Referendum konsultacyjne to polityczna inicjatywa prezydenta Andrzeja Dudy. Prawo i Sprawiedliwość nie kwapi się by się w nią zaangażować i trudno się dziwić. Wiele można stracić, a niewiele zyskać. A ryzyko jest duże.
Inicjatywa jest prezydencka, ale wymaga poparcia Prawa i Sprawiedliwości. I takie poparcie najprawdopodobniej zostanie jej udzielone. Ewentualny sukces będzie sukcesem przede wszystkim prezydenta, a prawdopodobna klęska frekwencyjna zostanie przypisana całemu obozowi Dobrej Zmiany.
Co będzie sukcesem a co klęską?
Sukcesem lub klęską referendum będzie frekwencja. Za umiarkowanie słaby wynik trzeba będzie uznać frekwencję poniżej 30%, poniżej 20% będzie to klęska, a poniżej 10% tragedia. Referendum ratunkowe Bronisława Komorowskiego w 2015 roku w sprawie JOW-ów zgromadziło zaledwie 7,8% uprawnionych do głosowania, przy koszcie przeprowadzenia 72 mln zł. Warto tu dodać, że Prawo i Sprawiedliwość nie wzywało do bojkotu, a czołowi politycy (prezydent elekt Andrzej Duda czy kandydatka na premiera Beata Szydło w referendum wzięli udział).
Szansa na wysoką frekwencję jest niewielka. Już dzisiaj pojawiają się głosy o bojkocie (Bronisław Komorowski), a jeśli zostanie ono zarządzone, na pewno opozycja (poza Kukizem i może PSLem) ogłosi jego bojkot, tak by niską frekwencję ogłosić jako swój sukces.
Nawet kilka ostatnich wyborów do Parlamentu Europejskiego miało szokująco niską frekwencję – ledwie powyżej 20%. Polacy uważają, że nie mają one specjalnego znaczenia i wpływu na ich sytuację, więc na nie nie chodzą, chociaż kandydatów przedstawiają wszystkie partie. Jaki więc wpływ może mieć referendum konsultacyjne, od którego nic nie zależy, ponieważ nie ma szans na poparcie 2/3 posłów do zmiany konstytucji? Nie widać też dużych szans, by taka większość miała się pojawić w Sejmie po wyborach w 2019 roku. Nawet w lokalnym referendum w sprawie usunięcia z urzędu Hanny Gronkiewicz-Waltz frekwencja wyniosła ledwie ponad 27%. Było to zbyt mało, by było ono ważne.
Ponieważ prezydent Andrzej Duda chce mieć decydujący głos w sprawie pytań, a ma ich nie być wiele, i mają dotyczyć tematyki konstytucyjnej, trudno się spodziewać, by te które zostaną zaproponowane, a których jeszcze nie znamy, mogły porwać wyborców. Takimi kwestiami mogliby być imigranci, wpisanie do konstytucji wieku emerytalnego, służba zdrowia, 500+, reforma edukacji, czy sądownictwa, Euro itd. Ale nie sądzę, by prezydent zaakceptował tak szeroką tematykę pytań i takie tematy. Nawet dla Prawa i Sprawiedliwości mogłoby być to ryzykowne.
Co można wygrać
Jeśli wpisano by do referendum pytania nie tylko konstytucyjne ale społeczne czy unijne, być może zachęciłoby to nie tylko zwolenników PiS-u, ale i przeciwników do wzięcia w nim udziału. Zwycięstwo przy frekwencji powyżej 30% dałoby PiS-owi wiatr w żagle przed zbliżającymi się wyborami. I to chyba jedyny zysk, bo praktycznego znaczenia, ze względu na wymagany próg 2/3 głosów w sejmie, nie będzie ono miało. Zyskiem może być zbliżenie obozu Prawa i Sprawiedliwości i obozu prezydenta.
Co można przegrać
Niska frekwencja będzie oznaczała przegraną nie tylko prezydenta Andrzeja Dudy, ale również Prawa i Sprawiedliwości, i to na progu kampanii wyborczej 2019 roku. Jeśli PiS zaangażuje się z pełną determinacją w przeprowadzenie referendum, ewentualna klęska będzie tym dotkliwsza. Już sama kampania będzie prowadzona przez opozycję w kontrze do PiS, będą wezwania do bojkotu, obrony dotychczasowej „gwałconej” konstytucji, a ewentualna niska frekwencja zostanie ogłoszona jako jej zwycięstwo. Prawo i Sprawiedliwość będzie oskarżane o trwonienie pieniędzy i będzie się musiało tłumaczyć z pytań pana prezydenta, mając na nie ograniczony wpływ.
Istnieje jeszcze jedno zagrożenie. Postępuje zniechęcenie „twardego” elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, zwłaszcza w stosunku do pana prezydenta. Z dużym prawdopodobieństwem można przyjąć, że jeżeli PiS nie wystawi innego kandydata, to nawet zniechęceni wyborcy PiS-u w 2020 roku pójdą do urn i zagłosują na Andrzeja Dudę. Ludzie będą mieli świadomość, że nawet, pomimo wet, nawet tak niezrozumiałych jak weto degradacyjne, to jednak zwycięstwo Andrzeja Dudy daje szansę na kontynuację Dobrej Zmiany. Zwycięstwo kogokolwiek z Platformy oznaczałoby brak możliwości działania rządu, permanentne weta, i totalną wojnę między pałacami. Bez zwycięstwa Andrzeja Dudy w 2015 roku nie byłoby, ani zmian w Trybunale Konstytucyjnym, ani 500+ ani większości ustaw. Wyborcy Prawa i Sprawiedliwości są więc w stanie przełknąć różne upokorzenia ze strony prezydenta Dudy, ale tylko jeśli będzie to bezwzględnie konieczne. Takim przypadkiem nie będzie zaś referendum, i twardzi zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości mogą po prostu zostać w domu. (No chyba, że opozycja przelicytuje i wtedy pójście do urn będzie świadectwem postawy przeciwnej totalnej opozycji). Może to oznaczać, że nie tylko przeciwnicy PiS-u i Andrzeja Dudy nie wezmą udziału w głosowaniu, ale również część zwolenników PiS-u. W sprzeciwie względem referendum mogą szukać też swojej szansy różne niszowe na razie partie skrajne po prawej stronie sceny politycznej.
Czy przeciąć węzeł?
Prawo i Sprawiedliwość nie ma dobrego wyjścia z sytuacji. Jedzenie żaby i branie na siebie odpowiedzialności za referendum prezydenta Dudy jest politycznie ryzykowne i nieopłacalne. Najprostszym wyjściem byłoby przecięcie węzła gordyjskiego - obalenie referendum w senacie uzasadniając to przeniesieniem go na czas po wyborach parlamentarnych roku 2019. Byłoby to o tyle zasadne, że na fali ewentualnego zwycięstwa PiS w wyborach 2019 można byłoby je przeprowadzić jeszcze przed wyborami prezydenckimi. Oznaczałoby to też bliższe przywiązanie prezydenta do PiS-u. Zgody na taki wariant prezydenta Dudy jednak raczej nie będzie.
Odrzucenie wniosku referendalnego będzie z kolei oznaczało dalsze zaostrzenie konfliktu z prezydentem i wystawienie się na ciosy, takie jak wizyta prezydenta u protestujących w sejmie, czy kolejne weta. Na to prawdopodobnie PiS się nie odważy.
Jeśli PiS nie chciałby iść na całość i stawiać wszystkiego na kartę referendum, pozostaje wariant najbardziej prawdopodobny - minimalizowanie strat, pozostawienie referendum jako inicjatywy prezydenckiej, podkreślanie tego na każdym kroku, nie angażowanie się przesadne w kampanię, tak by pamięć o nim szybko zaginęła, tak jak zaginęła pamięć po referendum Bronisława Komorowskiego.
Prezydent będzie miał oczywiście pretensje, ale trudno. Jednak klęska referendum przypisana tylko prezydentowi będzie osłabiała pozycję prezydenta przed wyborami 2020 roku i to może być zła wiadomość nie tylko dla Andrzeja Dudy, ale również Prawa i Sprawiedliwości, bo ciągle to Andrzej Duda jest najbardziej prawdopodobnym kandydatem PiS-u na fotel prezydencki w 2020 roku.
Jarosław Kaczyński będzie więc miał dylemat, wziąć referendum na klatę, ponieść odpowiedzialność polityczną, zbliżyć się z prezydentem i starać się szybko o referendum zapomnieć, czy też pozostawić prezydenta z referendum jak Himilsbacha z angielskim. Aczkolwiek opozycja i tak będzie je przypisywała PiS-owi, więc takie dystansowanie się od referendum i tak może nie być skuteczne.
http://blogpress.pl/node/24992
Niezośna lekkość wolności słowa rezerwowa: http://www.wolnoscslowa.blogspot.com/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka