We wczorajszej notce zabawiłem się w przewidywanie, jaką decyzję podejmie dziś Sąd Najwyższy w głośnej sprawie, dotyczącej pytania prawnego, które wymyślił były prezes Trybunału Konstytucyjnego prof. Andrzej Rzepliński, a jego wolę wypełnił Sąd Apelacyjny w Warszawie. W 100% udało mi się przewidzieć decyzję Sądu Najwyższego, a co - w moim przekonaniu - nie było specjalne trudne. Od zawsze w PRL i w III RP sędziowie uwzględniali bowiem tzw. atmosferę społeczną, a która nie jest obecnie dla nich korzystna. Swoją drogą między bajki wrzucić można przekonanie, jakoby sędziowie kierowali się wyłącznie ustawami i własnym sumieniem. Czasami jest wręcz przeciwnie.
W skrócie, Rzeplińskiemu et consortes zamarzyła się sytuacja, w której sąd powszechny - badając tzw. legitymację procesową strony - będzie mógł ocenić legalność wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego oraz prezesa TK. Była to w istocie ordynarna próba obejścia obowiązujących norm konstytucyjnych za pomocą przepisów prawa cywilnego procesowego. Panowie wymyślili sobie bowiem taką sztuczkę prawną, iż sąd powszechny - badając pełnomocnictwo do reprezentowania Trybunału Konstytucyjnego w sądach powszechnych - zmuszony będzie do analizy legalności wyboru prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Tym samym - na podstawie wykładni dokonanej przez Sąd Najwyższy - każdy sąd rejonowy w Polsce uzyskałby prawo do stosowania norm konstytucyjnych, które... nie istnieją. Nieprawnicy mogą być zdziwieni, ale nie pierwszy raz w historii Sąd Najwyższy zamiast obowiązkowo stosować istniejące miał wykreować nowe, wydumane przez siebie, prawo.
Prof. A. Rzeplińskiego reprezentował przed Sądem Najwyższym mec. Roman Nowosielski. To bardzo znany gdański adwokat, który był nawet brany pod uwagę przez Donalda Tuska jako minister sprawiedliwości. W Trójmieście mówi się, że ma bardzo silne układy w sądach i na terenie apelacji gdańskiej trudno z nim wygrać. Specjalizuje się również w skargach kasacyjnych. Stąd wybór prof. A. Rzeplińskiego był trafny. Niestety dla nich, Sąd Najwyższy uwzględnił fakt, że nie ma sprzyjającej atmosfery do kolejnego gięcia prawa i postanowił pogodzić wilka z owcą w ten sposób, że odmówił wydania uchwały, która odpowiadałaby na pytanie prawne Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Jako uzasadnienie podał oczywistą oczywistość, że prezes TK nie ma zdolności sądowej i to przesądza o tym, że uchwała w tej sprawie jest zbędna. To fakt powszechnie od zawsze znany, albowiem takową zdolność posiada wyłącznie sam TK. Stąd oburzenie mecenasa R. Nowosielskiego, że Sąd Najwyższy sięgnął po kruczki proceduralne, by wybrnąć z sytuacji. Oczywiście, gdyby SN giął po chamsku prawo na lewo, to dla establishmentu III RP byłoby wszystko OK.
Konkludując, mimo że Sąd Najwyższy uległ atmosferze społecznej i uniknął wydania decyzji merytorycznej, to i tak należy wyrazić zadowolenie, że ustrzegł się tym razem od wchodzenia w rolę prawotwórczą i to w dodatku na gruncie konstytucji, której kształt i wykładnia zastrzeżona jest w Polsce dla parlamentu, prezydenta i Trybunału Konstytucyjnego. Samo to już jest sukcesem, jeśli uwzględni się fakt, że w ostatnich czasach Sąd Najwyższy wielokrotnie wypowiadał się w kwestiach politycznych. Ba! Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego i rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa wielokrotnie pojawiali się nawet w miejscach protestu opozycji. Z utęsknieniem czekam przeto na reformę wymiaru sprawiedliwości i mam nadzieję, iż - niezależnie od różnic w obozie władzy - będzie ona gruntowna i sensowna.
1. Nie prowadzę bloga dla trolli, debili i "anonimowych" dziennikarzy oddelegowanych na odcinek. 2. Nie mam czasu na dyskusję z niekumatymi lemingami oraz z osobami, które używają dowolnych argumentów w dowolnej sprawie. 3. Proszę o powstrzymywanie się od ataków personalnych na innych blogerów oraz o merytoryczną dyskusję na główny temat notki.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka