Prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn.
F. Bacon
Z dużym zainteresowaniem przeczytałem notkę Kolegi @kelkeszos-a zatytułowaną „<<O upadku mieszczaństwa i miast w Polsce>>, czyli droga ku nędzy”. Autor (jak zwykle) napisał ją z polotem, jędrnym językiem i z odpowiednią rytmiką. Tematyka sama w sobie ciekawa, mało znana oraz ponadczasowa, a jednocześnie na czasie. I co ważne, istotna dla naszego narodowego bytu. Nie powinno zatem dziwić, iż wpis zebrał spore grono Czytelników i Komentatorów. Niestety – i piszę to z niekłamana przykrością – w tym przypadku sprawność pióra przykryła przed oczami widowni sedno. To prawdziwe. Szkoda, bo moim zdaniem kierowanie się pięknym opakowaniem dość często skutkuje rozczarowaniem po zaznajomieniu się z jego zawartością. Problem jawi się jeszcze jako poważniejszy, gdyż opinia osoby odbieranej w salonowym mini-świecie jako autorytet może prowadzić do zachowań i deklaracji nieadekwatnych do realiów. Zanim ktokolwiek posądzi mnie o nieprzyzwoite intencje postaram się, pro publico bono, uzasadnić mój pogląd. Dla przejrzystości zacznę od szczegółów…
Kolega @kelkeszos tuż po wprowadzeniu odniósł się do Kazimierza zwanego Wielkim, który jego zdaniem „postawił na zagęszczenie jego struktury poprzez rozwój ośrodków miejskich i kumulację kapitału.” To prawda. Dodał zaraz, iż „Jeszcze długo po Kazimierzu mieszczaństwo w Polsce i oparte na tej warstwie życie gospodarcze, miały się bardzo dobrze i były prawidłowo wkomponowane w polską strukturę społeczną.” I znów zgoda! Rzecz w tym, że ostatni z Piastów na polskim tronie – że tak powiem – szedł w poprzek oczekiwań Autora notki. Przecież rozwój gospodarczy kraju nad Wisłą dokonał się m.in. dzięki sięgnięciu przez naszego króla po… element obcy. Głównie niemiecki i… żydowski. Aby nie być gołosłownym przywołam fragment dokumentu lokacyjnego z kwietnia roku 1346 dotyczącego mojego miasta. Zapisano w nim:
Przeto my, Kazimierz z Bożej Łaski król Polski i pan dziedziczny ziem krakowskiej, sandomierskiej, sieradzkiej, łęczyckiej, kujawskiej i pomorskiej, podając do wiecznej pamięci, zawiadamiamy wszystkich i każdego z osobna, tak teraz żyjących jak i w przyszłości, którzy treść niniejszego pisma będą czytać, że, ponieważ powinniśmy z urzędu królewskiego nam danego przez Boga pomnażać coraz bardziej pożytki naszego królestwa, by stąd dochód teraźniejszy i przyszły wzrastał dla nas i dla naszych następców, biorąc nadto pod uwagę stałą i niezwykłą mądrość przezornych mężów Jana zwanego Kiesselhuth i Konrada, jego towarzysza, im obu i każdemu z nich oddzielnie, nadaliśmy, dajemy i udzielamy na podstawie dojrzałej rady naszych baronów pewną równinę u stóp grodu powszechnie zwanego Bidgoszczą, niezajętą i opuszczoną, dla założenia lub zasadzenia tam miasteczka lub miasta, posiadającego i przestrzegającego prawa niemieckiego magdeburskiego, które to miasto winno nazywać się Kunigesburg
Proszę zwrócić uwagę: kto był zasadźcą grodu nad Brdą? Nie inaczej: Niemcy! Wprawdzie nazwa Kunigesburg nie przyjęła się, ale od samego początku Bydgoszcz zamieszkiwało spore grono przybyszy znad Łaby, Wezery i Renu. O sympatiach Kazimierza do starozakonnych szkoda wspominać, bo to sprawa znana. Zaznaczę tylko, iż zdaniem znawców tematu w dobie panowania Kazimierza III nad Wisłę przybyło co najmniej kilkanaście tysięcy wyznawców judaizmu, spośród których tylko ułamek procenta zasiedlił polską wieś. Reszta sprawnie wbiła się w tkankę miejską i krok po kroku poczęła opanowywać segment finansowy oraz specjalizować się w działaniach zwanych przez nieżydowskich mieszczan partactwem. Dlatego zapewniam Kolegę @kelkeszos-a, iż nie wszyscy, a nawet nie większość ówczesnych mieszczan-chrześcijan przyjęła decyzję króla z radością, czy chociażby ze względna akceptacją. Cóż, co wolno wojewodzie, to nie tobie…
