Duma zawsze musi cierpieć.
L. M. Montgomery
Początek marca minionego roku. Ruszyłem z przyjaciółmi do ośrodka organizującego pomoc dla walczącej Ukrainy. Podjeżdżamy. Kurde, nie ma jak zaparkować. Cały jeden plac bydgoskiego Śródmieścia zapchany autami. Przed ośrodkiem sporo ludzi. Paczki, kartony, torby, plecaki, worki pełne dobra niezbędnego dla ludzi do przetrwania w kryzysie. Wchodzimy. Piękna dziewczyna, lat ok. trzydziestu, wita nas z otwartymi ramionami, choć bez uśmiechu. Przekazujemy dary. Nawiązujemy pogawędkę. Po chwili pojawia się dwójka Ukraińców. Wysoki okularnik w wyciągniętym swetrze i kolejna, chyba nawet jeszcze bardziej zjawiskowa od witającej na wejściu, młoda kobieta. Są z Dnipro i Równego. On żyje w naszym kraju od lat i sprawnie posługuje się językiem Kochanowskiego i Mickiewicza. One przyjechały niedawno; za chlebem. Szok spowodowany bestialską agresją Moskali na Ukrainę jeszcze nie opadł. Panuje mentalna gorączka. Rozmowa o teraźniejszości przeradza się w debatę o przeszłości. On powiada, że gdyby istniała Rzeczpospolita to… One mają łzy w oczach. Brat jednej z nich jest zawodowym wojskowym. Ech! Na pożegnanie wymieniamy się numerami telefonów. Zobaczymy się jeszcze. Żegna nas głośne: Дякую! Odjeżdżamy i – jak mniemam – w każdym z nas pulsuje duma. Z tego, że mimo licznych barier potrafimy dogadać się z osobami, które do wczoraj były dla nas anonimowymi i pochodziły z kraju, który postrzegaliśmy jako niezbyt przyjazny. Również dlatego, iż mimo posługiwania się różnymi językami potrafiliśmy znaleźć wspólny mianownik. Tego uczucia nie zapomnę do końca moich dni.
Podobne wrażenie odniosłem wczoraj, tzn. wtedy, gdy Andrzej Duda zagościł we Lwowie i oznajmił, iż Rzeczpospolita jest gotowa przekazać Ukrainie nową partię czołgów. Widziałem prezydenta RP, przywódcę Litwy i W. Zełeńskiego i pomyślałem, że świat jeszcze do szczętu nie zwariował. Przynajmniej pod naszą szerokością geograficzną. Są bowiem sprawy i rzeczy, które jawią się jako ważniejsze od biznesu i „mojego na wierzchu”. Jednak prawdziwe i niekłamane wzruszenie wzbudziła we mnie relacja obrazująca spotkanie prezydenta RP z mieszkańcami Lwowa. Wyobraziłem sobie, że podobne sceny mogłyby mieć miejsce ponad osiemdziesiąt lat temu, gdyby przywódcy Zachodu mieli na tyle odwagi i rozsądku wspomóc kraj naszych dziadków i pradziadków w obliczu zmagań z dwoma barbarzyńskimi despotiami. To już historia. Dziś A. Duda nie tylko przywiózł na Ukrainę dobrą nowinę oraz przesłanie, że mój naród nie pozostawi na łasce losu ludzi walczących o wolność i niepodległość, ale był na tyle zdeterminowany, iż potrafił wyjść poza strefę bezpieczeństwa i pokusić się o uściśnięcie rąk mieszkańcom - tak bliskiego sercu wielu Polaków - Lwowa. Szacunek.
Muszę zaznaczyć, iż nie należę do grona zagorzałych admiratorów gospodarza Pałacu Prezydenckiego. Zbyt wiele przeżyłem zaskoczeń. Przyznam jednak, że w takich chwilach moje serce pulsuje żywiej, a pierś rozpiera duma. Wszak A. Duda podczas wizyty na Ukrainie nie reprezentował li tylko samego siebie czy swój urząd, ale przede wszystkim naród, do którego mam zaszczyt przynależeć. I robi to naprawdę dobrze. Na tyle, że według badań niemal 90% Ukraińców darzy go zaufaniem. Co niezwykle ważne, ta ufność jest pośrednio wskazówką, iż mieszkańcy Ukrainy widzą dziś w nas, Polakach, najbardziej przyjazną nację. W skali mikro sam o tym się przekonałem w jednym z bydgoskich punktów pomocy dla Ukrainy. W skali makro dba o to prezydent RP. To wielki kapitał. Olbrzymi. Za żadne skarby nie możemy go zaprzepaścić!
---------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Polityka