"Naszych nakrywają artylerią co dziesięć minut, a my tylko osiem wystrzałów w odpowiedzi."
Realizacja tego wywiadu zajęła miesiąc. 32-letnia ukraińska dziennikarka Wiktoria Chamaza spędza prawie cały swój wolny czas na pakowaniu i podróżowaniu do punktów zapalnych - by kupić i zmieścić w swoim samochodzie wszystko, czego wojsko potrzebuje na froncie. W obu przypadkach, gdy udało nam się nawiązać kontakt, Wika była w drodze na stanowiska żołnierzy. Razem ze swoim przyjacielem dociera do punktów, do których wielu innych wolontariuszy dojechać nie zdoła. Dzięki ofiarności Ukraińców i jej zespołu, dostarczają wszystko co trzeba żołnierzom i batalionom, od mundurów i kamer termowizyjnych po karetki reanimacyjne. Za pomoc wojsku Ukrainka została nawet wyróżnona odznaką z rąk Walerego Załużnego, głównodowodzącego sił zbrojnych Ukrainy.
Cały czas trwa walka o Bachtmut, Wika tam jeździ. Jej monolog dla "Zerkała" pokazuje, jak jedni obrońcy i mieszkańcy tam giną, a inni próbują przetrwać, przetrzymać ataki Rosjan i nie dopuścić ich do miasta.
"Bachmut był niesamowicie pięknym miastem. Był pełen życia!"
Zaczęliśmy jeździć do Bachmutu pod koniec kwietnia 2022 roku. To był taki punkt tranzytowy dla nas wtedy, zanim zaczęło się zaostrzenie, pracował tam szpital; był to punkt koncentracji, przywożono rannych z linii frontu, z Lisiczańska. W tym czasie jeszcze ewakuowaliśmy ludzi [z innych miejscowości frontowych] do Bachmutu, a stamtąd zbieraliśmy rannych i jechaliśmy dalej. Gdy walki się zaostrzyły i wróg zaczął się zbliżać, zaczęliśmy intensywniej jeździć w tamtym kierunku.
Przed walkami Bachmut był bardzo pięknym miastem. Niesamowicie pięknym. Mieszkam w Czerkasach, to centrum Ukrainy i wydają się być bardzo zadbanym miastem. Ale jak pierwszy raz przyjechałam do Bachmutu, to pamiętam, było dużo kwiatów, piękna architektura, taka przytulna. To było takie żywe! Wszystko dookoła - uliczki, ludzie. Pamiętam, już kiedy sytuacja się zaostrzyła i był nalot, podczas nalotu na ich głównej alei, tam gdzie stał samolot, komunalnicy doglądali róż. Do ostatka ludzie podtrzymywali się wzajemnie i chronili ową przytulność.
Bachmut to chyba główny punkt naszych wyjazdów w ostatnich miesiącach. Teraz dostarczamy żołnierzom wszystko: leki i żywność, amunicję, kamery termowizyjne, kamizelki kuloodporne, hełmy, buty i mundury - wszędzie tam, gdzie jest gorące zapotrzebowanie, przyjmujemy zamówienia. Wprawdzie zaczęliśmy od jedzenia i jakichś paczek od krewnych, ale potem przywoziliśmy wszystko co tylko, na potrzeby chłopaków. W miarę upływu czasu zaczęliśmy kontaktować się z dowódcami i przyjmować większe zlecenia. Ludzie nam ufają - widzą, że przekazujemy wszystko z rąk do rąk. Zwiększyła się liczba odbiorców, zaczęliśmy robić dostawy, przyjmować większe zamówienia. Teraz kupujemy drony, reanimobile, przekazaliśmy kilka pick-upów, dżipów. Szczegółowe prośby z frontu przychodzą co tydzień.
Teraz Bakhmut nie cichnie ani w dzień, ani w nocy. Jak się jedzie w nocy, to nad miastem unosi się zorza. Wiesz, jak przed wschodem słońca, tylko bez słońca. To rodzaj Mordoru. Miasto rozmawia strzelaniną. Cały czas: out - in, out - in. I słychać, że coś się kruszy, kruszy, kruszy...
