Timeo Danaos et dona ferentes
Wergiliusz
Trump… Przypuszczam, że gdybym był Amerykaninem to w dniu wyborów zostałbym w domu albo zagłosował na… niego. Przywracanie „ustawień fabrycznych” w życiu społecznym, gospodarczym i politycznym to jest to, czego winien oczekiwać człowiek rozumiejący na czym polega sens świata. Pomysły propagowane i wprowadzane w życie w USA przez poprzednią administrację to była prosta droga do katastrofy. Ale, ale.. Jako że żyję nie nad Potomakiem, lecz nad Wisłą, pragnę zwrócić uwagę na aspekty, które umykają wielu osobom nad wyraz podnieconym zwycięstwem D.J. Trumpa.
Nie ulega wątpliwości, iż tryumf kandydata republikanów oznacza fundamentalne zmiany nie tylko za oceanem, ale także w innych częściach świata. To truizm, jednak są tacy, do których ta oczywistość jeszcze nie dotarła (vide: C. Tomczyk). Zmianę w Stanach muszą (sic!) brać pod uwagę nie tylko gracze z trzeciej i drugiej ligi, ale także takie tuzy jak: Turcja, Indie czy Chiny. A skoro tak, to nie ulega wątpliwości, że i nasza Rzeczpospolita odczuje globalny wstrząs wywołany zmianą warty w USA. Na ogół ludzie życzący dobrze Polsce uznają, iż wchodzimy właśnie w erę rozsądku, normalności i odwracania szkód, które wyrządziły prawie całemu światu rządy obłąkanych ideologów. To prawda. Jednak tylko po części. Wszak zwycięzca wyścigu do fotelu szefa w Białym Domu zadeklarował się jako reformator… amerykański. Z Amerykanami i dla Amerykanów. Wszelkie działania mają zostać ukierunkowane dla poprawy losu obywateli Stanów Zjednoczonych Ameryki. Wszelkie! Co to oznacza?
Wydaje się, że prezydent Trump nie zawaha się podejmować trudnych decyzji, które w efekcie mogą być niekorzystne dla niektórych sojuszników USA. Choć interesują mnie kwestie związane z Pacyfikiem czy Bliskim Wschodem, ale najważniejszym dla mnie jest problem „nadwiślański”. Z tej przyczyny pragnę wspomnieć o jednej kwestii mającej dla nas znaczenie egzystencjonalne. Wprawdzie istnieje niebezpieczeństwo, że nowe władze USA dla zaspokojenia aspiracji Kremla odstąpią od twardego non possumus w zakresie parasola ochronnego nad Europą Centralną, czyli naszą ojcowizną i wydadzą W. Putinowi koncesję na układanie mozaiki tej części świata według upodobań rosyjskich. Być może, bo tego nie można wykluczyć. Jest to o tyle ważne, gdyż np. w sprawie Tajwanu takich ustępstw zupełnie się nie spodziewam. Cóż, dopóki nie stworzymy w naszym rejonie świata organizmu mogącego odgrywać samodzielną rolę w polityce światowej, to będziemy nieustannie zdani na widzimisię innych, możniejszych graczy. Nie to jednak mnie niepokoi, gdyż jest stosunkowo mało prawdopodobne (choć możliwe). Zatem...
Doskonale pamiętam jak w maju 2018 r. D. Trump podpisał ustawę znaną jako „JUST 447”. Zagorzali rodzimi optymiści twierdzili, że to wydarzenie bez znaczenia. Phi! „Podpisał i co?!”. Niby nic, ponieważ… zabrakło czasu. A nowelizacja Ustawy o IPN? Nadęliśmy się niczym ropucha (chociaż right było po naszej stronie) i… Pach! Równie, a nawet jeszcze szybciej podkuliliśmy ogony. Wstyd i hańba. Nie mam pojęcia co zdecydowało o rejteradzie, ale potrafię sobie wyobrazić, że ówczesna amerykańska administracja zastosowała zwyczajny szantaż. Rezygnacja z poprawki albo pożegnajcie się z „Himarsami”. Przesadzam?
Patrzę na zwycięskiego Trumpa. Oglądam i słucham moich rodaków zachwyconych jego zwycięstwem. Ech… Z jednej strony to D. Trumpowi należą się gratulacje i wdzięczność. Prawdopodobnie zatrzymał na dłuższy czas ogólnoświatowe lewackie szaleństwo. Z drugiej strony, jako Polak, jestem pełen obaw. Wiem bowiem jak Amerykanie (WASP) potrafią dbać o własny interes i do czego są zdolni, aby ten interes się kręcił. Patrzę przecież na donatorów kampanii Trumpa i widzę wśród nich największych. Dużo by mówić… Jedną z nich jest Miriam Adelson, zagorzała zwolenniczka radykalnego podjęcia do nie-żydowskiej ludności Palestyny i jednocześnie fanka republikanów. To, że tak jest potwierdziła wielką, ponad stumilionową, donacją na kampanię D. Trumpa. I to nie pierwszy raz. Jej (i jej zmarłego męża) aktywność została kilka lat temu doceniona przez obecnego prezydenta USA. Niektórzy mówią, iż p. Adelson jest przyjaciółką Trumpa. Hmm… Nie mam i nikt z Państwa nie ma na to wpływu. Wiem jednak, że przyjaciołom trudno odmówić. W związku z tym nie byłbym mocno zdziwionym, gdyby polskim fanom D. Trumpa (już po niechybnym upadku jego europejskiego imiennika) tenże przypomniał o kwestii „nieuregulowanych stosunków z zakresu mienia bezspadkowego”. Ba! Spod rudo-blond grzywy spojrzałby groźnie na petentów i oznajmił, że nie lubi czekać… Tego się obawiam. Pożyjemy zobaczymy.
Na koniec dodam, że jest mi bardzo przykro, że znaczna część frakcji patriotycznej musi upatrywać szans na wyrwanie się spod dominacji partii zewnętrznej w łasce sił zaoceanicznych. To słabe. Winniśmy sami porządkować nasze podwórko. Jest jak jest, lecz maślane oczy wybałuszone w „zbawcę” – obojętnie kto nim by nie był - wywołują we mnie odruch wymiotny. Przepraszam, ale zawsze w takiej sytuacji widzę dumę i siłę naszych przodków skonfrontowaną z klientyzmem współczesnych „herkulesów”. Być może jest to jedyna metoda. Jedyny sposób. Jedyna recepta. Obawiam się wszakże, że za „wyzwolenie” przyjdzie nam płacić bardzo słono. W gotówce i honorem.
--------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Polityka