Odwaga to wiedza o tym, czego się bać trzeba, a czego nie
Platon
Wściekłem się. W stan taki popadam niezwykle rzadko, ale tym razem nie zdzierżyłem. Powodem mojej irytacji stały się sensacje związane z Brygadą Świętokrzyską NSZ. Czasami warto zamilczeć, gdyż pojedynczy głos blogera zwykle tonie w medialnej kakofonii, ale tym razem miarka się przebrała. Generalnie nie mam żalu do paszkwilantów, którzy zawodowo parają się deprecjonowaniem naszej historii. Wszak w ciemno można obstawiać - co tacy mądrale wydalą przy okazji każdej kolejnej rocznicy, uznawanej za godną honorowania przez stronę patriotyczną. Inne oczekiwanie wobec nich byłoby dziecięco naiwne. Czuję za to olbrzymie rozczarowanie, które sprezentowali mi ludzie teoretycznie stojący ze mną po tej samej stronie barykady.
Tak się składa, że polityka historyczna jest potężną bronią. Zarówno na „rynku” wewnętrznym, jak i na arenie międzynarodowej. Tego - w tym miejscu - nie trzeba udowadniać. Podobno obóz obecnie sprawujący władzę w Polsce ma tego pełną świadomość, ale jakoś za cholerę nie mogę w to uwierzyć. Gdy bowiem widzę i słyszę zgodny chór krytykantów oskarżających żołnierzy Narodowych Sił Zbrojnych o zdradę, faszyzm, szowinizm, bandytyzm, zbrodniczą współpracę z hitlerowskimi Niemcami i całą resztę z piekielnego menu, zachodzę w głowę - dlaczego odpór dawany tym bredniom jest tak anemiczny. Więcej nawet! Z jakiej przyczyny osoby posiadające odpowiednie kwalifikacje oraz mające dostęp do ogólnopolskich mediów, a poprzez to możliwość oddziaływania na szerokie rzesze odbiorców, uznają, iż najlepszą formą dyskusji na temat historii podziemia narodowego jest popiskiwanie z narożnika z jednoczesnym biciem się w piersi? Nie mogę tego pojąć. Wprawdzie honor obozu patriotycznego dzielnie bronią internetowi prelegenci, lecz masy pozostają zainfekowane na amen opowieściami wyssanymi z brudnych paluchów taki postaci jak: prof. Nałęcz, prof. Kantyka czy – o zgrozo! - prof. Friszke.
Właśnie, z upaćkanych profesorskich paluchów. Jeśli oczernianiem trudnią się najemni medialni abderyci, rozróżniający jedynie kwotę brutto od kwoty netto na swoich kontraktach – to pół biedy. Gorzej gdy czynią to osoby z tytułami naukowymi. To, niestety, robi wrażenie. Któż bowiem pamięta, że jeden z głównych opluwaczy Brygady Świętokrzyskiej i całego NSZ, czyli prof. T. Nałęcz, przez dwadzieścia długich lat (1970-1990) brylował w szeregach organizacji, która bezdyskusyjnie stanowiła ekspozyturę Moskwy i z jej nadania niewoliła Polaków. Zapewne wielki erudyta, demokrata i wielbiciel otwartych społeczeństw musiał strasznie męczyć się w szeregach PZPR, gdy jego partyjni koledzy urządzali radomianom ścieżki zdrowia, skrytobójczo likwidowali przeciwników bolszewizmu i ogłaszali stan wojenny. Podobnie prof. J. Kantyka jako wieloletni członek Komitetu Redakcyjnego kwartalnika KC PZPR, pt. „Z Pola Walki” oraz dyżurny prl-owski „znawca” podziemia narodowego, pisząc pamflet na żołnierzy NSZ („Na tropie „Bartka”, „Mściciela” i „Zemsty”), kierował się najpewniej patriotyzmem i umiłowaniem prawdy. Co do prof. A. Friszke… Choć nie jest tajemnicą, że jednym z jego ulubionych zajęć było i jest orbitowanie wokół środowisk tzw. lewicy laickiej, to haniebne słowa mówiące o piciu szampana przez żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej wspólnie z Gestapo, zatkały mi dech w piersiach. Takich oto uczonych dorobiła się wolna Rzeczpospolita!
W celu odreagowania wzburzenia śledziłem z zaciekawieniem głosy internautów (również na S24) przeciwstawiających się czarnej legendzie podziemia narodowego ogólnie i Brygady Świętokrzyskiej NSZ w szczególności. Jestem zaprawdę zbudowany erudycją i zestawem argumentów przywoływanych w obronie zbrojnego ramienia ruchu narodowego. Według mnie oznacza to, że nie wszystko stracone i być może za lat dziesięć lub piętnaście osobnicy podobni ww. szydercom z tytułami naukowymi, staną się wzorcowymi przykładami moralnego oraz intelektualnego upadku.
Zanim to jednak nastąpi nie od rzeczy będzie przypomnieć o jednym, bardzo istotnym i prawie zawsze pomijanym przymiocie charakteryzującym NSZ (przede wszystkim te nie połączone z AK). Poprawka! Przymiot ten posiadali zarówno walczący w polu jak i ich polityczne zaplecze.
Zapomniany już nieco J. Feldman (oczywiście profesor historii, a nie jednoimienny bolszewicki prokurator!) głosił w międzywojniu i okresie okupacji tezę, iż w przeciwieństwie do wielu innych narodów nie potrafimy płynąć przez dzieje zgodnie z drogowskazami polityki realnej. Dał na to wiele przykładów. Jeden z nich dotyczył prowadzenia wojen, które mieszkańcy Francji, Wielkiej Brytanii, Austrii, Szwecji czy nawet Rosji, toczyli mając nieustannie na uwadze relacje pomiędzy posiadanymi przez nich zasobami a możliwościami ich przeciwników. Gdy rachunek matam tyczny i meldunki z pól bitewnych wykazywały, iż na dany moment dalsze zmagania da się przyrównać do próby samobójczej, czynniki kierownicze wysyłały heroldów z zaproszeniem do negocjacji. Byle przeczekać, zaleczyć rany, wzmocnić potencjał, zawrzeć nowe sojusze i… W naszym przypadku wyglądało to zdecydowanie inaczej. To znaczy nie od samego zarania dziejów, jeno do czasów, gdy zanikła warstwa panów i władców, czyli mężów stanu, utożsamiających się z interesem polskiego ogółu. Rzecz jasna istniały i istnieją pewne specyficzne uwarunkowania (jak choćby nasze położenie geograficzne), ale w sumie trudno nie przyznać prof. Feldmanowi racji.
I teraz ciekawostka… Ci sami osobnicy, którzy potępiają w czambuł postępowanie Brygady Świętokrzyskiej NSZ oraz formacji pobratymczych, na jednym wydechu wychwalają pod niebiosa zdrowy rozsądek i zimną kalkulację obcych czynników. Nie idzie tu wyłącznie o Zjednoczone Królestwo, które jak wiadomo „nie ma przyjaciół, a ma tylko interesy”, lecz o takie Włochy skaczące z obozu do obozu, Węgrów lawirujących pomiędzy Hitlerem i aliantami czy Rosję Sowiecką ochoczo współpracującą z III Rzeszą, a następnie zaciekle z nią walcząca. O Czechach, Belgach, Rumunach, Bułgarach albo Duńczykach szkoda nawet mówić. Więc jak to jest? Zachowania oparte o stalową logikę, trzeźwą ocenę sytuacji i znajomość przeciwnika należy potępiać, a pochopne, tromtadrackie i samobójcze w istocie czyny trzeba komplementować?
Prof. Nałęcz wciąż bryluje na salonach i z wysokości Wzgórza Aresa piętnuję m.in…
... kpt. NSZ H. Flame (ps. "Bartek”), podstępnie zamordowanego w 1947 r. przez funkcjonariusza reżimu komunistycznego.
Jeśli przyjrzymy się sytuacji, w której znalazła się Rzeczpospolita, jej ludność i zbrojne podziemie w okresie lato 1944 - wiosna 1945, to była ona łudząco podobna do najbardziej przeraźliwych greckich tragedii. Z jednej strony wróg śmiertelny a z drugiej… śmiertelny wróg. W tych warunkach należało rozważyć wariant postępowania najmniej bolesny dla narodu i jego przyszłości. Ten też został wybrany przez żołnierzy i zwierzchników politycznych Brygady Świętokrzyskiej. Gdy okazało się, że powszechny zryw przeciw Niemcom nie ma szans powodzenia, a nadchodząca ze wschodu bolszewia nie ma zamiaru honorować cywilizowanych zasad, tysiąc odważnych i mądrych mężczyzn ruszyło na zachód, wierząc, że przydać się jeszcze mogą w nadchodzącym konflikcie, który przyniesie wolność ich Ojczyźnie. Czy w ten sposób zdradzili Polskę? W żadnym razie! Wydawana w owym czasie gazetka narodowców „Marsz i Bój” w ten sposób relacjonowała działania Brygady Świętokrzyskiej: „Nie wierzyliśmy nigdy i nie wierzymy nadal w dobrą wolę Rosji Sowieckiej. Jednocześnie nie zamierzamy bynajmniej odgrywać roli straży tylnej, osłaniającej odwrót armii niemieckiej […] Zawsze jesteśmy przedstawicielami polskiej racji stanu”.