Bachmut jest ostrzeliwany ze wszystkich stron. Jest po prostu unicestwiany. w morderczej akcji "Grady", artyleria, "kasety"i moździerze, СПГ, АГС (radzieckie granatniki przeciwpancerne i automatyczne - przyp. red.). Czołgi strzelają na obrzeżach, gdzie znajduje się podstacja energetyczna (niecałe 10 km od Bachtmutu, na południowym wschodzie, w pobliżu wsi Wesełaja Dolina, znajduje się podstacja energetyczna "Donbasska". - przyp. red.), Zrzucano bomby, lotnictwo zadziałało potężnie. Wszystko rozniesione w drzazgi.
Miałam tam wujka - cały czas byli bombardowani. Mówił: "Biegłeś, a za tobą wszystko padało ". Z ich dużego oddziału przeżyła może garstka. To rzeczywistość Bakhmutu 24/7. Nigdy nie jest na tyle cicho, by miasto mogło choć przez godzinę wytchnąć.
Kiedy jesteś w Bachmucie, cały czas jesteś pod ostrzałem. Poruszać się - niebezpiecznie Do miasta zachodzą snajperzy wroga. Raz uwięzili część naszych w jakiejś piwnicy, a pozostali przybiegli do naszego schronu, żeby przeczekać, aby usunąć snajperów i żeby chłopcy mogli się wydostać. Pamiętam też, że jednej nocy były walki uliczne - wchodziły grupy dywersyjne, a nasi chłopcy je neutralizowali. Nie mogłam spać: słyszałem jakąś wymianę ognia, potem czyjeś krzyki, jęki, potem ucieczkę, walący się budynek... Wiesz, taki kontrast: próbujesz spać, a gdzieś obok ktoś walczy o życie. Albo je traci.
Obecnie w mieście być może nie ma ani jednego ocalałego budynku. Za każdym razem, gdy przyjeżdżamy, coś się zmienia. Na przykład budynek, w którym spędziliśmy noc w piwnicy, za każdym razem staje się mniejszy: czasem brakuje kawałka ściany, czasem jakiegoś piętra. Pewnego dnia pocisk uderzył, gdy byliśmy tam w ukryciu. Nastąpiła tak silna eksplozja, że zawaliło dwa piętra, a w górze powstała ogromna dziura. W naszej piwnicy też trochę się posypało.
Kiedy uderza, dzieje się to tak szybko, że nie masz czasu się przestraszyć. Tylko głuchy dźwięk, a potem jest tylko dużo pyłu i starasz się usłyszeć, kto gdzie jest. Natychmiast apel: czy wszyscy żyją, czy nikomu nic się nie stało? Byliśmy pod wrażeniem ale nie skrajnym - wszyscy przeżyliśmy. Natomiast nasi chłopcy wychodzili wtedy na podwórze i odłamki oderwały jednemu kawałek goleni, a drugiemu wybił oko.
Co się stało, zdaliśmy sobie sprawę już wyjeżdżając z miasta. Miałam wtedy niełatwe wrażenie, że jeszcze trochę, jeszcze jedno piętro i mogłoby nas już nie być. Ale najstraszniejszą rzeczą nie jest być zabitym. Straszniej jeśli zasypie i nikt nie będzie mógł cię stamtąd wyciągnąć. W jednym domu zasypało całą rodzinę, a ratowników po prostu nie dopuszczali: byli ostrzeliwani, a w Bachmucie zostało ich niewielu, potrzebny był specjalny sprzęt. A ojciec, matka, syn i córka leżeli tam pod gruzami i umierali. Do tej pory nie udało się do nich dotrzeć.
"W półmetrowej ziemiance, można powiedzieć mogile, snajpera przetrzymali trzy tygodnie. Młody chłopak po prostu oszalał."
