O erupcji podmorskiego wulkanu i jego skutkach oraz o tym, że życie chińskiego, komunistycznego cesarza nie jest lekkie.
Koniec wakacji. Przechodzące burze i deszcze zwiastują także koniec lata. Dziwnego lata niezwykłego roku. Bywają lata, które przechodzą niezauważone, nie zostawiając śladu w pamięci, poza liczbami w kalendarzach. Inne lata zapisują się w pamięci aż za dobrze. Ostatnia niedziela sierpnia. Za nami dwie części tego roku, została jedna. Trzy rzeczy, a może cztery? Te, które się wydarzyły i będą miały największy wpływ na przyszłość. Tak naprawdę liczy się przyszłość, ważne są te dni, których nie znamy… Przeszłość ma znaczenie o tyle, o ile wpływa, na to, co będzie. Pierwsza sprawa to pandemia COVID 19, niekończąca się pandemia trwająca już trzeci rok. Nie będę o tym pisać, bo napisano o tym aż za wiele. Drugie wydarzenie to wojna na Ukrainie zaczęta inwazją wojsk rosyjskich 24 lutego tego roku, wojna tocząca już ponad pól roku i której końca nie widać. Co tu napisać, skoro od drugiego, najpóźniej trzeciego dnia wojny wiadomo było, że Rosja: a) przegrała, b) przegrywa, c) już niedługo, już a momencik przegra (niepotrzebne skreślić). Trzecie wydarzenie zdarzyło się na przeciwległym miejscu globu, na pustce oceanu Spokojnego. Erupcja wulkanu Hunga Tonga – Hunga Ha’apai. Głowna erupcja 20 stycznia tego roku, mniejsza aktywność i słabsze erupcje trwały jeszcze kilka miesięcy. Zwróciłem na to uwagę, bo lubię wulkany, o ile wulkany da się lubić. Lepsze słowa to: podziwiam i szanuję. Wulkany to oczywisty, widomy dowód potęgi matki Natury. O erupcji tego wulkanu pisałem na początku maja, w tekście: Lepiej już było.
Początkowo wulkanolodzy zaklasyfikowali erupcję podwodnego wulkanu Hunga Tonga jako VEI 4. VEI to Volcanic Exposivity Index, czyli moc wybuchu mierzona w skali logarytmicznej. Wzrost VEI o 1 np. z 4 na 5 oznacza dziesięciokrotny wzrost energii erupcji. Pojęcia moc, energia erupcji używam zamiennie, w potocznym rozumieniu, oczywiście nie w sensie ścisłym, naukowym. Wulkan Hunga Tonga to jeden z wielu podwodnych wulkanów w tzw. pacyficznym pierścieniu ognia, słabo opomiarowany. Ocena energii wybuchu jest szacunkowa, zresztą podobnie jak innych erupcji w dziejach. Później energię wybuchu podniesiono na VEI 5. Obecnie energię wybuchu wulkanu Hunga Tonga szacuje się na VEI 6, co oznacza wzrost energii wybuchu rzędu stu razy! Jak błędne były pierwsze obliczenia. Odgłos wybuchu tego wulkanu był słyszany aż na Alasce, 10 000 km dalej. Są oczywiście inne parametry wybuchu, erupcji, jak wysokość pióropusza dymu, wielkość wyrzuconych skał (w km3), ale nie chcę w to wchodzić. Sam jestem wulkanologiem amatorem. Wydaje się, że erupcja wulkanu Honga Tonga była potężniejsza niż erupcja wulkanu Pinatubo na Filipinach (15.06.1991, VEI 6), a słabsza niż erupcje wulkanów Novarupta na Alasce (czerwiec 1912, VEI 6) i Santa Maria w Gwatemali (październik 1902, VEI 6) i na szczęście, znacznie słabszą niż erupcja wulkanu Krakatoa (Indonezja, 26 października 1883, także VEI 6). Oznacza to, że w styczniu mieliśmy najpotężniejszą erupcje wulkaniczną w przeciągu ostatnich stu lat. Erupcje o takie potędze zdarzają się średnio raz na sto lat. Czyli jesteśmy w granicach normy geologicznej. Mogło być znacznie gorzej, w skali ludzkiej.
