Poczułam nagle silny głos wewnętrzny - idź do ZOO! Od czasu, gdy nauczyłam się uważniej go słuchać, nie sprzeciwiam mu się i nigdy tego nie żałowałam.
Uwielbiam ZOO. Początkowo chodziłam tam z Dziadziusiem, a raczej on ze mną. Zwyczajem upartych i dociekliwych brzdąców zadręczałam Dziadziusia tysiącami pytań o zwierzątka; odpowiadał z niezmienną anielską cierpliwością. Gdy nauczyłam się pisać, mógł odczuć pewną ulgę. Na okoliczność wycieczek do ZOO zostałam wyposażona w zeszycik, w którym skrzętnie i z zapałem spisywałam wiedzę o zwierzątkach z tabliczek. Po powrocie do domu zasiadaliśmy z Dziadziusiem nad encyklopedią i innymi mądrymi księgami w poszukiwaniu kolejnych informacji.
Potem urosłam i działy się różne rzeczy. Nie chodziłam już do ZOO.
Potem chodziłam do ZOO z Córcią. Nie była aż tak wielką fanką zwierzątek, jak ja w dzieciństwie - podchodziła do nich bardziej krytycznie i refleksyjnie.
Potem Córcia urosła i działy się różne rzeczy. Nie chodziłam już do ZOO.
Potem chodziłam czasem z Przyjaciółką. Przyjaciółki już nie ma.
Byłam też kilka razy w moim ulubionym ZOO w Berlinie i raz z kolegą w Łodzi.
Wizyta w łódzkim ZOO pozostanie w mej pamięci pod znakiem Pancernika. Obserwowaliśmy Pancerniki w dwóch klatkach: w jednej był Pancernik i Pancernikowa, w drugiej osobnik samotny. Osobnik samotny miotał się po klatce, wydając żałosne i przeraźliwe dźwięki. Osobnik z Pancernikową pracowicie budował coś na kształt domku. Miał mnóstwo materiałów - patyczków, drewienek, resztek pudełek, torfu, kawałków roślin. Dwoił się i troił. Domek wyglądał całkiem efektownie. Byłam naprawdę pod wrażeniem.
Cóż, nie o mnie tu chodziło. Na Pancernikowej domek zdawał się nie robić najmniejszego wrażenia. Jadła coś w kącie, fukając na Pancernika i odpędzając go energicznie, gdy tylko próbował się zbliżyć.
Zerknęłam na kolegę - patrzył na Pancerniki ponuro i wrogo, bez cienia entuzjazmu. Przypomniało mi się, że od dwóch lat zajmuje się budową wielkiego domu. Chcąc go trochę podnieść na duchu, bąknęłam:
- Będzie dobrze, bardzo się stara; w końcu lepsze to niż miotanie się od ściany do ściany.
Oj, nie trafiłam. Trzeba było milczeć. Kolega spiął się i wycedził z zaciętością:
- A ta i tak tylko by żarła, spała i odwracała się d...
W tym momencie spod Pancernikowej pociekła cienka strużka.
- I sikała! - wykrzyknął kolega z mściwą satysfakcją.
- Może pójdziemy do Rybek? - rzuciłam pojednawczo. Poszliśmy w milczeniu. Piękne, mieniące się Rybki na nic się nie zdały, choć podkreślałam ich walory z dużą ekspresją. Atmosfera pozostawała gęsta niczym smoła. Dopiero przy Piraniach kolega się ożywił.
- Te to sobie dają radę w życiu! Niby małe, niepozorne, a załatwią każdego!
Wiele słów cisnęło mi się na usta. Zachowałam wszystko dla siebie. Zmilczałam.
Kolega rozchmurzył się dopiero przy Pawianach. Istotnie, pokazywały takie sztuki, że każdy by się rozchmurzył.
ZOO berlińskie chlubi się Pandą Wielką. Rzadki, wymierający gatunek. Nie chce się rozmnażać, nie interesują jej te rzeczy. Istotnie, jakaś niemrawa ta Panda. Chciałam ją rozruszać, stukając w szybę i robiąc miny. Odwróciła się lekko, obdarzając mnie na chwilę tępym i obojętnym spojrzeniem. No i jak taki gatunek ma nie wyginąć?
Pamiętam też ogromnego Kangura. W przyjaznym sztucznym eko-systemie był bardzo ożywiony, wykonywał dziarskie charakterystyczne skoki, które obserwowałam z podziwem i uznaniem. Zatrzymał się blisko mnie, patrząc na mnie mądrymi, ciepłymi oczami. Poczułam nić porozumienia. Nagle zaczął intensywnie drapać się po..., no mniejsza o to, po czym. Ten bolesny dysonans tkwi we mnie do dziś.
Moją uwagę przykuł też stary Marabut. Wyglądał rozpaczliwie. Serce się ściskało. Zerkałam na niego tylko kątem oka, by już całkiem nie zapadł się w sobie.
Minęło sporo lat. I nagle ten głos wewnętrzny - idź do ZOO! Początkowo tak mi się jakoś głupio zrobiło... Nie mam małych dzieci, nie ma żadnego powodu ani nawet pretekstu. Może wspólny spacer? Zaproponowałam próbnie kilku znajomym - wynik testu nie wypadł zbyt zachęcająco; jedni przyglądali mi się z ukrywaną z trudem satysfakcją, drudzy ze szczerą troską - czy aby przedwcześnie nie dziecinnieję?
