Pamięci tych wszystkich, którzy odeszli oraz nielicznym, którzy są jeszcze wśród nas
Zostałam wywołana do tablicy, żeby napisać coś o Powstaniu Warszawskim. Długo nad tym myślałam - cóż ja mogę napisać, wspomnienia z drugiej ręki? Nie było mnie wtedy na świecie. Jakie mam prawo do tego?
I nagle olśnienie - wiem, co mogę i powinnam napisać. Nie będzie to mój tekst Moja śp. Mama wydała własnym sumptem w Oficynie Wydawniczej ADIUTOR książkę "W Śródmieściu Południowym. Wspomnienia z Powstania Warszawskiego." Nakład 500 egzemplarzy, książka rozeszła się wśród zainteresowanych, nie było jej w księgarniach.
Są to wspomnienia kilkudziesięciu powstańców, ale również lekarzy i mieszkańców Warszawy, wiersze, zdjęcia, fotokopie dokumentów, obszerna bibliografia i przypisy.. Relacje autorów są często wstrząsające, drastyczne. Wybrałam zupełnie inną - to relacja o ślubie moich rodziców w dniu 10. września 1944 r., autorstwa mojej Babci.
Maria i Jasieniek - to moi dziadkowie ze strony matki
Bronisława i Franciszek O. - to moi dziadkowie ze strony ojca
Krysieńka, ps. "Szczara", Batalion " Miłosz" , kompania "Ziuk" - to moja mama
Janusz, ps. "Żbik", Batalion "Iwo", kompania III - to mój ojciec
Marysia, z domu Karwowska - to Pani Maria, o której piszę w notce "Szanowni Państwo, wyborcy wszystkich opcji!"
Tadeusz Sumiński, ps. "Leszczyc", Batalion "Zośka" - to mój kuzyn ze strony matki.
Bataliony "Miłosz" i "Iwo" należały do Podobwodu Śródmieście Południowe, dowódca Ppłk. Jan Szczurek- Cergowski "Sławbor".(od 20. sierpnia 1944 r.)
Nie zmieniam w relacji ani słowa, jedynie inicjałem O. zastępuję nazwisko, gdyż jest to również moje nazwisko, a piszę tu pod nickiem. Relację dzielę na 2 części, gdyż jest to prawie 6 stron.
Maria Zglinicka mieszkanka domu Krucza 12
Na Kruczej
Pierwszy wrzesień, rocznica wybuchu wojny. Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że przeżyliśmy tych pięć strasznych lat okupacji. Radio brytyjskie nadało z Londynu przemówienie Churchilla i Raczkiewicza. Mówili o naszym bohaterstwie, ocenili powstanie jako największą bitwę tej wojny, ale o konkretnej pomocy dla powstańców nie wspomnieli. Może nie mają możliwości nam pomóc?
Wpadła na chwilę Krysieńka. Powiedziała, że jej kompania przeprowadziła atak w kierunku Sejmu. Powstańcy zajęli nowe tereny na ul. Matejki. Przy budowie barykady na ul. Matejki poległo kilku Gruzinów, którzy walczyli w kompanii "Ziuk". Krysieńka spotkała Basię Pakulską, okazało się, że jest w tej samej kompanii tylko w innym plutonie. I dopiero teraz się zetknęły. Bardzo się ucieszyły ze spotkania.
Skończył się dopływ wody, gazu i prądu. Po wodę trzeba chodzić aż na Wilczą 6, blisko Mokotowskiej w podwórku tego domu jest pompa. Mamy jeszcze świeczki, więc na razie będziemy siedzieć w piwnicy przy świetle. Co będzie, gdy zabraknie świeczek? Strach pomyśleć...
Przyszedł pan Franciszek O. Ich dom na Wspólnej został zburzony, z całego mieszkania ocalała tylko kuchnia. Pyta, czy mogą zamieszkać u nas? Naturalnie wyraziliśmy zgodę. Poszedł po żonę i przyprowadził ją do nas, przynieśli trochę rzeczy, które były w piwnicy i dzięki temu ocalały. Trudno wprost poznać panią Bronisławę; jest wystraszona, apatyczna, nie rozmawia na żaden temat, od razu chce zejść do piwnicy. Sprawia to przygnębiające wrażenie. Przez pięć tygodni świetnie się trzymała, pracowała w szpitalu powstańczym mimo swoich pięćdziesięciu lat, a teraz wpadła w depresję na skutek straty mieszkania.
