15 lutego 1989 – ostatnie oddziały SowieckiejArmiiopuściły Afganistan
„Co to takiego szczęście?”
„U pograniczników surowe prawa
Nie wolno nam sypiać, kiedy inni śpią.”
(z piosenki)
Właśnie kartkuje moją kartę medyczną:
- Kontuzja. Poparzenie trzeciego, czwartego stopnia. Kontuzja.
A potem odwraca swoją mądrą głowę od papierków i, patrząc mi prosto w oczy, pyta:
- Urazy głowy były?
Ot, baran. Bezpłatna medycyna, kurka wodna. I co ja jemu mogę odpowiedzieć? Plunąć by prosto na linoleum z rozmachem, ale nie wypada – przychodnia przecież! Wstałem milcząc i poczłapałem ku wyjściu gabinetu, podciągając prawą nogę, właściwie to przez nią tu przyszedłem …
Nie, no kim ty właściwie jesteś? Neuropatologiem? Miejskiej przychodni w stolicy? Stolicy! Nie jakiejś osiedlowej przychodni. Nie jakiegoś szpitala rejonowego gdzieś w zadupiach karelskich, archangielskich czy lasów Wołogdy? Miejskiej przychodni w stolicy! I co? Nawet wszystkie te papierki przeczytawszy, tak nic i nie zrozumiałeś? Tak, ty człowieka wnętrzem powinieneś odczuwać- kim on jest i z czym przyszedł do ciebie. Tak jak ci sanitariusze w Taszkencie odczuli.
U nas „ładunki 200” * nie odprawiano bez identyfikacji. A ja akurat wracałem po pierwszym zranieniu ze szpitala polowego w Duszanb. Przez Termez.. A od niego do Taszkientu bliżej, aniżeli od Taszkurganu. No i te problemy, aby kogoś zza rzeczki** posyłać. Trzeba by z bojowych stanów kogoś zdejmować. Samochód jadący w porządanym kierunku potrzebny. A kiedy pójdzie konwój do Chajratonu? Jeszcze urząd celny. Więc wydano mi na jakiś czas defiladowy mundur w komendanturze, w samolot transportowy i przed wieczór byłem już w Taszkiencie. Stoję w kostnicy szpitala czterdziestej armii. A ona wymiarami jak piłkarskie boisko i wszędzie cynkowe trumny, cynkowe trumny całymi szeregami…
Dwoje sanitariuszy podprowadzają mnie do jednej z ich :
- Twój?
Patrzę - Rudy. Udmurtczyk diabelski. Jak że ty tak? Ale zaczepiło. Przecież ciebie żywego do śmigłowca wpychali. Ostatniego, jako najlżej rannego. Jak to? Ja tu stoję, chociaż nikt i nie myślał, że wyżyję, a ty - w cynku.
- Mój - mówię.
Oni rzucają defiladowy mundur prosto do trumny:
- Będziesz ubierał? To na rano. Masz rankiem rejs do Swierdłowska. A my i tak twojego koleżkę razem z mundurem paradnym zalutujemy. Nam cudzego nie trzeba. Swojego spirytusu wystarcza. Może i z nami walniesz? Czasu zostało jeszcze sporo.
No to poszedłem. Walnąłem z nimi. Czysty spirytus. Zakąski nie było. A potem popatrzałem na ich i mówię:
- Słuchajcie chłopacy. Jeśli ja do was „dwusetnym" trafię - to jasne. Swoich znowuż, do cynku lutować nie będziecie. A jeśli stamtąd, zza rzeczki kolega z klasy jednego z was przyjdzie? Z którym - od pierwszej klasy końca szkoły razem. y. I w szóstej klasie – w jednej ławce siedzieliście. W reprezentacji szkoły razem na zawodach startowaliście. Jego też tak – gołym wyślecie? I defiladowy mundur, który wam nie jest potrzebny - z góry?
Oni popatrzeli na mnie, walnęli jeszcze po pół szklanki, wstali milcząc i poszli ze mną. I podniosłem Rudego, przewracałem, a oni ubierali. Podkoszulek, koszulę, spodni, kitel. A on cały był w formalinie. Biorę Rudego, żeby podtrzymać i kawałeczki jego skóry zostają na moich palcach….
