Synu, ja ci dobrze radzę
Synu, ja cię poprowadzę
Przez życie dobrymi radami
Byś wyszedł na ludzi a nie drzwiami…
M. Maleńczuk
Synu,
być może czujesz się zaskoczony, że tą oto drogą postanowiłem przekazać Ci kilka uwag. Nie miej mi jednak tego za złe, iż odwołuję się do staromodnej metody a nie telefonu czy czatu, ale – jak doskonale wiesz – słowa są ulotne, a czarne na białym pozostanie. Co równie ważne proszę Cię o przeczytanie mego przesłania kilka razy, po to, aby utrwaliło się ono w Twej pamięci. I jeszcze jedno… Będę niezwykle rad, jeśli potraktujesz moje słowa jako swoisty rodzaj testamentu. Tyle tytułem wstępu…
Synu, wiem, że nasze relacje układały się różnie. Pamiętam i zdaję sobie z tego sprawę. Zostawmy jednakże tę kwestię na boku i przejdźmy do rzeczy najważniejszych. O kilku z nich pragnę tutaj wspomnieć. Otóż jako osoba publiczna oraz od lat mocno zaangażowana w życie polityczne Polski musiałem znosić niewyobrażalne dla większości ludzi katusze. Moje działania, licząc od czasu przełomu, zawsze wynikały z chęci poprawy losu moich rodaków, wzmocnienia sił Rzeczypospolitej i – na ile to możliwe – minimalizacji siły oddziaływania zła. Pod każdą jego postacią. Jestem świadomy faktu, iż znaczna część naszych współobywateli odbierała moje poczynania zupełnie nie tak jakbym sobie tego życzył. Niemal przy każdej okazji i każdej próbie reform podnosił się zgiełk, że Tusk to, Tusk tamto. Nie inaczej działo się wtedy, gdy starałem się pozyskać dla mych celów możnych tego świata. Temu uścisnąłem rękę, do tamtego uśmiechnąłem się, jeszcze innemu pomogłem założyć marynarkę. Źle! Źle! I jeszcze raz źle! A przecież wszystkie te „umizgi” wynikały z powodów, choć ukrytych dla gawiedzi, to przecież nad wyraz szlachetnych. Sądziłem bowiem, iż w ten sposób pozyskam wsparcie dla realizacji moich marzeń o potężnej, sprawiedliwej i dobrej do życia Rzeczypospolitej. Jak się okazuje byłem w gargantuicznym błędzie!
Wspinałem się po szczeblach kariery mozolnie, lecz skutecznie. Nie da siebie. O nie! Pozyskiwałem poparcie Polaków mimo rzucanych mi pod nogi kłód. Znosiłem towarzystwo politycznych macherów z najwyższej półki. I co najgorsze, musiałem kryć pod maską pokerzysty moje prawdziwe uczucia względem rodaków. Nawet nie wiesz ile mnie to kosztowało! Wierzyłem jednak, że przyszłość naszej sponiewieranej Ojczyzny nie ma ceny. Brałem ten „krzyż” na swoje barki i niosłem go przez Sejm, Senat, Kancelarię RM, brukselskie korytarze. Aż dotąd. Obecnie, Drogi Synu, wzbiera we mnie nieokiełznana chęć zrzucenia tego uwierającego niezmiernie pancerza. Mam po prostu dość! Za wszystkie błędy niezmiernie żałuję i z ich powodu cierpię, gdyż nie mam sił ani możliwości by je naprawić. Wiem… Ty również odbierałeś mnie w roli polityka podobnie jak ci, którzy życzyli mi, abym już nigdy nie posiadł sterów Rzeczypospolitej. Ty także byłeś świadkiem politycznych oberków i pozornie niezrozumiałych decyzji w wykonaniu swego ojca. Tak, wiem. To musiało boleć. Wiedz wszakże, że to już się nie powtórzy. Nigdy! Teraz staję otwarcie po stronie dobra i patriotycznego komponentu naszej wspólnoty. Ogłoszę to uroczyście niebawem. A Ty synu, pamiętaj, iż każdy obywatel, każdy mieszkaniec Polski i – co w Twoim przypadku istotne - każdy mężczyzna winien zawsze pamiętać o obowiązkach wobec swojej Ojczyzny. Krocz zatem drogą przyzwoitości i bądź gotów na wezwanie. A wtedy…
Zaskoczony, co?! Ha, ha, ha! Synu, przecież wiesz, że to lipa. Tak naprawdę chciałem sprawdzić, czy dotrwasz do tego miejsca i czy jesteś w stanie strawić powyższe dyrdymały. Sorki! A teraz do rzeczy. Wiesz, jeśli chodzi o politykę to trafiłem do niej właściwie przypadkowo. W czasie, gdy nie było Ciebie na świecie, modnym było być rewolucjonistą. Spodnie moro, długie włosy, zaangażowane monologi, uczestnictwo w zadymie… To dawało spore dawki adrenaliny i… Co tu kryć? Sprzyjało nawiązywaniu kontaktów z nadobnymi pannami. Hłe hłe… A prócz tego komuna była passe. Niewiele później okazało się, że z polityki można żyć. I to całkiem dobrze. No i poszło! Jedyny problem stanowiło znalezienie metody na zabełtanie w głowach ludziom. Bez tego ani rusz, bo ktoś na ciebie głosować musi. Jak to osiągnąć? Zgodnie z zasadą wygłoszoną przez Radka – „Dwa razy obiecać to jak raz dotrzymać”. Ech, ta demokracja…
W każdym razie okazja do wypłynięcia na szerokie wody nadarzyła się w czerwcu 1992 r. Wiesz, wtedy, gdy wykurzyliśmy zza premierowskiego biurka tego nieprzystosowanego do świata i żyjącego w świecie fantasmagorii Olszewskiego. Siedząc z kilkoma ludźmi zaproszonymi przez Lecha poczułem krew. Ach! Co to za uczucie. W jednej chwili doznałem olśnienia. To przecież dziecinnie proste! Płyń z falą, przechwytuj pomysły użytecznych idiotów, rozpychaj się łokciami. Ale, ale… Zapomniałbym, iż warunkiem koniecznym dla odniesienia sukcesu jest znalezienie sponsora; albo i kilku. Mnie się udało. Wprawdzie po drodze musiałem wykiwać sporą grupę „przyjaciół”, lecz poza niewielkim absmakiem nie czuję się z tym niedobrze. Podobnie jak w chwilach, gdy ratując się przed utratą bramki podcinałem znienacka Sławka Nowaka lub Grzesia… Wiesz którego… Zwała. Zwycięzców nikt nie osądzi. Ok.
Dziś jest jak jest. Wynik najbliższych wyborów jawi się jako niepewny. Niestety… Prawdę powiedziawszy jako ewentualny szef rządu nie miałbym ochoty zajmować się tymi stosami papierów, rozstrzyganiem jakichś rzekomo fundamentalnych kwestii, uzbrojeniem, inflacją, ubóstwem wśród dzieci, podróżami w strony zimne i ciemne. Układać puzzle personalne… To już prędzej. Co mam jednak zrobić skoro mam pewne zobowiązania wobec sponsorów… Furda! Najważniejsze co masz zapamiętać to to, żebyś nigdy przenigdy nie zawracał sobie głowy tzw. wartościami. To one w życiu szkodzą najbardziej. Prawda, empatia, sprawiedliwość, dotrzymywanie słowa, uczciwość, patriotyzm… Duby smalone! To kule u nogi. A Ty masz mieć swobodę. Zobacz tylko… Wczoraj mówiłem tak, a dziś inaczej. Jutro znów skoryguję swoje stanowisko. Mogę? Jasne! I wciąż kilkadziesiąt procent fajnopolaków klaszcze mi w ekstazie. Liczy się skuteczność, a nie duperele zakotwiczone w głowach publiki. Nawet tej, która – ale jaja! – uważa się za elitę.
Urodziłem się w Polsce, tu wykorzystałem sprzyjająca koniunkturę i… I to wszystko. Gawędy o przydrożnych wierzbach, husarii, Mazurku Dąbrowskiego, reparacjach wojennych. Phi! Synu, mógłbym tak długo. Nie uczynię tego. A to z tej przyczyny, że dość dobrze sens mojego przekazu streszcza fragment pewnej piosenki, którą kiedyś, lata temu, słyszałem u kumpla w domu. Przeczytaj i zrozum. A ponadto, gdybyś zechciał też żyć z polityki, zapamiętaj: śmierć frajerom!
Zatem jedzmy i pijmy, korzystajmy z okazji
Bo Bóg wie kiedy znowu sam nakryje się stół!
Będą o nas pamiętać w Europie i w Azji
Jak się biesi docześnie, kto historią się struł!*
Dein Vater
*„O zachowaniu przy stole”, J. Kaczmarski.
--------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Polityka