Głowa bez pamięci to twierdza bez garnizonu.
N. Bonaparte
Nie mam w rodzinie ani wśród powinowatych żadnych osób zza Buga. Nie oznacza to jednak, iż tematyka wydarzeń związanych z ludobójstwem przeprowadzonym na moich rodakach przez część Ukraińców w latach 1939-1948 jest mi obojętną. Wręcz przeciwnie! Pierwsze informacje o wydarzeniach na wschodnich Kresach uzyskałem od dziadków, którzy żywo interesowali się Polską, Europą i światem. Potem lektura, spotkania z ludźmi, media... Po dogłębnych przemyśleniach - nie pozbawionych elementów emocjonalnych - czuję smutek, niechęć do sprawców zbrodni i głębokie przekonanie, że wydarzenia "wołyńsko-galicyjskie-bieszczadzkie" winny być dla nas, Polaków, nauczką, z której nie tylko należy ale trzeba wyciągnąć wnioski. Na przyszłość.
Ale ad rem...Po setkach książek, artykułów, filmów i dyskusji wiem jedno. Działania UPA i znacznej części Ukraińców niezwykle często były zbrodnicze, podłe, nieludzkie i barbarzyńskie. Na tych, którzy taplali się we krwi swych polskich sąsiadów plwam. Uważam ich za degeneratów, zbrodniarzy, dewiantów. Taką Ukrainę mam w pogardzie. Z drugiej strony wiem o bardzo wielu ludziach narodowości ukraińskiej, którzy powodowani różnymi motywami stanęli po jasnej stronie mocy. W wielu przypadkach za swój humanizm zapłacili najwyższą cenę. Oni, ich bliscy oraz ich idee. Sądzę, że nasi decydenci winni uhonorować tych ludzi.( lub ich potomków). Prezydent, premier, szefowie stowarzyszeń, kresowiacy... Poniżej wybrałem kilka przykładów heroicznych zachowań ludzi poddawanych nieustannej indoktrynacji oraz presji środowiska*, którzy mimo to nie dali się złamać i zachowali to co w naszym życiu najważniejsze: człowieczeństwo. Za pielęgnowanie wartości chrześcijańskich i zwykłej przyzwoitości zostało zamordowanych - co najmniej - dwa tysiące rdzennych Ukraińców. Cześć ich pamięci!
Po skończonym nabożeństwie do młyna weszli uzbrojeni banderowcy i na oczach ludzi, idących z cerkwi, zastrzelili Stachowskiego Stanisława i Winiarskiego Władysława , który w tym dniu przyszedł do młyna, bo spodziewał się, że ja przyjadę ze Lwowa. Moje siostry z dwojgiem dzieci zdołały uciec przez rzekę i ukryć się u sąsiadki, Ukrainki, Parańki Foryś. Następnie banderowcy udali się do domu Czaka Józefa i zastrzelili go. Zastrzelili również będącego u Czaka - Rosickiego Stanisława. W ich obronie stanął Ukrainiec, Paweł Petryk, którego ciężko postrzelili w brzuch. Przewieziony do szpitala w Przemyślanach ranny Ukrainiec został zoperowany i po pewnym czasie wrócił do zdrowia.
Innym razem na podwórku Ukrainki Ireny Chruścielowej zabili córkę kowala, Stanisławę Wilk. Chruścielowa wzięła Stanisławę w ramiona i krzyczała:
- Moja ona. Zostawcie ją!
W tym też czasie Stefana i Jana Rusieckich oraz ich szwagra, Ukraińca Ułana zamordowano w domu ich siostry Olgi, która wyszła za mąż za Ułana. Banderowcy zastrzelili go strzałem w brzuch, gdy on zasłaniał Rusieckiego.
Jesień 1943 ; Ciemierzyńce; ze wspomnień Bolesława Sienkiewicza.