Ale ubraliśmy go. Dopiero potem zalutowali cynkowa trumnę. A rankiem odjechałem razem z wojskowym transportowcem na Swierdłowsk. Miałem ze sobą jeszcze flaszkę ze spirytusem. Którą dali mi sanitariusze. Prosto tak. Nie prosiłem ich o to. Lecz, kiedy ubraliśmy Rudego, cynk zalutowaliśmy i nadjechał samochód, oni, przed załadowaiem, włożyli mi tę flachę i jak długo mogłem widzieć ich w lusterku auta, stali obok bram trupiarni i patrzyli za nami śladem.
Oni moich papierków nie widzieli. I nie kartkowali ich. Po prostu, popatrzyli w oczy. I wszyscy zrozumieli.
A dziadek Mikołaj nawet w oczy nie patrzył. Jak wróciłem i my z nim, wiadoma sprawa, za stół usiedliśmy. Babcia jeszcze u pieca się kręciła. Coś tam jej jeszcze nie dopiekało się. Czy nie dosmarzało się. A siedliśmy. I dziadek powiedział:
- Alek, daj mi prawą rękę.
- Po co, dziada?
- Daj.
I przez stół przeciągnąłem rękę. A dziadek mój całą Wojnę przeszedł. Do samego Koenigsbergu. A skończył ją na Kurylach. On wziął moją dłoń, namacał nagniotek (odcisk) od spustu na wskazującym palcu i spytał:
- Zabijałeś, Alek?
Co ja jemu mogłem powiedzieć?
- Zabijałem, dziadku. Lecz nie chcę - o tym. Ja – wróciłem.
I to wszystko. Więcej w żadnym razie, do swojej śmierci nie pytał mnie dziadek o Afgan. Ponieważ wiedział, że każdy swoją wojnę nosi w sobie. I czuł, że nie trzeba wspominać o tym. Po prostu - nie trzeba. Co było, to było. A teraz - trzeba żyć dalej.
Może, ktoś powie, że to nie właściwe przykłady. Dziadek, jakby, rodzona krew. On i musi odczuwać i rozumieć. A sanitariusze? Po prostu zbieg okoliczności, traf. Lecz jeśli to tak, to dlaczego już podczas szkolenia zostałem Palonym? Do tego czasu, jak rozwalili mój transporter, jeszcze prawie rok przeżyć trzeba było. A już przez tydzień dla całego oddziału byłem nie Aleksem, nie kapralem Krawczenko.
- Palony, tytoniu nie masz za dużo?
Ja w ogóle mógłbym i nie trafić do Afganu. Cały oddział spakował się i poszedł na Czytę. A ja jeden w pustych koszarach. Co za galimatias? Czy jestem złym żołnierzem? Kto i dlaczego tak zadecydował? Na strzelnicy do mnie uwag nie było. Swoją ciężarówkę po zimowej drodze doprowadziłem dokąd trzeba. Ja umiem podnieść śmigłowiec! Co prawda, posadzić jego nie potrafię. Lecz tego już i nie trzeba. A jeśli tak, to dlaczego? Dlaczego oni poszli na Czytę, a pozostałem jeden w pustych koszarach?
Młody byłem. I sam diabeł nie byłby odważniejszy. Więc poszedłem do szefa sztabu. Tak i tak towarzysz pułkownik. Co za sprawy? Ja jestem najbargorszy? Dlaczego nie mam prawo wypełnić internacjonalnego obowiązku?!
- A kto powiedział, że dobry? Sierżantowi kto w mordę dał?
- I co, przez ten?!
- Nie, nie tylko przez to. Jak nazywa się szef pogranicznego okręgu Zabajkala?
- Skąd ja mam wiedzieć? Ja nawet nie powinienem..
- A jak nazywa się twoja babka, wiesz?
- Wiem. Tylko co ona ma ztym wspólnego?
- Tego już nie wiem. Wiem, że ona dzwoniła do szefa, a on mnie - rozkaz. Nadać ci starszego sierżanta i zostawić w szkoleniu.
Patrzymy milcząco na siebie. Co robić?!
- A zadzwonić można?
I pułkownik sięga po swój telefon. Wykręcam znajomy numer:
- Oj, Aleks. Ty? Skąd?
- Tak, ja. Ze sztabu do ciebie dzwonię. Baba, ty skąd kierownika okręgu znasz?
- Myśmy razem jeszcze w trzydziestych latach po całym Turkmenistanie basmaczów*** ganialiśmy.
- I do niego zadzwoniłaś?
Od razu - pauza w słuchawce:
- A skąd wiesz?
- Nieważnie, baba. Znaczy dzwoniłaś? Po co, baba?!
- Aloś. W Аfganie przecież zabijają. Nie zapomniałeś jeszcze, że ty jesteś dla z matką jeden jedyny?
- Baba! Ale narobiłaś.
I położyłem słuchawkę.
Stoję, milczę. A pułkownik patrzył, popatrzył na mnie:
- Co, chcesz dogonić swoich?
- Chcę!
- Patrz, chłopcze. Rozumiesz, jeśli coś, ty mi nie tylko karierę, ale całe życie złamiesz?
- Rozumiem.
- No, jeśli rozumiesz.
I on bierze z szuflady stołu moje dokumenty:
- U artylerzystów masz sprawdzające strzelania pojutrze. Mogę zamienić ci wojskowy fach. Ostrzelasz się i razem z nimi dogonisz swój oddział w Czycie. Ostrzelasz się?.
Już potem, w Аfganie, patrzałem na tych chłopaków, którzy służyli na automatycznych miotaczach min "Bławatek". Wszystko. Pełna dupa. Skazańcy. Prawdziwi skazańcy. Lecz może dlatego, że ci pętacy nie bali się nie Boga, niczego, ta staruszka z kosą, która stała prosto u nich za barami, czasami dawała im szansę wyjść suchymi z tej wody, z której, zdawało się, wyjść jest niemożliwie. Lecz to było potem. A wtedy co jeszcze mi zostawało? Tylko powiedzieć krótko, do jedno słowa:
- Ostrzelam się.
I ostrzelałem się. Na celujący.
Tylko kiedy dostaliśmy się do Termazu, tam wyjaśniło się, że nie w motomanewrowej grupie Mazari Szarifa , ani w Taszkurganie, nie ma "Bławatków". Nie doszła jeszcze cywilizacja do tych miejsc. A toż w miotaczach min bateriach obu MMG na uzbrojeniu stał stary dobry 82-mm batalionowy moździeż wzór 1943. I jeśli drugi numer według bojowego rozkładu ciągnie na sobie do na pozycję ogniową lufę, to dowódca - celownik i płytę miotacza min! A ona waży. Po prostu można ocipieć ! Półtora puda z niewielkim ogonem.
I kiedy zobaczyłem tę płytę, to mi się jakoś od razu odechciało zostać moździeżowym. I wydało mi się, że po prostu umrę pod tą żelazną bandurą. Jeszcze przed tym, nim wejdziemy pod ostrzał.
Dlatego więc, gdy powiedziano, że w Таszkurgan są potrzebni celowniczy... a już zdążyliśmy się dowiedzieć, że jeśli Mazar Szarif szansa przeżycia jest praktycznie 100-procentowa, to w Таszkurgan - jak Бог da. Pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Już wiedzieliśmy. Ale kiedy tam, na termezyńskim placu, powiedziano: "W Taszkurgan są potrzebni celowniczy" - zrobiłem krok naprzód i wyszedłem z szeregu. Nie dlatego, że tak mi się bardzo chciało pograć w rosyjską ruletkę. Nie. Dlatego, że w tym momenciejuż zrozumiałem: miotacz min to nie dla mnie.
Lecz wszystko to było potem, w Termezie. A kiedy, razem z wszystkimi moździeżowcami, wysypywałem się ze śmigłowca na beton lotniska w Czycie i raptem usłyszałem. Nie jeden, nie dwa, a cały chór kochanych i takoż dobrze znanych głosów:
- Palony! Czorcie. Dogoniłeś jednak!
Nie, wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to jest szczęście. Lecz takiego ciepłego i ciut-ciut dławiącego uczucia gdzieś tam, w głębi moich piersia nie było zapewne nigdy więcej w życiu.