Porozmawiajmy o skutkach tej erupcji. Pośrednich skutkach. Bezpośrednie były niewielkie; zginęło raptem kilku rybaków na skutek tsunami – minimalne ofiary przy takiej potędze. Tegoroczne lato było dziwne. Na zachodzie Europy ekstremalne upały, pobite rekordy temperatur w Wlk. Brytanii, Francji i Hiszpanii, czy Włoszech. Do tego wyjątkowa susza, wysłuchajcie koryta rzek i zbiorniki wodne. W Polsce nie było ekstremalnych zjawisk. Czerwiec raczej chłodny, lipiec w normie, sierpień cieplejszy nieco, z dwiema falami upałów. Nic nadzwyczajnego. Sam pamiętam lata, gdy upały była dłuższe i cięższe. Lato mieszczące się w normie, tak jeśli chodzi o temperatury, jak opady. Tu pojawia się korzyść z naszego położenia w środku kontynentu, z dala od ekstremów na granicach. Położenia, które tak często dało nam w kość, historycznie patrząc. W Chinach ekstremalna susza, wysychające rzeki, po prostu tragedia. W skali globu temperatura tego lata wcale nie osiągnęła żadnych ekstremalnych wartości. Skąd to wiadomo? Bo gdyby tak było, to maniacy globalnego ocieplenia już by o tym wrzeszczeli we wszelkich mediach, jako o koronnym dowodzie ich ulubionej mantry.
Klimat to układ połączony przez obieg wody: atmosfera plus oceany i morza. W sumie klimat przypomina kocioł czarownic: mnóstwo składników, część znanych, część domyślanych, inne całkowicie nieznanych, kocioł, w którym sam diabeł miesza. Dlatego nasze prognozy – inaczej przepowiednie – pogody są niewiele warte. Potężna erupcja wulkanu Hunga Tonga silnie zamieszała w tym klimatycznym kotle czarownic. Stąd ekstremalne upały i susze w jednych regionach, a w drugich równie ekstremalne opady deszczu jak w Pakistanie. Pakistan przeżywa wielki kataklizm: opady monsunowe wielokrotnie przekroczyły roczna normę: skutek – niezwykła powódź, ponad 1000 ofiar, jak na razie, i 33 mln. dotkniętych nią ludzi, prawie 1/6 ludności tego wielkiego, terytorialnie, kraju! Władze Pakistanu apelują o międzynarodową pomoc i wręcz mówią o gigantycznym monsunie i katastrofie w wymiarze epickim (the monter monsun of the decade, the humanitarian disaster of epic proportions).
Wielu, takie ekstremalne zjawiska, jak susza i podwodzie przypisuje ociepleniu klimatu, czyli działalności człowieka. Ponieważ jednak na początku roku mieliśmy tak potężną erupcje wulkaniczną, ja przypisał bym te zjawiska raczej skutkom tej erupcji. Globalnie temperatura, ani suma opadów, nie wzrosła; w jednych regionach było cieplej niż normalnie, w innych chłonniej, w jednych więcej padało, w innych zapanowała susza. W Chinach mają suszę, w sąsiednim Pakistanie spadł deszcz: ten z Chin, razem z tym, który normalnie by tam spadł. Stąd ekstremalna powódź w Pakistanie. Wulkan Hunga Tonga, pyły i gazy wulkaniczne wyemitowane do atmosfery podczas erupcji, ten dżin wypuszczony z krateru, namieszał w klimatycznym kotle czarownic. Historycznie. Erupcja wulkanu Pinatubo (1991) obniżyła globalnie temperaturę o ponad 10 Celsjusza (~1.20 C). Gazy wulkaniczne, i ich związki, w górnych warstwach atmosfery zwiększają współczynnik odbicia, czyli zmniejszają ilość promieni słonecznych docierających na powierzchnię Ziemi. Wybuch wulkanu Hunga Tonga był potężniejszy niż Pinatubo, więc skutek – obniżenie średniej temperatury – powinien być większy. Powiedzmy spadek o ~〖(1.2 ÷1.5)〗^0 C. Jakie było obniżenie średniej temperatury na Ziemi po erupcji wulkanów Novarupta, Santa Maria, czy wulkanu Krakatau, tego nic nie wiemy, poza tym że spadek tempury był i to spory. W tych czasach nie dało się wyznaczyć średniej temperatury Ziemi. W przyszłym roku sytuacja powinna się uspokoić i wulkaniczny dżin rozwieje się z wiatrem. Zostaje zima. Jak będzie ta nasza zima? Miejmy nadzieję, że będziemy mieć ponownie szczęście i zima – tak temperatura, jak opady śniegu – będą w normie ostatnich dekad, normie łagodnych zim. Oby. W końcu to tylko nadzieja. Albo przepowiednia. Czyli prognoza. Równie dobra jak każda inna, a znacznie przyjemniejsza.