Wojskowi w samym Bachmucie mieszkają w większości w piwnicach (jeśli oczywiście nie są zawalone). Piwnice są różne. Te mniej lub bardziej nadające się do zamieszkania lub te wymagające względnego remontu są jeszcze OK. Chłopaki stawiają tam na noc piece - "burżujki" , bo jest bardzo zimno, ale trudno przy nich spać: dym roznosi się po całej piwnicy, razi w oczy, a do rana trzeba go wdychać. Przez to wszyscy strasznie kaszlą. Ale w niektórych piwnicach w ogóle stala woda. Żołnierze rzucali na podłogę dywany z mieszkań ludzi, układali na nich śpiwory i karimaty i w takich warunkach spali. Wilgoć, grzyb, a nic nie ma czasu wyschnąć - wielu zarobiło sobie zapalenie płuc lub gruźlicę.
A w okopach, zwłaszcza na linii kontaktu, sytuacja była fatalna. Jak padało, to chłopaki stali po kolana, po pas w wodzie - niektóre okopy były tak zalane. W mroźną pogodę, gdzie są tak absolutnie gorące stanowiska, że nie mogą nawet rozpalić maleńkich piecyków , żeby się ogrzać, zrobić herbatę, podgrzać jedzenie, bo jeśli dym, to od razu są nakrywani ogniem.
Dlatego pracują tam z odmrożonymi palcami, dłońmi i stopami. Właśnie na drugi dzień przywieziono do nas do Czerkasów gościa z Soledaru , gdzie sytuacja była równie zła (25 stycznia Ukraina potwierdziła wycofanie swoich wojsk z tego miasta. - przyp. red.). Ich pozycję nakryło, ubrania spalone, nie mieli w ogóle butów i szli dwa, trzy kilometry boso, aż doszli do jakiejś chaty i znaleźli tam gumowe klapki. Stopy mieli zupełnie czarne, ale na nich, na adrenalinie, jakoś udało im się dotrzeć do naszych pozycji, a tam już zostali odesłani do batalionu medycznego i przekazani dalej. Ale ich nogi były tak odmrożone, że nie było już czego ratować.
Tacy faceci w Bachmucie robią nierealne rzeczy. Trzymają się tylko dzięki sile moralnej. Tam naprawdę są ludzie z kręgosłupem, których trzyma wyłącznie wola zwycięstwa, wola utrzymania każdego centymetra swojej ziemi. Są bojownicy, którzy są odcięci od swoich . Mogą siedzieć tygodniami gdzieś w okopach. Ktoś utracił hełm i stoi bez niego, bo nie może dostać nowego. Zjedli swoje racjacje żywnościowe, batony też, niektórzy nie mają nawet wody - chłopaki jedzą i piją roztopiony śnieg. W rzeczywistości jest to brudna woda, filtrów nie starczy dla wszystkich, ale ludzie są spragnieni! Przynajmniej tak się ratują i wytrzymują tygodniami. Z tego powodu walczący w Bahmucie mają mnóstwo zapaleń jelit i zaburzeń. Ale chłopaki nie opuszczają swoich pozycji do ostatniej chwili, aż przyjdzie rozkaz.
Miesiąc temu przyjechaliśmy do batalionu szejka Mansura (czeczeński batalion ochotniczy walczący za Ukrainę - przyp. red.) i opowiedzieli nam, jak uwolnili naszego snajpera. Osłaniał swoich bojowników, aby umożliwić im odwrót i został odcięty przez wroga. Został sam w półmetrowej ziemiance. Co podniesie głowę - od razu strzelają. Więc trzymano go w tym, można powiedzieć grobie , trzy tygodnie, aż ten batalion przeszedł i mu pomógł. Robił pod siebie, i leżał cały czas we własnych odchodach. Miał jakieś batony, suszone jedzenie - to co upchnął w sakiewce w drodze na pozycję. Wypił to, co zostało z wody, a potem zbierał krople, gdy padał deszcz. Przeżył w ten sposób. Młody chłopak, inteligentny snajper. W ciągu trzech tygodni po prostu zwariował. Nie był nawet "300" ( ranny - red.), nie miał silnych urazów fizycznych, ale był psychicznie złamany przez ten stres. Poszedł na rehabilitację.
I w takich warunkach ludzie walczą! Jednocześnie na gorących kierunkach sytuacja z bronią jest trudna. Czasami jest broń, ale za mało amunicji lub pocisków. Musimy więc oszczędzać na nabojach. Żołnierze opowiadali, że zdarzało im się obrywać niemal co dziesięć minut. Ale w zamian mogli oddać tylko osiem strzałów z czegoś wwiększym kalibrze.
"Czasami facetów trafiają tak, że nawet nie ma co po nich zbierać. Czasami jest to tylko głowa w hełmie."
Teraz Bachmut pachnie walką. Wchodzisz na mocno zniszczone tereny a tam tylko zapach trupów. Tak straszny, że nie można go pomylić z niczym innym. Są miejsca na obrzeżach, gdzie kiedyś były wysypiska. Po letnich bitwach pozostało tam wielu zabitych. Wiesz, wszędzie stosy trupów -"dwusetek" ! Zwykle mówiło się, że to ciała wroga, ale gdy na obrzeżach toczyły się cięższe walki, tam wszystko po prostu wymieszane, więc mogły tam być też nasze ciała. Najgorszy odór jest w gruzach, bo tam też są śmieci. W ogóle w Bakhmucie na poboczach dróg leżą sterty śmieci, nie ma gdzie ich wyrzucić, a gdy wszystko zmieszane jest z rozkładającymi się ludzkimi ciałami, następuje straszny smród.
Teraz jest zima, wszystko jest zamrożone, ale jak tylko się roztopi będzie katastrofa ekologiczna. Nawet teraz, gdy tylko zrobi się cieplej, ciała rozkładają się i wszystkie te szczątki trafiają do ziemi. Tak więc na przedmieściach cywile nie mają w swoich studniach wody zdatnej do picia.
Na polach i na stanowiskach leżą trupy. Jak mówią chłopaki, gdy dochodzi do walki, to jest to bardzo przerażający obraz: "Zabiliśmy jednego, a zaraz przyjdzie następny". Rosjanie atakują kilka razy dziennie, jeden po drugim. Nasi strzelają do nich - wchodzą pod kule i padają. Za nimi podążają kolejni rosyjscy żołnierze - byle dalej po tych trupach! Znowu pod kule! Tam pojawiają się takie, wiesz wały ze zwłokami (podobne wydarzenia opisywali ukraińscy wojskowi, ich historie są tu i tu. - przyp. red.).
Rosjanie w ogóle nie zbierają swoich rannych i "dwusetek". Nawet jeśli już odzyskają jakąś pozycję, to nadal ich nie wywożą. Albo rzucają ich na stertę, albo po prostu zostawiają. A ciała mogą tam być rozerwane. Jeśli użyto ciężkiego kalibru - są szczątki bez wnętrzności, nóg, rąk, odcięte głowy. Czasami - jest tylko głowa w hełmie.
Ale wśród naszego wojska też zdarzają się zaginięcia, bo czasem w bitwie chłopaki zostają tak trafieni że nie zostaje po nich absolutnie nic, i nie ma co zbierać - wszystko jest po prostu rozsiane. Są też miejsca - nie nasze, nie rosyjskie, ale są pod ogniem, i nikt tam nie chodzi. Pozycja jest tak ciężka, że bardzo trudno stamtąd zabrać ciało. Na przykład w Zabahmutce (dzielnica w Bahmucie, położona na wschodnich obrzeżach, część terytorium jest pod kontrolą rosyjską).
Ale nasi żołnierze i wywóz "dwusetek" to coś niewiarygodnego! Przywiązują , przywiązują ich do siebie i wynoszą, jednego po drugim. Robią wszystko, co możliwe, by zabrać swoich ludzi z pola walki. Czasami sami umierają. Mój brat walczy, a w brygadzie mieli bardzo dobrego medyka - zawsze wracał po zabitych. A to dla medyków rzadkość, bo zawsze najpierw ratuje się rannych.Ojciec sześciorga dzieci bardzo bezinteresowny i zmotywowany. I właśnie niedawno wywiózł "trzysetkę", wrócił po ciała, poszedł po ostatniego - i został zastrzelony przez snajpera- jubilera , w głowę - tuż pod hełmem.
Albo kilka miesięcy temu, nasza armia porozumiała się z wrogiem w sprawie wywożenia ciał, Rosja dała nam zielony korytarz, wszystko zostało uzgodnione na szczeblu przywódczym. Dziesięciu naszych żołnierzy poszło po ciała, a Rosjanie po prostu rozstrzelali ich w pobliżu tych ciał.
Historie naszych zmarłych żołnierzy zapadają w moje serce. Pamiętam, przyszliśmy do jednej brygady, a tam wszyscy młodzi, do 30 lat, okazali. To był kwiecień. Staliśmy z dowódcą i jeszcze jednym chłopcem, jego pomocnikiem. I ten chłopak - miał takie duże niebieskie oczy - ciągle nas pytał: "Jak to jest w Czerkasach, jak to jest w cywilu - czy drzewa kwitną, czy dziewczyny noszą spódnice? Mówiliśmy im coś - śmiali się i żartowali. Tak bardzo brakowało im tego cywilnego życia…
A z ich strony życie aż biło! Przez jakiś czas objeżdżaliśmy stanowiska i przywoziliśmy im coś na zamówione "loty". Zanim jeszcze dotarliśmy do ich punktu, dostaliśmy telefon: ani dowódcy, ani chłopaka już nie ma. Nie zdążyliśmy.
Bardzo często przynoszą rannych do medyków - ktoś już umiera. Zdejmują mundur żołnierza, a pod jego kamizelką list dziecka. Zdarza się to bardzo często. Jednocześnie wielu z nich nie ma jeszcze własnych dzieci. U takich ludzi czasem to tylko list od jakiegoś ucznia. Była taka historia, gdy zginął wojskowy, który od 2014 roku miał taki list za zbroją - przez cały ten czas nosił go blisko serca.
Wszystko to jest bardzo bolesne, bo wiesz, że gdzieś tam jest rodzina, której świat się rozpada. Kiedy widzisz mundur łatany ręcznie, rozumiesz, że robiła to matka, albo żona, albo siostra. Robiono to z taką czułością, a osoba już odeszła. A bliscy mogą nawet jeszcze o tym nie wiedzieć.
Kolejny problem to fakt, że od lata grupy dywersyjne zaczęły przebierać się w mundury ukraińskie .Czasami po prostu zatrzymywali się na skraju drogi, udawali rannych i zabijali naszych wojskowych, zabierali samochody. Niedawno w Kurdyumiwce (miejscowość oddalona o 16 kilometrów od Bachtmutu - red.) była taka historia: wróg przebrał się w nasze mundury, dostał gdzieś hasła - i przepuszczono go na punkcie kontrolnym, myśleli że to nasi. Ale w nocy wjechali na jedną z pozycji i zastrzelili wszystkich, którzy tam byli. I to też utrudnia identyfikację zmarłych - gdzie jest wróg, a gdzie nasz. Czasem chłopcy podnoszą "dwusetki", jest odznaka i mundur naszego wojska, a ciało należy do Rosjanina.
Nie nadążasz ze zbadaniem jednego, a tu przywożą trzech następnych. Czasem w ciągu dnia jest 70 rannych, a bywa, że nawet pół tysiąca.
Wróg może mieć trzy razy więcej ofiar z powodu ciągłych ataków - forsuje liczbą. Ale i u nas, gdy tylko Rosjanie zaatakują, straty rosną. Sytuacja zmienia się każdego dnia. Dosłownie na początku lutego wróg zaczął aktywnie posuwać się do przodu i oczywiście było dużo więcej ofiar.