Ktoś chce być wybitnym. Albo nawet geniuszem. Dwa kroki naprzód. Wyjść z szeregu. I będziesz wolny, jak wiatr w szczerym polu. Ale ja - nie chcę. Ani wybitnym, ani tym bardziej geniuszem. Chcę być jednym z nas. Wśród swoich. Takich samych jak ja. Może w czymś ciut-ciut lepszym. W czymś - ciut-ciut gorszym. Lecz takich samych jak ja. Takich, które nie zdraszą. I wyciągną. Nawet z płonącego samochodu. Nie patrząc, że w każdej sekundzie może wybuchnąć amunicja.
Chociaż z BTR-u ja i sam wypełzłem. Ale nie o to chodzi. Wiedziałem, że nie zostawią. Ale i samemu, skoroś walczak, nie ma co dawać za przegraną.
Prawda, do tego ciepłego majowego wieczoru w kiszłaku Аkczi, było jeszcze daleko. Jeszcze dalej, aniżeli od Czyty do Termazu. Ale przecież dotaliśmy się tam? A potem poszliśmy całym konwojem przez Chajtaronski most. Mżył drobny grudniowy deszczyk, Pugaczowa na pełny full ze schowanego gdzieś w kabinie ciężarówki kaseciaka, śpiewała o starym zegarze i wszystko było jeszcze przed każdym z nas. Za tamtym skrzyżowaniem, na którym część kolumny skręciła na prawo i poszła na Mazar Szarif. A my - na lewo. Do Таszkurganu..
Wszystko to było jeszcze daleko od Czyty. Gdzieś tam, przed nami. A wtedy stałem na betonie lotniska w Czycie. Ktoś klepał mnie po barach, ktoś obejmował. I z przodu, i z tyłu. A ja stałem, milczałem. Odlatywałem. Wtedy, jeszcze nie rozumiejąc, że od szczęścia. To do mnie doszło znacznie później. Ale doszło. I może właśnie dlatego ja niczego nie żałuję. Ani kontuzji, ani o odłamkach kumulacyjnego granatu, które do tej pory tak i siedzą, gdzieś tam, głęboko w moim ciele. Niczego nie żałuję.
Chłopaki! Może komuś jest jeszcze potrzebny stary, siwy celowniczy, który jeszcze nie zapomniał jak się strzela jednocześnie, z dwóch kaemów BTR-a? I który nie zapomniał, jakie oznakowanie jest na jakim pocisku …
Co?.. Noga?! A wszystko z nią w porzo. Potem do płatnego neuropatologa poszedłem
Konstantin Kuczer 09.11.12
Tłumaczenie Witek
____________________________________________________________________________
„Что такое счастье”
У пограничников суровые законы
Нельзя нам спать, когда другие люди спят.
(из песни)
И вот листает он мою медицинскую карту:
- Контузия. Ожог третьей, четвертой степени. Контузия…
А потом поднимает свою мудрую голову от бумажек и, глядя мне прямо в глаза, спрашивает:
- Травмы головы были?
Вот, козлина… Бесплатная медицина, япони мони. И что я ему в ответ сказать должен? Плюнуть бы прямо на линолеум со смаком, но не могу же я – поликлиника, как ни как! Встал молча и почапал, приволакивая правую ногу, – из-за неё собственно и пришел – на выход из кабинета.
Нет, вот кто ты после этого? Невропатолог? Городской поликлиники областного центра? Областного! Не поселковой амбулатории. Не райбольницы где-то в дебрях карельских, архангельских или вологодских лесов. Городской поликлиники областного центра! И что? Даже все бумажки прочитав, так ничего и не понял? Да, ты человека нутром чувствовать должен – кто он, из каких и с чем пришел к тебе. Как те санитары в Ташкенте почувствовали.
У нас же груз 200 не отправляли без опознания. А я как раз после первого ранения из Душанбинского госпиталя возвращался. Через Термез. А от него всяко до Ташкента ближе, чем от Ташкургана. Да и волокиты, если кого из-за речки посылать. Это ж надо с боевых снимать. Машина в попутном направлении нужна. Да ещё когда та колонна на Хайратон пойдет?! Таможня опять же. В общем, выдали мне на время парадку в комендатуре, на транспортник, и к вечеру я уже в Ташкенте. Стою в морге госпиталя Сороковой армии. А там такое, типа футбольное поле, и цинки, цинки – ещё не запаянные – рядами.
Двое санитаров подводят меня к одной из них:
- Твой?