Rodziny ukraińskie pomagały Polakom nawet wtedy gdy w okolicy pojawiały się oddziały nacjonalistów. Ostrzegali i uprzedzali przed planowanymi napadami i udzielali schronienia w swoich domach. Na przedwiośniu roku 1942 (dokładnych dat nie sposób przytoczyć) moja mama, ciocia i dziadek zostali ostrzeżeni przed planowanym napadem grasujących już wtedy banderowców. Jednocześnie rodzina Wasyla Szeremety zaprosiła nas na nocleg do siebie. Spaliśmy na podłodze na zabranej z domu pościeli. Nocą słychać było tętent koni i ściszone rozmowy jadących, a moi bliscy i przyjaciele umierali ze strachu: co będzie gdy banderowcy zechcą wejść do domu?
Jedyny kontakt w zabawie mogłam utrzymywać z dziećmi zaprzyjaźnionego z nami leśniczego Borowskiego, Ukraińca, którego żona była Polką. Wkrótce ich pomoc okazała się bardzo potrzebna. W kwietniu 1943 roku, gdy było bardzo zimno, mieszkaniec Plenikowa, Ukrainiec (nazwiska nie pamiętam) zawiadomił dziadka o kolejnym napadzie na Polaków w określoną noc. Tym razem udaliśmy się do leśniczego Borowskiego, którego zabudowania były odległe o około 200 metrów od gospodarstwa mojego dziadka. Leśniczy ulokował nas na stryszku nad stajnią, gdzie wchodziło się po drabinie. Wybrał to miejsce dlatego, że obawiał się banderowców, którzy mogliby go niespodziewanie odwiedzić. Wtedy wszyscy zginęlibyśmy.
Pleników; ze wspomnień Stanisława Palki
9 kwietnia 1944 r. przybiegł do ich domu około 12-letni syn Ukraińca o polskim nazwisku Dąbrowski (który bardzo lubił dziadka Sokaluka) i krzycząc głośno próbował ich ostrzec:
- „Panie, idą was mordować!”.
Hanaczówka; ze wspomnień Katarzyny Sobieckiej-Tomporowskiej
O drugim napadzie wiedziało dość dużo osób z Hanaczówki, bo powiadomiły o tym kobiety, żony Polaków, pochodzące z Siedlisk. Jedną z nich była Pelagia [Ukrainka], żona mojego sąsiada, Kazimierza Nieckarza.
Hanaczówka; ze wspomnień Jana Wyspiańskiego.
W Łahodowie, na terenie parafii Pohorylce, dokonano napadu w 1943 roku na rodzinę dra Włodzimierza Lenkiewicza, dawniejszego dyrektora gimnazjum w Tarnopolu, który tutaj nabył ziemski majątek. Jednak doktor obronił się w czasie napadu. Miejscowi Ukraińcy wpływali też na banderowców by zaniechali go napadać, bo był to „dobry człowiek”.
Pozostali członkowie tej rodziny ocaleli w tym czasie dzięki Ukraińcowi, Aleksandrowi Łabie. Rodzina Piotra zaraz wyjechała w nowosądeckie. Aleksander uprawiał ich ziemię, licząc na ich powrót i dla zapewnienia im utrzymania. Ośmielił się mówić o tym sąsiadom. Gdy bandyci dowiedzieli się o tym latem 1944 r. wymordowali cała rodzinę: 60-letnią babcię, Aleksandra i jego żonę - Polkę, będącą w ciąży, pięcioletniego syna i piętnastoletnią córkę. Dziewczynkę przywiązano żywcem do drzewa, głową w dół. I w ten sposób to dziecko skonało.
To, że nikt w naszej rodzinie wtedy nie zginął, zawdzięczamy ukraińskim sąsiadom, Gacom. Oni uprzedzili mego ojca, by tego dnia nie wracał do domu. Mojego kilkuletniego brata Tadeusza Gacowie ukryli w beczce i w ten sposób dziecko przeżyło
Łahodów; ze wspomnień Anny Szul.
