Rzeczy ważne (...) splatają się jakoś ze sobą, łączą, a nawet wzajemnie wyjaśniają. Tak już jest...
L. Tyrmand
Sumer. Tam się wszystko zaczęło. No, może nie wszystko, lecz bardzo wiele. W czasach, gdy nie było jeszcze Słowian, Bałtów, Germanów, Celtów, Italów ani nawet Greków, w Międzyrzeczu działy się rzeczy wielkie. Kim byli Sumerowie? Licho ich wie. Język? Izolowany. Niepodobny do żadnego innego. Lud? Autochtoniczny albo raczej napływowy, z rejonów do dziś nie namierzonych. Jedno co wiemy, to to, że zwali się „Czarnogłowymi” i w zadziwiającym stopniu „tęsknili” za górami. Od IV tysiąclecia p.n.e. tak bardzo zajęli się rzeczami pożytecznymi, iż do dziś odnajdujemy ślady tej aktywności. Nigdy nie stworzyli rozległego państwa. Nigdy nie wspięli się na poziom świadomości narodowej. Nigdy nie podjęli znaczącej ekspansji poza zlewiska Eufratu i Tygrysu. Byli po prostu sobą. Jak wiadomo to nie wystarczy do trwania. I tak na przełomie III i II tysiąclecia p.n.e. najpierw Gutejczycy i Lulubajowie, a potem Amoryci zadali nokaut Sumerom. Ich kwitnące przez stulecia miasta i wsie płonęły, a potem upadły. A po żyznych równinach poczęły hasać chąsy pół-koczowników.
Byłby jednak w błędzie ten, który uznałby, iż po Sumerach pozostał jedynie zapach. Tu i ówdzie trwali. Jako etnos podbity i sprowadzony w znacznej części do rangi ludzi drugiej kategorii. Wtedy to, czyli ok. 2000 roku p.n.e. , w mieście Ur żył pewien Sumer, któremu na imię było Abram (tj. kochający ojciec/patriarcha). On to, w obliczu upadku znanej mu kultury i obyczajów, generalnie bliskiego mu świata, postanowił wysmyknąć się z łap – w jego mniemaniu - prymitywnych nomadów. Bezpośrednich powodów nie znamy, ale mogły być one wcale nie natury niebiańskiej, lecz do bólu przyziemne.
Tak więc Abram, wraz z rodziną i grupą zależnych odeń potomków, sług, pasterzy i niewolników ruszył w świat. Prawdopodobnie na północ. W okolice współczesnej południowo-wschodniej Turcji. W Starym Testamencie zapisano, że celem wyprawy Abrama było starożytne miasto Harran. Jak było, tak było. W każdym razie przywódca wspólnoty w tychże okolicach miał doświadczyć objawienia i podczas rozmowy z Bogiem przyjąć nakazane mu posłannictwo. Jego sensem nie było wcale nawracanie „niewiernych” ale uczynienie w tył zwrot i dotarcie na terytoria współczesnej Palestyny. Czemu właśnie tam? Trudno powiedzieć, gdyż w tamtych czasach i długo potem, ziemie pomiędzy Syrią, Egiptem a Morzem Śródziemnym były w powszechnej opinii strasznym… zadupiem. Wiem, brzydkie słowo, lecz cóż począć skoro tak było naprawdę. Być może wyjaśnienie zagadki kryje się w słowach JHWH, który miał obiecać Abramowi, iż: Potomstwu twemu daję ten kraj, od Rzeki Egipskiej aż do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat. Kto by, kurde, tak nie chciał?! Zostawmy to jednak i przejdźmy do samego gęstego.
Wspomniałem wyżej, iż Abram, zwany później Abrahamem, wywodził się prawdopodobnie spośród Sumerów. Zapyta ktoś: a skąd to przekonanie? Sprawa nie jest prosta i trudno o dowody, ale mamy pewne poszlaki pozwalające przyjąć taką hipotezę. W tradycji biblijnej patriarcha ten miał wziąć za żonę Sarę (zwaną do pewnego momentu Sarai – księżniczka). To, że mężczyzna wiąże się z kobietą jeszcze dziś – na szczęście - jest czymś naturalnym, lecz w tymże związku absolutnie ekstraordynaryjnym było to, iż Abraham i Sara byli… przyrodnim rodzeństwem. Dziś wiemy, że takie rozwiązania powodują spore komplikacje natury biologicznej i są uznawane powszechnie jako nie akceptowalne. To fakt. Faktem jest również to, iż małżeństwa pomiędzy krewnymi tego rodzaju były znane w mitologii Sumerów. Ba! Ożenek pomiędzy rodzeństwem przyrodnim były wręcz zasadą w… uniwersum bóstw mezopotamskich znanych jako Anunnaki. To pierwsza poszlaka. Niezwykle istotna. Po drugie, wbrew potocznej opinii Abraham w żadnym razie nie był monoteistą. Absolutnie! Cała tradycja dowodzi, iż JHWH, uwielbiany przez Abrahama, był li tylko jednym spośród kilkudziesięciu (dokładnie 70) bóstw czczonych w Międzyrzeczu. „Szefem” sumeryjskiego panteonu był Enlil, który to miał porozdzielać konkretne ludy pod opiekę poszczególnych figur ze sfery niebieskiej. Protoplaści Izraelitów (potomkowie Abrahama) zostali przydzieleni JHWH. Przekonanie o takim porządku było bardzo powszechne i mocno utrwalone, bo nawet Mojżesz (o ile istniał) miał w porozumieniu z Opiekunem swego ludu zaznaczyć, iż Izraelici „nie będą mieli innego boga przede nim”, czyli JHWH.