Kolejna ważna kwestia to sens zawarty w stwierdzeniu „W efekcie na ogromnej powierzchni jednego z najsilniejszych krajów świata, cała niemal władza nad handlem, wytwórczością przemysłową i obrotem pieniężnym przeszła w obce ręce. Nie było chyba drugiego takiego przypadku w spisanych dziejach cywilizowanych społeczeństw, aby jakiś naród w całości wyzbył się warstwy kupców, bankierów i przemysłowców”. No nie. Po prostu. Historia zna dużą liczbę takich przypadków. Przykłady? Proszę! W XIII-XIV w. większość miast Szwecji i Norwegii była opanowana przez żywioł niemiecki. Konfliktów z tego powodu było co niemiara. Ba! Mało kto pamięta, że na przełomie XIV i XV stulecia Zakon Krzyżacki władał Gotlandią. Niezwykle ważną strategicznie i handlowo wyspą na Bałtyku. Jeszcze mniej osób zdaje sobie sprawę z tego, iż Zakon spacyfikował szwedzkich miejscowych przedsiębiorców i kupców, a na ich miejsce zainstalował wiernych sobie Niemców. I to nie wszystko. Warto przypomnieć, że obce żywioły zdominowały życie miejskie w Anglii (po podboju z roku 1066), Czechach, na terenach dzisiejszych państw bałtyckich, na Węgrzech, Słowacji, na Krymie (Italczycy), w Bizancjum, Hiszpanii, Irlandii, Bułgarii Naddunajskiej… Tak więc w tym, iż na ziemiach polskich żywioł obcy (głównie niemiecki, ale też ormiański, szkocki, włoski, niderlandzki) grał pierwsze skrzypce w łańcuchach dostaw, sprzedaży i produkcji nie jest w żadnym razie jakimś zjawiskiem ekstraordynaryjnym.
I znów… Kolega @kelkeszos dramatycznie zakrzyczał, iż „Po osiemdziesięciu latach, wraz z Powstaniem Chmielnickiego, które de facto położyło kres jakimkolwiek marzeniom o wielkości Rzeczpospolitej, nie było już szans, na odbudowę prawidłowej struktury społecznej. Stopiła się nieodwracalnie na "dzikich polach", pozostawiwszy po sobie smutny szczątek, w postaci upadłych miast, od linii Wisły na wschód zasiedlonych przeważnie przez zupełnie obcą ludność, nie mającą niczego do zaproponowania sprawie polskiej.” Pozornie wszystko gra, ale… Autor zapomniał, że krew i łzy rozlewały się we wspomnianym przezeń okresie niemal wyłącznie na ziemiach położonych poza zwartym polskim obszarem etnicznym. Wszak rdzenne ziemie polskie od Wojny Trzynastoletniej aż do czasu tzw. Potopu - zasadniczo - zażywały pokoju i spokoju. W ówczesnej Europie (no, może poza północną Skandynawią) był to prawdziwy ewenement. Miasta rosły, wsie kwitły, folwarki pracowały pełną parą. A ludzie się bogacili. Więcej nawet! Wbrew opinii przeszmuglowanej w notce Autora większość (poza jednym) żywiołów obcych ulegało stopniowej polonizacji. Według badaczy zagadnienia w połowie XV stulecia żywioł germański w miastach Korony był w zdecydowanym odwrocie. Tak np. w Poznaniu stanowił ok. 1/3 (w początkach XIV w. było to grubo ponad 50%). W Kaliszu, Gnieźnie, Pyzdrach, Szamotułach, Grodzisku, Zbąszyniu czy Łobżenicy oscylował wokół kilkunastu procent. W ośrodkach typu Kościan czy Śrem ledwo dochodził do 10% ogółu mieszkańców. I trzeba to przyjąć z lekkim przymknięciem oka, bo w księgach miejskich, czy ziemskich, zachowały się dane osób najzamożniejszych, mających spory majątek, prowadzących spory sądowe itp. Wśród plebsu odsetek przybyszów lub potomków migrantów był jeszcze mniejszy. A miasta rdzennej Polski szły dobrą drogą. Sądzę zatem, że w omawianym zakresie Autor wpisu zwyczajnie nadinterpretował zjawisko rzekomego Armagedonu na całą, wielką, przeogromną Rzeczpospolitą.
