Prawdziwy patriotyzm nie może mieć na względzie interesów jednej klasy, ale dobro całego narodu.
Roman Dmowski
P. Jaroniec, zajmujący się dziejami polskiej wojskowości, w jednym ze swych artykułów napisał tak: „Ludzie trafiający do 1. Armii na terenie ZSRR nie wiedzieli, że przyjdzie im przynieść do kraju totalitarny system, odpowiedzialny za ich cierpienia. Robili wszystko, aby dostać się do Wojska Polskiego, gdyż dawało to nadzieję na wyrwanie się z sowieckich łagrów, fabryk czy kołchozów. Wierząc, że będą walczyć za wolną ojczyznę, byli w stanie ponieść ofiarę, często własnego życia, by to osiągnąć.” W świetle źródeł i relacji samych wojaków (zasadniczo) trzeba się z tym zgodzić. Co prawda, niemal ¾ wyższej kadry oficerskiej w 1 i 2 Armii WP stanowili Sowieci lub zsowietyzowani Polacy, lecz nie zmienia to faktu, iż gros podoficerów oraz żołnierzy służących w tych jednostkach czuło i myślało po polsku. Świadczyć o tym może mało znany epizod. Gdy formowano jednostki polskie w ZSRR, komunistyczne władze cywilne i wojskowe planowały zamieścić w treści przysięgi słowa o wierności państwu sowieckiemu i Armii Czerwonej. Na skutek otwartych protestów w szeregach polskich, zrezygnowano z tego planu. Przejdźmy jednak do sedna.
Mimo kontrowersji pojawiających się co rusz, a już w okolicy rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego szczególnie, co do sensowności insurekcji, nie ma chyba nikogo rozsądnego, kto kwestionowałby sam czyn powstańczy. Tu sporu być nie powinno. Zwykle jednak wyrazy uznania kierowane przez nasze pokolenie ku bohaterom zrywu sprzed niemal osiemdziesięciu lat dotyczą tych, którzy skupili się ówcześnie wokół legalnego rządu londyńskiego. To w gruncie rzeczy naturalny odruch i trudno się temu dziwić. Osobiście uważam, że tak my, czyli zwykli Polacy, jak i czynniki oficjalne, powinniśmy jednak wreszcie odpowiednio uhonorować wysiłek ludzi wciąż pozostających w cieniu, a więc żołnierzy tzw. Ludowego Wojska Polskiego. Nie mam na myśli zdrajców i kunktatorów współpracujących świadomie i celowo z bolszewikami w celu podboju Rzeczypospolitej, lecz wyłącznie tych spośród naszych rodaków, o których tak prawdziwie wspomina P. Jaroniec. A jest o czym pamiętać!
W połowie września 1944 r. losy powstania były już przesądzone. Zmianę sytuacja mogła przynieść tylko i wyłącznie wielka ofensywa sowiecka, o której wszak w praktyce nikt z radzieckich decydentów nie myślał. Nie da się jednoznacznie stwierdzić kto zadecydował o podjęciu próby przyjścia z pomocą ginącej Warszawie. W każdym razie w nocy z 15 na 16 września 1944 r. pododdziały tzw. LWP rozpoczęły desant na lewy brzeg Wisły. Zdobycie przyczółków na Czerniakowie nie przyszło łatwo. Lądujące wojsko napotkało olbrzymi opór ze strony sił niemieckich, a działania słabych sił powstańczych mające za zadanie połączenie się z desantem, nie przyniosły oczekiwanych skutków. Akcję kontynuowano przez kilka dni, ale jej głównym, a nawet niemal jedynym efektem, były olbrzymie straty ludzkie. Wreszcie po ośmiu dniach dowództwo zadecydowało o wycofaniu resztek formacji na Pragę. Wraz z niedobitkami sił desantowych przeprawiło się na prawy brzeg wielu rannych powstańców i nieco ludności cywilnej.
Żołnierze-"berlingowcy" wzięci do niewoli przez Niemców w trakcie Powstania Warszawskiego
Jedyną grupą regularnego wojska, która wytrwała był oddział mjr. Stanisława Łatyszonka, w sile ok. 100 żołnierzy. Dotarli oni do jednostek powstańczych, podejmując wraz z nimi bój o przedarcie się do Śródmieścia, jednak po dwóch dniach ulegli przemożnej sile niemieckiej i - ci co pozostali przy życiu - zostali wzięci do niewoli. Sam dowódca trafił do stalagu w Sandbostel, przeżył wojnę i prawdopodobnie… pozostał w Niemczech. Zdumiewające! Tak, to kontrowersyjna decyzja, ale być może jako człowiek znający warunki panujące w Sowietach oraz ich siłach zbrojnych nie miał złudzeń co intencji ZSRR wobec Rzeczypospolitej.
Jak wyglądały wspomniane stosunki i podejście sowieckich "POP-ów" do Polaków, świetnie obrazuje relacja płk. A. Frankowskiego (dowódca artylerii 3 Dywizji Piechoty), który obserwując próby przeprawy i brak wsparcia ze strony „bratniej armii”, przerażony i wstrząśnięty pobiegł do sztabu w celu zrelacjonowania sytuacji i zaapelowania o ratunek dla masakrowanych polskich jednostek. Co ujrzał? „Kiedy stanąłem w drzwiach sutereny, gdzie mieścił się chwilowo sztab, myślałem, że nerwowo nie wytrzymam. Zobaczyłem bowiem stół zastawiony napojami alkoholowymi, a za stołem "wodzów" oblewających "zwycięstwo". Gdy zameldowałem o tym, co się stało z naszym batalionem i jaki los spotkał naszych żołnierzy, nazwano mnie "panikjorem”.
Ranni "berlingowcy" sfotografowani przez Niemców w Wa-wie
Przybliżone wyliczenia pozwalają przyjąć, iż straty desantu 1 Armii WP wyniosły niemal 5 000 zabitych, rannych i zaginionych. Dla porównania dodam, że podczas walk o Monte Cassino zginęło, zostało ranionych i zaginęło 1 571 Polaków, a w walkach o Kołobrzeg około 1 500 żołnierzy i oficerów. Widać zatem, że bój o Przyczółek Czerniakowski był jedną z największych hekatomb (obok walk pod Budziszynem z 1945 r.) polskich żołnierzy z całego okresu II Wojny Światowej.
W każdej z ww. wymienionych bitew ginęli nasi rodacy. Bez względu na rodzaj i krój mundurów biły pod nimi polskie serca. Dlatego tak ważnym jest aby traktować z jednakowym szacunkiem wszystkich naszych bohaterów. Pamięć o daninie krwi złożonej na ołtarzu Ojczyzny nie może być selektywna.
Cześć i chwała Bohaterom!
---------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Kultura