Mogli wzorem swych towarzyszy broni wybrać inaczej i zakończyć życie w katowniach NKWD lub bezimiennych grobach, tysiącami rozsianych na drogach i bezdrożach polskiej ziemi. Taki los stał się udziałem tysięcy patriotów, którzy na rozkaz przywództwa AK chwycili za broń podczas akcji „Burza”. Przybliżone szacunki pozwalają przyjąć, iż (nie licząc Powstania Warszawskiego) ponad pięćdziesiąt tysięcy jej uczestników wyjechało nie z własnej woli na „białe niedźwiedzie”. Kilkanaście tysięcy zamknięto w obozach i więzieniach. Kilka tysięcy zostało zamordowanych przez krasnoarmiejców jeszcze w trakcie jej trwania. Tylko na kresach północno-wschodnich spośród ludności cywilnej wspierającej insurekcję, Sowieci podczas pacyfikacji pozbawili życia (w lipcu i sierpniu 1944 r.) bez mała 25 tysięcy mężczyzn, kobiet i dzieci (w powiecie lidzkim ok. 10 tys., w szczuczyńskim ok. 8 tys., w oszmiańskim ok. 6 tys.).
Mało tego! Centrala Armii Krajowej już 15 lipca pozyskała informacje, że oddziały partyzanckie biorące udział w wyzwalaniu Wilna zostały przez Sowietów rozbrojone i częściowo wymordowane, a mimo to nie zastopowała kontynuowania akcji na Polesiu, Lwowszczyźnie, Lubelszczyźnie… Ilu bohaterskich mężczyzn i ile bohaterskich kobiet przypłaciło życiem niefrasobliwość przywódców AK? Swoja drogą – oby tylko „niefrasobliwość”. Gdy uświadomimy sobie, że np. płk. Jan Rzepecki jeszcze w roku 1945 wydał komunistom cały majątek i zaplecze techniczne oraz wydał współpracowników i nawoływał do ujawnienia się pozostających w konspiracji, to do tej „niefrasobliwości” niektórych szefów AK trzeba mieć stosunek podejrzliwy. Piszę to z bólem, ale piszę o rzeczach prawdziwych.
Dodać należy jeszcze jeden fakt. Otóż, nie tylko dowódcy i żołnierze przywołanej jednostki wojskowej wykazali się zdrowym rozsądkiem i prawidłowo ocenili stan gry w schyłkowym okresie II Wojny Światowej. Podobnie uczynili partyzanci ze Stołpeckiego Zgrupowania AK, którzy z dalekich Kresów II RP dotarli aż do centralnej Polski. Stało się to możliwe m.in. dzięki temu, że wycofując się przed ścigającymi ich siłami sowieckimi zawierali po drodze kompromisy z dowódcami niektórych oddziałów niemieckich. Dzięki temu kilka setek polskich partyzantów doczekało się dzieci i wnuków. O tym jednak cicho-sza…
Żyjemy w dziwnym kraju. Paszkwilanci i koniunkturaliści mają się doskonale, a osoby broniące honoru bohaterów spychane są na margines. Wszelkiej maści liderzy aspirujący do ról przywódczych biadolą nad kosztowną ułańską fantazją Polaków, a jednocześnie tych, którzy nie mieli i nie mają ochoty bezsensownie przelewać swej krwi, potępiają w czambuł. Zaprawdę – zgroza! I w tym domu wariatów workiem treningowym zostali dzielni wojownicy z Brygady Świętokrzyskiej. Odważę się zauważyć (choć to ryzykowna teza), że gdyby władze wojskowe Państwa Podziemnego realnie oceniły sytuację i w latach 1944-45 poszły za przykładem NSZ, to wiele cennej krwi zostałoby oszczędzone. Ba! Nie jest wykluczonym, że gdyby ludzie zamordowani i wywiezieni z Polski przeżyli, to współczesna Rzeczpospolita wyglądałaby inaczej. A to dzięki temu, że miałby się kto zająć wychowaniem powojennych pokoleń, a poprzez to w dzisiejszych elitach byłoby mniej miejsca dla intelektualnych kanalii i potomków zdrajców.
Jeśli ktoś mnie zapyta czy NSZ i Brygada Świętokrzyska składały się z samych aniołów, to bez ogródek odpowiem: nie. Nigdy bowiem nie ma tak aby w szeregach wielkich jednostek wojskowych nie znaleźli się złoczyńcy i ludzie trudni do okiełznania. Jest to zasada dotycząca najpewniej również „Armii Zbawienia”. Nie zmienia to jednak faktu, że wybory dokonane przez żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej, choć trudne, to zasługują na najwyższy szacunek. I nie twierdzę tego jako zwolennik myśli narodowej, tylko jako Polak. Zatem – cześć i chwała Bohaterom! A zwolennikom kundlizmu praktycznego – na pohybel!
Linki:
https://www.nsz.com.pl/index.php/dokumenty
https://pl.pinterest.com/
Inne tematy w dziale Polityka