Padła Starówka! Opuścili ją jej obrońcy, wyszli kanałami. Ludność pozostała w gruzach... Pozostali też ranni powstańcy...
Odwiedził nas kuzyn, Tadzio Sumiński. Był ubrany w panterkę, jak wszyscy żołnierze batalionu "Zośka". Jego oddział przebił się ze Starówki górą, nie szli kanałami. Zapytał, jak żyjemy, gdzie jest Krysia. Wyraził zdziwienie, że tu, w Śródmieściu jeszcze są domy i że ludzie chodzą po ulicach. Był bardzo smutny i małomówny. Sam nic nie opowiadał, więc nie miałam sumienia wypytywać go o to, co przeżył. Wiemy przecież z "Biuletynów Informacyjnych", że zarówno na Woli jak i na Starówce harcerskie bataliony przeszły przez piekło. Był bardzo krótko, nie chciał nic jeść ani pić.
Jesteśmy równocześnie ostrzeliwani i bombardowani, prawie nie wychodzimy z piwnicy. Do mieszkania wpadam na krótko, aby ugotować coś do zjedzenia dla nas i dla państwa O. Strach przebywać na pierwszym piętrze podczas bombardowania.
"Krowa" uderzyła w trzecie piętro naszej oficyny. W piwnicy zrobiło się duszno od pyłu. Wybiegłam na podwórko sprawdzić, co z naszym mieszkaniem - wypadły futryny z okien, drzwi kuchenne wyleciały z zawiasów i leżą na schodach, cały zapas wody z trudem zdobytej przez Jasieńka i pana Franciszka pokrył się warstwą brudu. Mieszkanie na trzecim piętrze zburzone... Nikt nie zginął, to najważniejsze!
Znowu wpadła Krysieńka wystraszona, co z nami, bo była blisko i przeczuwała, że "Krowa" trafi w nas. Ucieszyła się, że nic nam się nie stało i oznajmiła, że... postanowili z Januszem wziąć ślub. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom! W takim momencie? Gdy wszystko wali się w gruzy, gdy w każdej chwili jedno z nich może zginąć? Jaki to ma sens? Janusz dopiero skończył 19 lat, Krysia ma lat 18, nie mają żadnego zawodu. Jeśli przeżyją powstanie, powinni iść na studia. Ślub bardzo im skomplikuje życie...Jestem zupełnie oszołomiona. Muszę porozmawiać z mężem i z O. Może ktoś im wyperswaduje...
Przyszedł Janusz, uroczysty, przejęty - oficjalnie poprosił nas o rękę Krysi. Powiedział wyraźnie, że nie wierzą już oboje w zwycięstwo, nie wierzą nawet w możliwość przeżycia. Po prostu przed śmiercią chcą się pobrać. Co na to powiedzieć? Popłakałam się. Oboje z mężem wyraziliśmy zgodę na ślub, rodzice Janusza również.
Dzieci chcą, żeby ślub odbył się w kaplicy przy ul. Wilczej 7. Okazuje się, że kapelan wojskowy z kaplicy nie może udzielić ślubu bez zezwolenia dziekana. Dzieci starają się o zezwolenie.
Ósmego września okolice placu Trzech Krzyży są ostrzeliwane przez ciężką artylerię. W południe wychodzi z miasta duża grupa osób cywilnych. Wieczorem niemcy zaczynają planowo niszczyć okolice skrzyżowania Hożej i Kruczej - pociski padają co kilka minut, pobliskie domy walą się w gruzy. A nasze dzieci szykują się do ślubu...
Dziewiątego września uzyskują dyspensę dziekana. Ksiądz kapelan wymaga, aby rodzice na piśmie wyrazili zgodę na ślub. Nie mają obrączek, bo skąd je wziąć? Pan Franciszek O. odda swoją Januszowi, a ja moją - Krysieńce. Ksiądz prosi o dwie świece - oddamy ostatnie świece... Prosi też o papierosy, bo chodzi do szpitali i chce mieć papierosy dla rannych. Niestety, papierosów nie mamy, więc Krysieńka proponuje cukierki - ksiądz się zgadza. Termin ślubu ustalono na jutro (niedziela) na godz. 10.00. Krysieńka włoży na siebie kostium (przerobiony rok temu ze starego garnituru Jasieńka), a Janusz - skórzaną kurtkę. Świadkami mają być : Basia Pakulska - jedyna znajoma z czasów przedpowstaniowych, którą udało się zawiadomić o ślubie - dowódca plutonu Krysieńki - por. "Głowacki" - oraz jeden z jej wyleczonych rannych, "Stanley". Janusz wystarał się o jakieś puszki na uroczysty obiad oraz o kliszę do aparatu fotograficznego. Por. "Głowacki" obiecał dać Krysieńce 3 dni urlopu, to samo dowódca Janusza.
Dziesiątego września od rana trwa kanonada połączona z bombardowaniem. Wszyscy siedzą w piwnicach. Zbliża się godzina ślubu, czas wychodzić z domu. Jak tu wyjść na ulicę? Próbuję namówić córeńkę do odłożenia ślubu, ale nie chce o tym słyszeć. W sześcioro idziemy do kaplicy zupełnie pustą ulicą Wilczą po gruzach i po świeżych śladach krwi...Kaplica jest już pełna powstańczego wojska, są również świadkowie, tylko zamiast "Stanleya" przyszedł "Krawat", ponieważ "Stanley" musiał iść do akcji (przysłał prez kolegę karteczkę z życzeniami).
Krysia i Janusz schodzą do piwnicy po księdza. Ceremonia ślubu odbywa się wśród huku bomb, w mroku, przy nikłym świetle dwóch świeczek, które nie są w stanie rozproszyć ciemności. Nie mogę się powstrzymać od płaczu. Jakżeż ten ślub odbiega od mojego ślubu i od wszystkich ślubów, na których byłam obecna... Jak się ułoży wspólne życie młodych rozpoczęte w tak tragicznych warunkach? Składamy życzenia młodej parze; oboje mają twarze pogodne w odróżnieniu od nas, rodziców, wzruszonych i spłakanych. Koleżanki z patrolu sanitarnego ofiarują Krysi malutki bukiecik begonii (pewno z jakiegoś balkonu) - to jedyne kwiatki jakie otrzymała. Ani na chwilę nie ustaje bombardowanie.
Pustą ulicą wracamy do domu, a młodzi idą... zrobić sobie zdjęcia przy najbliższej barykadzie oraz odwiedzić rannych w szpitalu na Mokotowskiej. Nie schodzimy do piwnicy, szykuję obiad (głównie z produktów z puszek przyniesionych przez Janusza), nakrywamy stół czystym obrusem (który ani razu nie był używany podczas powstania). Bardzo nam przykro, że nie będziemy mogli powitać młodych chlebem i solą - chleba nie widzieliśmy już od 40 dni. Państwo O. wyjmują z ukrycia dwie złote monety 20-dolarowe; ofiarują po jednej nowożeńcom na szczęście. My z Jasieńkiem, niestety, nie posiadamy złota. Przychodzą młodzi, są uśmiechnięci, jakby nie dotyczyło ich to, co się dzieje dookoła. Obiad upływa w dobrym nastroju; nawet pani Bronisława, która zawsze przebywała w piwnicy, przemogła strach i usiadła z nami do stołu. Co jakiś czas rozlegają się bliskie wybuchy.
Szybko mijają dni urlopu naszych dzieci. Dwunastego września Krystyna i Janusz wracają do swoich oddziałów, a my do normalnego trybu życia. Jasieniek nadal systematycznie pełni dyżury, natomiast pan Smogorzewski bardzo rzadko, bo władze administracyjne zlecają mu różne zadania.
Część 2 nastąpi.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości