Według woli carskiej wszyscy postępują,
Każe zabić, zabiją, zetną, spalą, strują.
Ciągnąć by też najdalej, musi zaraz słuchać,
W nocy, we dnie, zabaczy tam wąsami dmuchać.
Anonim staropolski

Jakiś czas temu jeden z kolegów blogerów zarzucił mi, iż odczłowieczam Rosjan. Tak napisał. Pragnę w tym miejscu oświadczyć, iż nigdy nic takiego nie zaświtało w mojej głowie. Nawet przez chwilę. Wiem bowiem, że metoda odczłowieczania to narzędzie stosowane bardzo często przez wszelkiego rodzaju wrogów ludzkości, szmondaków, bandytów i zwichrowanych abderytów. Sami, jako Polacy, mieliśmy do czynienia z tą metodą stosunkowo niedawno. Wystarczy wspomnieć treści przemycane przez narodowo-socjalistycznego Völkischer Beobachter, czy też sowiecką Prawdę. Z tej przyczyny gardzę tą metodą jako ohydną, niegodną ludzi poważnych i wrogą zasadom panującym w mojej ekumenie kulturowej. Ale… Śledząc dzieje Rosji nie potrafię patrzeć chłodnym okiem na to, co zachowała dla nas Pani Historia. Gotuje się we mnie krew, na usta cisną się przekleństwa, a serce i rozum krzyczą: ratunku! Dlaczego?
Nie ulega dziś wątpliwości, że jak na standardy XXI wieku, tj. obowiązujące współcześnie reguły będące pochodną doświadczeń świata z lat II Wojny Światowej i praktyk totalitaryzmów, Moskowia jawi się jako barbaria, a nawet anus mundi. Dowodów na to można przytaczać tony i poprzez to zdania odmienne nie mają realnego uzasadnienia. Szkoda o to kruszyć kopie. Prawdziwą istotą problemu jest bowiem co innego. Otóż, najważniejszym jest postawienie diagnozy w zakresie przyczyn oryginalności stosunków panujących od Królewca po Sachalin. Ta wątpliwość jest o tyle ważną, iż bez zrozumienia praprzyczyny niedomagania nie da się w żaden sposób wyleczyć chorego delikwenta. Zatem: skąd wziął się bakcyl barbarii w Moskwie?
Najłatwiejszą i powszechnie uznawaną odpowiedzią będzie przywołanie infekcji, która dotarła na Ruś Zaleską za przyczyną dzikich hord mongolskich. To po części prawda. Nie można jednak godzić się na to, aby tego rodzaju stwierdzenia zamykały sprawę. Przecież nie raz i nie dwa różne wspólnoty po latach dominacji zasad rodem ze świata zwierząt odrzucały taki model i wkraczały na tory ucywilizowania stosunków wewnętrznych i zewnętrznych. Ba! Jeszcze całkiem niedawno niemal cała Europa płonęła w ogniu waśni religijnych, narodowych i społecznych (vide: wojna 30. letnia itp.), a władcy poszczególnych krajów i kraików kierowali się w swych rządach nie prawem czy obyczajem, ale własnym widzimisię. Z grubsza - ten okres (na razie) spoczął w lamusie historii. Oczywiście nie z tej przyczyny, że komuś znudziło się ciemiężyć sąsiadów lub własnych poddanych, palić, ciąć, grabić, gwałcić… Chętnych na tego rodzaju ekstrawagancje nigdy nie brakło. I nie brakuje. Rzecz w tym, iż na obszarze objętym przez cywilizację łacińską - po wiekach - stosunki dojrzały do tego, aby poszczególni członkowie wspólnot potrafili wyeksponować i bronić własnych interesów oraz człowieczej podmiotowości. I nie chodzi li tylko o kwestie ekonomiczne, lecz przede wszystkim o prawne oraz (uwaga!: anachronizm) obywatelskie.
Dla zobrazowania zagadnienia przypomnę, że dawnymi czasy władca, przywódca, król, cesarz, basileus, książę, margrabia to były persony roszczące sobie prawo do decydowania o życiu, majątku, statusie oraz przywilejach i obowiązkach wobec władzy. Praktycznie bez wyjątku. Przez bardzo długi okres takie podejście do problemu funkcjonowania wspólnot było rzadko i zwykle nieskutecznie kontestowanym. Nadszedł jednak czas, gdy poddani (oczywiście nie wszyscy) stali się obywatelami (znów anachronizm, ale oddający stan faktyczny). Wystarczy przypomnieć Wielką Kartę Swobód (1215 r.) wywalczoną na Wyspach Brytyjskich, wybicie się na niepodległość chłopskiej warstwy w Szwecji czy opozycję miejskich republik italskich wobec książąt krwi. Nie przyszło to łatwo i kosztowało mnóstwo łez, potu i krwi, lecz się udało i per saldo przyniosło wiele korzyści. Podobnie nad Wisłą. Gdy któryś z przyrodzonych władców postępował zbyt brutalnie i nie liczył się ze zdaniem reprezentantów znacznej części mieszkańców, to często kończył smutno. Tak na przykład Bezprym, podobno straszliwy okrutnik, skończył zabity przez własnego koniuszego. Bolesław Śmiały, wprawdzie mąż dzielny, lecz brutalny, został wygnany poza granice kraju. A wobec jego młodszego brata i następcy narodziła się tak silna opozycja, iż musiał uwzględnić opnie nie tylko własnych potomków, ale również licznych reprezentantów stanu rycerskiego. W efekcie władcy (z urodzenia lub wyboru) musieli uwzględniać interesy swych poddanych. Mogli ryzykować konflikt, lecz jak to w życiu bywa mógł zwyciężyć Władek, ale i mogli skopać Władka. A zatem przyjęto pewien chybotliwy ale funkcjonalny konsensus. Tak naprawdę trwa on do dziś. Ale nie wszędzie…
Mam taki zwyczaj, że zanim podzielę się własnym poglądem staram się zgłębić tematykę. Jak to ktoś powiedział: nie warto strzępić gęby po próżnicy. Na skutek zapoznawania się z dziejami Rosji wiem dziś, iż poszukiwanie powodów takiego a nie innego stosunku władz moskiewskich do obcych, ale także własnych poddanych, to nie tylko wina nomadów trzymających niewoli wielką część Rusi przez ponad dwa wieki. Podkreślam: „nie tylko”, bo z pewnością władza chanów oraz ich baskaków odcisnęła swe piętno na omawianym obszarze. Jednak prawdziwe stalową pieczęść na ustroju dawnej i – co najważniejsze – współczesnej Rosji odcisnęły rządy Iwana IV. Człowiek ten był prawdziwym księciem piekieł. Intrygant, spiskowiec, bandyta, morderca i łupieżca. Przypomnę, że w pamięci potomnych zapisał się jako „Groźny” nie tylko, a może nawet nie przede wszystkim, z powodu brutalnego traktowania swych zagranicznych przeciwników, ale głównie z tej przyczyny, iż właśni rodacy postrzegali go jako potwora i… No właśnie. Zanim przejdę do konkluzji przywołam kilka „wybryków” (prócz szerzej znanych, związanych z pacyfikacjami Tweru, Nowogrodu Wielkiego i Pskowa) władcy Kremla.
Według Aleksandra Gwagnina (naturalizowanego Polaka rodem z Włoch), autora Kroniki Polskiej, Litewskiej, Żmudzkiej... Iwan Groźny był wyjątkowym, nawet jak na tamte czasy, barbarzyńcą. Przykłady jego zbrodni znajdą Państwo pod załączonym linkiem i z tej przyczyny w tym miejscu wspomnę tylko o kilku realizacjach planów jego chorego umysłu. Tak np. wydaje się, że Iwan lubował się w pięknych kobietach, lecz również w zgrabnych chłopcach. Ta namiętność doprowadziła do tragedii całe legiony jego poddanych. Gdy jedna z żon bojarskich wpadła mu w oko, ten kazał ją po prostu porwać i przez dwa tygodnie gwałcił nieszczęsną. Po tym czasie nie zadośćuczynił kobiecie, ale zadecydował, aby… została powieszona we własnym domu. Co więcej, powieszono ją w sali biesiadnej jej męża, a ten przez długi czas jadł posiłki w towarzystwie wiszącej na sznurze i gnijącej małżonki. Bo tak chciał kniaź. Nieco wcześniej jeden z jego faworytów poskarżył się, iż pewien znaczny bojar (Borys Titow) wszedł z nim w spór i krytykował uzyskiwania wpływów w wyniku odwiedzania łoża Iwana. „Wstrząśnięty” uczestnik orgii poskarżył się Groźnemu, a ten… Podczas jednej z uczt, już przy końcu wielkiej „balangi”, nakazał bojarowi wypić toast za swoje zdrowie. Oczywiście tenże bojar był już pijany i pełen trunków, a poprzez to nie był w stanie spełnić życzenia władcy. W związku z tym, kniaź poczuł się (oczywiście to teatr) obrażony i nakazał swym przybocznym… udusić niezbyt wytrzymałego pijaka. Innym razem podejrzewając jednego ze swych dworzan o sprzyjanie rodzącej się opozycji, w obecności kilkuset świadków, zwyczajnie i po prostu… obciął mu własnoręcznie ucho! Poszkodowany odrzekł: Bądź twa jasność zawsze zdrów, a panuj fortunnie, miłościwy najjaśniejszy caru, królu i panie nasz wielki, iż mię sługę swego wiernego, według upodobania twego karać raczysz.