Wreszcie Kolega @kelkeszos kończy w ten sposób: „Takimi klęskami płacił kraj, który rozdmuchany daleko poza swoje naturalne granice, nie potrafił spalając się w "suchego przestworach oceanu" zbudować własnych miast, z własnymi mieszczanami.” Hmm… Trudno w jakiś syntetyczny sposób odpowiedzieć na to spostrzeżenie. Nie jest bowiem prawdą, że Polacy nie potrafili zagospodarować miast na swym terytorium. Piszę „zagospodarować”, gdyż wynalazek miast nie należał do potomków legendarnego Piasta. Tak samo jak nie da się go przypisać Francuzom, Kastylijczykom, Holendrom, Duńczykom, Rumunom czy Anglikom. Każda z tych nacji otrzymała miasta w spadku po… Rzymianach. Przecież jeszcze w VIII, a nawet IX stuleciu, w Nadrenii, Bawarii, Prowansji czy Austrii znaczną część mieszczan, albo dokładniej – mieszkańców ośrodków handlowo-rzemieślniczych, stanowiła ludność postrzymska. Miast nie wymyślił ani Karol Wielki, ani Wilhelm Zdobywca, ani Jan II Kastylijski. Oni i ich poddani wślizgnęli się i zaadaptowali do wynalazku rzymskiego. Nie inaczej stało się w przypadku Czechów, Słoweńców, Węgrów, Chorwatów i… Polaków. Próżno zatem niewątpliwy niedorozwój, czy też upadek życia miejskiego na ziemiach polskich, kłaść na karb jakiejś szczególnie negatywnej i jednocześnie nadprzyrodzonej cechy naszych antenatów.
A teraz przejdę do sedna… Kolega @kelkeszos – jak rozumiem – jest zdania, iż podstawową przyczyną niedorozwoju społecznego dawnej Polski i upadku naszego państwa było rozproszenie sił. Przez to nie potrafiliśmy skupić się na pracy organicznej, wzniesieniu murów miejskich oraz pogłębieniu i poszerzeniu struktury gospodarczej. Efektem było skarlenie i degeneracja miast oraz mieszczaństwa, czyli krótko mówiąc: z minami głupców przeszliśmy obok kapitalizmu. Sądząc z komentarzy zamieszczonych pod wspomnianą notką wielu, bardzo wielu, Czytelników podzieliło ten pogląd. Szkoda tylko, że nieprawdziwy. Powtórzę: nieprawdziwy! Dlaczego?
Jako fakt trzeba przyjąć, że miasta koronne (z Lwowem włącznie) w dobie rozkwitu sił Polski i Rzeczpospolitej prezentowały się całkiem poważnie. Wprawdzie takie centra jak: Paryż, Londyn, Antwerpia, Istambuł i Neapol były poza naszym zasięgiem, ale 35 tysięczny Gdańsk, 25 tysięczny Kraków, kilkunastotysięczne: Toruń, Poznań, Biecz, Elbląg itd. w skali kontynentu nie były poślednimi ośrodkami. Sieć kontaktów, wymiana handlowa, przepływ pieniądza były imponujące. Faktem jest również, że wbrew potocznej opinii nasz naród polityczny, tj. szlachta, wcale nie stronił totalnie od współdziałania z mieszczanami, a wielu jej reprezentantów zwyczajnie i po prostu wtapiało się w życie miejskie dostarczając kapitału i powagi stanowi mieszczańskiemu. Faktem jest również, że w drugiej połowie XVI wieku miasta stawały się etnicznie polskimi. Co prawda w samym Krakowie do pierwszej połowy tego stulecia w Kościele Mariackim odprawiano msze po niemiecku, ale uczęszczały na nie już tylko wiekowe panie. Szło w dobrym kierunku. Jestem pewien, iż niewiele brakowało abyśmy i my (oczywiście z uwzględnieniem braku bezpośredniego dostępu do szlaków oceanicznych) stali się naprawdę nowoczesnym i bogatym społeczeństwem/narodem. Skąd zatem wzięła się katastrofa?
