gdy zaczynał swe rządy. I ten sam wyraz zdziwienia zza rogowych okularów. I ta sama, jak zawsze „niepodległości” przez podległość. Swoją drogą, jaką władze ma rząd. Bez pytania o zgodę, bez wiedzy i aprobaty narodu podejmuje decyzje brzemienne na pokolenia! Zmienia kraj, tak od niechcenia, jakby to była kolejna nowelizacja ustawy o wacie, czy o nasiennictwie. I jeszcze udają, że nic się nie stało! Wiedzą, że nawarzą piwa, a pić będą inni.
Ne rozumiem unijnych komisarzy, skali i zaciekłość ich ataków na naszego premiera i jego rząd. Unia nie ma, nie miała i pewnie nie będzie już miała równie posłusznego i powolnego sobie polskiego premiera niż nasz Pinokio. Dla unii może być tylko gorzej, nawet jeśli wybory wygra partia opozycyjna i premierem zostanie rudy folksdojcz, były „krul ewropy”. W ogóle jest to partia folkdojczy, czy eurodojczy, czego się zupełnie nie wstydzą, a nawet tym się szczycą. W każdym społeczeństwa jest pewien odsetek nikczemników, zdrajców, kanalii, złodziei, prostytutek obojga płci. W normalnym społeczeństwie ukrywają się pod grubą warstwą politury. U nas, od prawie trzystu lat, gówno na wierzch wypływa i rządzi. Z nadania lub ze wsparciem ościennych mocarstw: Niemiec i/lub Rosji. Taka tradycja i współczesna partia postępowa, a obywatelska w nazwie jakże (nie)godnie owa tradycję podtrzymuje. Mają stabilne, dwadzieścia procent poparcia. Niemało. Aby wygrać potrzebują więcej, więc kłamią bezczelnie w oczy i za oczy, we dnie i w nocy. I nawet te ich kłamstwa nikogo nie oburzają, wszyscy się przyzwyczaili, że tak być musi. No i jest, jak musi. Obiecają wszystko, by wygrać. O takich właśnie powiadają, że dla zysku własna matkę by sprzedali. Czego wcale by się wstydzili. Na wypowiedzi rudego przewodniczącego partii foks- und eurodojczy nawet nie warto się oburzać. Ani ich komentować. Szkoda śliny. Kurek na dachu. Powie, obieca wszystko, byle pierwszy dobiec do mety i utworzyć rząd. A wtedy…! Hulaj dusza, piekła nie ma. Przejedzie walec postępu. Kolejny raz. Pognębią ksenofobiczna, zacofaną Polskę. Ile sprywatyzuję? Ile nakradną? Nie małą łyżką, ale chochlą żłopać będą wyposzczeni ośmioletnią posuchą. A i niemieccy patroni wielce zadowoleni nie poskąpią sutych datków i nagród obfitych, tym obfitszych, że ni oni będą płacić. Jak tu się nie starać? Jak nie walczyć? Jak nie kłamać? Toteż dają z siebie wszystko nęceni wizją przyszłych apanaży.
A trzeciej drogi czemu by nie wybrać, spyta się kto. Trzecią drogą do trzeciego świata? Jest inna partia jeszcze nie uwikłana, nie zmęczona ani umoczona w rządzeniu. Czemy im by nie dać szansy? Pewnie tak, ale to także było. Młodzi smarkaci polityczkowie w krótkich porciętach, z gębami pełnymi haseł, których jedyną zaleta jest głupota, niedojrzałość, bufonada i tupet. Albo wchodzili w układy, albo znikali za sceną. Albo zostawali dziwakami na szczególnych prawach. Co zostaje? Ta partia ci nie pasuje tamta także nie, a i inne maja wady… Którą wybrać? To bez znaczenia. Oddam głos, zaznaczając nazwisko. Które? Nie wiem. Obywatelski obowiązek. To jeden głos. Bez znaczenia. Choć wiadomo, że milion to suma milionów jedynek. Przejdzie lato, jesień. Przez cztery miesiące wiele może się zdążyć. Szczególnie, gdy tak wiele się dzieje. Kolejna kampania wyborcza wystartowała. Militarne słownictwo. Kampania, czyli wojna. A wiadomo, ż pierwszą ofiara wojny jest prawda. Czym się więc tu oburzać? Politycy wszelkich partii kłamali, kłamią i kłamać będą. Taki zawód. Pogoda ważniejsza jest niż polityka i politycy. Burza, czy nawałnica więcej może ci zabrać niż dadzą ci wszyscy politycy. Nawet kamień czy dziura w drodze jest ważniejsza niż prezes, premier i wszyscy ministrowie razem wzięci, bo jak złamiesz nogę długo będzie się leczył i nikt ci nie po może. Czemu więc przejmować się politykami? Co mi dadzą? Nic. Zabrać mogą, ale na to nie mam żadnego wpływu, ani obrony.
Ledwie początek wojny wyborczej czy wyborczego wyścigu szczurów, a już tyle irytacji. Co będzie dalej, gdy kampania się rozkręci? Może nie warto głosować na partie – twory bez twarzy i sumienia, ale na ludzi. Liczne partie. Tłum wielki tylko ludzi nie widać. I w tym problem. Długo można czekać na nowego Józefa Piłsudskiego, Romana Dmowskiego czy Winstona Churchilla. A przecież i ci wielcy popełniali równie wielkie błędy. Inne wyjście: wyłączyć telewizor. Przestać czytać głupoty w Internecie i się denerwować. A przecież człowiek, jak ten narkoman w ciągu, sięga to te używki wiedząc, że mu szkodzą. Zamiast tego iść na spacer czy sięgnąć po dobrą książkę. Posłuchać muzyki, ulubionego J.S. Bacha. Lepsze to i zdrowsze. Przestać się przejmować. Jakoś to będzie. Nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Nawet w najgorszym czasie. Ktoś powiedział, że polityka to zabawa dla dzieci. Jeśli tak, to… W demokracji polityka to zabawa głupich dzieci. Abstynencja od aktualnej polityki i politycznych tematów zdrowa jest i pożyteczna. Jeśli o polityce to co najmniej sprzed 100, no, powiedzmy 80 lat. Historia to polityka, ale dawna i nie boląca tak mocno. I tego warto się trzymać.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka