O tych, co produkują i sprzedają narkotyki. O tych, co je kupują. I o tych, co na tym najbardziej zarabiają. I o tym, że dobro staje się złem, i na odwrót, a tylko interesy są stałe i niezmienne.
Dziś napiszę o najdłuższej wojnie nowożytnego świata. O wojnie i pokoju, bowiem wojna ta jest częścią pokojowego świata i vice versa. Wojnie dłuższej niż tak zwana Zimna Wojna, która trwała od 1945 do, powiedzmy, 1990 roku, czyli jakieś 45 lat. Umowny początek tej wojny, to przemówienie ówczesnego prezydenta usa - Richarda Nixona - z roku 1971, w którym Nixon zadeklarował wojnę z narkotykami (ang. war on drugs). Wojna ta trwa zatem od ponad pól wieku i końca nie widać. Co więcej, żadna z licznych wojen jakie usa wypowiedziały, czy prowadziły w ciągu ostatnich 50 lat, począwszy od przegranej wojny wietnamskiej a skończywszy na haniebnej uciecze us army z Afganistanu, nie została tak sromotnie przegrana przez nasze jedyne supermocarstwo, jak wojna z narkotykami.
Skąd to wiadomo, że usa ponoszą klęskę za klęskę w tej wojnie? Wystarczy porównać cenę działki narkotyku, kokainy, czy heroiny w roku 1971 i współcześnie. Dziś, po 50 latach wojny z narkotykami, usa oraz Europa zachodnia, zalewana jest narkotykami, tak produkcji własnej, jak tymi w importu. U nas, w Europie, europejskich hubem, centrum dystrybucji i produkcji narkotyków, stała się mała Belgia. Rząd belgijski tak wyczuliby na kwestie praworządności w dalekich krajach jest ślepy i głuchy na działalność gangów narkotykowych, które z Belgii prawie całkiem bezkarnie rozprowadzają po Europie tony narkotyków. O europejskim rynku narkotykowym może kiedy indziej. Dziś skupię się na usa i jego war on drugs. Co do Belgii i belgijskiego rzędu… powiem tylko, że nie jest to jedyny kraj na świecie, którego rząd nic nie widzi i nic nie słyszy, jeśli chodzi o narkotyki. Całkiem liczne grono: Afganistan, kraje Ameryki Środkowej, jak Salwador, Nikaragua, dalej Peru, kiedyś Kolumbia, czy Meksyk. Te państwa zasłużyły sobie na miano narkopaństw. Czemu Belgia nie miałaby dołączyć do tego może niezbyt zaszczytnego, ale lukratywnego, szczególnie dla rządzących, grona narkopaństw? Nie bądźmy rasistami. Biali, flegmatyczni Flamandowie także mogą świetnie zarabiać na handlu narkotykami, a nie tylko śniadzi Meksykanie, czy Kolumbijczycy.
A propos Meksyku. Ciekawy przykład. Ktoś powie, że rząd Meksyku od lat prowadzi wojnę z gangami narkotykowymi. Wojna ta formalnie toczy się od 11 grudnia 2006 roku, kiedy to rząd Meksyku wypowiedział wojnę kartelom narkotykowym. Mamy okrągłą rocznicę 16 lat trwania tej wojny, i tu także końca nie widać. A już na pewno nie widać zwycięskiego końca wojny z gangami, zwycięskiego dla rządu Meksyku. Jest to prawdziwa wojna, najgorsza i najokrutniejsza wojna, wojna domowa. Liczba ofiar: około 100 000 zabitych plus co najmniej dwa razy tyle tak zwanych „zaginionych”, czyli porwanych i zamordowanych, których ciał nie odnaleziono, tak mężczyzn jak kobiet. Bo i kobiety są porywane, bestialsko torturowane, gwałcone i mordowane. Szacunek ofiar na ćwierć miliona jest raczej zaniżony, władze Meksyku często kłamią. Równie dobrze może to być i pół miliona ofiar, lub więcej. Jest to najkrwawsza wojna w dziejach Meksyku, nie licząc hiszpańskiego podboju w XVI wieku. Wynik tej już 16 letniej wojny meksykańskiego państwa z gangami narkotykowymi? Kartele mają się świetnie i coraz lepiej, a przemyt narkotyków na północ, do usa, nigdy nie był tak duży i intensywny, jak dziś.
Jeden z filmów dokumentalnych na popularnych serwisie streamingowym. Dziennikarze dostali się do jednego z meksykańskich gangów. Całkiem oficjalnie, dostali zgodę z samej góry kartelu, dołączyli do gangsterów, mieli prawo filmować i prowadzić rozmowy. Nie wiem, jak to uzyskali, ale wykazali wielką odwagę. Jeden błąd, a „gospodarze” zabiliby ich, pokroili na kawałki i gdzieś zakopali powiększając grono „zaginionych”. Ci gangsterzy, sadząc z głosu młodzi ludzie, w kominiarkach, kamizelki kuloodporne, broń bojowa, nie tylko wyposażeniem, ale i dyscypliną, bardziej przypominali żołnierzy regularnej armii niż opryszków. Pustkowia, góry, zarośla, gangi kontrolują całą okolice. Wystawiali straże, nie żeby bali się nalotu wojsk rządowych, czy policji, bardziej bali się konkurencyjnych gangów. Na koniec dziennikarz zapytał dowódcę tych mafijnych żołnierzy o rządzących, o rząd. Młody facet, pokręcił tylko głową i powiedział coś takiego, że bez ludzi z rządu, bez tych na samej górze, oni nic nie mogliby zrobić. Potem przez media przemknęła wiadomość o przedostatnim prezydencie Meksyku, który także prowadził zażartą wojnę z kartelami narkotykowymi, a którego oskarżono o przyjęcie 100 mln. dolarów łapówki od jednego z karteli. Jeden z wielu, miłych prezentów podczas nader owocnej kadencji prezydenta Meksyku. Sprawa wyszła na jaw, bowiem podczas jednego z policyjnych nalotów przejęto dokumenty kartelu, czy też jeden z mafiosów zaczął sypać. Afera szybko ucichła, co oznaczać może, że to było całkiem bezpodstawne, fałszywe oskarżenie. Albo, że ten szeregowy żołnierz kartelu, mówiący, że wszystkim rządzą ci, na samej górze, miał rację.
Ostatnim przebojem na narkotykowym rynku w usa jest fentanyl. Jest on sprawcą, jak się szacuje, 90 % śmiertelnych przedawkowań narkotyków w usa. Fentanyl – syntetyczne środek przeciwbólowy zsyntezowano w latach 50-tych a latach 60-tych wszedł do zastosowań medycznym, tylko w szpitalach. Jest to niezwykle silny środek, około 100 razy silniejszy od morfiny, i niezwykle niebezpieczny. Dawka śmiertelna to tylko 2 mg, tyle co ziarnko ryżu. Przedawkowanie prowadzi do porażenia mięśni oddechowych i uduszenia. Fentanyl przez lata był stosowany tylko na szpitalnych oddziałach anestezjologicznych, gdzie chorego można zaintubować i oddychanie przejmie maszyna. Ale to przeszłość. Żyjemy przecież w czasach niepowstrzymanego pochodu postępu. Fentanyl to główny aktor obecnej odsłony tzw. kryzysu opioidowego w usa, (ang. The Opioid Crisis, lub Opioid Epidemic). Kryzys opioidowy zaczął się w latach 90-tych od nadmiernego przepisywania opioidowych środków przeciwbólowych produkowanych przez amerykańskie koncerny farmaceutyczne przez amerykańskich lekarzy. Wielką rolę w początku tej epidemii odegrała żydowska rodzina (psedo) lekarzy Sackler i ich rodzina firma farmaceutyczna Purdue Pharma zalewająca rynek amerykański silnie uzależniającym lekiem opioidowym OxyContin. Lek ten okazał się