Prawda – według klasycznej definicji właściwość sądów polegająca na ich zgodności z faktycznym stanem rzeczy, których dotyczą.
"Ciemna strona Księżyca" to ta część satelity Ziemi, która podczas obserwacji prowadzonych z naszej planety jest dla nas niewidoczna. W języku potocznym oznacza coś tajemniczego, niedostępnego, a czasem i wstydliwego. Zwykle wspomnianego określenia używa się przy podejmowania oceny wielkich postaci historycznych. Tak jak w przypadku Księżyca, którego skryty fragment poznaliśmy dopiero po wysłaniu sztucznego satelity, tak i tajemnice tytanów dziejów ukazują się szerokim rzeszom najczęściej dopiero po latach i na skutek pionierskich badań ludzi odważnych. Niewątpliwie osobą przynależną do grona "zmieniaczy historii", wielowymiarową i przez to interesującą we wspomnianym kontekście jest Lech Wałęsa, były szef Solidarności i Prezydent RP.
Ja nie jestem „on”, ja jestem „my”.*
Czemu piszę o Wałęsie? Wprawdzie dziś najwięcej myśli, słów i działań dedykujemy tragicznej rocznicy wybuchu II Wojny Światowej, ale tzw. Porozumieniom Sierpniowym z 1980 r. (de facto sierpniowo-wrześniowym) oraz ich genezie i konsekwencjom, nie poświęcono w tym roku zbytniej uwagi. A przecież nie da się ukryć, że w istocie stanowiły one niezwykle ważne ogniwo w łańcuchu losów naszej Ojczyzny i narodu ostatnich osiemdziesięciu lat. Skoro tak, to warto zatrzymać się przez chwilę przy "stacji Lech Wałęsa", bo analiza poczynań tej postaci stanowi klucz do zrozumienia przyczyn i mechanizmów ewolucji PRL w Rzeczpospolitą Polską nr 3. Rzecz jasna nie mam ambicji zawarcia w zwykłej blogerskiej notce pełnej charakterystyki byłego prezydenta, lecz chcę jedynie zwrócić uwagę na pewien epizod jego wszechstronnej działalności.
Szłem czy szedłem, ale doszedłem.*
Od dość długiego czasu nikt rozsądny nie postrzega L. Wałęsy jako postaci kryształowej. Opowieści o jednoosobowej armii z powodzeniem pokonującej potwory komunizmu od Lipska po Władywostok, odstawiono na półkę z napisem "Opowieści z Zielonego Lasu". Uczynili tak ludzie niepozbawieni zdolności do samodzielnego myślenia i preferujący zdrowy rozsądek. Są jednak i tacy, którzy z różnych powodów wolą być ślepi na jedno oko i niczym w amoku wciąż powtarzają bajędy o nieskalanym życiu mieszkańca ul. Polanki. Jakby nie było, dla obydwu stron podmiotem lirycznym opowieści jest Wałęsa. Stosunkowo rzadko padają nazwiska Walentynowicz, Wyszkowski, Gwiazda. Natomiast postaci Sołowieja, Nowickiego, Jagielskiego, Szyllera czy Szołocha - prócz zawodowych badaczy historii - nie kojarzy prawie nikt. A przecież ludzie ci stanowili pierwotne środowisko L. Wałęsy. Wśród nich przyszły przywódca NSZZ Solidarność zdobył polityczną ogładę, orientację w problematyce społecznej, umiejętność przekonywania. Oni właśnie tworzyli "ekosystem", w którym L. Wałęsa dojrzewał, stawał się mężczyzną i czuł się bezpiecznie. Jego uznawali za członka wspólnoty i powierzali swoje tajemnice, których ujawnienie w ówczesnej rzeczywistości politycznej mogło kończyć się poważnymi konsekwencjami. Zwyczajnie i po prostu byli wobec niego ufni.
Jak Pan w ogóle śmie mnie atakować? Atakowanie mnie, myślenie źle o mnie jest zbrodnią!*
Pamiętam, że jako chłopiec, a właściwie jeszcze dziecko, z wypiekami na twarzy śledziłem wraz z domownikami relację z podpisania porozumienia w Gdańsku. Wbici w garnitury reprezentanci władzy ludowej i Wałęsa z wielkim, przeogromnym długopisem. Tak do końca nie pojmowałem szczegółów, ale miałem świadomość, iż oto jestem świadkiem bardzo ważnego wydarzenia. Od tej pory człowiek z sumiastym wąsem stał się moim idolem, za którego byłbym w stanie oddać prawie wszystko. Moje zauroczenie przemijało powoli. Najpierw niechętna akceptacja wydarzeń "okrągłostołowych", potem zaskoczenie bezwzględnością w wycinaniu wszystkich, którzy nie uwierzyli lub nie akceptowali boskości Wałęsy, konszachty z Sowietami, Wachowski, lewa noga... Skończyło się. Osobiście poczułem się oszukany. Wiem, że podobne odczucia stały się udziałem milionów. Jednak ani te miliony, ani ja, nie mieliśmy równie zażyłych stosunków z Wałęsą jak jego dawni koledzy z gdańskiej stoczni. To co było dla mnie poważnym dyskomfortem, dla nich musiało być szokiem. I to bolesnym, ponieważ wiązało się z dolegliwościami natury zawodowej, finansowej, społecznej i - niekiedy -problemami rodzinnymi. Jednym słowem - trudno to porównywać.
Odpowiem wymijająco wprost.*
Bardzo rzadko człowiek trzyma pion moralny przez całe życie. Dotyczy to zarówno zwykłych mieszkańców bloku przy Radomskiej w Kielcach czy rolników z Osięcian, jak i postaci zapełniających miliony stron podręczników do historii. Ci ostatni, w miarę dojrzewania i wzrostu osobistej odpowiedzialności, stawali się innymi ludźmi. Nie należały do wyjątków przemiany lekkoduchów i pieniaczy w mężów stanu i bohaterów. Ot choćby znani chyba wszystkim Polakom: Kazimierz syn Władysława i książę Józef Poniatowski. Pierwszy wytężoną pracą i odpowiedzialnymi działaniami zasłużył u potomnych na przydomek "Wielki", a drugi z admiratora wszystkiego co francuskie i wiedeńskie, stał się wzorem cnót sarmackich. Takiej przemiany nie przeżyła jednak tytułowa postać niniejszej notki. Lech Wałęsa, mimo gorliwej (?)pobożności, nie potrafi stanąć w prawdzie, wytłumaczyć się z niechlubnych czynów i poprosić naród o wybaczenie. Niczym Mount Everest wciąż tkwi nieporuszony na pozycji nie do obrony.
Miała być demokracja, a tu każdy wygaduje co chce!*
Przypuszczam, że wiele spośród osób spoglądających na dokonania Lecha Wałęsy bez różowych okularów, rozdawanych na lewo i prawo przez przedstawicieli "Totalnej Opozycji" oraz sprzyjających jej mediów, tak naprawdę nie miało okazji zapoznać się materiałami poświadczającymi jego współpracę z "siłami ciemności". Wszak mnóstwo ważniejszych zajęć czy też nieznajomość ścieżek prowadzących do źródeł, sprzyjają zdawaniu się na opinie innych. W tym miejscu chcę zaznaczyć, że docieranie i poznawanie prawdy jest naprawdę zajęciem pożytecznym i godnym poświęcenia mu nieco czasu. Gdy uzbrojeni w wiedzę będziemy wypowiadać własne zdanie nikt nie będzie w stanie zarzucać nam, iż nie rozumiemy demokracji.
Współpraca z SB możliwa tylko, ale niemożliwa, no właśnie, gdzie i kiedy i w jakim celu.*
Wspomniałem wyżej, że Lech Wałęsa zdaje się być człowiekiem religijnym. Piszę "zdaje", bo jego czyny i postawa pozwalają mieć co do tego uzasadnione wątpliwości. Dowodów na to dostarczają dokumenty obrazujące charakter poczynań byłego prezydenta, kiedy jeszcze nie marzył nawet o tym, gdzie doprowadzi go splot okoliczności i gargantuiczna ambicja. Pośród tychże świadectw znajduje się mnóstwo obrzydliwych donosów TW Bolka na kolegów i znajomych. Kto drukował ulotki, kto prowadził dyskusje polityczne, kto brał udział w wydarzeniach grudniowych, kto ma i jakiego rodzaju problemy osobiste... Gdybym miał kiedyś okazję stanięcia twarzą w twarz z idolem mojej młodości, poprosiłbym go o przeczytanie Ewangelii wg. św. Mateusza i zapamiętanie jednej frazy. A brzmi ona: "Niech wasza mowa będzie: tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi."
Za sto lat w każdym mieście będzie mój pomnik.*
Gdy zastanawiam się nad polskimi sprawami, to zwykle wyciągam ambiwalentne wnioski. Widzę bowiem szanse, które straciliśmy onegdaj i te, które przed nami. O ile na powrót do przeszłości nie ma sposobu, o tyle rozwój wydarzeń za tydzień, rok czy dekadę w jakimś stopniu zależy od nas samych. Czy jednak można mieć nadzieję na pozytywny scenariusz w sytuacji, w której nasze dzieci i wnuki będą nauczane "gazeto-wyborczej" historii, a na każdym placu stać będą spiżowe pomniki Lecha Wałęsy? Wątpię. Mam tylko skromną nadzieję, że albo były przywódca wielkiego polskiego ruchu uderzy się we własną pierś i wyzna przewiny, albo zostanie li tylko obiektem zainteresowania dramaturgów opisujących ciemne zakamarki ludzkiej duszy.
PS Link do teczki TW Bolka
http://nszz-stocznia.pl/wp-content/uploads/2016/02/teczka-pracy-tw.bolka_.pdf
Komentarze
Pokaż komentarze (25)