Nasi medycy w Bachmucie opisywali intensywność walk przez liczbę napływających rannych: czasem 70 osób dziennie, a przecież nawet wtedy lekarze nie nadążali, nie mając czasu na zbadanie jednego - kiedy przyprowadzano trzech kolejnych. Taki taśmociąg. A czasem było ich pół tysiąca dziennie. Dla tej samej grupy lekarzy. Wszystkich trzeba zbadać i wszyscy potrzebują pomocy. Gdy są przeciążeni, mówią nam, co mamy robić, a my im pomagamy, choć nie mamy wykształcenia medycznego -mamy jedynie kurs medycyny taktycznej. Robiłam zastrzyki, podawałam kroplówki, zakładałam szwy w głowie - robiłam to wszystko.
Tamtejsi lekarze to superbohaterowie, robią niesamowite rzeczy! Przywozili im ciężkie przypadki, żołnierzy bez kończyn, a oni ich stabilizowali i przekazywali do ewakuacji. Kiedy w mieście był szpital, ale nie było światła i generatorów - operowali tylko z latarkami na głowach ! Jak sami mówią, zdarza się, że wypalają tylko jednego papierosa dziennie. Nie mają czasu na jedzenie, picie czy pójście do toalety - zmieniają tylko rękawiczki, sterylizują ręce i nie odchodzą od stołu. Mogą stać 20 godzin na sali operacyjnej.
Teraz w Bachmucie nie ma szpitala - są oddziały stabilizacyjne, każdy z kilkoma lekarzami. Są one rozdzielone, aby w razie ataku wroga nie stracić od razu całego zespołu medycznego. Są też bataliony medyczne, ale one również nie stacjonują już w mieście. Tam gdzie się znajdują jest ciągły zapach metalu, alkoholu, gumy i rękawic.
I nie mają wystarczającej ilości leków, nawet do narkozy, przeciwbólowych. Jest problem z zaopatrzeniem, bo niektóre silne leki są wydawane tylko medykom, a oni nie mają czasu czekać na nowe dostawy. Lekarze proszą o przyniesienie czegoś takiego, a ja jako wolontariusz nie mogę tego kupić. Ta procedura dla 12 miesiąca wojny niestety nadal nie została przemyślana, choć złożyliśmy wniosek do szeregu instancji o przyspieszenie procesu. I okazuje się, że w gorących pozycjach często nie ma czym znieczulić rannego.
Właśnie tydzień temu nasz przyjaciel został ranny w Bachmucie, jego ciało zostało poszarpane odłamkami, a one są gorące! Zanim dostarczyliśmy go do medyków, te odłamki właśnie się przykleiły do ciała. Wszystkie widoczne wycięli z jego mięśni, wyrwali z ciała razem z mięsem - nie było znieczulenia. Nawet jeśli jakieś były, to w małych dawkach, bo lekarze zapisują je ofiarom, którzy mają poważne problemy lub oderwane kończyny.
Czy chłopcy myślą, że mogą być następni w kolejce w tym taśmociągu śmierci? Tak, mówią o tym. Mówią o tym w różny sposób. Są tacy, którzy od dawna są bez rotacji, patrzysz mu w oczy, a one jak u ryby, gasną patrząc przez ciebie. Ile ci ludzie wycierpieli i ile stracili przez ten czas, że są jak roboty, niewłączone roboty?
W lecie było strasznie, gdy do szpitala przywieziono kilku żołnierzy, ustawiono ich zgrabnie pod ścianą, bo wszędzie było pełno. Lekarze byli zajęci bardziej ciężkimi, a my im jeszcze pomagaliśmy. Byli tam faceci w wieku około 50 lat, może jeden z nich miał około 30. Wszyscy mieli krew na twarzach i ziemię w ustach. Wyczyściłeś im usta z ziemi, zaczynasz podawać wodę żołnierzowi, a on zaczyna płakać jak dziecko. Wiesz, tak szczerze, dziecinnie, po prostu szlochając: "Tam jeszcze inni zostali!". I rozumiesz, że ich ewakuowano, ale niektórzy z braci już odeszli. I oni to pojmują.
Jeden siedział na schodach (najstarszy, może po 60-tce) i w pewnym momencie dostał ataku paniki. Zaczął łapać się za serce i powtarzać, że ma zawał. Zaczął płakać. Powtarzali mu, że z sercem nic złego, że tylko się boi, że już wyszli z tego piekła. Ale ci wojskowi w takich chwilach są tak bezradni, tak przytłoczeni tym, co tam zobaczyli, że nie ma słów, które mogłyby ich uspokoić. I nie da się tego oglądać. To bardzo przerażający obraz.