W dzień pogrzebu rodziny Grzeszczyszynów, zamordowanych w Burzeniskach i pochowanych w Świrzu, moja Mama poszła do Chlebowic Świrskich, gdzie mieszkała jej siostra, wydana za Ukraińca. Jak później opowiedziała ciocia, matkę wywlekli z domu upowscy bandyci i zaprowadzili do lasu, gdzie w okrutny sposób zamordowali. Podczas tego porwania, mąż ciotki próbował stanąć w jej obronie, ale został przez banderowców pobity.
Ze wspomnień Jana Wyspiańskiego
Przed spaleniem domów w Ługu Ukrainiec Demkowicz poinformował Polaków, że będą palić. Jego dom również spalili Ukraińcy.
Ług; ze wspomnień Tekli Hołodniak
Po kilkunastu krokach, gdy Kirył Kisil[Ukrainiec] zorientował się że nastąpiło uprowadzenie księdza, zdenerwowany krzyczał do Gałeczki [Ukraińca z UPA]:
- „Mychańko, co ty robisz?! Bój się Boga!”
Ług; ze wspomnień Stanisłąwa Lipskiego
Tato do naszego domu nie dotarł. Doszedł do wsi i skradał się ostrożnie przez ogrody Ukraińców, sądząc, że tak będzie bezpieczniej. Gdy przechodził przez ogród Mikołaja Maluty, on go dostrzegł i zawołał do siebie. Nie puścił go do naszego domu, twierdząc, że to zbyt niebezpieczne. Maluta przyszykował coś tacie do jedzenia i on z tym wracał do nas, na Płoskę. W drodze spotkał Ukraińca, Kobryna. Tak go nazywano. Czy to nazwisko, czy przezwisko? - nie wiem. Pamiętam tego człowieka, jak często przy jeździł do naszego sąsiada Muchy, który też był Ukraińcem, stawiał wóz w sadzie, wyprzęgał konia i przychodził do mego taty do kuźni, żeby pogadać. Gdy tato spotkawszy go, opowiedział, co się stało, on oświadczył, że zabiera nas do siebie. Tato protestował, ale on powiedział, że nie ma o czym gadać, zabiera nas i koniec. Pamiętam, jak przyszedł z tatem (chodził z laską) i zabrał nas do swojego domu.
Miał on dwóch synów. Jeden miał na imię Michał i był w bandzie, imienia drugiego syna nie pamiętam. Ten drugi był szewcem i razem rodziną był w domu. Mama i tato noce spędzali w wyścielonej słomą piwnicy, a my - ja i Kasia - spałyśmy w izbie razem z jego wnukami, z którymi też w dzień bawiłyśmy się. Ten szewc nauczył mnie robić kołki do zelowania butów. Robiłam je bardzo dobrze i zawsze mnie chwalił.
Pamiętam, jak któregoś dnia Kobryn siedział na ławce przy piecu w jednej izbie, a ja w drugiej ciêłam te kołki. Skrzypnęły drzwi i do pomieszczenia, w którym on siedział wszedł młody mężczyzna. Z zaciekawieniem wyciągnąłam szyję, by zajrzeć tam. W pamięci pozostał mi obraz siekiery leżącej na ławce obok Kobryna oraz słowa, które zaraz padły z jego ust:
- „Michale, u mnie jest Piotr, kowal z Tucznego, jego żona Wikta i jego dzieci.
Niech cię Bóg broni, aby im włos z głowy spadł. Jakby im się co stało, ja ciebie sam zabiję swoimi rękami. Czy ty słyszysz, co ja do ciebie mówię?”
Drugie straszne przeżycie wiąże się ze śmiercią dziadka Wasyla Kobryna, Ukraińca. U niego chowałem się na noc az do czasu opuszczenia wioski. Pewnego listopadowego wieczoru 1944 r., gdy dziadek kroił tytoń do fajki, a ja byłem gotowy do spania na przypiecku, ktoś zapukał do drzwi. Jak babcia je otworzyła, to do mieszkania weszło dwóch uzbrojonych mężczyzn, z mazepinkami na głowach, na których widniał tryzub. Jeden z nich zapytał, czy tu mieszka Kobryn, dziadek przytaknął.