Gdy jeden z jego najlepszych wodzów (mających poważanie nawet u wojaków Rzeczypospolitej) zdawał się wyrastać ponad średnią, Iwan nakazał mu wyruszyć przeciw Tatarom. Rzecz w tym, że dał mu na wyprawę trzech ludzi i… kulawego konia. Oczywiście moskiewski wojewoda nie odniósł żadnych sukcesów i pokornie wrócił do stolicy. Tam Groźny posadził go na tronie i po najohydniejszym zbluzganiu osobiście zadał mu cios nożem w serce. Towarzyszący mu oprycznicy rzucili się na nieszczęśnika i tak długo zadawali mu pchnięcia, aż z przebitego brzucha wylały się wnętrzności. Niemal natychmiast Wielki Kniaź wysłał swoich bandytów, którzy wpadli do dworu zabitego i wymordowali wszystko co żyło. Wszystko, bo również bydło, psy i ptactwo. Aby zbyt długo nie epatować okrucieństwem dodam jeszcze tylko jedną opowieść. Otóż, Iwan IV (oraz jego syn) uwielbiał obserwować zabawy ludu odbywające się poza murami Kremla. W takich sytuacjach zdarzało mu się nakazywać wypuszczenie na bawiących się chłopów i mieszczan głodnych niedźwiedzi, które raniły i rozszarpywały wielu nieszczęśników. Następnie kniaź zasiadał na tronie i przyjmował rodziny zabitych. Gdy jedynie wyrażały żal w związku ze śmiercią swych bliski, to tyran obdarzał tych ludzi srebrną lub złotą monetą z przesłaniem: dobrze się stało, bo możesz od kniazia dostać datek. Natomiast tych, którzy lamentowali i gniewali się na postępowanie władcy, Iwan rozkazywał tracić w mękach.
Dla każdego normalnego człowieka czytającego relacje dawnych obserwatorów stosunków panujących w państwie Iwana Groźnego wydaje się niepojętym: jak to możliwe? Zapewne zwykli ludzie mieli niewielkie możliwości sprzeciwienia się omnipotencji gospodarza Kremla, ale przecież bojarzy dysponowali środkami, wpływami i umiejętnościami pozwalającymi zakończyć ten festiwal zbrodni. Dowiedli kiedyś tego Persowie likwidując opresję Medów, czy też Rzymianie, którzy po śmierci Domicjana dzięki pięciu tzw. dobrym cesarzom (96-180 n.e.) zakończyli epokę przemocy i przeżyli „złoty wiek”. Jednak tak się nie działo. Czemu? Wyjaśnia to człowiek, który widział Moskwicinów na własne oczy i wraz z innymi wojakami Rzeczpospolitej żył przez długi czas obok nich:
Albowiem to pospolicie w tamtych krainach zachowuje się, że żony na męże, a słudzy na pany, kiedy ich często nie biją, uskarżają się, powiadając, że ich stąd nie miłują i zgoła nienawidzą. Przeciwnym sposobem, kiedy im często nahajkami grzbiet chędoży, tym samym miłość i łaskę dobrodziejów swych przeciw sobie wyznawają. A nie tylko to prawo pospolite na tych tam wychodzi, o których się mówiło, ale i wielcy panowi i szlachta, i synowie bojarscy często od wielkiego kniazia kijową kolędę odnoszą, tuż przed oczyma wszystkich z lada przyczyny, czasem każe je sobie rozłożywszy knutami grzeszne ciało potrzepać. Tu się już oni, onym znakiem miłości chełpiąc i z łaski się za to od wielkiego kniazia spodziewając, po onej zaraz łaźni kłaniają się i dzięki mu czynią w te słowa mówiąc: Bądź zdrów i panuj fortunnie panie nasz, caru i kniaziu wielki, iż nas sług swych i wiernych poddanych karaniem raczysz czynić lepszymi. Z tych przyczyn znać, że oni tymi obyczajmi swojemi pana sobie podobnego (jako niegdy żaby bociana za króla) z potrzeby wyciągają.
Ale iż ten wszytek naród moskiewski wielkiemu carowi podległy, bardziej sobie smakuje w niewolej aniżeli w wolności, co wiedzieć, jeśliże też obyczajmi swemi takowego tyrana nie potrzebują, który by ich nikczemne szaleństwo uskromił.
No dobrze… Powie ktoś: a gdzie diagnoza? Odpowiedź jest dość skomplikowana; jak - nie przymierzając- żywot człowieczy. Z tego powodu nie poważę się na autorytatywne wyjaśnienie zagadnienia. Niechaj zajmą się tym inni. Lepiej przygotowani. Podobnie wstrzymam się przed zdawkowym i płytkim objaśnieniem w rodzaju: „Hmm, genius loci”. Natomiast to co mogę powiedzieć zamyka się w kilku spostrzeżeniach. Po pierwsze, prymat siły nad argumentami. Taki chory nadwołżański konsensus. Po drugie, sprzedawana przez stulecia ideologia. Nie ziemska, nie niebiańska, a piekielna. Coś w rodzaju durnot oferowanych przez papciowych Hitlera milionom wzbudzonych „Aryjczyków”. Wreszcie po trzecie, brak zaufania wewnątrz rosyjskiej wspólnoty; na każdym z poziomów. To niezwykle ważne, ponieważ zgromadzenie sił opozycyjnych wobec szalonego kniazia hamowało przekonanie wszystkich, najpewniej bez wyjątku, bojarów, że śmierć Iwana nie zakończy hekatomby, gdyż jego następca będzie jeszcze bardziej krwawym tyranem. I na koniec…
Aleksander Gwagnin wspomina o pewnym epizodzie, który przytoczę dosłownie: Tamże naprzód kazał [Iwan IV] wywieść więźnie Litwę i Polaki, między którymi najpierwszy był Piotr Biechowski, szlachcic polski, żołnierz niepospolity, tego naprzód wielki kniaź włócznią w piersi uderzył, ale tak serdeczny był ten Biechowski, że onę włócznią w piersiach swych uchwyciwszy, ciągnął ją z siebie, chcąc w onego tyrana wrazić, aby tym sposobem wieczną pamiątkę sobie i imieniowi swemu zjednał, gdyby takiego okrutnika i rodzaju ludzkiego morderza ręką swą własną zabił. Ale wielki kniaź to postrzegłszy, zawołał głosem wielkim na syna: Iwan, Iwan, jakoby rzekł: Iwanie, synu, ratuj mię. Który prędko przypadłszy po wtóre w serce onego Biechowskiego ze wszystkiej mocy oszczepem uderzył, tamże zaraz na ziemię upadł i umarł.
Czy heroiczna postawa polskiego szlachcica w razie powodzenia odmieniłaby losy Rosji, Europy i świata? Bardzo w to wątpię. Rosja to stan umysłu. Barbarzyńskiego umysłu. I nie mówię tego ja, Bazyli, ale ci, którzy widzieli i dali świadectwo.
PS Ten krótki filmik doskonale obrazuje mentalność mieszkańców ziem moskiewskich. Nie wszystkich, lecz zapewne wielu. Bardzo wielu.
Link:
https://www.bibliotekacyfrowa.pl/Content/120750/PDF/Aleksander_Gwagnin_kronika_o_panstwie_ruskim_i_kronika_o_ziemi_tatarskiej.pdf
-------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Kultura