wielkim przebojem finansowym i przyniósł żydowskiej familii Sackler miliardowe zyski. Nie od dziś wiadomo, że nic nie daje tak wielkich pieniędzy jak sprzedaż narkotyków, broni, no i jeszcze prostytucja. Rodzina Sackler dowiodła, że w usa najzupełniej leganie, przez sieć aptek, można zalać rynek narkotykami. O rodzinie Sackler i ich rodzinnym i całkowicie legalnym imperium narkotykowym w usa pisałem kilka lat wcześniej. Wyczuwszy świetny interes za przykładem rodziny żydowskiej, światowych celebrytów familii Sackler, bo to były już trzy pokolenia, inne koncerny weszły na rynek legalnej narkomani ze swoimi produktami, to jest powszechnie dostępnymi opioidowymi lekami przeciwbólowymi (ang. painkillers). Okazało się, że w stanach jest mnóstwo ludzie cierpiących na przewlekły, trudno usuwalny ból! Nawet na ból zęba, zbite kolano, czy skaleczenie lekarze, nie bezinteresownie dodajmy, ochoczo przepisywali lek przeciwbólowy typu OxyContin. Ale to już przeszłość. Firma Purdue Pharma zbankrutowała zalana pozwami rodzin narkomanów, którzy zaćpali się na skutek nadużywania jej produktów. System rozprowadzania leków opioidowych w usa nieco uszczelniono. Wielce Szanowni Panowie i Panie z rodziny Sackler zniknęli z firmamentu hight lifu Nowego Jorku, Paryża, czy Londynu. Zaszyli się gdzieś, podobno w Izraelu (ang. home, sweet home). Prokuratura amerykańska, tak sroga w ściganiu baronów narkotykowych, nie zrobiła jej krzywdy pozwalając rodzinie Sackler spokojnie wyprowadzić zarobione na handlu narkotykami miliardy dolarów i wyjechać z majątkiem, gdzie chcieli. Bieda ich nie czeka, to pewne.
Teraz mamy nową odsłonę starego kryzysu opioidowego i jej bohatera – fentanyl. Trochę liczb. W latach 1999 - 2016 z przedawkowania narkotyków, w tym leków opioidowych leków przeciwbólowych, zmarło jak się szacuje ponad 450 tys. Amerykanów. Liczba zmarłych z przedawkowania rośnie z roku na rok. Co oznacza, że narkotyki, w tym leki opioidowe są coraz łatwiej dostępne. W roku 2019 z tej przyczyny zmarło prawie 50 tys. Amerykanów, głównie młodych ludzi. COVID 19 wysforował się na pierwszą przyczynę zgonów, ale teraz, gdy epidemia ustępuje, śmierć z przedawkowania staje się główną przyczyną zgonów młodych Amerykanów przez 30-tym rokiem życia wyprzedzając wypadki samochodowe, choroby serca, nowotwory, czy samobójstwa. Amerykański sen, (ang. american dream) dla jakże wielu kończy się śmiertelnym, narkotycznym snem.
Fentanyl i inne syntetyczne narkotyki mają wielkie przewagi nad narkotykami pochodzenia organicznego, jak opium, haszysz, heroina czy kokaina. Aby wyprodukować odpowiednią ilość produkty potrzebne są duże plantacje maku, czy koki, które łatwo wypatrzyć z powietrza, czy satelity. Do zbioru, transportu, czy produkcji trzeba zatrudnić dużo ludzi, trudno o niezbędną dyskrecję. Łatwiej wreszcie przemycić małą, jednokilogramowa paczkę niż równoważnika powiedzmy 100 kg kokainy. Same zalety dla gangów, i wielki zysk.