Смотрю – Рыжий. Удмурт чертов. Как же ты так? Ну, зацепило. Но ведь живого тебя в вертушку запихали. Уже последним, как самого легкого. А оно вон как. Я вот стою тут, хоть никто и не думал, что выживу, а ты – в цинке.
- Мой, - говорю.
А они бросают парадку прямо в цинку:
- Одевать будешь? А то к утру… У тебя утром борт на Свердловск. А то и так, вместе с парадкой твоего кореша запаяем. Нам чужого не надо. Своего спирта хватит. Может, и ты с нами вздрогнешь? Времени ещё – навалом.
Ну, я и пошел. Вздрогнул с ними. Просто спирт. Закуси не было. А потом посмотрел на них и говорю:
- Слышь, пацаны… Ну, если я к вам «двухсотым» попаду – оно понятно. Своих годков, опять же, в цинк вы запаивать не будете. А если оттуда, из-за речки одноклассник одного из вас придет? С которым - с первого по десятый. И в шестом – за одной партой сидели. За сборную школы вместе на лыжах бегали. А его? Тоже вот так – голым? И парадку, которой вам не надо, - сверху?
Они посмотрели на меня, накатили ещё по полстакана, встали молча и пошли со мной. И я поднимал Рыжего, переворачивал, а они одевали. Майку, рубашку, брюки, китель… А он же весь – в формалине. Беру Рыжего, чтобы приподнять, и кусочки его кожи остаются на моих пальцах.
Но мы одели его. И только потом запаяли цинку. А утром я ушел с военным транспортником на Свердловск. И была у меня с собой ещё фляжка со спиртом. Которую мне санитары дали. Просто так. Не просил я их об этом. Но, как одели мы Рыжего, цинку запаяли и пришла машина, они, перед тем, как грузить, сунули мне эту флягу и пока я мог видеть их в зеркало заднего обзора, стояли у ворот морга и смотрели нам с Рыжим вслед.
Они бумажек моих не видели. И не листали их. Просто, посмотрели в глаза. И всё поняли.
А дед Коля даже в глаза не смотрел. Как я вернулся и мы с ним, знамо дело, за стол сели… Бабушка ещё у печи колготилась. Что-то у неё там ещё не дожарилось. Или не допарилось. А мы сели. И дед сказал:
- Леша, дай мне правую руку.
- Зачем, деда?
- Дай.
И я через стол протянул руку. А дед у меня всю Войну прошел. До самого Кенигсберга. А закончил её уже на Курилах. Он взял мою ладонь, нащупал мозоль от курка на указательном пальце и спросил:
- Убивал, Леш?
А что я ему могу сказать?
- Убивал, деда. Но не хочу - об этом. Я – вернулся.
И всё. Больше ни разу, до самой своей смерти, не спрашивал меня дед об Афгане. Потому что знал, что каждый свою войну носит в себе. И чувствовал, что не надо вспоминать об этом. Просто – не надо. Что было, то было. А сейчас – надо жить дальше.
Может, кто-то скажет, что это – не те примеры. Дед, мол, родная кровь. Он и должен был чувствовать и понимать. А санитары… Просто совпадение. Но если это так, то почему… Почему я уже в учебке стал Паленым? До того, как подобьют мой бэтэр, ещё почти год прожить надо было. А уже через неделю для всей команды я был не Лёхой. И не ефрейтором Кравченко.
- Паленый, табачком не богат?
Да я вообще, мог бы и не попасть в Афган. Вся команда погрузилась и ушла на Читу. И один я в пустой казарме. Что за ерунда? Я что, самый плохой боец? Кто и с чего это взял? На стрельбище ко мне вопросов не было. ЗиЛ свой с АПМкой по зимней Шилке довел туда, куда его и надо было довести… Я вертолет поднять могу! Правда, посадить его не сумею. Но это уже и не надо. А если так, то почему? Почему они ушли на Читу, а я остался один в пустой казарме?
Молодой был. И сам черт в родственниках у меня не ходил. Я и пошел к начальнику штаба. Так, мол, и так товарищ полковник. Что за дела? Я что, самый плохой? Почему не достоин исполнить интернациональный долг?!
- А кто сказал, что хороший? Сержанту кто в морду дал?
- И что, из-за этого?!
- Нет, не только из-за этого. Как зовут начальника Забайкальского погранокруга?
