– Po co ci był ten rewolwer? – spytał.
– Abym mógł ufać ludziom.
P. Coelho

Po około dziesięciu godzinach krwawej jatki nad polem bitwy zaległa cisza. Rzecz jasna pojęcie „cisza” należy rozumieć w ten sposób, iż nie rozlegały się już okrzyki bojowe, nie rozbrzmiewał huk uderzeń kopii o płyty zbroi i szczęk mieczy, nie niosły się wokół naprzemiennie chrześcijańskie i pogańskie zawołania bojowe, nie słychać było trzepotu chorągwi i szumu wystrzeliwanych bełtów. Zamiast tego pola grunwaldzkie opanowały jęki i modlitwy mnóstwa rannych. To oni cierpiąc z powodu rozpłatanych czaszek, zmiażdżonych kończyn, wybitych oczu, wypływających wątpi wzywali ludzi i wszelkiego rodzaju „siły wyższe” na pomoc. Wielu z nich nie doczekało ranka, bo w nocy z 15 na 16 lipca spadł rzęsisty deszcz, a temperatura powietrza obniżyła się o kilkanaście stopni. Ci, którzy doczekali pomocy nie znaleźli się w zasadniczo lepszej sytuacji. Całe „stada” cyrulików, balwierzy, kowali i szeptuch zajęły się przywracaniem ich do życia. Bardzo często udzielenie ratunku kończyło się smutno, ponieważ wrzący olej, rozżarzone żelazo i fikuśne mikstury jedynie przyspieszały zejście poranionych. W tym samym czasie lekkie oddziały tatarskie i kupy chłopskie prowadziły krwawe polowanie na szwendających się po lasach i uciekających ku północy wojowników Zakonu. O tym czy dany delikwent przeżył decydował zwykle strój. Jeśli był pyszny i wystawny, to szanse na przeżycie były spore. Jeśli Tatarzyn lub uzbrojony w rohatynę albo okuta pałkę chłop spod Płońska trafił na zwykłego krzyżackiego piechura, to temu ostatniemu pozostawało jedynie wzniesienie ramion ku niebu…
Prawdziwa euforia w obozie polsko-litewsko-ruskim wybuchła dnia następnego. W prochu i pyle skończyło swój żywot około 8 tysięcy Niemców oraz ich sojuszników. Do przywódców i poszczególnych uczestników koalicji dopiero wtedy dotarła z całą siłą świadomość tego, że pokonano jedną z najlepszych armii ówczesnego świata. Jej uzbrojenia, organizacji, zasobów i metod zarządzania nie powstydziłyby się ówcześnie pierwsze potęgi w rodzaju Złotej Ordy, Francji czy - wchodzącej w epokę oszałamiających podbojów - osmańskiej Turcji. A jednak Polacy, Litwini i Rusini, wspomagani przez zaciężnych Czechów, Mołdawian i tatarskich uciekinierów ze stepów, przemogli państwo zakonne. Zapanował entuzjazm i niemal powszechna chęć dobicia „gada”. Zarówno szlachetnie urodzeni jak i szeregowi żołnierze mimo zmęczenia i ran rwali się ku Malborkowi, czyli stolicy i politycznemu centrum Państwa Zakonnego. Ich zdaniem należało podjąć jeszcze jeden wysiłek, by upokorzyć, zniszczyć i anihilować dziedziny „panów pruskich” i na zawsze pozbyć się zagrożenia z północy. Niestety, niemal współczesny owym wydarzeniom Jan Długosz sytuację panująca w obozie zwycięzców opisał tak:
„Podczas gdy jedni doradcy królewscy na naradzie nalegali, by król polski Władysław z całym swoim wojskiem spędził 3 dni na polu walki jako zwycięzca, inni byli temu przeciwni i jak najusilniej doradzali, by niezwłocznie zmierzać szybko, dniem i nocą w kierunku Malborka. A gdyby król tę radę odrzucił jako nieużyteczną, to niech jednak dokona wyboru i pośle możliwie najszybciej znaczniejsze wojska celem otoczenia zamku Malborka. Jeśli zdobędzie główną twierdzę, kiedy jeszcze umysły ogarnia strach i trwoga, pozostałe zamki, natychmiast się poddadzą. Zdobędzie je spokojnie, bez użycia broni. Ta rada byłaby się okazała nie tyle rozsądniejsza, ile pomyślniejsza, gdy chodzi o wynik, ponieważ w zamku Malborku na wieść o klęsce ogarnęło wszystkich strzegących zamku - a liczba ich była niewielka - ogromne przerażenie. Należało spodziewać się raczej poddania zamku niż jego obrony, gdyby król polski Władysław i jego doradcy dokładnie rozpatrzyli sprawę i gdyby król podsunął wojsko pod zamek drugiego lub trzeciego dnia po zwycięstwie. Ogarnięci jednak radością, którą im przyniósł ten dzień - los nie dał im bowiem obydwu dóbr naraz, a mianowicie rozsądku i szczęścia - nie poszli za przeznaczoną dla nich ze wszech miar zbawienną radą, uznawszy ją za całkowicie zbędną. Okazało się, że król i doradcy nie umieją korzystać z odniesionego zwycięstwa ani z pomyślnej sposobności danej im przez los i okoliczności. Gdyby bowiem zwycięski król natychmiast po starciu sił krzyżackich był sprowadził w porę zwycięskie wojsko celem otoczenia i zdobycia zamku Malborka, bez najmniejszej wątpliwości byłby osiągnął pełne powodzenie i jemu wyłącznie byłaby przypadła chwała zakończenia wojny. Wśród biegłych w rzemiośle wojennym poczytywano też za największy ten błąd króla, że w skutek niedbalstwa zaniechał wysłania żołnierzy celem zdobycia zamku Malborka, kiedy to było łatwe…”
W końcu silne zgrupowanie ruszyło ku Malborkowi i dotarło doń w dniu 25 lipca 410 r. A więc dziesięć dni po bitwie! Pokonanie około 100 km w ciągu 10 dni nawet w epoce średniowiecza nie należało do wyczynów ekstraordynaryjnych. To de facto było pełzanie… Opieszałość zwycięzców spod Grunwaldu wykorzystali Krzyżacy, którzy zdążyli zgromadzić w stolicy siły pod dowództwem Henryka von Plauen. Nie były one wystarczające dla skutecznej obrony, bo ok. 3000 zbrojnych mających zabezpieczyć całość fortyfikacji twierdzy nad Nogatem to zdecydowanie zbyt mało. Ponadto przez pierwsze dni siły te były zdemoralizowane, przestraszone i pełne obaw. Gdyby król Polski natychmiast po bitwie wysłał kilka chorągwi w celu zdobycia stolicy Zakonu, to być może wyprzedziłby one nadejście wojsk von Plauena, a jeśli nawet nie, to stan ducha zakonnych zaciężnych był gorzej niż fatalny i atak z marszu mógłby rozstrzygnąć starcie na korzyść sojuszników. Niestety, stało się jak się stało. Król i jego kuzyn zwlekali. Gdy wreszcie w dniu 25 lipca od strony Nowego Targu nadciągnęły siły polsko-litewsko-ruskie efektu zaskoczenia nie dało się wykorzystać. Malborka broniły siły skompilowane z Brandenburczyków, Czechów (sic!), niedobitków krzyżackich, jakichś formacji pruskich oraz marynarzy z Gdańska. Prawdziwy misz-masz. Zapewne część z nich w razie silnego i zdecydowanego naporu gotowa była do opuszczenia stanowisk ze strachu lub za pieniądze. I znów zdarzyło się coś dziwnego. Otóż nazajutrz po przybyciu silne pododdziały pod wodzą Jakuba Kobylańskiego oraz Dobiesława z Oleśnicy natarły na obrońców i wyparły ich z pierwszych rubieży obronnych. Mało tego! W murze średniego zamku powstała wyrwa i rozgrzani Polacy już, już zaczęli napierać na wyłom, gdy Władysław Jagiełło… nakazał odwrót. Sytuacje podobne miały miejsce jeszcze przynajmniej dwa razy. Ale to nie wszystko!
Na początku września 1410 r. ku Malborkowi zmierzała pomoc w postaci kilkuset zbrojnych wysłanych przez inflancką gałąź Zakonu. Naprzeciw wyruszyło kilkanaście chorągwi polsko-litewskich pod wodzą księcia Witolda. Kilkanaście chorągwi, czyli znacząco więcej niż tysiąc zaprawionego w bojach i zdecydowanego chłopa. I nagle… Wielki Książę, kuzyn Władysława, wdaje się w negocjacje z przeciwnikiem. A po nich… daje mu zgodę na wejście ponad 50 rycerzy w mury obleganego Malborka, a reszcie na powrót nad Dźwinę. Ba! W tym samym czasie w obozie polsko-litewsko-ruskim pojawiają się delegacje miast pruskich. Mieszczanie m.in. z Torunia, Gdańska, Elbląga i Braniewa deklarują gotowość wsparcia sił oblegających „gniazdo panów pruskich”. Na takie dictum gospodarz Wawelu odpowiada, że pięknie dziękuje, ma łzy w oczach i w ogóle, ale… nie skorzysta, gdyż poradzi sobie sam. Hmm… Łatwowierni mogli się na to nabrać, ponieważ w obozie krzyżackim zaczął się głód i choroby, a po naszej stornie nie brakowało wody i żywności. Duch bojowy jeszcze też nie zdechł. No, ale… Gdy pod koniec pierwszej dekady września 1410 r. królewski kuzyn oświadcza, że Litwini i Żmudzini muszą wrócić w domowe pielesze, gdyż niemal wszyscy dostali… rozwolnienia, staje się jasnym, iż niepowtarzalna szansa na totalne pokonanie Krzyżaków znika za zakrętem. Tydzień później król nakazuje otrąbić odwrót wojsk koronnych. Kropka.
Z perspektywy czasu można śmiało i bez obaw o przestrzelenie stwierdzić, że obaj Litwini, czyli Jagiełło i Witold, postępowali haniebnie. Wprawdzie wykazali się niezwykłym zmysłem organizacyjnym, zdolnościami militarnymi i odwagą, ale tak naprawdę działali (po bitwie grunwaldzkiej) nie tylko wbrew interesom Królestwa Polskiego, lecz także przeciwko własnemu ludowi. Dziś za otwartą krytykę władców nie grozi nam kara na gardle. Nie musimy uciekać poza granice kraju lub tracić majątku. Dlatego łatwiej nam formułować zdecydowane sądy. To prawda. Warto jednak podkreślić, iż już sześć wieków temu znaczna część narodu politycznego znad Wisły oceniała postępowanie polskiego króla jako zdradę. I tak trzeba to nazwać. Czy da się ją usprawiedliwić? Wątpię. To, że po zadaniu silnego ciosu Zakonowi obaj Litwini uznali, że trzeba dać mu nieco tlenu, bo będzie on mógł służyć jako straszak na Królestwo Polskie i tym samym pozycja Litwy wciąż będzie znacząca, w żaden sposób nie świadczy dobrze o ich zdolnościach przewidywania. W kolejnych dekadach Zakon Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego jeszcze kilkukrotnie dawał się we znaki mieszkańcom Odrowiśla i Litwy. Kosztowało nas to sporo wysiłku, potu, łez, krwi i pieniędzy. A przecież gdyby Jagiełło i Witold zachowali się niczym mężowie stanu, a nie partykularni wodzusie, to najprawdopodobniej w ciągu następnych lat nie mielibyśmy problemu z Brandenburgią, królestwem w Prusach, rozbiorami i Rosją, której część - znana dziś jako Obwód Kaliningradzki - wisi nad nami niczym miecz Damoklesa. Ba! Każdy z nas mógłby w czasie urlopu wybrać się do Królewca i za drobne zakupić bursztynową pamiątkę z wakacji.
Wniosek? Nie wyobrażam sobie aby podobnie do Jagiełły i Witolda postąpili władcy utożsamiający się w pełni z nadwiślańskim ludem. Chrobry, Krzywousty, Kazimierz Wielki… Gdyby los lub Bóg dał im sposobność pognębienia wroga, który ze wszystkich sił dążył do pokonania, spacyfikowania i wynarodowienia Polaków, to idę o zakład, że nie wahaliby się przed wykorzystaniem tej szansy. No, ale od wieków za sterami polskiej nawy państwowej brakuje sterników, którzy w mieszkańcach Odrowiśla widzieliby nie poddanych, płatników podatków czy „Janusza i Grażynę” ale swoich braci i siostry. Ufam, że kiedyś to nastąpi.
-------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych
Inne tematy w dziale Kultura