Wszystko ma jakiś morał, pod warunkiem, że potrafisz go znaleźć
Alicja w krainie czarów
źródło: https://archiwum.stopklatka.pl/news/czarownice-z-salem-jeszcze-nie-skonczyly
O początkach walki z czarami - na przykładzie kilku krajów - wspomniałem w części pierwszej. A jak to wyglądało u nas? Otóż pierwszy (znany nam!) cywilny proces przeciwko kobiecie oskarżonej o uprawianie czarodziejstwa w Polsce, odbył się w 1511 roku. Jako szersze zjawisko, walka z magią pojawiała się nad Wisłą dopiero w I połowie XVII w. Na podstawie zachowanych źródeł naukowcy doszli do wniosku, że w latach 1501-1794 na terytorium Korony przed sądem stanęło 1316 osób. Spośród tej grupy grubo ponad 100 podsądnych stanowili mężczyźni. Natomiast w Wielkim Księstwie Litewskim w latach 1552-1771 odbyło się 112 procesów o czary, w których około 40% oskarżonych było reprezentantami płci brzydkiej. Co ciekawe, najwięcej procesów w dawnej Rzeczypospolitej miało miejsce w regionach sąsiadujących z krajami niemieckimi. I tak w Wielkopolsce 326 (tj. prawie 37,6%) i Prusach Królewskich 183 (tj. 21,1%). Im dalej na wschód, tym mniej do roboty mieli łowcy czarownic.
Jedną z typowych historii z tego rodzaju był proces we wsi Młotkowo nieopodal Piły. 29 maja 1692 r. w obecności grupy szlachciców, lokalny sąd przesłuchiwał kilka kobiet oskarżonych o konszachty z diabłem. Proces prowadzono początkowo zgodnie z obowiązującą procedurą i w związku z tym rozpoczęto od indagacji miejscowych włościan. Ci, postawieni przed obliczem wymiaru sprawiedliwości i zapytani o to "osobliwie, że im tak wiele bydła przeszłego roku padło” nie stracili jednak rezonu i jak jeden oświadczyli "dobrowolnie, a jednostajnie temi słowy, że my nic a nic przeciwko tym niewiastom nie mamy, a to my o co posądzać mieli, bo nie wiemy przez co ta na nas klęska spadła, czy li przez Boga, czy li przez złych ludzi, cóże mamy na kogo mówić, kiedy nie wiemy, tylko to nam dziwno, że nigdzie bydło nie zdychało wkoło tylko u nas, żeśmy się z tego zniszczeli. Te niewiasty się kiedy z nami wadziły ani nam odgrażały, ani też co złego kiedy o nich albo by je gdzie powołać miano o czarostwo nie słyszeliśmy." Na takie dictum wysoki sąd odpowiedział nakazem rozpoczęcia tortur. Nie oszczędzano ich żadnej z podsądnych. Jak łatwo przewidzieć taka metoda "złamała" większość niewiast, które z powodu bólu i strachu przyznały się do zarzutów. Niejaka Barbara zeznała, że "przed trzema laty Drabcyn (Drobcina) z Młotkówka zadała jej „pokuśnika” w chlebie. „Pokuśnik” obcował z nią tej samej nocy, ale „zimne miał”. Chodził zaś ubrany po niemiecku w czerni, nosił kapelusz." Z kolei pewna Katarzyna, rybaczka z Falmierowa, która „skoro na drabkę wzięta” zaczęła opowiadać, jak to "Sadowa, która mieszkała w Falmierowie, ale już umarła, oddała jej kiedyś pożyczoną mąkę, z której to najpierw zrobił się ptak, „jak kur wielki”, a następnie „pokuśnik”, który był w szatach niemieckich, pod piórem w kapeluszu, na kurzych nogach. „Zaraz mnie namawiał, abym mu powolna była” co mu się udało, gdyż spała z nim. Bywała na łysej górze, która znajdowała się w różnych miejscach, „osobliwie w Młotkowie”. W trakcie pobytów na łysej górze tańcowała, a na skrzypcach grywał Jan Papieżów, który dostawał za to od diabła po 3 gr, które to pieniądze „pokuśnik” zabierał ludziom. Musiała się wyprzeć Boga i Matki Boskiej, została również ochrzczona przez diabła, a jej chrzestnymi byli Jan Papieżów i Derlina z Gromadna. Diabeł jej miał na imię Jakub. " Na podstawie takich zeznań, dla nas niemiłosiernie absurdalnych, sąd wydał wyroki skazujące...
źródło: https://www.planet-wissen.de/geschichte/neuzeit/hexenverfolgung/index.html
Techniki stosowane wobec podejrzanych o konszachty z mocami piekielnymi były nadzwyczaj wyrafinowane i okrutne. Sięgano nie tylko po starodawne doświadczenia w zadawaniu ludziom cierpień, ale w zależności od umiejętności indywidualnych katów oraz ich ponurej wyobraźni, stosowano szczególne tortury dedykowane specjalnie wiedźmom i czarownikom. Zwykle bowiem nie chodziło o wymierzenie kary, lecz o wyciąganie zeznań. Dlatego starano się podejrzanych długotrwale męczyć i utrzymywać na granicy śmierci, a nie szybko pozbawić życia. "W trakcie wykonywania tortury ostatecznej, dzielonej na dwa etapy: zwykłej i nadzwyczajnej, stosowano najbardziej powszechne narzędzie zwane strappado - krążek do wieszania za ręce związane z tyłu oraz squassatio - podciąganie na linie ofiary obciążonej przywiązanymi do stóp ciężarami o wadze do 660 funtów i nagłe opuszczanie na dół, co powodowało wyłamywanie członków: nóg, rąk, ramion. Odmiennym zagadnieniem jest zaś słynne pławienie, rodzaj ordaliów, czyli sądów bożych (próba wody) o bardzo starym i niepewnym pochodzeniu. Pławienie, podobnie jak inne ordalia (m.in. próba gorącego żelaza, gorącej wody), było dowodem procesowym, nie karą. Gdy pławiony szedł na dno, bądź gdy przeniósł gorące żelazo lub włożył rękę do wrzątku i po kilku dniach po zdjęciu bandaży okazał, że nie odniósł uszczerbku na ciele, wówczas uznawano jego niewinność."
Jako pierwsza, instytucjonalne ściganie czarownictwa zniosła inkwizycja hiszpańska. W większości krajów Europy oskarżenia o czary ustały w XVIII wieku. W Anglii ostatnia egzekucja miała miejsce w 1648 r., w Szkocji – w 1727, we Francji – w 1745, w Niemczech – w 1775. W Rzeczpospolitej procesy o czary poczęły zanikać również w ciągu XVIII stulecia. Początkowo w największych miastach. Tak np. ostatni w Poznaniu odbył się w 1758 r., w Lublinie w 1732 r., Kamieńcu Podolskim w 1749 r., Krakowie w 1757 r. i we Lwowie w 1758 r. Próby wszczynania procesów w późniejszym czasie miały nadal miejsce, ale sądy je hamowały, zakazując niszczenia dobrego imienia lub uniewinniały oskarżonych. Nieco gorzej sytuacja przedstawiała się na prowincji, w małych ośrodkach i wsiach, gdzie z powodu analfabetyzmu i niskich kompetencji sędziów nadal dochodziło do procesów. Jak wspomina badacz problemu J. Wijaczka "w małopolskich Bełżycach w 1774 r. skazano na powieszenie chłopa Wojciecha Jakubowskiego z zarzutu zapisania się diabłu. W 1786 r. w małopolskim Ulanowie doszło do procesu z powodu pobicia przez upojonego alkoholem Wojciecha Łabęckiego żony Stanisława Gzika, albowiem kobieta miała grozić Wojciechowi "nasłaniem diabła". W 1789 r. doszło do masowego pławienia wszystkich kobiet w Zagości z podejrzenia o spowodowanie suszy. Ekonom z Zagości Roch Chlebowski nieszczęsne kobiety "po cztery w kupie skrępowane, końcem otrzymania rychłego deszczu, nielitościwie na głębię rzucać kazał". Tylko spadły nazajutrz deszcz uratował je przed większą niż chłosta karą. [...] W tym samym roku doszło do zhańbienia młodych kobiet ze wsi Zrecze, którym kazano na klęczkach całować knura "w części rodzajne". Z kolei w 1790 r. przed sąd w Nowym Wiśniczu wezwano małżeństwo Macieja i Katarzynę Beret, którzy namówieni przez wędrownego olejarza użyli ziół przeciwko czarom wobec bydła "dla naprawy nabiału". Jeszcze w 1793 r. pod Poznaniem spalono dwie kobiety z powodu czerwonych oczu i chorób bydła, a podobną sprawę odnotowano w Żaszkowie na Ukrainie w 1799 r."
źródło: https://www.welt.de/geschichte/gallery145242549/Die-Giftaffaere-erschuetterte-den-Sonnenkoenig.html
W październiku 1776 r. Sejm uchwalił konstytucję: "Konwikcyje w sprawach kryminalnych" zakazującą skazywania za czary na śmierć, jak również stosowania tortur. Postanowiono w niej m.in., że: "według tejże samej reguły wszystkie sądy i subsellia sprawiać się mają in causis maleficii i czarów, w rozsądzeniu których poenalitatem śmierci na zawsze znosimy". Nie był to pierwszy akt prawny dotyczący ograniczenia i - nazwijmy to roboczo - ucywilizowania procedur antyczarodziejskich. Już bowiem w roku 1543 podjęto decyzję aby sprawy o czary przekazywać w ręce instytucji kościelnych, a w przypadku kiedy jest to niemożliwym, sędziom z większych ośrodków. Zgodnie z tymi wytycznymi w 1749 władze państwowe odebrały miasteczku Kowalewo, prawo sądzenia czarów, przesyłając je do Bydgoszczy, a jednocześnie nakazując, aby sąd bydgoski oddał sprawę do sądu duchownego dla ostatecznego sprawdzenia zasadności oskarżeń.
Liberalizacja podejścia do zagadnienia czarów poczęła kiełkować dużo wcześniej. Już w dziele De Lamiis z roku 1489, jej autor, Ulryk Molitor, wyraził wątpliwości na ten temat. Stwierdził mianowicie, iż zeznania oskarżonych o możliwości sprowadzania klęsk żywiołowych są omamieniem diabelskim, a lot jest jedynie złudzeniem. W innym traktacie, franciszkanin Samuel de Cassini (1505 r.), nazwał inkwizytorów zwalczających wiedźmy i czarowników heretykami "ponieważ wierzą w pogańskie zabobony" i zażądał rehabilitacji ofiar. Dopiero jednak praca Gianfrancesco Ponzinibo, który był cenionym prawnikiem, uzyskała szerszy rozgłos. On to w dziele wydanym w 1520 roku we Florencji (Tractatus de Lamiis) napisał, iż "procesy inkwizycyjne są niezgodne z prawem, ponieważ samo przyznanie się do winy nie jest wystarczającym dowodem. Ponadto zeznania czarownic wskazują, że są to kobiety dotknięte urojeniami lub po prostu kłamiące." Pierwszym odważnym, który otwarcie sprzeciwił się procesom był Agrippa von Nettesheim podejmując się obrony kobiety oskarżonej o czary w mieście Metz (1519 r.). Dzięki swojemu zaangażowaniu i pomysłowości doprowadził do uniewinnienia oskarżonej, mimo że ta... już wcześniej przyznała się do winy. Von Nettesheim w błyskotliwym wywodzie rzucił w twarz inkwizytorowi Saviniemu, że to on jest heretykiem i to najgorszego rodzaju. Dokonał tego, wykazując niesłuszność twierdzenia, że "przez to, że czarownice dzieci swe poświęcają szatanowi, te od razu stają się czarownicami, bowiem gdyby tak było, sakrament chrztu świętego byłby bez znaczenia" Jednakże niebawem po wyjeździe Agryppy z miasta, Savini uznał, że może powrócić do sądzenia czarownic. Gdy miasto ponownie ogarnął obłęd anty-czarodziejski, miejscowy ksiądz Johannes Roger Brennon, który nazywał siebie uczniem Agrippy, rozpoczął akcję przeciw inkwizytorowi, a jego płomienne kazania doprowadziły do ucieczki dominikanina z miasta i uwolnienia pozbawionych wolności kobiet. Wśród postaci walczących z polowaniami na czarownice warto wymienić jeszcze m.in.: protestanckiego pisarza Reginald Scota, prawnika Johanna Georga Goedelmana, kalwińskiego duchownego Antona Praetoriusa oraz kapłana katolickiego Corneliusa Loos oraz działających nieco później F. Spee von Langenfeld, Adama Tannera i Paula Laymanna. W tym zacnym gronie nie zabrakło także Polaków. Najbardziej znani to biskupi: Stanisław Adam Grabowski oraz Ignacy Krasicki, którzy konsekwentnie potępiali wiarę w czary i przez cały okres swego urzędowania nie zatwierdzili ani jednego wyroku!