- Откуда мне знать, товарищ полковник. Мне и по должности этого – не положено.
- А бабушку твою как звать, знаешь?
- Знаю. Только она-то здесь при чем?
- Вот этого, уже я не знаю. Но знаю, что она звонила начальнику, а у меня – приказ. Присвоить тебе звание старшего сержанта и оставить в учебке.
Смотрим мы молча друг на друга… И что делать?!
- А позвонить можно?
И полковник подвигает мне по столу свой телефон. Набираю знакомый номер:
- Ба, ты?
- Ой, Леша… Ты? Откуда?
- Да, вот, от начштаба тебе звоню. Ба, ты откуда начальника округа знаешь?
- Да мы с ним ещё в тридцатых вместе басмачей по всему Туркестану гоняли.
- И ты ему позвонила?
И сразу – пауза в трубке:
- А ты откуда знаешь?
- Неважно, ба. Значит звонила? Зачем, ба?!
- Леш… В Афгане ведь убивают. Не забыл ещё, что ты у нас с матерью один?..
- Ба! Ну, что ты наделала…
И положил трубку.
Стою, молчу. А полковник посмотрел, посмотрел на меня:
- Что, хочешь догнать своих?
- Хочу!
- Смотри, парень. Ты понимаешь, если что, ты мне не только карьеру, всю жизнь поломаешь?
- Понимаю.
- Ну, если понимаешь…
И он достает из ящика стола мои документы:
- У минометчиков зачетные стрельбы послезавтра. Я могу поменять тебе воинскую специальность. Отстреляешься и вместе с ними догонишь свою команду в Чите. Отстреляешься?..
Уже потом, в Афгане, я посмотрел на этих парней, что служили на автоматических минометах «Василек». Всё. Полная задница. Смертники. Самые настоящие смертники. Но может потому, что эти пацаны не боялись ни Бога, ни черта, та старушка с косой, что стояла прямо у них за плечами, иногда давала им шанс выйти сухими из той воды, из которой, казалось бы, выйти вообще невозможно. Но это было потом. А тогда что ещё мне оставалось? Только сказать коротко, в одно слово:
- Отстреляюсь.
И я отстрелялся. На отлично.
Только когда мы добрались до Термеза, уже там выяснилось, что ни в мотоманевренной группе Мазари Шарифа, ни в Ташкургане, нет «Васильков». Не дошла ещё цивилизация до тех мест. А потому в минометных батареях обеих ММГ на вооружении стоял старый добрый 82-мм батальонный миномет образца 1943 года. И если второй номер по боевому расписанию тащит на себе к огневой позиции ствол, то командир расчета прицел и… Минометную плиту! А она весит… Просто офигеть сколько! Полтора пуда с небольшим хвостиком. И когда я увидел эту плиту, то мне как-то сразу расхотелось быть минометчиком. Да я же просто умру под этой железной бандурой. Ещё до того, как выйдем на огневую.
Поэтому, когда сказали, что в Ташкурган нужны наводчики… А к тому времени мы уже знали, что если в Мазарях шанс выжить – практически сто процентный, то в Ташкургане – как Бог даст. Пятьдесят на пятьдесят. Мы уже знали. Но когда там, на термезском плацу, сказали: «В Ташкурган нужны наводчики», - я сделал шаг вперед и вышел из строя. Не потому, что так уж сильно мне хотелось поиграть в русскую рулетку. Нет. Просто к тому времени я уже понял: минометная плита – не для меня.
Но всё это было потом, в Термезе. А когда я, вместе со всеми минометчиками, высыпал из вертушки на бетонку читинского аэродрома и вдруг услышал… Не один, не два, а целый хор родных и оттого хорошо узнаваемых голосов:
- Пале-о-оный! Чертушка… Догнал-таки!
Нет, тогда я ещё не знал, что это и есть счастье. Но такого теплого и немножко щемящего чувства где-то там, в груди, у меня, наверное, не было больше никогда в жизни.
Если кто-то хочет быть талантом. Или даже гением… Два шага вперед. Выйти из строя. И будьте свободны, как ветер в чистом поле. Я – не хочу. Ни талантом. Ни тем более, гением. Хочу вот так. Быть одним из. Среди своих. Таких же, как я. Может, в чем-то чуточку лучше. В чем-то – чуточку хуже. Но таких же, как я. Таких, которые не бросят. И вытащат. Даже из горящего бэтэра. Несмотря на то, что боезапас может рвануть в любую секунду.
Хотя, вообще-то, из бэтэра я и сам выбрался. Не в этом деле. Я знал, что не бросят. Но и самому, если ты боец, плошать не надо.
Правда, до того теплого майского вечера в кишлаке Акчи, было ещё далеко. Ещё дальше, чем от Читы до Термеза. Но мы же добрались до него? А потом пошли одной колонной через хайратонский мост. Моросил мелкий декабрьский дождик, Пугачиха, во всю мощь запрятанного в кабине у кого-то из водил кассетника, пела про старинные часы и всё у каждого из нас было ещё где-то там, впереди. За тем перекрестком, на котором часть колонны повернула направо и пошла на Мазари Шариф. Ну, а мы, соответственно, - налево. К Ташкургану.
Всё это было далеко от Читы. Где-то там, впереди. А тогда я стоял на бетонке читинского аэродрома. Кто-то хлопал меня по плечам, кто-то обнимал. И спереди, и со спины. А я стоял, молчал. И шалел. Тогда, ещё не понимая, что от счастья. Это до меня дошло значительно позже. Но дошло. И может, именно поэтому я ни о чем не жалею. Ни о контузиях, ни об осколках кумулятивной гранаты, что до сих пор так и сидят, где-то там, глубоко в теле. Ни о чем. Не жалею.
Пацаны… Может, кому-то ещё нужен старый, седой наводчик, ещё не разучившийся долбить сразу, одновременно, из двух пулеметов бэтэра? И не забывший, какая маркировка нанесена на пулю какого патрона…
Что?.. Нога?! Да всё с нею в порядке. Я потом к платному невропатологу сходил.
Константин Кучер 09.11.12
"Империализм - зло и глупость. Он вредит интересам народа России. (...)
"На Украине произошло народное восстание против коррумпированной и воровской власти. Ядром этого восстания были Киев и западные области страны, но его поддержала (молчаливо) и большая часть юго-востока, иначе бы сейчас Янукович не проводил странных пресс-конференций в Ростове-на-Дону. На эту тему есть политическое заявление партии, которую я возглавляю. У народа есть право на восстание в условиях, когда другие политические методы борьбы исчерпаны. Не буду долго рассусоливать. Два примера о том, что такое "власть Януковича": а) сын Януковича, бывший стоматологом, стремительно превратился в долларового миллиардера. Что может ещё лучше иллюстрировать чудовищную коррупцию? б) Премьер-министр Азаров, из-за которого во многом и начался «Майдан", долго втирал всем про ужасный Запад, иностранное влияние и "гей-ропу", а сам после отставки, быстро свалил жить в Австрию, где у его семьи поместье и банковские счета. Что может лучше иллюстрировать чудовищное лицемерие? Хоть ты из Донецка, хоть ты из Львова - нормальный человек понимает, что такую власть надо менять. Вор Янукович решил, что тех, кто им недоволен, надо бить по голове. А потом решил, что в них надо стрелять. Вот и оказался в Ростове. (...)
"Oczywiście, że są między naszymi krajami i drażliwe tematy ale o nich jest głośno i trwa taki jakby wyścig, kto komu bardziej dokopie. Uważam, że dużo lepsza jest rozmowa na zasadzie - owszem, to i tamto się wydarzyło ale i wydarzyło się też to i to. Po prostu na samych konfliktach pokoju się nie zbuduje, trzeba pokazywać też i to, że możemy razem coś pozytywnego zdziałać, że są sprawy które potrafią nas łączyć, że między nami była nie tylko nienawiść i krzywdy. Mamy momenty w historii które Rosjan i Polaków zbliżają, mamy i takie które dzielą. O tych drugich mówi się dużo, o tych pierwszych prawie nic. Stawia się pomnik najeźdźcom z Armii Czerwonej, a nie honoruje się rosyjskich żołnierzy sojuszniczych, ginących w obronie niepodległej Polski i niepodległej białej Rosji. " PSZCZELARZ http://bezwodkinierazbieriosz.salon24.pl/283223,kaukaskie-termopile-6tej-kompanii-6#comment_4049311 **************************************************** *******************************************************
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości