Zdrowy rozsądek to rzecz, której każdy potrzebuje, mało kto posiada, a nikt nie wie, że mu brakuje.
Benjamin Franklin
Gdy w programie „Gość poranka” A. Klarenbach znienacka zapytał Arkadiusza Myrchę o imiona biblijnych Trzech Króli, indagowany parlamentarzysta KO - niemal bez zastanowienia - odpalił: „Kacper, Belzebub i Melchior”. Podobnie wysokim poziomem rozpoznawania rzeczywistości i trzymania na uwięzi własnych fantasmagorii wykazała się niedoszła prezydent RP, czyli M. Kidawa-Błońska. Na pytanie dziennikarza o opinię na temat przekopu na Mierzei Wiślanej odrzekła: „Skoro natura tego przekopu nie zrobiła, to wydaje mi się, że to nie ma sensu”. Dość jednak znęcania się nad funkcjonującą w Polsce tzw. klasą polityczną. Wystarczy, iż wspomnę, że tacy właśnie ludzie jak ww. mają mniej lub bardziej znaczący wpływ na rozwój wydarzeń, stanowienie prawa i porządki w naszej nieszczęśliwej Ojczyźnie. Z drugiej strony na orbicie życia społeczno-politycznego funkcjonują osoby będące „antonimem” wymienionych oraz wielu innych nadwiślańskich demiurgów. Wśród nich niepoślednią rolę odgrywa Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Do rzeczy”.
Tak się dziwnie złożyło, że w ciągu kilku ostatnich dni na głowę redaktora Lisickiego wylało się mnóstwo nieczystości. Piszę „nieczystości”, bo w komentarzach prokurowanych zarówno przez jego ideowych i genetycznych wrogów, jak i pozornych sojuszników, rozpoznałem mnóstwo żółci, kłamstwa, głupoty i… zazdrości. Skąd tyle nieprzyjemnych zachowań? Otóż P. Lisicki podczas jednej z debat ośmielił się stwierdzić, że wojnę na Ukrainie winien zakończyć kompromis. Niestety nie sprecyzował jego kształtu, ale podkreślił, iż kontynuowanie konfliktu jawi się jako bardzo wielkie niebezpieczeństwo dla Europy, świata i Rzeczypospolitej. Pominę święte oburzenie środowisk, które nieustannie i bez ograniczeń starają się wepchnąć Polaków w kolejne uzależnienie. Tym razem nie od ZSRR ale od struktur i grup zasiedziałych i spiskujących przeciw Polsce w biurowcach zlokalizowanych na zachód od Odry. Ci nie są w stanie mnie zaskoczyć. Dużo bardziej nieprzyjemnymi okazały się opnie wygenerowane przez osoby – deklaratywnie – zaangażowane w prace nad utrzymaniem przez nasz kraj samodzielności. Nie mam zamiaru tworzyć listy krytyków, gdyż każdy chętny bez wysiłku znajdzie odpowiednie informacje, ale wystarczy wspomnieć J. Łęskiego czy S. Pereirę, którzy bez opamiętania zaatakowali Lisickiego. W związku z tym pojawia się pytanie: czy mieli podstawy do takiego działania? Moim zdaniem - nie.
Co ciekawe, liczne grono oburzonych posunęło się do śmiesznych manipulacji. Po prawdzie niegodnych tych postaci. Bo jak inaczej nazwać stwierdzenia mówiące o tym, że Lisicki namawia Ukraińców do położenia się, niczym samiec omega, przed Ruskimi na plecach? Albo twierdzenie, że wiek temu redaktor naczelny „Do rzeczy” zostałby z pewnością – co najmniej – zrugany przez Marszałka, gdyby zalecał takie zachowania. A przecież to argumenty wyssane z brudnego palucha. Wysłuchałem wypowiedzi P. Lisickiego i nie znalazłem potwierdzenia opinii jakoby namawiał on Ukraińców do podniesienia łapek do góry i przyjęcia dyktatu Moskali. To po prostu bzdura. Ponadto w żadnym razie nie postponował wysiłku naszych południowo-wschodnich sąsiadów, nie gloryfikował (tak jak niektórzy) potęgi umysłu Putina i jego papciowych, nie zachwycał się mistrzostwem armii rosyjskiej, ani nie tłumaczył zbrodni Rosjan żadnymi wydumanymi koniecznościami dziejowymi. Absolutnie nie!
Swego czasu popełniłem notkę, w której podniosłem, iż tak naprawdę znaczna część Donbasu nie jest potrzebna Ukrainie. Tzn. potrzebna pewnie by była, lecz ilość oraz jakość kłopotów związanych z odzyskaniem tej krainy byłaby tak olbrzymia, że w krótkim czasie mogłyby one zdestabilizować całe państwo zarządzane z Kijowa. To po pierwsze. Po drugie, zdaniem P. Lisickiego zakończenie zmagań winno zostać przeprowadzone rychło i na zasadzie kompromisu. Pojawia się przy tym pytanie: jak szybko i na podstawie jakiej ugody? Odpowiedź nie jest łatwa, bo trzeba pamiętać nie tylko o oczekiwaniach Moskwy, ale również o pragnieniach Kijowa. Niestety tak już jest, że dorosły człowiek wie, że marzenia nie zawsze się spełniają a nasze plany w starciu z rzeczywistością dość często zmieniają się w proch i pył. Dlatego byłby to trudny kompromis. Dla obu stron.