Jeśli jesteśmy przy Chinach i wielkiej suszy. Potęga natury i potęga ludzi, czerwonych kacyków. Informacja sprzed kilku tygodni. W kilku chińskich miastach czołgi pilnują oddziałów bankowych. Kompletny szok. Jak to! W Chinach! Czołgi pilnują banków!? Gdyby to było w Afganistanie, czy jakiejś Somalii, gdzie wojna od zawsze, to rozumiem. Nawet w usa, to bym się nie zdziwił. Ale w komunistycznych Chinach rządzonych od 80 lat żelazną ręką Komunistycznej Partii Chin!? Okazało się, że to prawda, choć starannie ukrywana przez władze. U nas nikt na to nie zwrócił żadnej uwagi. Jak to się zaczęło? Tu trzeba wrócić do lat osiemdziesiątych XX wieku, kiedy nowe władze Komunistycznej Partii Chin zawarły z Chińczykami nieformalny pakt. Deng Xiaoping (1904 - 1997) obaliwszy tzw. Bandę Czworga, która po śmierci czerwonego cesarza, Mao, rządziła po stalinowsku Chinami, wprowadził nową politykę. Zasada brzmiała mniej więcej tak: my, partia, rządzimy, a wy, Chińczycy, zajmujecie się z swoimi sprawami. Pozwolimy wam spokojnie pracować, dla siebie i swoich dzieci. My się w to nie wtrącamy, o ile nie sięgniecie po władzę. Swoisty rozdział: partia i państwo oraz naród, społeczeństwo. Jak dwa rozbielone naczynia, choć oczywiście połączone. Władze zalegalizowały własność prywatną i wpuściły zagraniczny kapitał. Bogacicie się, mówiły władze KPCh przez lata do Chińczyków: pracujcie, dla siebie, i dla nas. I ta umowa trwa od prawie 50 lat, z drobnymi naruszeniami. Jak ci nieszczęśni studenci, którzy zamarzyli o demokracji, i zostali zmasakrowani czołgami na placu (sic!) Niebiańskiego Spokoju (Tiananmen, 1989). Dzięki tej polityce, oraz mrówczej pracy miliarda Chińczyków, Chiny zostały drugim, a być może pierwszym, mocarstwem przemysłowym i gospodarczym świata. Problemy zaczęły się od… developerów. Co po latach ciężkiej pracy z zaoszczędzonymi pieniędzmi robi Chińczyk,? Kupi sobie coś ekstra, pozwoli sobie na jakiś luksus? Nie, mowy nie ma. Chińczyk zainwestuje te pieniądze w przyszłość. Kupi dom, prędzej mieszkanie, dla siebie na starość i dla swoich dzieci.
Chinach w ostatnich latach to okres szalonego boomu budowalnego i mieszkaniowego. W miastach powstawały nowe dzielnic, wieżowce rosły jak na drożdżach. Boom, który przeszedł w bańkę mieszkaniową. Firmy budowalne zamienione w wielkie koncerny sprzedawały nabywcom dziurę w ziemi, po to, by nabyć więcej ziemi i sprzedać jeszcze więcej planowanych mieszkań, i tak dalej to szło. Takie przedsięwzięcia nazywane są piramidą finansową, albo schematem Ponziego. Na takiej samej zasadzie działała u nas firma Amber Gold, niby inwestująca w niby złoto. Chińczykom trzeba oddać, że stworzyli największe piramidy finansowe na świecie. Wszystko szło dobrze, póki w grudniu ubiegłego roku chiński gigant na rynku nieruchomości koncern Evergrande nie ogłosił niewypłacalności (300 mld. dolarów długu). Kostki domina posypały się jeden za drugim. Okazało się nagle, że miliony Chińczyków nie tylko nie dostaną zapłaconych mieszkań, nie tylko stracili wszystkie oszczędności, ale zostaną z ogromnymi długami hipotecznymi. Przez wiele lat będą spłacać kredyt na mieszkania, które nigdy nie powstaną! Bo przecież w Chinach, jak gdzie indziej, większość kupowała mieszkania na kredyt! Oczywiście, żadne protesty, żaden sądy nic nie znaczą w kraju partii komunistycznej. Chińczycy skrzyknęli się w interwencie i przestali spłacać realne i duże raty od kredytów hipotecznych na wirtualne mieszkania. W kasie banków zrobiło się pusto. W Chinach jest około 4000 banków, większość z nich inwestuje, raczej gra wykorzystując pieniądze klientów i potężny lewar finansowy. Za 100 wpłaconych dolarów, bank pożycza z banku centralnego 1000 dolarów, którymi obracają: grają na giełdzie, spekulują, kupują, sprzedają… Zyski idą do kieszeni zarządów banku i lokalnych kacyków polityczno – partyjnych. To jak gra w kasynie cudzymi pieniędzmi. Zyski są twoje, straty cudze. Gdy zaczęły się rozchodzić pogłoski o pustkach w kasach banków, Chińczycy rzucili się do banków, by ratować swoje pieniądze. Dokładnie ustawili się w olbrzymich kolejkach przed bankami. I tu pojawią się czołgi, by strzec banków w chińskich, wzorowych miastach. Oprócz tych, co marzyli o własnym domu, czy mieszkaniu, także ci, co zaufali bankom, stracili oszczędności całego życia. Tak kryzys na rynku nieruchomości przekształcił się w kryzys finansowy.
Chińczyk wiele zniesie; jest cierpliwy i wytrwały, nie podnosi głowy; wie, że nic nie znaczy, ale nawet dla Chińczyka bywa czasem za dużo. W miastach pojawiły się manifestacje, nie polityczne, z prostym żądaniem, aby oddano im ich własne pieniądze. Niewiele o tym wiadomo, kilka filmików zrobionych smartfonem. Chińska cenzura szaleje i jest bardzo skuteczna, również w Internecie. Co na to władze KPCh? Ogłosiły, że to protesty polityczne i zostaną stłumione. Tu im wierzę. Ostatnio dużo pisano o napięciach Chin i usa z powodu wizyty ważnej pani polityk usa na Tajwanie. Dla Chin Tajwan to zbuntowana prowincja i władze Chin były oficjalnie wciekłe z powodu tej wizyty. Spekulowano nawet o wojnie, o ataku Chin na Tajwan. Nic podobnego. Dla władz KPCh wizyta tej polityk był darem niebios. Odwracała uwagę Chińczyków od problemów wewnętrznych: deweloperzy i banki i skupiała na wrogu zewnętrznym. Wróg zewnętrzny to ulubiona taktyka komunistów.
Co o tym wiemy? Niewiele. Jak mówiłem chińska cenzura, oraz wszelkie policje wpadły w amok. Ważna jest tu kwestia skali. Mały problem w Chinach dotyczy milionów; średni dziesiątków milionów; duży problem to setki milionów ludzi. Dwa lata temu w mało znanym chińskim mieście wykryto epidemię nowego wirusa. Potem zaraza COVID 19 rozszerzyła się na cały glob. Czy podobnie będzie z tym kryzysem finansowym? Nie wiadomo. W mediach zachodnich wieszczą, że upadnie komunistyczny rząd Chin. Nie znają komunistów. Komuniści mają prostą receptę na takie zaburzenia: prowodyrów rozstrzelać, ogłupiałą resztę wysłać do obozów pracy na resocjalizacje. KPCh nie straci władzy z powodu tego kryzysu. Ale kłopoty są. Obecny władca Chin, Xi Jinping, zasiadający od dziesięciu lat na tronie czerwonego cesarstwa ma wielki ból głowy. Ciężka jego dola. Najpierw pandemia, dwa lata temu, chiński prezent dla świata. W tym roku rozsypał się worek nieszczęść. Katastrofalna susza i groźba głodu, upadający deweloperzy, banki o pustych kasach, Chińczycy ośmielający się domagać zwrotu swoich pieniędzy, zwalniająca gospodarka i załamujący się eksport – fundament bogactwa Chin, do tego zajadle zwalczające się kliki na dworze wściekle walczące o władzę i pieniądze, i wiele innych…
Tak to jedno wiąże się z drugim. Podmorski wulkan z czerwonym cesarzem, lato z zimą, kryzys z władzą. Czy warto się tym zajmować? Chyba to jest ważniejsze niż to, że jedna (niby)celebrytka pokłóciła się z inną (quasi)gwiazdką. Babska pyskówka, gadanie byle gadać. Albo, że inna pani wyszła na spacer z synkiem, i awantura gotowa. Nie wiem, i nie chcę wiedzieć, o co chodzi. Aktor, (niby)gwiazdka lokalna, który dawno temu grał nie wiadomo w czym (nic nie szkodzi, że nikt nie pamięta żadnej jego roli) okazuje się być gejem. Aktor zaprzecza potwierdzając i potwierdza zaprzeczając jednocześnie. Dla mnie może być gejem, Murzynem i Żydem w jednym. Lub Aborygenem z trzema cyckami. Nic mnie to nie obchodzi. A niektórzy, może i wielu, tym się przejmuję. Z pewnoście więcej niż takich, co zajmują się wulkanami i zmianami klimatu na skutek erupcji, czy rozpaczą chińskich ciułaczy okradzionych w majestacie prawa i za pozwoleniem władz.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie tekstu tylko za zgodą autora.
Dla chcących więcej polecam książkę:
"Kto może być zebrą i inne historie"
wydawnictwo: e-bookowo
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości