Dzisiaj przestraszony Donald Tusk zaczął wycofywać się rakiem z niektórych zapisów nowelizowanej ustawy medialnej. A zapisy te mogą uderzyć w małe i średnie portale internetowe. Poniżej moje trzy grosze.
Rząd chce upiec wiele pieczeni na ogniu unijnej dyrektywy. Z jednej strony proponowane zmiany dotyczą wielkich firm medialnych i koncernów, które zarabiają pieniądze np. na płatnym udostępnianiu filmów czy przedpremierowych odcinków seriali. Z drugiej strony mogą dotknąć nawet niewielkie portale internetowe publikujące treści audiowizualne. To tak jakby stosować te same zasady dla samochodów wyścigowych i hulajnogi. Dyrektywa z oczywistych względów dotyczy tylko nadawców europejskich, co daje możliwość jej omijania. W dodatku rządowy projekt nowelizacji ustawy idzie znacznie dalej niż tego wymaga sama dyrektywa.
Projekt ustawy zakłada prowadzenie przez KRRiT wykazu do którego nadawcy (teoretycznie również małe portale internetowe) musieliby się wpisywać, i z którego mogliby być przecież usunięci. A nawet ukarani za prowadzenie działalności bez takiego wpisu. Nakłada też obowiązki - np. promowanie audycji europejskich, czy wprowadzanie ułatwień dla niepełnosprawnych (proszę sobie wyobrazić, mały amatorski portal dokumentujący wydarzenia polityczne zatrudniający tłumaczy języka migowego, czy przygotowujący audycje europejskie - 10% czasu!).
Zapisy wprowadzające wymóg rejestracji w wykazie KRRiT dotyczą tylko podmiotów prowadzących działalność gospodarczą (pierwotny projekt rządowy nie miał tego ograniczenia!). Projekt ustawy wyłącza co prawda np. blogi, ale nie definiuje czym są owe blogi, co będzie prowadzić do problemów z interpretacją ustawy. Zwykli blogerzy publikujący audio i wideo mogą więc czuć się bezpieczni, przynajmniej do czasu aż ktoś zinterpretuje umieszczanie np. reklam Googla (co blogerom czasem się zdarza) jako działalność gospodarczą, a niejednoznaczne zapisy spowodują wątpliwości co do tego czym jest strona na której materiały są zamieszczane.
Jeżeli chodzi o cenzurę, to powiedziałbym że mamy bardzo przyjacielski rząd. Jak mówił pewien wybitny reżyser - rząd jest zaprzyjaźniony z dwiema prywatnymi telewizjami. Ostatnio bardzo zaprzyjaźnił się z telewizją publiczną. I bardzo chciałby się zaprzyjaźnić z internetem. Próbował wykonywać przyjacielskie gesty przy okazji kastracji pedofilów, później przy aferze hazardowej. Wdrażanie dyrektywy unijnej jest kolejnym krokiem polityki przyjaźni rządu.
Wszystkie, lub niemal wszystkie instytucje, również te polityczne, instytuty naukowe, fundacje, stowarzyszenia, think tanki, wydawnictwa książkowe mają swoje strony internetowe, na których często publikują najrozmaitsze materiały audio i video, czasem szumnie i na wyrost nazywane telewizją. Jeżeli prowadzą działalność gospodarczą, to będą podlegać pod tę ustawę. Będą musiały spełniać jej wymogi, promować audycje europejskie, rejestrować się w wykazie i będą zagrożone utratą 10% rocznych wpływów. Czy to cenzura? Na pewno forma nacisku na te instytucje i ustawowa ingerencja w charakter prezentowanych materiałów. Najwięcej problemów będą miały małe i średnie portale, a to te portale są podstawowym źródłem informacji spoza tzw. mainstreamu.
Proszę sobie wyobrazić fundację prowadzącą działalność gospodarczą (np. wydającą książki czy zamieszczającą reklamy na swojej stronie), która stawia sobie za cel wyjście Polski z Unii Europejskiej. Jeśli ta fundacja prowadziłaby stronę internetową na której zamieszczałaby materiały audio/wideo to powinna zarejestrować się w wykazie KRRiT i spełnić wymogi ustawy - np. 10% czasu zamieszczanych materiałów poświęcić na promowanie audycji europejskich...
Dla małych amatorskich, czy pół-amatorskich portali przejście przez te procedury i dochowanie wymogów ustawy będzie często niemożliwe. Będzie więc to albo "bariera wejścia", albo permanentne zagrożenie działaniem wbrew ustawie. Myślę, że poza gigantami na rynku medialnym, oraz częścią instytucji pozostali użytkownicy internetu publikujący treści audio/wideo uznają, że ta ustawa ich po prostu nie dotyczy, będą to więc martwe przepisy. Choć czasem może je "ożywić" KRRiT gdy dostanie skargę na któryś z portali, np. z tych "niezaprzyjaźnionych"...
Jeżeli w przeszłości podstawową przesłanką reglamentacji częstotliwości dla nadawców był ich niedobór, o tyle w przypadku internetu takiego niedoboru nie ma, ale zarówno biurokracja unijna, jak i krajowa przy pewnej formie reglamentacji konsekwentnie obstaje. Moim zdaniem dyrektywa, a w związku z tym i ustawa ją wdrażająca są zbędne.
Projekt ustawy budzi również wątpliwości sejmowych ekspertów od legislacji, a wiele wskazuje, że jest też niezgodny z Konstytucją RP, która zapewnia wolność głoszenia poglądów i rozpowszechniania informacji niezależnie od woli KRRiT i prowadzonych przez nią wykazów. Po co jeść tę żabę?
VaGla.pl: Nowela medialna w tezach opinii Biura Analiz Sejmowych
Opinia prawna dotycząca projektu ustawy o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji oraz niektórych innych ustaw Moje trzy grosze