Wtenczas drugi dodał:
- Ilu Polaków przechowujecie?
- Nikogo nie przechowuję. Tutaj są sami domownicy – odpowiedział dziadek.
Zapytali jeszcze o możliwość zapalenia papierosa, po czym skręcili po jednym, zapalili od lampy, a na koniec chcieli, aby dziadek im pokazał drogę w jakimś kierunku. Powtórzyli to dość stanowczo, więc dziadek odmówił tłumacząc się ciemnością nocy, starością (miał 78 lat) i słabym wzrokiem. Wtenczas jeden z Ukraińców zdjął karabin i strzelił mu prosto w pierś. Odwybuchu zgasła lampa i zrobiło się ciemno w mieszkaniu, a babcia zaczęła krzyczeć i piszczeć. W tych ciemnościach bandyci wyszli. Gdy zapalono lampę ,dziadek już nie żył. Wolał ponieść śmierć niż wskazać przechowywane osoby.
Tuczna; ze wspomnień Stanisława Górskiego.
Na drodze spotkałem sąsiada, Ukraińca Piotra Wełyczkę, który również mnie zauważył.
- Co robisz? zapytał.
- Patrzę, jak się pali i zaraz pójdę spać- odpowiedziałem.
- Nie idź spać do swojego domu, tylko idź do mojej kuchni, gdzie jest moja córka z dziećmi. Jak będzie napad, to uciekaj razem z nimi.
Nie poszedłem już do domu, tylko postąpiłem, jak podpowiedział sąsiad.
Około drugiej w nocy Piotr mnie zbudził i powiedział:
- Uciekaj, bo jest napad.
Kopań; ze wspomnień Stanisława Kłosowskiego
Pod koniec kwietnia lub na początku maja 1944 r. ojciec wrócił do domu wieczorem (było już ciemno) i bardzo szybko zabrał nas, tj. moją mamę i siostrę Marysię do wujka Jakima Partyki (Ukraińca). Opuszczając dom, nic nie wzięliśmy ze sobą. Przez ogród przeszliśmy do jego zabudowań znajdujących się w sąsiedztwie. Chyba ojciec powiedział wtedy, że mieli nas mordować, choć nie wiedziałem jak.
W nocy, godziny nie pamiętam, zobaczyliśmy przez szparę w oknie domu wujka ogromny płomień. To palił się nasz dom, stajnia i stodoła. Te dwa ostatnie zabudowania były kryte strzechą i ogień był największy. Pożaru nikt nie gasił a w świetle ognia widziałem jakichś ludzi, którzy zabierali z podwórkabydło (mieliśmy jedną krowę i cielaka), i słychać było straszliwy kwik, chyba świń. Ogień jeszcze buszował w resztkach naszych zabudowań, gdy do drzwi wujka rozległo się silne kołatanie. Matka z Marysią schowała się w alkowie pod
łóżkiem, a ja leżałem z dwoma synami wujka w bambetlu, który stał pod ścianą w kuchni. Ojciec ukryty był w stodole. Wujek zapalił lampę naftową i głośno powiedział:
- Idzie śmierć.
Podszedł do drzwi i otworzył je. Do chaty weszło kilku młodych mężczyzn i zaczęła się rozmowa, której nigdy, nawet do śmierci, nie zapomnę.
- Jakim, jesteś dobrym Ukraińcem. Jak powiesz, gdzie schowałeś Lachów, to ciebie nie zabijemy.
Wujek bez zająknięcia odpowiedział bandytom:
- Aby tych Lachów diabli wzięli. U mnie nie ma żadnego. Chłopcy, jak znajdziecie u mnie jednego Lacha albo jego dziecko, to utnijcie mi głowę i rzućcie ją na gnój. Mężczyźni rozglądnęli się po izbie, a wujek dał im kilka butelek bimbru. Po chwili opuścili kuchnię i dom.
* Świadectwa pochodzą ze zbioru opracowanego przez Józefa Wyspiańskiego pt. Barbarzyństwa OUN-UPA.
Inne tematy w dziale Polityka