Z mojego mojej perspektywy (sympatyka sprawy ukraińskiej!) najlepszym rozwiązaniem przed zawarciem porozumienia byłoby odbicie przez Ukraińców znaczącej części ziem zagarniętych w lutym i marcu przez Chanat Moskiewski. Karty w rękach napadniętych byłby dzięki temu znacznie mocniejsze. Z tej przyczyny z nadzieją spoglądam na region Chersoński… I nie tylko. Ale kto, poza sztabem USZ, potrafi coś rozsądnego o tym powiedzieć? Jakby nie było przeciąganie konfliktu bez zasadniczych rozstrzygnięć jawi się jako wielce ryzykowne. P. Lisicki udowodnił to na przykładzie I Wojny Światowej. I ja się z nim zgadzam. Zaczęło się naprawdę radośnie, wesoło, wręcz tradycyjnie, a jak się kończyło? Dziś nikt nie jest wstanie przewidzieć co zalęgło się w łepetynach gospodarzy Kremla. Najpewniej broń masowego rażenia nie zostanie użyta, ponieważ wszyscy, bez wyjątku, liderzy Chanatu mają zbyt wiele do stracenia, ale „rozkręcenie” konwencjonalnego starcia na znacznie szerszą skalę mieści się w ramach prawdopodobieństwa. A teraz najważniejsze…
Na tzw. zdrowy rozum (wsparty przez historyczne analogie) Ukraińcy nie mają szans na pełne odzyskanie terytoriów zajętych przez Moskali. Adekwatnie Rosja nie ma perspektyw na całkowite podbicie Ukrainy. Oczywiście może powołać pod broń pół lub cały milion sołdatów i wzorem marszałka Koniewa pchać ich pod lufy przeciwnika tak długo aż obrońcom zabraknie amunicji, lecz to scenariusz fantastyczny albo przynajmniej skrajnie nieprawdopodobny. Moskwa wie doskonale, że gdyby jej wojska podeszły pod Żytomierz i Kamieniec Podolski, to państwa NATO już nie patrzyłyby na to ze stoickim spokojem. Z drugiej strony potęgi wspierające Kijów (a przede wszystkim hegemon, czyli USA) nie chcą Rosji przewracać na łopatki. Mają – niestety- inne plany. Jaki z tego wniosek? Tak czy siak, obecna wojna zakończy się kompromisem. Honorowym albo zgniłym. Zależy od punktu widzenia. Ukraina obroni niepodległość, Moskwa coś tam ukradnie. I tak to będzie wyglądać. Problem tylko w tym: co kto uratuje i co kto zagarnie? Dlatego święte oburzenie krytyków P. Lisickiego ma walor jedynie publicystyczny i – niestety – nieetyczny. Nieetyczny, bo wyśmiewanie opinii P. Lisickiego w oparciu o wojnę polsko-bolszewicką (niby nawoływanie do kompromisu ówczesnych stron konfliktu skończyłoby się utratą zdrowia przez nawołującego) to argument pusty, nieprawdziwy i dowodzący, że krytycy mało wiedzą lub mają świadomość i bajdurzą. Wszak – jakby nie patrzeć – wojna 1919-1921 skończyła się… kompromisem. Rzecz w tym, że była to ugoda (choć trudna i bolesna) do zaakceptowania przez znaczną większość naszych przodków. Sił starczyło, tylko albo aż, na tyle…
Smutno mi, gdy spoglądam przez okno i widzę upadek myślenia realnego. Bez cudzysłowu! Ludzie, którzy winni nawoływać swych rodaków do twardego stąpania po ziemi tracą mnóstwo wysiłku na produkowanie oparów absurdu. Tak jakby środowisko niezdrowych miazmatów było ich wymarzonym anturażem. Ponadto dla udowodnienia, że to oni mają rację a nie ludzie proponujący wyście na świeże powietrze, chwytają się naprawdę marnych sztuczek. Na ich miejscu dziękowałby Opatrzności i na dokładkę losowi, że istnieją i funkcjonują w naszej ekumenie takie osoby jak red. P. Lisicki. Człowiek, który nigdy nie powiedział złego słowa o nas, Polakach i naszej Ojczyźnie, a jego analizy i wiedza są z najwyższej półki. Deprecjonowanie – bez realnych podstaw - takich ludzi to prawdziwa zbrodnia. Zatem: odpiórkujcie się od Lisickiego! No chyba, że ktoś marzy o tym, by naszym państwem zaczęli niepodzielnie rządzić Arkadiusz Myrcha z M. Kidawą-Błońską.
W imię Ojca, i Syna, i…
-------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Polityka