Największy wstyd, gdy go nie ma.
U. Zybura
Dziś zmusiłem się do obejrzenia pojedynku naszej reprezentacji z Argentyną do samego końca. I sam nie wiem czy zrobiłem dobrze. Po ostatnim gwizdku sędziego ujrzałem bowiem uśmiechnięte buzie polskich napastników, pomocników i obrońców (bramkarzowi wybaczam), którzy po niespotykanej w skali galaktyki makabresce przeczołgali się do kolejnego etapu zawodów. To niby zdarzenie pozytywne i z rodzaju takich, na które czeka się całe dekady. Trudno polemizować z faktami. Należy, ba!, trzeba jednak dodać, że w zakończonym meczu nasi piłkarze (?) sprawowali się gorzej od – dajmy na to – reprezentacji San Marino. Reprezentacji, której poszczególne formacje składają się z kelnerów, listonoszy, mechaników i studentów. Chyba żaden z nich nie zarabia na życie kopaniem futbolówki. A jednak… Sprawdziłem. 05 września ubiegłego roku zespół tego mini państwa w konfrontacji z Polską stracił siedem bramek. Strzelił nam jedną. To oznacza, iż piłkarze Serenissima Repubblica di San Marino zagrali zwyczajny “piach”. Jednakże... Oddali siedem strzałów na polską bramkę. Przeprowadzili ponad pięćdziesiąt akcji ofensywnych. Wykonali czternaście rzutów wolnych oraz trzy rzuty rożne. Oznacza to, iż przejawiali jakąś inicjatywę. W dzisiejszym meczu polscy piłkarze posiadali piłkę przez 27% trwania spotkania, oddali trzy strzały (w tym 0 celnych) i wykonali jeden (!!) rzut rożny. Aż zęby bolą... Nie wiem jak moi rodacy, ale ja jestem do samego DNA zdegustowany i zniesmaczony. Bowiem to co dane było mi obejrzeć nie da się opisać słowami. Powinienem... (Minuta ciszy). ..........................................................................................................................................
Nie wiem jak inni, ale dla mnie postawa zawodników reprezentujących nasz kraj w ostatnim meczu fazy grupowej to absolutne dno i metr mułu. Szczególnie w porównaniu z postawą drużyn z tzw. teoretycznie niższej półki (hłe, hłe), które tak jak m.in. Arabia Saudyjska zakończyły Mundial z honorem i jak mężczyźni, walcząc do ostatniej sekundy. Naszym zabrakło wigoru, pomysłu, odwagi, zdecydowania, umiejętności, woli, techniki, śmiałości... Ech... Praktycznie wszystkiego. W związku z tym nie rozumiem pochwał kierowanych w stronę trenera Michniewicza przez całe zastępy “fachowców”, działaczy, publicystów i dziennikarzy, wychwalających umiarkowanie albo nawet pod niebiosa wyjście z grupy. Bo “wyszliśmy” po iluś tam latach. Po cholerę “wyszliśmy” skoro – to właściwie pewne – zbierzemy baty od naszych kolejnych przeciwników. I to takie baty, że każdy widz po meczu z Francją poczuje natychmiast ból pleców.
Gdybym miał zdiagnozować przyczyny żenady prezentowanej przez zespół występujący na Mistrzostwach Świata w koszulkach z naszym godłem, to nie szukał bym źródeł tej postawy w wykoncypowanych przez “fachowców” punktach. Niech tam brawędzą i olśniewają nas coraz to bardziej durnymi diagnozami. Przetrenowanie, skurcz mięśni, zbyt mała ilość diagonalnych podań... Fuj! Dla mnie źródło niewiary i będącej jej efektem poruty tkwi w... głowach. Zawodników oraz selekcjonera. I to najpewniej nasza najpoważniejsza bolączka. Na którą nie cierpiał p. Kazimierz Górski i p. Antoni Piechniczek. Obecnie brak w polskim zespole “husarzy”, a reprezentacja została najwidoczniej opanowana przez najemników obcego autoramentu. W efekcie... Coraz to bardziej parszywieńki jest ten nasz nadwiślański “świat” futbolu... Trzeba te ruiny zniwelować i zbudować coś nowego. Bez tego wciąż i wciąż będziemy musieli się wstydzić. Czy jest wśród nas ktoś, kto lubi nieustannie się wstydzić?
-----------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Komentarze
Pokaż komentarze (141)