Wraz z upływem czasu wokół ludu, czy raczej „ludku” wyznającego wiarę w JHWH (lub Elohim), zaczęły konsolidować się inne plemiona. Jedne z powodu atrakcyjności kultu, inne nawracane siłą (jak np. mieszkańcy Galilei w czasach Machabeuszy), kolejne z powodu współzamieszkiwania z Izraelitami na jednym obszarze (np. tzw. Danaici, którzy zadaniem części badaczy nie byli jednym z mitycznych 12 plemion, ale wspólnotą spośród Ludów Morza, być może pochodzenia… helleńskiego). Dodajmy do tego dość powszechny w dobie przełomu er prozelityzm obejmujący Europę, Azji i Afrykę, a także nawrócenia późniejsze (Adiabene – I w. n.e., Chazarowie- IX w. n.e. itd.) i otrzymujemy współczesny naród żydowski. Naród, który podobnie jak wiele innych wspólnot rósł i pęczniał dzięki wchłanianiu mnóstwa różnorodnych cząstek. Od Indii i Etiopii, Argentyny i Chin, aż po Francję i Ruś.
Dość dobrze przemiany etniczne w obrębie wspólnoty wyznawców JHWH tłumaczy schemat zaproponowany przez naukowców… niemieckich. Tak, wiem. Wyobraźnia naszych zachodnich sąsiadów jest tak samo głęboka, jak – czasem – przerażająca. W tym jednak wypadku twierdzenie o „jądrze tradycji”, wokół którego konsolidują się konkretne społeczności jawi się jako bardzo dobrze uzasadnione. Wystarczy wspomnieć Rzymian, pierwotnie mieszkańców Lacjum, a po upływie kilku wieków ludziach utożsamiających się z tą ideą od Egiptu po Brytanię i od ujścia Renu po współczesną Tunezję. Różne plemiona germańskie, słowiańskie, celtyckie… Ale także nas, Polaków, którymi na samym początku byli tylko ci, którzy zamieszkiwali Ziemię Gnieźnieńską; a i to nie jest do końca pewnym. Krótko mówiąc w procesie powstawania narodu żydowskiego nie ma nic nadzwyczajnego. No, może poza tym, iż nacja ta plasuje się w czołówce najstarszych na naszym globie. Obok Persów, Koptów czy Chińczyków.
Zreferowany wyżej scenariusz, uwzględniający sumeryjskie korzenie narodu żydowskiego, jest moim zdaniem dość prawdopodobny. Gdybym nie był w błędzie, to mielibyśmy do czynienia ze wspólnotą wyrosłą z najdawniejszej znanej nam cywilizacji (nieco starszej od egipskiej i chińskiej). Z drugiej strony niektórzy uczeni twierdzą, że tak naprawdę korzenie Izraela nie sięgają tak głęboko. Ich zdaniem w X w. p.n.e. w Kanaan pojawiło się jakieś ugrupowanie nomadów (z płw. Synaj?), których reprezentanci zdobyli siłą władzę nad miejscową ludnością i nasiąknęli lokalną tradycją oraz kulturą niczym szkolna gąbka do tablicy wodą. Ludzie ci zaadaptowali boskiego JHWH (wraz z małżonką!) jako opiekuna własnej dynastii rządzącej i przez długi czas nie wyróżniali się spośród otoczenia niczym szczególnym. Czcili różne bóstwa, składali im ludzi w ofierze, chętnie zawierali umowy z licznymi przedstawicielami sfer niebieskich… Dopiero „niewola babilońska” (VI w. p.n.e.) spowodowała, że część uprowadzonych elit z królestwa Judy (a może i po części Izraela) zafascynowana dorobkiem cywilizacji mezopotamskiej (przede wszystkim sumeryjskiej) po powrocie do Palestyny stworzyła naród żydowski. To ci ludzie, niemal od podstaw, opracowali (sic!) teoretyczne fundamenty Izraela. Zaszczepili w mieszkańcach części Palestyny mity przyniesione znad Eufratu i Tygrysu. O pierwszych ludziach. O Noem. O potopie. O wieży Babel. O patriarchach. O ekskluzywizmie etniczno-religijnym. O… W całym procesie nie szczędzili perswazji słownej i siłowej. Wykuwali nową postać swojego niewielkiego świata w pocie czoła, strumieniach krwi i morzu łez. Dlaczego właśnie tak? Nie znam odpowiedzi, ale jako osoba z zasady szanująca tradycję wspólnotową doceniam takie osiągnięcia. Nie zmienia to postaci rzecz, iż także w tym przypadku elementy tradycji sumeryjskiej, krążącej po Bliskim Wschodzie bez ustanku, odgrywały fundamentalną rolę.
Kończąc chcę podkreślić, że do napisania tej skromnej notki zainspirowały mnie słowa Lejby Fogelmana (któż go nie zna?!), który swego czasu ostentacyjnie raczył pochwalić się spostrzeżeniem, iż naród żydowski w porównaniu z innymi nacjami jest swoistym fenomenem. I to fenomenem odwiecznym. A do tego oryginalnym. Cóż… Ma prawo do takiego twierdzenia. Nawet mającego nikłe albo żadne poparcie w faktach. Gdyby p. Fogelman poświęcił nieco czasu na uważną lekturę np. Pięcioksięgu i porównanie zawartych w nim treści z dorobkiem kulturowym ludów Mezopotamii (a w jakimś stopniu także Egiptu), mógłby przeżyć wstrząs. Bo prawie wszystko co jest dla niego świętym i – rzekomo - niepowtarzalnym, to kalki i zapożyczenia. Głównie od Sumerów. Tych Sumerów, których mentalnymi spadkobiercami są nie tylko Żydzi, ale w pewnym stopniu również… my.
------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Kultura