Inny film, z tego samego serwisu. Tym razem dokumentaliści sfilmowali produkcję fentanylu w jakieś budzie w Meksyku. Gotowało dwóch kucharzy dla gangu i na eksport do usa. W maskach z pochłaniaczami, w rękawicach. Niezbędne środki ostrożności w tego rodzaju pracy. Właściwie to nawet nie była buda, kawałek muru, daszek, goła ziemia, na niej pojemniki plastikowe z chemikaliami, palnik gazowy, jakieś butle. Wydawać by się mogło, że produkcja tak zaawansowanego chemicznie produktu, jak fentanyl, wymaga wielkich umiejętności i zaawansowanej techniki, oraz super wyposażonego laboratorium, ale nic podobnego. Ci dwaj Meksykanie radzili sobie w byle szopie. Główny kucharz wyznał z zadowoleniem, że gotuje bardzo dobry produkt, a z zawodu jest murarzem, czy stolarzem, czy coś podobnego. Zatrudnia go kartel, zarabia 200 dolarów tygodniowo i jest bardzo zadowolony, bo przynosi do domu kilka razy więcej niż na wcześniej robocie i ma z czego utrzymać rodzinę i dzieci. Skoro murarz, czy hydraulik, dał się przeszkolić do gotowania fentanylu, to nie może być skomplikowany proces. I koszty niewielkie, dwieście dolarów tygodniowa to nie są duże pieniądze dla kartelów narkotykowych, rzecz jasna nie licząc kosztów materiałów.
Trzeba tylko mieć prosty sprzęt: wagę, palnik gazowy, jakieś balie, część chemikaliów da się kupić w sklepie, najważniejsza część, tzw. prekursory – tego nie kupi się w żadnym sklepie. Produkty ścisłe kontrolowane, produkowane w zaawanasowanych laboratoriach, czy fabrykach chemicznych. Gdzie meksykańskie i inne kartele narkotykowe kupują te prekursory? W Chinach kupują, w komunistycznym kraju rządzonym przez Komunistyczną Partię Chin i pilnowanym przez wszechwładne tajne policje. Czy Chińczycy nie wiedzą, komu sprzedają swoje produkty i w jakim celu? Oczywiście, że wiedzą. Chińczycy sprzedają prekursory gangom narkotykowym, pewnie przez podstawione firmy. Chemikalia trafiają do takich szop w Meksyku, czy Ameryce łacińskiej, są przerabiane na fentanyl, który trafia do amerykańskich narkomanów. Dilerzy narkotykowi dodają fentanyl do swoich prochów, aby je wzmocnić. Organizm przystosowuje się do narkotyków, dlatego narkomani sięgają po coraz mocniejsze dawki. Dilerzy wcale nie chcą truć swoich klientów, nie są głupi, przecież z nich żyją. Robią to, bo inaczej narkomani pójdą do konkurencji, gdyż nieustannie szukają mocnego towaru. W mediach jest mnóstwo opisów, jak ktoś pierwszy raz wziął narkotyki i umarł. Nie przeczę, to może zdarzyć. Ale większość narkomanów doskonale wie, co robi, i czym ryzykuje. Myślą; albo odlecę, albo zdechnę. W ich położeniu, oba wyjścia są równie dobre. Z tragedii jednostek robią się tysiące, i setki tysięcy.
Tutaj dochodzimy do polityki i historii, bo obie te dziedziny wiążą się ze sobą. Złote lata współpracy Chin i usa mamy za sobą. Chiny, druga potęga przemysłowa świata, poczuły się pewnie. Czują, że nie musza kroczyć krok za usa i znosić poklepywanie po plecach i/lub szturchańce. Mamy narastający konflikt. Stany bronią swojej pozycji, jako największego mocarstwa przemysłowego świata, stąd spory handlowe, oskarżenia o szpiegostwo przemysłowe, i wykradanie tajnych danych militarnych. W usa mieszka wielu Chińczyków. Dalej mamy konflikt o Tajwan, który dla czerwonych chińskich władców jest tylko zbuntowaną chińską prowincją. Dlatego Chiny budują bazy na morzu południowochińskim, chcąc wypchnąć amerykańską flotę, a przynajmniej utrudnić jej działanie. Wiedzą, że nie zdobędą Tajwanu bez panowania nad wodami i przestrzenią powietrzną.