W głębi ducha niczego innego się nie spodziewałam.
Nie zrażając się jednak pokonałam wahania i wewnętrzny opór. Nie po to walczyłam o wolność i demokrację, by nie móc pójść sobie do ZOO! Bez powodu, bez pretekstu, bez sensu. Ludzie robią gorsze rzeczy, niech oni się wstydzą. I poszłam. Z podniesionym czołem. A co mi tam!
Było cudownie!
Zwierzęta te same, choć inne. Są też i nowe, których kiedyś nie było. Dużo się też zmieniło - unowocześnione, poszerzone wybiegi, nowe ptaszarnie, żyrafiarnie, terraria, pomieszczenia zadaszone, małe eko-systemy w plenerze, chyba na wzór berlińskiego ZOO.
Zafascynowały mnie Małpy, zwłaszcza w nowych, dostosowanych do potrzeb małpiarniach. Goryle - wielkie, patrzące tępo i wrogo osiłki. Najsilniejsze wśród małp, zainteresowane głównie dominacją. Rzucają okiem na homo sapiens czujnie, choć bez większego zainteresowania. Po drugiej stronie Szympansy - najinteligentniejsze ponoć z małp. Na ich wybiegu umieszczone są różne konstrukcje i elementy zadaniowe, by mogły zaspokajać potrzebę eksploracji, działania, kreatywności. Przeczytałam na tabliczce, że szympansom wymienia się co pewien czas te elementy, gdyż w przeciwnym razie, pozbawione możliwości zaspokajania potrzeb poznawczo-twórczych, popadają w apatię. Taki program kulturalno - oświatowy.
Te nie były apatyczne, przeciwnie - bardzo żwawe.
Rozczuliły mnie te szympansy. Kiedyś z wielkimi oporami musiałam przyjąć do wiadomości, że pochodzę od małpy. Niech już będzie, mogę pochodzić od szympansa. Znam też wielu osobników homo sapiens, którzy chyba pochodzą od goryla. Coś w tym jednak musi być.
Natomiast nie godziłam się z myślą, że tak naprawdę pochodzę od strunowca - takiego ohydnego pra-robala, który miał strunę grzbietową, dając rzekomo początek kręgowcom. Choć kto wie? Może lepiej mieć jednak ten kręgosłup wewnętrzny , w odróżnieniu od mięczaków z kręgosłupem zewnętrznym, często w formie skorupy? To niech już będzie ten strunowiec. Tak jak jest, jest najlepiej.
Podobno małpy eksperymentalnie typują wyniki notowań giełdowych. Czynią to też wybitni ekonomiści. Jak dotąd małpy wygrywają (TVN 24). No proszę. Na pewno są to szympansy.
Materiału do kolejnych refleksji dostarczył mi Lew. Potężny, groźny i piękny król zwierząt. Tylko to podobno czysty PR - wizerunek, wypracowany dzięki efektownej grzywie, majestatycznej postawie i groźnemu rykowi. Podobno jest leniwy i gnuśny, wszystko robią za niego te Lwice. Podobno też w niczym (oprócz grzywy i ryku) nie ustępują mu jego krewniacy - drapieżne koty. Ale jak mają walczyć z utrwalonym wizerunkiem?
No i wielki, niezdarny, aż piękny w swej brzydocie Hipopotam. Wygląda, że nie daj Boże i jeszcze jest niby gruboskórny. W rzeczywistości podobno dusza-zwierzę; łagodny, sympatyczny i przyjazny.
W zadumę wprawiły mnie też plenerowe eko-systemy, w których żyją różne gatunki zwierząt i ptaków, jak w naturze. Sprzyja to aklimatyzacji i dobrostanowi zwierząt w ZOO.
Hm... Nie całkiem jak w naturze. Najpierw trzeba było wyeliminować te gatunki, których przedstawiciele mogliby się pozjadać. Trochę te eko-systemy naciągane.
A homo sapiens? W sztucznie stworzonych przyjaznych eko-systemach dla wybranych też panuje harmonia i sielanka. Ale gdy puścić na żywioł - eh, każdy sam wie, jak jest. Tylko że homo sapiens to jeden gatunek. Zaczęło mnie dręczyć pytanie, czy aby na pewno?
Jest tak, jak miało być i tak jest dobrze. Widać nie gatunek, tylko co innego.
I to było właśnie to. Zrozumiałam, że wycieczka do ZOO wcale nie była bez sensu. Popatrzyłam sobie na naszych braci mniejszych, nawet jeśli są dużo więksi i ważą po kilka ton. Można się od nich uczyć do końca życia, nawet nie zapisując niczego w zeszyciku. Pomyślałam sobie o tym i owym, pogadałam z sobą. A może jeszcze z Kimś? Na pewno był to piękny i ważny dzień.
Lubię ludzi - wierzących, ateistów, prawicę, lewicę i centrum, Niemców, Rosjan i Żydów.Nie lubię, gdy ludzie gardzą ludźmi. Marzy mi się tygodnik "Polityka inaczej".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości