Bazyli1969 Bazyli1969
3920
BLOG

UPA, polska krew i „Akcja Wisła”, czyli gdzie dwóch się bije…

Bazyli1969 Bazyli1969 Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 85

Nikogo nie szczędzić, nawet z mieszanych domów wyciągać lasznię [Polaków] i zabijać
Z rozkazu dowództwa OUN z obwodu Kamionka Strumiłowa z wiosny 1944 r.
image

Bardzo często posądzany o sympatie pro-ukraińskie prof. G. Motyka, w jednej ze swoich prac napisał tak: „Moim zdaniem, terminów „czystka etniczna” i „ludobójstwo” nie należy traktować jako wykluczające się nawzajem, lecz przynajmniej czasmi się uzupełniające czy zachodzące na siebie. Choć „akcja antypolska” była „czystką etniczną”, to jednocześnie spełnia ona też definicję „ludobójstwa”, dlatego proponowałbym stosować przy ocenie antypolskich czystek OUN-B i UPA termin „ludobójcza czystka etniczna” ewentualnie „czystka etniczna spełniająca definicję ludobójstwa (genocydu)”. I ja się z Profesorem zgadzam. Dlaczego o tym wspominam?

Już kilkukrotnie zamieszczałem na tym Forum wpisy dotyczące bohaterskich postaw tych spośród Ukraińców, którzy nie poddali się szowinistycznej propagandzie i nie ulękli się nacisków swoich rodaków. Dziś i zawsze będę podkreślał piękne postawy sprzed prawie wieku: Jakima Partyki, Petro Wełyczki, Mykoły Maluty, czy też Tekli Hołodniak. Te, oraz setki innych osób narodowości ukraińskiej, na przekór falom wzburzonego oceanu fanatyzmu, potrafiły przeciwstawić się dominującej narracji i stanąć z odkrytą przyłbicą przed masami  oczadziałych propagandą i krwią rodaków. Często  zapłaciły za swą ludzką i chrześcijańską postawę zdrowiem, majątkiem, a bywało że życiem. Cześć ich pamięci! Jednocześnie nie mogę przejść do porządku dziennego nad wyczynami dzikich barbarzyńców spod znaku Tryzuba, mobilizowanych przez miejscowych bandytów oraz niemiecko-sowiecką propagandę, polegających na wymordowaniu od kilkudziesięciu do kilkuset tysięcy moich rodaków. Ludzi… Mężczyzn, kobiet, dzieci… Tym bardziej, że istnieją i funkcjonują wśród nas nominalni Polacy w rodzaju Sławomira Sierakowskiego, który podczas wywiadu dla „Rzeczpospolitej” stwierdził: „Odczepiłbym się od Ukraińców. Niecierpliwość w niczym nie pomoże. Każdy kraj ma swój rytm w radzeniu sobie z własnymi winami. My za sprinterów także nie uchodzimy”.* Dlatego w rocznicę tzw. wydarzeń wołyńskich postanowiłem podążyć inną ścieżką i zająć się wydarzeniami, które były prostą i bezpośrednią konsekwencją zbrodni ukraińskich szowinistów. Dodam tylko, że wbrew potocznej opinii cierpienia naszego narodu nie zakończyły się wcale wraz z formalnym zakończeniem II WŚ czy też zmagań z UPA w tzw. Zakierzoni. Uwzględniając opowieści, iż ostatnią znaczną zbrodnią UPA i sprzymierzonej z nią czerni był mord w Puźnikach (Tarnopolszczyzna - pierwsza połowa 1945 r.) albo w podkarpackiej miejscowości Terka (lato 1946 r.) trzeba zaznaczyć, iż jeszcze pod sam koniec lat 40. na zachodniej Ukrainie dochodziło do masowych zbrodni na Polakach. Podczas jednej z nich  porwano osiemnaście osób pochodzenia polskiego i… zakopano ich żywcem. I to wszystko uczyniła UPA w obliczu opresji Sowietów… Dywersja, głupota czy niepojęty fanatyzm? A teraz do rzeczy…

Lubię Bieszczady. Gdy byłem tam ostatnio ze swoją „paczką” kwaterowaliśmy w niezwykle malowniczej okolicy. Jeden z wieczorów spędziliśmy w towarzystwie gospodarza przybytku, który – jak się niebawem wyjaśniło – wrócił kilka lat wcześniej na stare śmieci, gdyż jego dziadkowie (nie pomnę czy ze strony ojca czy matki) opuścili te tereny w roku 1947, w efekcie Akcji „Wisła”. I tenże pół-Łemk okazał się serdecznym i posiadającym spory talent gawędziarzem.  Ogień w kominku, uspokajająca muzyka w tle, myśliwskie trofea wokół, dialogowanie,  klimat…

Rano stwierdziłem, że mój nikotynowy nałóg – o zgrozo! - ma jeden pozytywny walor. Byłem bowiem jedynym, który dzięki wychodzeniu na tzw. dymka miał szczęście nie spełnić wszystkich nocnych toastów i w ten sposób  utrzymać  fason. Jako że reszta towarzystwa wciąż pozostawała w objęciach Morfeusza, wybrałem się na krótki spacer, a po powrocie usiadłem z  kubkiem ciepłej herbaty w pomieszczeniu pełniącym funkcję recepcji. Zaintrygowany stojącym w kącie regałem, zapełnionym jakimiś podniszczonymi książkami, podszedłem ku niemu. Pośród pozostałości po prl-owskiej biblioteczce odnalazłem niewielki wolumin poświęcony przyrodzie, gospodarce i historii regionu. Przejrzałem zawartość. Do dziś pamiętam jeden z wątków poświęconych walkom z UPA, w którym opisano dramat niewielkiej grupy żołnierzy i milicjantów, którzy wobec przewagi podziemia ukraińskiego, braku pożywienia i amunicji opuścili strażnicę graniczną i w zaspach śniegu zmierzali na północ. Pech chciał, że zostali okrążeni przez upowców i po walce wzięci do niewoli. Gdy kilka dni później spory oddział WP przybył na miejsce starcia zastał już tylko trupy. Większość polskich jeńców została zdekapitowana, a wszystkie ciała nosiły ślady straszliwych tortur. Jeden z wojaków zginął wyjątkową śmiercią, gdyż został wykastrowany. Pewnie dlatego, że był Cyganem…

image

Przemyśl 29.06.1946 r. - pogrzeb 3 oficerów i 23 żołnierzy Szkoły Podoficerskiej 28 pp 9 Drezdeńskiej DP WP, którzy polegli 27.06.1946 r. w zasadzce UPA w lesie pomiędzy wsią Brylince a Koniuszą.

W prowizorycznie wytyczonych granicach powojennej Polski żyło grubo ponad pół miliona ludności ukraińskiej i rusińskiej. Zamieszkiwała ona obszary przygraniczne: od południowego Podlasia, przez Chełmszczyznę aż po Ziemię Przemyską. Jednak jej największym i stosunkowo jednorodnym skupiskiem były tereny środkowych Beskidów. Żyli w nich Łemkowie i część pokrewnych im Bojków. Według ideologów panukraińskich oba etnosy stanowiły części wielkiego narodu ukraińskiego. Sami Bojkowie i Łemkowie (w przewadze) tak nie uważali, choć dominowało wśród nich przekonanie o jeszcze większej ich odmienności w stosunku do Polaków. Gdy po przetoczeniu się frontu przez południowo-wschodnie ziemie II RP (kwiecień-sierpień 1944), Ukraińska Powstańcza Armia przystąpiła do aktywizacji działań, stało się to poważnym problemem dla  władz komunistycznych, a dla samej ludności polskiej problemem wręcz śmiertelnym. Za jedną z metod rozwiązania kwestii uznano wysiedlenie ludności ukraińskiej do ZSRR oraz na tzw. Ziemie Odzyskane. Czynności te zastosowano już w roku 1945 i 1946 wobec wybranych wspólnot Ukraińców z Lubelszczyzny i Podlasia. Chociaż dzięki temu nie zlikwidowano całkowicie zagrożenia w tych regionach, to jednak znacząco osłabiono siły irredenty.

Nieco inaczej przedstawiała się sytuacja w Bieszczadach. Zdawano sobie bowiem sprawę z faktu, iż Łemkowie (i w mniejszym stopniu Bojkowie) jeszcze niedawno nie utożsamiali się gremialnie z szowinizmem ukraińskim. Ponadto w okresie przedwojennym i w trakcie II WŚ wielu z nich zadeklarowało się jako sympatycy rozwiązań głoszonych przez komunistów. W związku z tym uznano, iż zapewne uda się spacyfikować Bieszczady w krótkim czasie i bez wielkich nakładów, co przełożyło się w praktyce m.in. na organizowanie tzw. marszów demonstracyjnych jednostek WP. Niestety, było to założenie fałszywe.

Od roku 1944 we Wschodniej Galicji i na Wołyniu Sowieci prowadzili bezpardonową walkę z ukraińskim podziemiem. Nie ograniczali się do likwidacji poszczególnych oddziałów i struktur politycznych, ale ludzi faktycznie sprzyjających OUN-UPA lub tylko sprzyjających potencjalnie, więzili, mordowali, rekwirowali  im całą żywność i majątek ruchomy, wywozili w głąb Kraju Rad. Nie wahali się też organizować publicznych egzekucji i palić całych wsi. Przywódcy ukraińskiego podziemia uznali, że do momentu wybuchu kolejnej wojny (o czym byli święcie przekonani) część sił partyzanckich musi  usunąć się spod sowieckiego walca i przeczekać na innych terytoriach. W związku z tym wydali polecenia nakazujące przemieszczenie poszczególnych sotni przede wszystkim do tzw. Zakierzonii , czyli na obszary pozostające pod polską kontrolą.  Na przełomie 1946/47 r. na zachód od Bugu działało wciąż  ok. 2,5 do 3 tysięcy bojców UPA, w tym szczególnie aktywne kurenie „Bajdy” (ok. 300 ludzi), „Rena” (ponad 400 ludzi), „Żeleźniaka” (ok. 250 ludzi) i „Berkuta” (blisko 200 ludzi). Na czym polegała wspomniana działalność?

image

Ofiary UPA z Jawornika Ruskiego (pod Przemyślem)

Nie da się ukryć, że OUN-UPA pod przywództwem S. Bandery  dla realizacji celu stosowała metody nie tylko nie licujące z ideą ruchu niepodległościowego, lecz po prostu barbarzyńskie. O przyczynach takiego zachowania można by dyskutować prawie bez końca, ale wydaje się niepodważalnym, że znaczny, a nawet decydujący udział w sprofilowaniu metod postępowania miała fascynacja przywódców UPA myślami D. Doncowa (1883-1973), tj. wzorcowego szowinisty, który ideę narodu ukraińskiego wyniósł na poziom równy bełkotowi A. Hitlera. Dla jasności obrazu należy przypomnieć, że w ukraińskim ruchu niepodległościowym istniał również odłam umiarkowany. Głównym reprezentantem tegoż był Taras Bulba-Borowieć, twórca Siczy Poleskiej, czyli pierwszej chronologicznie partyzanckiej siły zbrojnej walczącej przeciw Sowietom i Niemcom. Według poważnych źródeł Bulba-Boroweć widział inną niż Bandera drogę do Samostijnej.  W marcu 1943 r. w obecności wielu przywódców podziemia miał twierdzić:

„Co wspólnego z ukraińską rewolucją ludową mają wszystkie banderowskie bezprawia, pobicia, grabieże, mordowania, których na co dzień jesteśmy świadkami, Czy istniała kiedykolwiek na Ukrainie taka rewolucyjna organizacja, której własny naród bał się bardziej od najgroźniejszego wroga, a jej członków nazywał nie inaczej, jak „pęciarzami” i „siekiernikami”.

A w sierpniu 1943 r. pisał tak:
„Ukraina ma bardziej groźnych wrogów, niż Polacy [ ... ]naród polski tak czy inaczej istnieje, i jak długo będzie on w tej samej niewoli co i my, tak długo w następstwie okoliczności będzie on nie naszym wrogiem, a sojusznikiem. Jakie zamiary mogą mieć Polacy wobec nas w przyszłości i jak się ułożą nasze stosunki – to inna rzecz.”

W oczach banderowców był mięczakiem, co skończyło się aresztowaniem Bulby-Borowecia przez Niemców, wymordowaniem jego najgorętszych zwolenników i wcieleniem pozostałych w szeregi oddziałów uznających zwierzchnictwo Bandery. Wyeliminowanie głosów umiarkowanych spowodowało, że nic już nie stało na przeszkodzie by striłcy swą aktywnością zasłużyli na wolne wejście do piekła.

Już w pierwszej połowie 1944 r. Bieszczady i okolice spłynęły polska krwią. W marcu tego roku upowcy zamordowali w miejscowości Serednie Małe szesnastu polskich mieszkańców. W lipcu dziesięciu Polaków w Średniej Wsi, w sierpniu czterdziestu dwóch Polaków w Baligrodzie i siedemdziesiąt cztery osoby (mężczyźni, kobiety i dzieci) w Mucznem. W jednym z  napadów zginęli trzej przedwojenni policjanci, upowcy bestialsko zamordowali ich masakrując ciała (obdzierając ze skóry, obcinając języki, uszy, genitalia), następnie wrzucili w ogień.  Potem lawina ruszyła… Spłonęły dziesiątki polskich wsi, zginęły setki żołnierzy, wopistów i milicjantów. To była prawdziwa wojna.


image

image

Banderowcy złapani podczas Akcji "Wisła" (1947 r.)

Pierwotne nadzieje Warszawy w zakresie łatwej pacyfikacji Bieszczad okazały się płonne. Z tego powodu pod koniec 1946 r. powstał zarys projektu wysiedleń na zachód i północ określonych grup ludności miejscowej. Gdy 28.03.1947 r. pod Baligrodem – prawdopodobnie z rąk bojców UPA z sotni „Hrynia” - śmierć poniósł gen. K. Świerczewski (swoją drogą wstrętna figura), przystąpiono do realizacji planu w wersji hard. Przed prawie 30 tysiącami żołnierzy WP, KBW, WOP i milicjantów postawiono zadania militarne mające na celu likwidację ukraińskich oddziałów partyzanckich oraz wsparcie reprezentantów władz cywilnych w procesie relokacji. Realizacja rozkazu z dnia 28.04.1947 r.  okazała się nie łatwa.

Wiedzieć należy, że przed rozpoczęciem Akcji „Wisła” Sowieci prowadzili intensywną agitację mająca skłonić prawosławnych i greko-katolickich mieszkańców Bieszczad do wyemigrowania do ZSRR. Tę opcję wybrało niewielu. Gdy zatem WP rozpoczęło akcję wysiedleń masy Łemków i Bojków przeraziły się, że skoro nie wybrali po dobroci, to teraz zostaną wyeksmitowani na wschód  siłą. Pospiesznie napisali petycję do rządu i Roli-Żymierskiego oraz wysłali delegację zapewniając, iż byli, są i będą  wiernymi obywatelami Rzeczypospolitej, nie popierają poczynań banderowców i dlatego chcą pozostać na swych ojcowiznach. Między Bogiem a prawdą trzeba przyznać, że UPA nie zyskała mocnego poparcia u Łemków. Pomijając to, że wielu z nich postrzegało siebie jako „tutejszych” i  - ewentualnie – Rusinów a nie Ukraińców, warto wspomnieć, iż w pewnym sensie oddziały UPA były postrzegane przez mieszkańców Bieszczad jako obcy. I nie ma się czemu dziwić.

Jeśli uwzględnić skład osobowy poszczególnych „bieszczadzkich” sotni (dla niektórych z nich posiadamy potrzebne dane) to okazuje się, że służył w nich wielki odsetek ludzi z zewnątrz. A więc głównie Ukraińcy z Małopolski Wschodniej i Wołynia będący do niedawna w szeregach Ukraińskiej Policji Pomocniczej czy oddziałach ukraińskiej SS (bataliony „Nachtigall” i „Roland”). Ponadto dezerterzy z Armii Czerwonej, czyli obywatele Ukrainy Radzieckiej, ale również Rosjanie, Kałmucy, Azerowie, Łotysze, Białorusini i nawet… Niemcy. Nie brakowało także dziwnych postaci w rodzaju Danyło Szumuka, który był członkiem KPZU, za czasów II RP odbywał karę więzienia za przynależność do niej, a gdy po wrześniu 1939 roku zaczął krytykować sowieckie porządki, trafił za kraty i do obozu, a od 1943 roku był w UPA „politwychownykiem”.

Dowództwo UPA miało pełną świadomość tego, że ludność łemkowska  - w swej masie -  podchodziła do ukraińskich fanatyków z rezerwą. Wskazuje na to fakt, iż o ile na wschodnich rubieżach Bieszczadów poparcie dla idei Samostijnej osiągnęło rozmiary umiarkowane, o tyle na zachodnich krańcach Łemkowszczyzny (okolice Krynicy i Muszyny) było praktycznie żadne. W źródłach zachowało się sporo informacji o tym, że nie mogąc liczyć na ochotników, oficerowie UPA siłą wcielali łemkowską młodzież w szeregi swych oddziałów, a wobec dezerterów oraz ludzi uchylających się od „poboru” stosowali drakońskie kary, z egzekucjami członków rodzin włącznie. W październiku 1946 r. tak o tym meldował swoim zwierzchnikom „Stiah”:

„Największym naszym niedomaganiem były wypadki dezercji i załamania się. Słabe jednostki, głównie spośród zmobilizowanych do UPA i SKW w czasie ostatniej akcji wysiedleńczej, zaczęły chwiać się i dezerterować. Przejawiło się to głównie na Łemkowszczyźnie…”

image

Wysiedlenie jednej z grup Łemków (1947 r.)

Mimo użycia dużych sił i szeroko zakrojonej akcji WP, UPA i ludność miejscowa stawiały zdecydowany opór. Ginęli członkowie komisji  ewakuacyjnych, żołnierze, milicjanci, polscy urzędnicy  oraz ci spośród ludności miejscowej, którzy z różnych powodów godzili się opuścić strony ojczyste. Płonęły strażnice WOP, posterunki milicyjne, niszczono torowiska, słupy telegraficzne… Terror stosowany przez bojców dodawał siły zwolennikom UPA, trwożył umiarkowanych i pożerał przeciwników. Zdarzało się, że wkraczające do poszczególnych wsi jednostki polskie nie zastawały żywej duszy. Strach przed odwetem SB (upowska Służba Bezpeky) i niechęć do opuszczania ojcowizny wypychał Łemków do okolicznych lasów, na uroczyska i do innych miejsc ustronnych. Trzeba dodać, że nie bez znaczenia były obawy przed zachowaniem uzbrojonych Polaków, gdyż ci – czasami - wykonywali rozkazy bardzo brutalnie. Zdarzały się więc samosądy nad upowcami zatrzymanymi z bronią w ręku, niewłaściwe traktowanie ludności cywilnej, pobicia, rabunki. Czy mogło jednak być inaczej skoro w Akcji „Wisła” uczestniczyło wielu żołnierzy rodem z Wołynia i Małopolski Wschodniej pamiętających łuny nad polskimi wsiami?

Według meldunków dowodzącego Akcją „Wisła” gen. dyw. Stefana Mossora w okresie kwiecień-lipiec 1947 r. stoczono kilkadziesiąt mniejszych i większych potyczek, zdobyto szturmem kilka umocnionych bunkrów, zabito 1 509 upowców, a 2 781 osób aresztowano lub uwięziono. I chociaż niewielkie grupki bojców wciąż wegetowały, to w ten sposób przetrącono kręgosłup UPA w Bieszczadach. Zabrakło oparcia w ludności wiejskiej, a tym samym możliwości aprowizacyjne, wywiadowcze, medyczne itd. zmalały prawie do zera. Nasycenie terenu wojskiem zmusiło niedobitki do opuszczenia ziem polskich. Niektórzy (jak resztki sotni „Burłaki” czy „Kryłacza”) przekroczyły granicę za Słowacją i z bronią w rękach przebijały się do Austrii lub Niemiec Zachodnich. Inni (jak strzępy sotni „Romana” i „Smyrnego”) ruszyły na sowiecką Ukrainę, gdzie biły się z bolszewikami i siały terror w głąb lat pięćdziesiątych. Ostatnich pojedynczych upowców w południowo-wschodnim kącie RP zlikwidowano lub aresztowano dwa lata później.


image

Jeśli chodzi o ludność cywilną to w zdecydowanej przewadze wyekspediowano ją na Pomorze Zachodnie. Dolny Śląsk oraz Warmię i Mazury. Spośród ok. 150 000 Łemków żyjących w Bieszczadach przed Akcją „Wisła” na „starych śmieciach” pozostała najwyżej 1/5. Ta ich część zawdzięczała to m.in. polskim sąsiadom, którzy wstawiali się u władz za rusińskimi współmieszkańcami, wystawiając im swoiste świadectwa prawomyślności. Innych uratowało opowiedzenie się jako wierni Kościoła rzymskokatolickiego (w czym pomagali im niektórzy księża) lub zwolennicy komunizmu.  Trzeba dodać, że wbrew popularnej opinii proces deportacji nie zakończył się w lipcu 1947 r. Przez następne kilka lat wysyłano w głąb Polski inne grupy Rusinów, którzy w olbrzymiej przewadze nigdy nie popierali idei Samostijnej i UPA. Los taki w roku 1950 stał się udziałem chłopów żyjących w rusińskiej enklawie na wschód od Jasła (wsie: Szlachtowa, Jaworki, Biała i Czarna Woda). Dopiero w okresie tzw. odwilży rozpoczętej w październiku 1956 r. pojedyncze rodziny zdecydowały się na powrót w Beskidy. W następnych dekadach powróciło w rodzinne strony kilka tysięcy Łemków i Bojków. Dziś, przemieszczając się krętymi bieszczadzkimi drogami można ujrzeć co jakiś czas wiejskie kopuły odnowionych lub postawionych od nowa cerkwi.

Akcja „Wisła” nie ma obecnie dobrej prasy. Co rusz można usłyszeć z ust rodzimego polityka, naukowca lub nieokreślonej profesji działacza, że była ona potworną zbrodnią. I nie ma znaczenia, że podjęto ją prawdopodobnie za poduszczeniem Moskwy, że  przeprowadzono ją z rozkazu okupujących kraj komunistów, że w porównaniu z podobnymi akcjami realizowanymi przez hitlerowców i bolszewików prezentowała się jako wdrożona łagodnie, że… Tego rodzaju opowieściom wtórują sami Ukraińcy. I to zarówno ci spoza granic, jak i żyjący w Rzeczpospolitej. Przedstawiają na potwierdzenie relacje żyjących świadków, niekiedy dokumenty a zdarza się, że i fałszywki. Nikt z nich nie próbuje jednak przedstawić alternatywy, czyli: jeśli nie Akcja „Wisła”, to co?

Czy jakakolwiek władza mogła tolerować na podległym terytorium działalność grup zbrojnych otwarcie ją zwalczających? Czy ówczesne władze (jakie by nie były) miały przymykać oko na gehennę polskiej ludności Podkarpacia i Bieszczad? Czy metody stosowane przez OUN-UPA nie prowokowały do zdecydowanych przeciwdziałań? Ile trwałyby zmagania z bojcami gdyby ludność łemkowska i bojkowska pozostała w swych siedzibach? Mało tego! W bezdennym morzu niepamięci utopiono jeszcze jeden ważny element tej skomplikowanej układanki. Otóż bezpośrednio po wojnie istniały wśród Ukraińców i karpackich Rusinów tendencje niezwykle niebezpieczne, wprost przerażające w kontekście odradzania się zmaltretowanego i okrojonego państwa polskiego. Mianowicie kilkukrotnie grupy tej ludności słały do Moskwy wiernopoddańcze listy zawierające propozycję przyłączenia „Zakierzonii” do ZSRR! Znając charakter Stalina i jego dworu, można  przyjąć, że gdyby Polacy nie wykazali się zdecydowaniem przy likwidowaniu ukraińskiego podziemia, Sowieci ponownie zainteresowaliby się monitami wschodniosłowiańskich braci jęczących pod polską „okupacją”. Przecież bez żadnych oporów w roku 1951 dokonano korekty granic Polski, „odstępując” Moskalom spory kawał województwa lubelskiego.

Uważam, że przeprowadzenie Akcji „Wisła” było po prostu koniecznością. Przynoszącą wielu ludziom  łzy, pożogę, tragedie rodzinne, a nawet krew - ale nieodzowną. Bezkarność oraz barbarzyństwo UPA nie mogły dłużej trwać. Wydarzenia, które ją poprzedziły nie miały charakteru naturalnych zmagań narodów o własne interesy. Nikt normalny, a przy tym szczerze miłujący własną Ojczyznę, nie realizuje swych marzeń poprzez obcinanie kończyn, roztrzaskiwanie czaszek, palenie żywcem i nadziewaniem niemowląt na sztachety. A wielu bojców z szeregów OUN-UPA tak właśnie postępowało.

Każdy ujawniający się  barbarzyńca musi liczyć się z adekwatną odpowiedzią. Państwo i naród, które nie potrafiłby sobie poradzić z tego rodzaju zagrożeniem nie mają prawa istnieć. Zatem w omawianym przypadku kajanie się i bicie w piersi byłoby z pewnością nieuzasadnione. Dlatego też Akcję „Wisła” można uznać za jedno z niewielu przedsięwzięć władz komunistycznych zgodnych z polskim interesem narodowym i działaniem korzystnym dla zwykłych obywateli. Jednym z niewielu…

A przy okazji... Gdzie dwóch się bije...

* https://www.rp.pl/publicystyka/art12982631-nie-jestesmy-lepsi-od-ukraincow

-----------------------------

Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych


Bazyli1969
O mnie Bazyli1969

Jestem stąd...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (85)

Inne tematy w dziale Kultura