Czy Amerykanie nie wiedzą o tym handlu? Oczywiście, że wiedzą. Ale wolą milczeć. Tu dochodzi historia. Przez prawie cały wiek XIX i początek XX-go Anglosasi, głownie Brytyjczycy, ale również Amerykanie rok w rok dostarczali do Chin tysiące ton opium. Gdy chiński cesarz się buntował, brytyjskie okręty wpływały na chińskie rzeki i bombardowały chińskie miasta, jak Kanton, czy Szanghaj, póki cesarz nie ustąpił. Takie jest tło tzw. wojen opiumowych. Były dwie: pierwsza w latach 1839 – 1842 i druga 1856 – 1860. Wojny te prowadzone pod hasłami walki o wolny handel (!!!) sprowadziły Chiny do statusu półkolonii, i kosztowały życie milionów Chińczyków, którzy w majestacie prawa białych ludzi popadali w wyniszczający nałóg palenia opium. Kilka pokoleń Chińczyków czekała katastrofa.
O wojnach opiumowych napiszę może kiedyś indziej. Krótko. Wojny opiumowe były to jedne z najpodlejszych wojen białego człowieka. I najbardziej zakłamanych. Skoro biali, Anglosasi, sprzedawali Chińczykom masowo opium, to czemu by Chińczycy nie mieliby sprzedawać białym prekursorów fentanylu, czy innych chemikaliów tego samego przeznaczenia? Jak wolny handel, to wolny handel. Skoro miliony Chińczyków mogło umrzeć z nałogu narkotykowego, czemu miliony białych także nie miałby spotkać ten sam los? Dodatkowo Anglosasi, tu Amerykanie, nie mają kija, by uderzyć. Chiny to mocarstwo uzbrojone w broń jądrową. To już nie te czasy, gdy okręty białych diabłów bezkarnie bombardowały chińskie miasta za karę za jakieś posunięcia chińskich władz. Minęło i już nie wróci.
Amerykanie nie mają, prawdę mówiąc, moralnego prawa, by potępiać Chińczyków za ich pokątny handel chemikaliami. Mamy to samo co ponad sto temu, tylko z zamiana miejsc. Ci, co sprzedawali, kupują, co co kupowali, sprzedają. Tylko interesy są stałe i niezmienne. Przeszłość splata się z teraźniejszością, a ta z przyszłością. Okazuje się, że wojna narkotykowa nie zaczęła się w 1971 roku od proklamacji prezydenta usa, Richarda Nixona, lecz znacznie wcześniej. Że trwa od prawie dwóch wieków. Co najmniej od początku pierwszej wojny opiumowej, a nawet wcześniej. Najdłuższa wojna nowożytnego świata. I tak to się łączy. Historia i wielka polityka. Narastając napięcia usa – Chiny, i domorośli „kucharze” gotujący syntetyczne narkotyki w budach ukrytych gdzieś na pustyniach w Meksyku. I tysiące, setki tysięcy narkomanów, których najpierw przyszłość, potem życie zabierają narkotyki. Miliony tych, co umarli, i tych, co umrą w narkotycznym otępieniu, z głodu, lub chorób. Ale to już całkiem inna historia.
Inna? Nieprawda, to część tej samej historii, tylko opowiedziana z innego punktu widzenia. Znaczona łzami, rozpaczą, zmarnowanym ludzkim życiem. Najdłuższa wojna, która się nie kończy. Strony zamieniają się miejscami, ale końca nie widać. Bo życie i los innych to tylko narzędzie do zdobycia panowania, władzy, bogactwa. Za wojny wielkich, zawsze płacą ci mali. Tak było, jest i, niestety, będzie.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości