Ci, którzy uprawiają praktykę bez pilności lub – by rzec lepiej – bez nauki, są jak żeglarze wypływający na morze statkiem bez steru i busoli…
Leonardo da Vinci
Zacznę od samokrytyki. Trzeba tak zrobić, bo mężczyzna winien brać na klatę niemal wszystko. Porażki również. Tak więc, zaznaczę, iż kilkanaście miesięcy temu byłem głęboko przekonany, jak również podzieliłem się tą wiarą na forum, że w następnych wyborach parlamentarnych Konfederacja osiągnie wynik dwucyfrowy. Może 10%, może 13%... W każdym razie znacznie lepszy niż ostatnio, a powstały dzięki temu klub będzie mógł się pochwalić trzydziestoma kilkoma lub nawet ponad czterdziestoma szablami i wziąć się za zmiany w naszym kraju na poważnie. Ba! Gotów byłem iść o zakład, że rzetelna i merytoryczna krytyka działań obozu rządzącego w związku z COVID-19, ustawą 447-JUST, tzw. Zielonym Ładem oraz innymi, najczęściej lipnymi rozwiązaniami gorących problemów, spowoduje istotne poszerzenie zbioru elektoratu gotowego zaufać Konfederacji. Cóż… Wprawdzie wciąż uważam, że w szeregach tej formacji znaleźć można spore grono ludzi rozsądnych i gotowych walczyć o nowy, lepszy kształt naszej Ojczyzny (np. D. Sośnierz czy K. Bosak), ale ostatnie wstępy niektórych liderów rozbiły moją nadzieję w proch i pył. Szkoda.
Chodzi mi przede wszystkim o Grzegorza Brauna (bo o Jego Ekscelencji szkoda gadać), którego do niedawna słuchałem (często!) z niekłamaną przyjemnością. Pomijając fakt, że w swych wystąpieniach posługiwał się kwiecistą polszczyzną oraz to, że jest mi niemal ziomkiem (Toruniak), to bez cienia przesady mogę stwierdzić, że podnosił niezwykle istotne dla naszego narodu i państwa kwestie. Niekiedy takie, o których głucho było w mainstream-owych mediach. I podchodził do nich rzeczowo. Chwała mu za to! Coś jednak się stało i nadwiślański katon, który do niedawna twierdził, że „Gdybym był wrogiem Polski podsycałbym antagonizmy między Polakami i Ukraińcami, wykorzystując historyczne resentymenty”, przemienił się w trymiga w człowieka na tyle zagubionego, że wahałabym się powierzyć mu zarząd nad gminą. Słowo! Co się stało z tym człowiekiem? Czy uległ presji własnego środowiska, w którym co poniektórzy twierdzą, iż Federacja Rosyjska to ostatni bastion normalności i depozytariusza wartości chrześcijańskich? Czy przeczytał jakieś tajemne dzieło, po lekturze którego doznał iluminacji i odtąd spogląda na ziemskie sprawy z lotu ptaka? A może to li tylko zwykłe polityczne wyrachowanie, mające w efekcie przynieść jakikolwiek wzrost poparcia ze strony ludzi w rodzaju pajacującego bez umiaru niejakiego Olszańskiego, prof. Korab-Karpowicza lub osób wrzucających do sieci filmiki o rzekomo niebywałych w skali świata wyczynach ukraińskich wyrostków? Bóg jeden wie. A skoro nim nie jestem, to oceniam drzewo po owocach. Z Panem Grzegorzem jest źle. Bardzo źle.
Z pewnych źródeł wiem, że swego czasu G. Braun chłonął niczym gąbka opowieści o czasach dawno minionych. Nie tylko opracowania, ale również, czy też przede wszystkim, źródła. Jak rozumiem doceniał mądrości ukryte w tekstach starożytnych i średniowiecznych dziejopisów i dzielił się z nimi ze współczesną publiką, jak również w życiu publicznym stosował się do zaleceń dawnych mistrzów. Wydaje się, że tak było. Do niedawna. Dziś… Pozostały tylko wspomnienia, bo przecież w kontekście toczącej się za naszą granicą wojny i znanych - nawet dzieciom z podstawówki - ambicji wykazywanych przez Moskwę, jego zachowania nie potrafię sobie wytłumaczyć. Na przykład takiego, że gdy w styczniu tego roku Sejm RP przyjął uchwałę wspierającą Ukrainę w obliczu rosyjskiego zagrożenia, to spośród 457 głosujących posłów jedynie G. Braun był przeciw. Ech! A przecież wystarczyło, aby jeden z liderów Konfederacji zajrzał do swojej biblioteczki i sięgnął po prace Herodota, Tacyta, Prokopiusza z Cezarei, Widukinda, Thietmara, Galla Anonima, tzw. Nestora, a nawet naszego Jana Długosza. Każdy z tych tuzów opisując politykę zagraniczną państwa lub społeczności, w której przyszło mu żyć, podkreślał, że w sytuacjach kryzysowych niesnaski wewnętrzne winny zostać wygaszone, a cała energia winna być przekierowana na zabezpieczenie bytu mieszkańców/obywateli. Dlaczego? Ponieważ wszelkie kłótnie wewnętrzne mają sens jedynie wtedy, gdy istnieje możliwość układania sobie życia przez wspólnotę w warunkach niezależności od czynnika zewnętrznego. W sytuacji, w której o naszym ustroju mogą i chcą decydować siły obce, wszelka polemika pomiędzy rodzimymi frakcjami traci sens, a podbici (tj. my) muszą dostosowywać się do oczekiwań i woli potencji zewnętrznej. Wtedy także nie będziemy mieli wpływu na to: ile dróg zostanie wybudowanych w naszej ekumenie, jak zostanie podzielony dochód narodowy, w jakim języku będziemy mogli wyrażać swe myśli, w jakich odległych krainach będą ginąć za obcego króla, cesarza czy księcia nasi synowie, bracia i ojcowie. O tym pisali dawni mędrcy. To proste jak drut! Więcej nawet…
Ufam, że p. Grzegorz pamięta kim był Marbod? Otóż, ten wódz germańskich Markomanów za przyzwoleniem i przy pomocy Rzymu na obszarze dzisiejszych Czech stworzył wprawdzie efemeryczne, ale przez pewien okres prawdziwe państwo, które zgodnie z oczekiwaniami władz cesarstwa chroniło Imperium przed „dalej w głąb żyjącymi barbarzyńcami”. To ono powstrzymywało parcie Gotów, Wandali i wielu innych ludów na terytorium Rzymu. Nie inaczej postępował inny wielki władca, tym razem rezydujący w Konstantynopolu, czyli Justynian Wielki. Zapewne nie nadawał się na świętego, gdyż nawet u nadwornego zausznika, tj. Prokopiusza z Cezarei, budził niechęć i przestrach, lecz jako gracz na skalę światową nie miał w swoich czasach sobie równych. Rozumiał na przykład, że Longobardowie i Gepidowie nie są przyjaciółmi Bizantyjczyków i przy pierwszej sposobności rzucą się na bogate miasta oraz wsie za Dunajem. Wiedział również o tym, że co by nie mówić o germańskich łapserdakach, to tuż za ich plecami czają się jeszcze więksi rozbójnicy. Słowianie, Awarowie, Bułgarzy… Dlatego nie miał oporów, aby raz walczyć z królami longobardzkich i gepidzkich barbarzyńców, a raz wysyłać im posiłki wojskowe i zasilać ich skarbce brzęczącą gotówką. Dzięki temu odsunął Armagedon, który dotknął później zarządzane przez jego następców państwo o dobre kilka dekad. Według podobnych zasad działali władcy Persji (na granicy syryjsko-arabskiej i w Azji Środkowej), Karol Wielki (sojusz z Obodrytami i Słowianami morawsko-panońskimi, Marchia Hiszpańska), Witold Kiejstutowicz (wspierał m.in. Nowogród Wielki oraz na wpół niezależne księstwa w Ziemi Siewierskiej, chroniące Litwę przed Tatarami i Moskwą), a nawet nasi książęta i królowie piastowscy (wspierający w XIII w. Ruś Halicką, a potem Mołdawię). Wrogów utrzymujmy na dystans. Największy jak się da. Najlepiej przy pomocy mniej lub bardziej lubianych (przydatnych?) sojuszników. To elementarz geopolityki! No chyba, że Oktawiana Augusta, Tyberiusza, Justyniana, Maurycjusza, Karola Młota, Bazylego Bułgarobójcę, Bolesława Śmiałego czy Kazimierza Wielkiego uznamy za… idiotów. Tak też można, ale to by bardzo źle świadczyło o zdolnościach intelektualnych zwolenników takiego poglądu. I jeszcze jedno…
W tym całym zamieszaniu z G. Braunem zgadzam się w jednym. Otóż, jedną z największych (o ile nie jedyną) i pozytywnych wartości jakie odziedziczyliśmy po PRL jest względna jednolitość etniczna kraju. To sprawa, której naprawdę nie doceniamy. Nasi przodkowie z II RP wiedzieliby o czym mówię, ponieważ mnóstwo energii, sił i środków ówczesna Polska przeznaczała na już to łagodne, już to ostre wygaszanie napięć pomiędzy zamieszkującymi Rzeczpospolitą nacjami. To było nasze przekleństwo. Choćby z tej przyczyny, że pragnąc spokoju a nie chcąc być państwem totalitarnym trzeba było (w przeciwieństwie do takiej III Rzeszy czy ZSRR) ograniczać się w działaniach. A to nie było proste. Z tego też powodu przez całe dwie dekady istnienia II RP nie udało się tak naprawdę stworzyć warunków do zaistnienia efektu synergii w całej populacji żyjącej pomiędzy Zbruczem a Bałtykiem. Zawsze i wszędzie pojawiali się krytycy i dywersanci. Komuniści, naziści, szowiniści, Niemcy, Żydzi, Ukraińcy, Białorusini… Dziś nie mamy tego problemu, a raczej nie mamy go w takiej skali, która mogłaby doprowadzić do poważnego kryzysu. Czemu o tym wspominam?
Sądzę, że larum podnoszone przez tzw. realistów w związku z pojawieniem się ukraińskich uchodźców jest sporą przesadą i nie służy Polakom. Dlaczego? Z kilku powodów. Po pierwsze, opowieści o zamieszkiwaniu nad Wisłą przez 4 czy 5 milionów obywateli ukraińskich to bajki. Według wiarygodnych danych jest ich co najwyżej 1,6-1,9 miliona. Głównie, czyli w okolicach 85%, to kobiety i dzieci. Po drugie, w przeciwieństwie do czasów sprzed niemal stu lat Ukraińcy nie zamieszkują w zwartych skupiskach. Nie ma dziś bowiem enklaw podobnych do dawnych łemkowskich regionów w Bieszczadach czy żydowskich sztetli. Po trzecie, ogląd zachowań i postaw uchodźców pokazuje, iż różnice dostrzegane pomiędzy nami a przybyłymi Ukraińcami należy zaliczyć do kulturowych a nie cywilizacyjnych. To olbrzymia różnica. Po czwarte, odmiennie niż w Dwudziestoleciu Międzywojennym spora część ludności ukraińskiej nie tylko słownie, ale i czynem dowodzi, że chce być częścią polskiej wspólnoty. Uczy się języka, pracuje, nawiązuje kontakty z polskimi sąsiadami. Tego nie można lekceważyć.
Podsumowując rozważania muszę stwierdzić (co prawda z żalem), iż w moim przekonaniu Konfederacja właśnie traci szansę na wpisanie się na stałe w polityczny krajobraz Rzeczpospolitej. Zamiast tego zwyczajnie i po prostu tonie! Nie docenia szans, przecenia zagrożenia i w osobach (części) swych przywódców dowodzi, iż nie rozumie współczesnego świata oraz odwiecznych zasad geopolityki. W związku z tym pojawia się pytanie: czy to nierozwaga, czy brak wiedzy, czy tragiczne samouwielbienie, czy też celowe działanie na szkodę pobratymców i naszego państwa? Nie potrafię na tę wątpliwość odpowiedzieć. Wiem natomiast, że G. Braun z pewnością nie jest współczesnym Justynianem Wielkim. Niestety.
--------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Polityka