A jeśli komu droga otwarta do nieba,
Tym, co służą ojczyźnie.
Jan Kochanowski
Do konesera sztuki dość mi daleko. Trudno. Jednakże lubię od czasu do czasu popieścić zmysły wytworami utalentowanych ludzi. Tych żyjących oraz tych, którzy już odeszli. Jednym z takich wywoływaczy stanu przyjemności jest dla mnie Jacek Malczewski. A dokładnie – jego twórczość. Tematyka, kolorystyka, symbolika, realizm połączony z mistycyzmem i światami odrealnionymi. Fajne. Jako jedno z ciekawszych dzieł artysty jawi się praca „Rycerz i faun”. Wprawdzie brak tu buzujących emocji i tłumów, ale właśnie dlatego uważam ten obraz za interesujący i - przepraszam za brutalność – na czasie.
Cóż widzę jako odbiorca? Na pierwszym planie zbrojnego i dziwną istotę znaną ze starożytnych mitologii, czyli fauna. Ten pierwszy to z pewnością wojak znad Wisły, gdyż jego pochodzenie zdradzają pawie pióra oraz husarski szyszak. Drugi, to Faun, bóg płodności, pół mężczyzna, pół kozioł. Obaj jakby zastygli w bezruchu, choć ich twarze wyrażają głębokie uczucia. Rycerz zadumał się w rozterce nad czymś, co najpewniej usłyszał od swego rozmówcy, który z zaciekawieniem ale i z przekonaniem o własnych zdolnościach oratorskich czeka na decyzję interlokutora. Coś ma się wydarzyć…
Smaczku chwili nadaje postać ledwo widoczna w tle. Kto przyjrzy się dokładnie zrozumie, że tuż za człowiekiem rycerskim i personifikacją sybaryckiego stylu życia powoli kroczy śmierć, doskonale znana z serii dzieł Malczewskiego pod tytułem „Thanatos”. Niepowstrzymana, bezlitosna, nieuchronna… Z nieodłącznym artefaktem służącym do skracania życia mieszkańców tego łez padołu. Napięcie rośnie. Decyzja musi zostać podjęta.
Gdyby jakiś obcokrajowiec, kontemplujący obraz naszego malarza, nie znał kontekstu polskich dziejów oraz profilu Malczewskiego, to najprawdopodobniej doszedłby do wniosku, że autor w ten właśnie sposób starał się przekazać odwieczny ogólnoświatowy dylemat targający ludzkimi sercami i umysłami: jaką drogą mam kroczyć? Czy wybrać ścieżkę kamienistą, upstrzoną wieloma przeszkodami i pułapkami, skropioną łzą, a może nawet krwią, lecz prawą i godną człowieka kompletnego? Czy też może kinąć uciążliwe paradygmaty honoru, uczciwości, wiary, empatii, odwagi, poświęcenia i rzucić się w wir przyjemności oferowanych ludziom przez „dziś”? Wszak, prędzej czy później Thanatos dopadnie każdego. Małego i wielkiego, bogatego i biedaka, kobietę i mężczyznę, mądrego i głupiego, Włocha i Koreańczyka, Kowalczyka i Radziwiłła… I prawdę powiedziawszy taka interpretacja mieści się w logice percepcji i związanego z nią rozszyfrowywania bodźców zewnętrznych, ale…
Niewielu z nas pamięta, iż Jacek Malczewski był uczniem Jana Matejki. Wprawdzie poszedł własną drogą, lecz poglądy rozkwitłe pod wpływem krakowskiego dyktatora sztalugi stały się dla Malczewskiego niczym DNA. Ponadto nie był to człowiek wyrosły w próżni kulturowej. Znał swoje korzenie, miejsce w świecie i czuł jedność z innymi mieszkańcami kraju nad Wisłą. Z jakim natężeniem myślał o rzeczach wielkich, a nie tylko o zaspokojeniu głosu, żądz i własnego ego, doskonale obrazują słowa wypowiedziane przez niego do własnych uczniów, które brzmiały: „Malujcie tak, by Polska zmartwychwstała”. W związku z tym można zinterpretować przekaz artysty nieco inaczej, bardziej lokalnie, swojsko, pszenno-buraczanie. Otóż, widzę dzielnego człowieka, gotowego do poświęceń, przygotowanego do walki o zasady i przedwieczne wartości oraz honorującego działo przodków. Tych z tej roli, chleba i powietrza. Widzę również swawolnika, świszczypałę i lekkoducha, który nie przebierając w słowach i używając umiejętnie mowy ciała stara się przekabacić nadwiślańskiego patriotę. Bo po co masz się narażać? Po co trzymać na uwięzi własne ciało? Po co odmawiać sobie przyjemności? Po co wdawać się w konflikty o znikomej szansie na sukces? No po co?! Czyż nie wystarczy ci, śmieszny wojowniku, napełniony brzuch, nadobna panna, pełen mieszek i ciepła woda w kranie?
To o czym myślał Malczewski malując omawiany obraz pozostanie dla nas tajemnicą. Był on bowiem jednym z niewielu twórców, którzy nie angażowali się w wyjaśnianie problemu: co artysta miał na myśli? Znając jednak (w pewnym zakresie) poglądy Mistrza nie obawiam się zaryzykować tezy, iż „Rycerz i faun” to alegoria polskiej tragedii, polegającej na ścieraniu się dwóch projektów metody życia zbiorowego. Pierwszej, preferującej troskę o nasze zbiorowe „ja”, dla zachowania tożsamości uwzględniającego ponoszenie bolesnych kosztów i drugiej, arcytrafnie wyrażonej przez starożytnych opisujących losy egoistycznych i folgujących pożądaniom mieszkańców miasta Sybaris. Idę o zakład, że wyznawcy ideologii Fauna nie pamiętają, iż ci drudzy skończyli źle, a ich emporium zniknęło z powierzchni ziemi zalane (celowo!) wodami rzeki.
Gdy patrzę na „Rycerza i fauna” nie mogę się nadziwić przenikliwości i wizjonerstwu jego autora. Czyżby Malczewski, dzięki jakimś nadprzyrodzonym mocom, posiadł wiedzę o zdarzeniach mających miejsce niemal wiek po jego śmierci? Chyba jednak nie. Po prostu również w jego czasach w kraju nad Wisłą żyły dwa, nominalnie polskie, plemiona. Jedno dumne, harde, rozsądne, przewidujące, odważne i potrafiące wyciągać wnioski z nauk, którymi obdarzała nas Klio. A także drugie, preferujące mimikrę, zawstydzone, zakompleksione, zdradzieckie, tchórzliwe, zapatrzone we wzorce zagraniczne (zwykle te nie najlepsze), zwyczajnie głupie i podniecane najprawdziwszym owczym pędem. Które z nich w efekcie zdobędzie przewagę? Nie wiem. Jestem jednak pewien, że dla nas wszystkich lepiej byłoby, gdyby owce, podniecane przez jurgieltników skupionych w niemieckiej partii dla Polaków, milczały. W przeciwnym przypadku, wbrew owczym nadziejom, czeka je wyłącznie strzyżenie, a potem, tak czy owak, spotkanie z artefaktem Thanatos. Szkoda tylko będzie tak mizernie spędzonego życia.
Malczewski to był jednak gość!
--------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Społeczeństwo