Grunt, na którym poległ i Hołownia, i Prusinowski, i Bodnar, nazywa się formalizmem procesowym. Szymon Hołownia nie zna się na prawie, to jasne, ale dlaczego na prawie nie zna się Adam Bodnar, czyli minister sprawiedliwości i prokurator generalny w jednej osobie? Wszak to od niego Szymon Hołownia powinien otrzymać informację o karalności obu posłów. Tyle że zapewne obaj uznali TVN24 za jedyne i najlepsze pod względem prawnym źródło informacji.
Dzisiaj pojawiły się nowe kwiatki związane z prawem cywilnym procesowym, a które jest podstawą tego typu postępowań. Okazało się bowiem, że M. Kamiński złożył odwołanie w dniu 29 grudnia 2023 r. bezpośrednio w biurze podawczym Sądu Najwyższego. Miał do tego pełne prawo, albowiem procedura cywilna przewiduje taki tryb (art. 369 §3 Kodeksu postępowania cywilnego). Zatem bieg 7-dniowego i nieprzekraczalnego terminu rozpoznania sprawy przez Sąd Najwyższy zaczął się z następnym dniem i kończył w dniu 5 stycznia 2024 r. Tymczasem prezes Piotr Prusinowski ogłosił wokandę w dacie 10 stycznia 2024 r., czyli o 5 dni za późno. Nie wiem, ale chyba Gang Olsena nie dałby się tak ograć.
Zwróćmy uwagę, że nic do rzeczy nie ma tutaj Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN, albowiem chodzi o kodeksowe procedury obowiązujące każdego sędziego w Polsce. Przekroczenie 7-dniowego, zawitego terminu rozpoznania sprawy przez prezesa Prusinowskiego jest poważnym deliktem, dyskwalifikującym każdego sędziego, a co dopiero prezesa Sądu Najwyższego, który ten zaszczytny tytuł otrzymał w 2021 roku z rąk prezydenta RP Andrzeja Dudy. Ciekawe, czy brzydził się odbierając ten tytuł od Andrzeja Dudy. Wszak w jego środowisku politycznym oraz medialnym (TVN) prawdziwym prezydentem Polski jest Rafał Trzaskowski, zaś Andrzej Duda może być co najwyżej neo-prezydentem.
Postępowanie prezesa Prusinowskiego jest karygodne. Ustawka z Hołownią, niepodporządkowanie się decyzji Pierwszej Prezes Sądu Najwyższego, pominięcie wbrew prawu dziennika podawczego SN, wyznaczenie składu i ogłoszenie wokandy bez podstawy prawnej i wreszcie przekroczenie terminu zawitego (nieprzekraczalnego). Całkiem sporo, jak na "autorytet prawniczy" TVN24.
Robi się coraz weselej, albowiem szef gabinetu Szymona Hołowni, niejaki Stanisław Zakroczymski, oświadczył w Polsacie, że Biuro Podawcze SN nie jest partnerem dla marszałka Sejmu (sic!) i dlatego dokumentacja Kamińskiego i Wąsika trafiła na biurko prezesa Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych. Szkoda, że polscy dziennikarze są bez jaj, bo ja zapytałby go o podstawy prawne. Wszak człowiek robi doktorat z prawa administracyjnego, więc byłoby ciekawie.
Komentarze
Pokaż komentarze (257)