W tym miejscu muszę zawetować przesłanie Kolegi @kelkeszosa. Po pierwsze z tej przyczyny, iż mimo długiego wywodu nie wskazał (proszę zwrócić na to uwagę) sprawców katastrofy naszych miast. Kto zawinił? Szlachta? Możnowładcy? Król? Kler? Lud? No i kiedy? Ja nie znalazłem odpowiedzi. W notce wciąż przewija się zaimek „my” i wiek XIX, gdy od nas, Polaków, zależało naprawdę niewiele. No dobra, ale kto konkretnie? Nie znalazłem odpowiedzi.
Muszę uczciwie przyznać, że każdy z wymienionych stanów ponosi cząstkę winy. Jednak nie dlatego, że wywiesił białą flagę i – jak sugeruje Autor - oddał miasta w łapy żywiołów obcych. Absolutnie nie dlatego. Prawdziwą przyczyną nie było bowiem rozproszenie sił (by przeżyć musieliśmy interweniować na „dalekim wschodzie”), nie był to też walkower szlachty, czy polskiego mieszczaństwa, ani niechęć polskich włościan do zintegrowania się w środowisku miejskim (chętnych było co niemiara!). Moim zdaniem, a mamy na to mnóstwo dowodów, była słabość państwa jako takiego. Brak systemu, który wymuszałby na Polakach zachowania agresywne względem niebezpieczeństw zewnętrznych, durnowaty pacyfizm. Generalnie przybiła nas zasada „Polska nie rządem stoi!”. Gdybyśmy mieli w sobie tyle siły i bystrości, aby wystawiać stałą 100 lub 150 tysięczną armię, wzmacnianą pospolitym ruszeniem. Gdyby kasa królewska i państwowa nie świeciła notorycznie pustkami, a bitny żołnierz nie był zmuszany pożywiać się kradzionymi kurami i wzniecać rokosze z powodu niewypłaconego żołdu, to i nasze miasta, i mieszczaństwo w XVIII w. spełniliby zadanie przed jakim z powodzeniem stanęły rzesze obywateli Marsylii, Sztokholmu, Hamburga i Bristolu. Niestety to nasza, czyli narodu, niechęć do działań ofensywnych i generalnie wojennych, doprowadziła do upadku miast Korony, a nie wyimaginowane i nierozpoznawalne… COŚ. Właśnie z tej przyczyny moje miasto, które przed tzw. Potopem liczyło ok. 5 tys. mieszkańców i należało do grona poważnych ośrodków, po szwedzkich rejzach i Wojnie Północnej, skurczyło się, zwiędło, sczezło, bo zamieszkiwało je 117 osób! Pożogi, mordy, zarazy… To jest prawdziwa przyczyna. A kto nie wierzy… Kto nie wierzy niechaj zastanowi się na poważnie: co stanie się z naszą Ojczyzną oraz jej miastami, gdy jej granice – po ewentualnym upadku Ukrainy – przekroczą czambuły Chanatu Moskiewskiego albo – po kapitulacji zdrowego rozsądku - tęczowe bataliony brukselskie?
Zachodzę w głowę i nie pojmuję, iż osoby piszące w tym miejscu, a zasługujące bez dwóch zdań na miejsce na pudle dla najsprawniejszych opowiadaczy, wkładają tyle wysiłku, by udowadniać rzeczy nie do udowodnienia? I zaprawdę nie znajduję odpowiedzi. Być może taka postawa wynika z lekceważenia źródeł i poprzestawaniu na doświadczeniu wyniesionym z lektur (swoją drogą genialnych!) w rodzaju narracji P. Jasienicy. A może błądzenie… Naprawdę nie ma pojęcia. Jedyne co cieszy, to to, że tego rodzaju opowieści są efektem - ufam - prawdziwej i szczerej troski o przyszłość naszą i naszych potomków. Amen!
------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Kultura