Odwaga wspomnianych wyżej ludzi nie była wcale tania. Należy bowiem pamiętać, że proceder popierały i parały się nim potężne osobistości. Byli pośród nich papieże, biskupi, cesarze, książęta, dowódcy wojskowi i bankierzy. W gronie totalnych zwolenników wiary w magię nie brakło też przywódców potępiających Rzym, a więc Lutra, Kalwina, Cromwella... Mało kto pamięta, ale jednym z najzagorzalszych tępicieli czarownic był znany chyba powszechnie Phillippus Aureolus Theophrastus Bombastus von Hohenheim, czyli... Paracelsus.
Co skłaniało tych ludzi, często wybitnych i o błyskotliwym intelekcie, do włączania się, a nawet napędzania polowań na wiedźmy i czarowników? Zdaje się, iż na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Z jednej strony fanatyzm religijny, przy jednoczesnym zanurzeniu w kulturę i tradycję ludową (wciąż przecież żywą) oraz opacznie rozumiane przesłanie wiary. Z drugiej zwykły egoizm, żądza dóbr materialnych, polityka, zawiść i podłość. Stawanie po stronie sił ciemności było tym łatwiejsze, iż wielu zjawisk (dziś dla nas bez tajemnic) nie potrafiono sobie logicznie wytłumaczyć i upatrywano w nich działań sił ponadnaturalnych. Zauważono bowiem, że szczególne nasilenie procesów o czary następowało równocześnie ze zmianami klimatycznymi i towarzyszącymi im klęskami głodu, powodziami, morami i pożarami. Szukano zwyczajnie kozłów ofiarnych. Ponadto poszczególne zachowania osobnicze będące skutkiem chorób psychicznych czy zatrucia (np. sporyszem w przypadku tzw. czarownic z Salem), interpretowano jako ingerencję diabła. Nie jest zatem przypadkiem, iż wraz z postępem nauki oraz ze wzrostem świadomości poszczególnych społeczeństw, wiara w moce piekielne hulające na naszym globie stopniowo wygasała. Niestety, był to proces długi i nie zakończony do...dziś!
Za ostatnią spaloną na stosie czarownicę uznaje się często Annę Göldi. Jej egzekucja miała miejsce w 1782 w szwajcarskim kantonie Glarus. Na ziemiach znajdujących się obecnie w granicach Polski, ostatnią kobietą skazaną za uprawianie czarów nie była wcale Barbara Zdunk z Reszla (nota bene ukarana przez władze pruskie!), ale Krystyna Ceynowa z Chałup, poddana w roku 1836 procedurze pławienia i w jej trakcie utopiona w Bałtyku. W Rosji, jeszcze za życia naszych dziadków i pradziadków działy się rzeczy straszne. " Zbieracze rosyjskiego folkloru w wydanym w 1915 roku artykule „Wieś białozierska i jej życie” opisali jeden taki przypadek: „tieriechowscy chłopi powiedzieli nam, że w sąsiednim Ustiażeńskim powiecie, spalono czarownicę. [...] Bezpośrednim powodem rozprawy z nią było popsucie przez czarownicę młodej kobiety. Mąż namówił do tego chłopów. Ci zabili okna i drzwi, obłożyli dom czarownicy słomą i podpalili." Natomiast w zachodniej Europie jedną z ostatnich osób skazaną za czary na karę więzienia była Helen Duncan – medium spirytystyczne z Wielkiej Brytanii. Wymierzono jej karę dziewięciu miesięcy więzienia (1944 r.). Za co? Podobno przekazywała osobom niepowołanym tajemnice państwowe. Nie mogąc jednak udowodnić jej ani nielegalnego pozyskiwania tajnych informacji, ani oszustwa, przywołano Witchcraft Act z 1735. Z tego samego paragrafu, lecz nieco później, skazano inne medium – Jane Rebeccę Yorke. Ona także miała przekazywać informacje o osobach walczących na froncie, a dodatkowo oskarżano ją o wywoływanie paniki w społeczeństwie. Prawdopodobnie z uwagi na podeszły wiek (72 lata) skazano ją jedynie na niską grzywnę – 5 funtów i poddano trzyletniemu okresowi próby. Według nie do końca potwierdzonych informacji, w 1976 roku mieszkańcy jednej z niemieckich wsi zlinczowali ubogą staruszkę, którą cała wieś uważała za czarownicę i przypisywała jej zamienienie własnych krewnych w psy... W 1999 w stanie Oklahoma w USA, 15-letnia Brandi Blackbear została na piętnaście dni zawieszona w prawach ucznia za „rzucanie uroków”. Dodatkowo zabroniono jej noszenia w szkole lub rysowania emblematów związanych z ruchem Wicca, zainicjowanego jeszcze w latach 40. w Wielkiej Brytanii, a który opiera się o wiarę w dwa bóstwa: Potrójną Boginię i Rogatego Boga oraz rytualne przejścia, tzw. pięć żywiołów, magię itp. itd. I tak zakończyła się historia czarów na naszym kręgu kulturowym. Ale, ale...
źródło: https://karleduardskanal.wordpress.com/2012/08/15/tatige-reue/
Są jeszcze miejsca na ziemi, w których do tej tematyki wciąż podchodzi się bardzo poważnie. W Arabii Saudyjskiej, gdzie przestępstwo to zagrożone jest karą śmierci, w 2010 roku, telewizyjny libański prezenter, Ali Husajn Sibat, został skazany na śmierć za uprawianie rzekomych czarów na antenie telewizji. Nieszczęśnik, podobnie jak prezenterzy w wielu naszych telewizjach, zabawiał się we wróża... W kilku krajach Afryki nadal przesąd pławi się we krwi. Np. w Nigerii istnieją specjalne obozy dla "czarownic", a na wielkich obszarach centralnej strefy tegoż kontynentu, albinosi (szczególnie dzieci) uważani są za złe duchy i czasami za przyczyną swych współplemieńców tracą życie.
Ostatnimi czasy wiara w czary oraz w ich moc wbrew pozorom nie była domeną tzw. ciemnego ludu. Zaskakująco często interesowały się siłami nadprzyrodzonymi czynniki państwowe. W celu tylko leciutkiego przybliżenia tej kwestii posłużę się dłuższym cytatem: "Kartoteka procesów o czary – zespół materiałów archiwalnych o pełnej nazwie: Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy SS Wydział Archiwalny – komórka do spraw badań procesów o czary, przechowywanych w Archiwum Państwowym w Poznaniu zbiór, który według wielu historyków jest unikatem na skalę światową, liczy 3884 jednostki archiwalne i dotyczy procesów o czary z lat 385–1940, zebranych z Europy, Stanów Zjednoczonych, Turcji, Meksyku i Indii. 49 przypadków dotyczy terenów Polski, w tym najwięcej Wągrowca. W kilku z nich miejscem procesu był Poznań. Dokumenty opisują przebieg procesów, tortur i egzekucji osób w szeroko rozumiany sposób posądzanych o uprawianie czarów. [...] Dla każdej z sądzonych osób zakładano osobne karty, a dla miejscowości odrębne skoroszyty. Łącznie stworzono 34 tysiące kart z danymi. Zbiór został zebrany przez specjalną jednostkę SS – ośmioosobowe H-Sonderkommando, gdzie litera H pochodzi od niemieckiego wyrazu Hexe (Czarownica). Komórka powstała w 1935 i była pod szczególnym nadzorem Heinricha Himmlera, który pasjonował się jej dokonaniami. Zespołowi przewodniczył dr Rudolf Levin. Badania przeprowadzane przez H-Sonderkommando dotyczyły początkowo tylko terenów Niemiec, ale z czasem zainteresowania rozciągnięte zostały na cały świat. Ostatecznie działalność zakończono w 1944."*
Czy z opisanych wyżej historii płyną dla nas jakieś nauki? Sądzę, że każdy ma prawo wyciągnąć indywidualne wnioski. Ważne by po nie sięgnął. Osobiście nie jestem przepełniony wiarą w spiżową racjonalność rodzaju ludzkiego i oceniam sceptycznie przekonanie zawarte w powiedzeniu, że nie da się dwa razy wejść do tej samej rzeki. Nie wykluczam zatem przerażających powtórek. Z tej przyczyny cichutko wypowiem: abrakadabra i hokus-pokus, żeby nie wróciło! Tak na wszelki wypadek...
* Tutaj:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kartoteka_proces%C3%B3w_o_czary
Inne tematy w dziale Kultura