Pycha je śniadanie obfite, obiad ubogi i nędzną kolację.
B. Franklin
Hasło „Internet pamięta” bardzo mi się podoba. Nie tylko, a nawet nie przede wszystkim dlatego, że jest niewątpliwie zgrabne językowo, ale z tej przyczyny, iż zawiera w sobie potężny ładunek prawdy. Krótko mówiąc: zawodzi cię pamięć, włącz komputer! Tak też czasem czynię. I nie żałuję. Choćby z tego powodu, że zamazane i niewyraźne - niczym fatamorgana - wspomnienia nabierają kształtów dzięki dostępowi do ukrytych, gdzieś tam, bajtów informacji. Jednym z najciekawszych dla mnie doznań związanych z tym układem było natrafienie w sieci na niemal przedpotopowy wywiad p.p. Janke i Kozaka z tzw. szarą eminencją nadwiślańskiego politbiznesu. Oczywiście mam tu na myśli p. Lejba Fogelmana. To człowiek instytucja, bywalec salonów usytuowanych pod niemal każdą szerokością geograficzną, świadek oddawania moczu przez J. Hendrixa, kumpel ministrów, poetów, prezydentów, bardów i papieży, a także szefów globalnych kancelarii prawniczych. Tego rodzaju ludzi na świecie nie ma zbyt wielu. Kilka setek… No, może kilka tysięcy. Trzeba zatem przyjąć, iż sukces polegający na zaproszeniu p. Lwa (bo tak przekłada się na słowiański imię Lejb) to sukces prawdziwy. Klamka zapadła, Fogelman w studiu u Roberta oraz Igora. Zapyta ktoś: ale o co chodzi? Dobre pytanie! Chodzi mianowicie o to, że p. Fogelman w gościnie u nadwiślańskich dziennikarzy dał całemu naszemu narodowi wielką lekcję. Jaką?
Z dostępnych ogólnie informacji wynika, że L. Fogelman wychował się w ubogiej rodzinie i swój sukces (na skalę światową!) zawdzięcza własnej inteligencji, przebojowości, otwartości umysłu, brakowi kompleksów, pracowitości ale również... umiejętności dawniej specyficznej dla bosmanów, czyli wyczuwania skąd wieje wiatr, a także koneksjom rodzinnym. Być może również innym, nienadającym się do publikacji, okolicznościom. Cały ten zbiór cech i warunków dopomógł młodemu człowiekowi z powojennego legnickiego sztetla (tak, tak, też taki istniał) zawojować świat. Uchylam kapelusza, bo tego rodzaju ludzie to w skali globu wyjątki. Ale do brzegu…
Pan Fogelman nawiedził (tak, nawiedził) studio ówczesnego s24 i z zadziwiającą (przynajmniej mnie) szczerością wyłuszczył p.p. Igorowi i Robertowi „z czym to się je”. „To”, czyli kwestie związane z tożsamością, kapitałem, funkcjonowaniem na arenie globalnej. Wprawdzie prowadzący starali się (szacun!) od czasu do czasu przycisnąć gościa, ale trafili na tzw. nad wyraz cwaną gapę. Pan Lew wywijał się umiejętnie, gdy zapytano go np. o to – czy kapitał ma narodowość? Podobnie nie dał się wrobić w plotkę, że należy mu się tytuł niekorowanego króla Polski. Zrobił to zgrabnie, lekko, żeby nie powiedzieć niczym wirtuoz sal sądowych. To jednak nie jest najważniejsze. Osobiście zwróciłem uwagę na inne zagadnienia.
Otóż p. Fogelman oznajmił prowadzącym, że jest przede wszystkim, a może tylko i wyłącznie, Żydem. Takim z krwi i kości, biblijnym. Co ważne, mającym obowiązki żydowskie. Mimo, iż deklaruje się jako agnostyk. Agnostyk, tj. człek, który nie ma danych by potwierdzić albo zaprzeczyć istnieniu Istoty Najwyższej, ale… No właśnie. Ale na wszelki wypadek woli trzymać z JHWH. Z bojaźni? Z tęsknoty? Z wyrachowania? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale wiem, że p. Fogelman uznaje za obowiązujące przymierze zawarte przez jego przodków z bogiem Izraela. A skoro tak, to czyni wszystko, aby – zgodnie z religią antenatów, czyli de facto prawem – wypełniać wolę Pana. Warto, bo zapowiedziana nagroda ma być nie byle jaką, co w Starym Testamencie zapowiedziano w ten sposób: „Siądź po mojej prawicy, aż Twych wrogów położę jako podnóżek pod Twoje stopy”. Kto by tak nie chciał?! To jednak nie wszystko…
W dalszej części interview indagowany pozwolił sobie na żart. Brzmiał on mniej-więcej tak: Wy, Polacy, macie za sobą tysiąc lat historii. My, Żydzi, pięć tysięcy lat. Co to oznacza? Ano to, że przez cztery tysiąclecia musieliśmy obywać się bez… wódki. Od biedy można uznać go za śmieszny. Czemu nie? Z drugiej strony trzeba zauważyć, że w słowach p. Fogelmana przebijał (charakterystyczny?) protekcjonalizm. My – starożytna i wyjątkowa cywilizacja i wy – pariasi dziejów. Cóż… Każdy orze jak może. Pomijam fakt, że od tak bystrego człeka jak p. Lew spodziewałbym się większej świadomości i znajomości faktów (polecam genialne wykłady prof. Marcina Majewskiego oraz prof. Łukasza Niesiołowskiego-Spano), a po drugie, odczytałem te słowa jako inteligentny prztyczek w nosy wszystkich Polaków. Tak odczytałem nie tylko ten fragment wywiadu, lecz także inne jego wyimki. Czy mam żal do p. L. Fogelmana?
Najpierw podkreślę, że samozadowolenie gościa I. Janke i R. Kozaka jawi się jako swoisty intelektualny samogwałt. Czemu? Wszak przekonanie p. Lejba, że na szczycie piramidy narodów świata znajduje się nacja, którą reprezentuje w osobie własnej nietuzinkowy prawnik, to bezgraniczna i naiwna ułuda. Przecież w czasach, gdy nad rzeką Jangcy powstawały miasta, brązowe miecze, wiersze i skomplikowane systemy irygacyjne, to przodkowie p. Fogelmana żyli w biedzie i zacofaniu na skraju cywilizowanej ekumeny i z rozdziawionymi buziami podziwiali mezopotamskie zigguraty. Gdy zaprowadzono zasady zwane prawem Hammurabiego, a Egipcjanie promowali wiarę w jednego boga (Atona), to praprzodkowie p. Fogelmana oddawali cześć złotemu cielcowi, paśli wielbłądy i koczowali pod namiotami. Tak to wyglądało. A i dziś wiele narodów jest bogatszych, potężniejszych, lepiej zorganizowanych i szczęśliwszych od tego zamieszkującego obecnie ziemie starożytnej Palestyny. Niestety, p. Lew nie chce lub nie potrafi o tym pamiętać. Nie w tym jednak rzecz.
Gdy obserwuję nasz nadwiślański polityczno-społeczny grajdołek wciąż i nieustannie dziwię się jednemu. Dlaczego znaczna część naszego narodu praktykuje nienawiść do samych siebie. Te opowieści o naszej nieumiejętności zadbania o samych siebie. Nawoływania do szukania protekcji u ościennych potęg. To narzekanie i obśmiewanie Januszy i Grażyn. Spijanie słów z ust brukselskich kreatur. To… Szkoda słów. Któż nam to uczynił? Kto złamał kręgosłup narodowi, który wbrew losowi i nacjom ościennym wciąż, niczym feniks z popiołów, odradzał się i dumnie podnosił i wciąż podnosi czoło? Nie znam do końca odpowiedzi na to pytanie. Wiem tylko, że w naszym narodzie istnieje i ma się całkiem dobrze frakcja mentalnych mikrocefalów, minimalistów, tchórzy i geszefciarzy. Im wszystkim zalecałbym zapoznanie się z wyżej omawianym wywiadem. Tym wywiadem, w którym L. Fogelman pokazał, że duma narodowa, nawet czasami zbyt pyszna, to wielka wartość, która wczoraj, dziś i jutro była, jest i będzie niezwykle cenna walutą. Dzięki p. Igorze i p. Robercie. Dobra - nawet wbrew intencjom - robota!
--------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Społeczeństwo