"Są tacy, którzy naprawdę wierzą, że to wszystko się skończy, że Bachmut zostanie odparty. I oczywiście ktoś czeka na "ruski mir"."
Sytuacja z mieszkańcami jest fatalna. Jak już mówiłem, wiele osób ginie też od ran odłamkowych: był "nadlot", a ludzi szli- i zostali "przykryci". Zaledwie kilka dni temu w domu odłamki zabiły dziadka, lat 77, i chłopca około 12. Śmierć natychmiastowa.
Spośród cywilów w mieście, według ostatniego wyliczenia, przebywa około dwóch tysięcy osób (według danych głównego wydziału policji obwodu donieckiego, na dzień 1 lutego 2023 roku w Bachmucie mieszka 5990 osób, z czego 200 to dzieci. - przyp. red.). Wielu z nich boi się wychodzić na zewnątrz i cały czas chowa się w piwnicach. W chwili, gdy rozmawiamy, siedzi tam około 200 dzieci wraz z dorosłymi. W zeszłym tygodniu zabrano dziewczynkę - mieszkała z dziadkami, a jej matkę zabrano przed eskalacją walk, była w ostatnich miesiącach ciąży. Dziecko wyprowadzili, ale dziadkowie nie chcą wyjazdu.
Dlaczego ludzie nadal przebywają w zniszczonym Bachmucie? Nie każdy ma gdzie się podziać. Starsi mówią: "Kto tam na nas czeka? Nie mam pieniędzy, nic - gdzie pójdę? Jeśli zabierzesz mnie do Czerkasów, to co? Mam 70 lat, mieszkam tu od dziecka, całe moje życie jest tu. Niektórzy po prostu się boją.
Są tacy, którzy naprawdę wierzą, że to wszystko się skończy, że Bachmut zostanie odparty - "trzeba po prostu wytrzymać". I oczywiście ktoś czeka na "ruski mir", mówiąc: "Po co tu przyjechaliście? To wszystko przez was. To wy strzelacie!" Tak, są jeszcze tacy. Byli i kolaboranci zarówno “ich” jak i “naszych”. Ale teraz w mieście jest ich mniej niż na początku wojny. Przecież już wyraźnie widać, kto z jakimi intencjami tam przyjechał.
W Bachmucie od końca lata nie ma żadnej łączności, choć czasem w niektórych miejscach przebija się jakiś sygnał "starlinka". Nie ma też prądu ani wody. Teraz nawet studnie, z których cywile czerpali wodę, są rozbite Ludzie czasem zbierają wodę deszczową, śnieg. Nie ma jak filtrować, więc po prostu piją taką- jaka jest. Czasami woda pitna jest dostarczana mieszkańcom przez wolontariuszy, służby socjalne lub wojsko. Jeździłam latem, zatrzymywaliśmy się, żeby przeczekać "przylot" i podchodzi człowiek: "ludzie, macie jakąś wodę do picia? patrzysz - wygląda, jakby był cały wysuszony w tym upale.
"Gdy w ogóle był głód, zwierzęta walczyły o krew rannych z noszy i ze zdjętych z nich mundurów".
W Bachmucie straszny obraz z pozostawionymi lub porzuconymi zwierzętami. Teraz jest ich mniej: bardzo wiele zmarło z głodu lub zginęło od odłamków, część została wyciągnięta przez wolontariuszy. Ale są jeszcze koty, psy, kozy, krowy. Kiedy przyjeżdżasz, po prostu zatrzymujesz samochód, a one biegną do ciebie. Sypiesz im jedzenie, a jedno z nich ma urwaną łapę, drugiemu brakuje ucha.
Pierwszy raz spotkałam się z tym przy wyzwoleniu Irpenu. Poszłam nakarmić psa. Ogromny owczarek, tak wychudzony, że wystawały mu żebra. Widzę, że jest bardzo głodny - łapczywie chwyta to jedzenie! Następnie wypluwa je. Podnosi je do pyska i wypluwa. Myślę, że to dziwne. A potem położyłam jego pysk na moim kolanie, a gdy go podniosłam - był tam taki żółto-zielony śluz. Patrzę, a pod jej szczęką jest dziura i wszystko co je nie dociera do przełyku, wypada. Powoli umierał z głodu.
W Bachmucie, gdy jechaliśmy ostatnio, na poboczach było mnóstwo martwych, zamarzniętych zwierząt - szczeniąt i kociąt, dorosłych psów i kotów. Na skraju drogi leżały i umierały krowy, a psy je zjadały.
A u tych, które przeżyły, jest bardzo dużo kontuzji. I w zasadzie wszystkie starają się zbliżyć do ludzi, zwłaszcza do walczących na stanowiskach - już się przystosowały i rozumieją nawet gesty. Wiele z nich żyje w pobliżu szpitala. Gdy panował całkowity głód, walczyły o krew rannych z noszy i mundurów odciętych od ciał. Biły się o to, żeby zlizać tę krew, bo nie było jedzenia.
Cała ta groza, śmierć, zniszczenie jest trudna do oglądania. Chociaż, szczerze mówiąc, emocje są tam jak najbardziej wyłączone.Dopiero potem, gdy wracamy, czasem jest tak źle, że po prostu jedziemy godzinami w ciszy. W domu łapię retrospekcję z jakiegoś drobiazgu i wspomnienia wracają.
Ile razy nasze życie też było przez coś zagrożone? Och, praktycznie. cały czas! Na początku było to straszne, ale potem uczucie zanikło, nie reagujesz już na wybuchy. Po prostu wiesz, czy to "wyjście" czy "przyjście", i czy to daleko czy blisko. Ostatnio mieiiśmy przyjąć pomoc do naszego stanowiska. Droga była pod ostrzałem, a my nawet nie myśleliśmy o założeniu hełmów i kamizelek, bo gdyby trafiło, to rozerwałby wszystko na strzępy i zostawiłby tylko wrak maszyny.W takim stresie - lepiej szybko wszystko rozładować, prześlizgnąć się pod bombardowaniem. Ale wiesz, teraz jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Wiemy tylko, że musimy się tam dostać i to szybko. Wciskamy więc gaz do dechy i jedziemy. Czasami, gdy wychodzimy z Bachmutu, ewakuujemy rannych. Zazwyczaj z ranami odłamkowymi lub kulowymi, czasem ze złamaniami, poparzeniami. Na drodze żołnierze zwykle milczą, ale wszyscy chcą żyć. Wszyscy chcą strasznie żyć.
I mimo wszystkich wyłomów wroga z ostatnich dni i strat, nadal jestem przekonana, że Bachmut obronimy. To jest wyłącznie moja subiektywna opinia. Szkoda tylko, że w tak strasznej cenie. A biorąc pod uwagę, ile życia i sił zostało już położonych - po prostu nie możemy teraz oddać miasta.
Бахмут: репортаж из города-крепости
https://news.zerkalo.io/world/32184.html
Жуткий рассказ украинской волонтерки о ситуации в Бахмуте
Викториa Хамазa -«Зеркало»
9 февраля 2023 года
wybór, tłumaczenie i opracowanie:bezmetki
Rozpowszechnianie treści przetłumaczonych
materiałów: zezwalam - bez zmian w treści i formie -
wyłącznie na darmowych platformach elektronicznych,
ze wskazaniem adresu tekstu źródłowego
i pseudonimu autora tłumaczenia
"Dożywotnio" usunięty z Neon24.pl za tłumaczenia i "widzimisie", wyrażające opinie niezgodne z zadaną tam pro-kremlowską poprawnością. Przyjrzałem się również z odrazą, na "ich blogach" , praktykom pdgrzewaczy "patriotyzmu"; równie sprzedajnym, jak Neon24, - tylko z przeciwnym wektorem i "dla ubogich".
"Lewoskrętny".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka