Najtrudniej pogodzić się z przyszłością
Anonim
Podobno na Ukrainie krąży taki dowcip: „Pytanie: Gdzie jest donbaska mała i średnia przedsiębiorczość? Odpowiedź: Zatopiona w asfalcie lub zamurowana w sztolniach kopalni.” Ponure, prawda? Co by jednak nie mówić od Doniecka, przez Gorłówkę, aż po Ługańsk rozciągały się dziedziny grup przestępczych. I to już w czasach sowieckich. Jednak prawdziwa eksplozja przemocy, spowodowana rywalizacją pomiędzy gangsterami, wybuchła na początku lat 90. Według analityków zajmujących się wspomnianą problematyką na początku XXI w. pod Donieckiem odkryto „nieformalny” cmentarz ze szczątkami kilkuset ludzi, ofiar krwawych zmagań pomiędzy klanami urków. Obecnie nie jest lepiej. Po wyeliminowaniu wpływów R. Achmetowa (do niedawna najbogatszego obywatela Ukrainy) oraz W. Janukowycza (swą karierę rozpoczynał od łamania nosów interlokutorów), pojawiły się jeszcze bardziej bezwzględne i okrutne młode wilki. Tym razem mające kryszę od prorosyjskich władz tzw. republik donieckich oraz moskiewskich służb specjalnych. Nie trzeba zatem tłumaczyć, że Donbas nie jest dziś najlepszym miejscem dla prowadzenia uczciwych (!) interesów.
Przenikanie się półświatka ze światem – nazwijmy go roboczo – polityczno-militarnym stało się na omawianym terenie czymś naturalnym oraz powszechnym. Tak naprawdę chyba tylko kilka osób potrafiłoby rozróżnić: kto z kim i przeciw komu? Nie powinno to jednak dziwić, gdyż wielu tzw. liderów separatystycznych wywodziło się spośród elit, ale też dołów bandyckich. Wystarczy wymienić sławetnego Michaiła Tołstycha („Giwiego”), który zwrócił na siebie uwagę, gdy pod okiem kamer zabrał się za poniżanie i torturowanie ukraińskich obrońców lotniska w Doniecku. Korzystając ze zdobytej pozycji i wsparcia podobnych mu typów, po wyparciu legalnych władz zajął się przede wszystkim powiększaniem swego (dotąd skromnego) majątku, kopulowaniem z zapatrzonymi w niego przybocznymi hurysami, suto zakrapianymi biesiadami i – w przerwach – rozprawianiem się z przeciwnikami nowych porządków. Warto przypomnieć, że ambicje „Giwiego” to nie byle co, gdyż ten doniecki „Napoleon” nie omieszkał grozić… Polsce. Czynił to kilkukrotnie, aż do momentu, gdy… Jakby to powiedzieć? Przeniósł się na łono Abrahama. Rzecz jasna przy pomocy osób trzecich. Kto uwolnił Tołstycha od znoszenia trudów dnia codziennego? Trudno powiedzieć. Jedni widzą pomocników kostuchy wśród niedawnych kumpli „Giwiego”, a inni uznają, że to robota SBU. To pytanie dość istotne nie tylko dla kryminologów, lecz także dla analityków politycznych. Idzie bowiem o to, że gdyby rację mieli zwolennicy tezy o maczaniu paluszków w śmierci „Giwiego” przez służby ukraińskie to fakt ten mógłby dowodzić, iż Kijów najprawdopodobniej nie pożegnał się jeszcze z ideą odzyskania utraconej części Donbasu. Za taką interpretacją świadczyłoby mnóstwo „nagłych a niespodziewanych” zejść letalnych.
Kilka miesięcy przed „Giwim” ze światem pożegnał się „Motorola”, czyli Arsenij Pawłow. Rosjanin, ale doskonale „wklejony” w Donbas. On również pozował na niezniszczalnego i twardego lidera, walczącego o powrót ruskiego mira nad Don i Doniec. Według dostępnych relacji był odważny, ale jednocześnie bezwzględny, okrutny i chciwy. Gdy postanowił się ustatkować i cieszyć młodą żoną, wpływami oraz majątkiem, „mściwy los” stanął mu na drodze. 16 października 2016 wsiadł do windy, a ta, niepomna kogo ma zaszczyt przewozić… wybuchła. Podobnych nieszczęśliwych wypadków w gronie liderów politycznych i militarnych separatystów było znacznie więcej. Na przykład nieszczęścia spotkały: Aleksandra "Batmana" Biednowa, Aleksieja "Prizraka" Mozgowoja i samozwańczego kozackiego atamana Pawła Driemowa. We wrześniu 2016 r. (pod Moskwą) zastrzelono Jewgienija Żylina, lidera prorosyjskiego ruchu Opłot, który był jednym z inicjatorów powstania zbrojnego przeciwko władzom w Kijowie. W tym samym okresie samobójstwo (?) popełnił były premier Ługańskiej Republiki Ludowej H. Cypkałow. Natomiast w sierpniu 2018 r. w zamachu poniósł śmierć (wraz z kilkoma innymi separatystami) przywódca samozwańczej separatystycznej Donieckiej Republiki Ludowej (DRL) Ołeksandr Zacharczenko. Prawdziwa hekatomba. Wszyscy z ww. mieli nie tylko jawne powiązania z ruchem antyukraińskim, ale również tajemne ze światem przestępczym. Bez wchodzenia w głębokie analizy warto w tym miejscu zastanowić się nad tytułowym pytaniem: Po co Ukrainie Donieck i Ługańsk?
Prawdę powiedziawszy mało kto wierzy w to, aby Kijowowi udało się odwojować Donbas (i Krym). Nie oznacza to jednak, iżby nie istniały i nie miały wpływów środowiska, które myślą o tym na poważnie. Załóżmy zatem, iż Ukraińcy przygotowują tzw. armię zapasową i otrzymują olbrzymie ilości sprzętu, które wystarczą na powrót do granic sprzed 2014 r. Co wtedy? Przecież (pomińmy kwestię Płw. Krymskiego) większość Donbasu zamieszkują w olbrzymiej ilości ludzie, którzy reprezentują wzorcowy typ osobniczy o nazwie (post)homo sovieticus. Bez względu na pochodzenie i narodowość. Dla nich największymi wrogami są ukraińscy „naziści” oraz kolektywny Zachód. Swoje uczucia i nadzieje kierują ku Moskwie, będącej w rozumieniu jakichś 80% obywateli tego regionu Edenem. Oczywiście to tylko pobożne, a raczej bezbożne życzenia, bo nadzieje na poprawę losu za sprawą wsparcia Rosji są mniej niż płonne. Ba! W czasie, gdy nad Donbasem władzę sprawowali kijowscy „faszyści”, lud tej krainy doświadczał pewnych dolegliwości. Temu nie da się zaprzeczyć. Dało się jednak żyć, a perspektywy poprawy poziomu zamożności i ułożenia relacji z centralą naprawdę jawiły się jako poważne. Dziś mężowie, synowie i bracia ługańskich oraz donieckich kobiet składają swe kości na polach bitew toczonych przede wszystkim w imię interesów Kremla i władającego nim klanu. Wystarczy wspomnieć, że z tzw. Ługańskiej Milicji Ludowej - do której mężczyźni coraz częściej wcielani są siłą - od lutego do czerwca poległo prawie trzy tysiące ludzi, a około osiem tysięcy zostało rannych. No, ale chcącemu nie dzieje się krzywda.
Dodajmy do tego zniszczenia wojenne, nieufność potencjalnych inwestorów, słabość wszelkich instytucji… Co prawda zawsze można zastosować metody ekstraordynaryjne i – dajmy na to – wysłać kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, żandarmów i funkcjonariuszy, by wzorem Moskali przeprowadzili kilka bezlitosnych „zaczystek”, a potem wprowadzić bezterminowo godzinę policyjną i pod lufami karabinów wysyłać górników czy hutników do pracy, ale chyba nie warta skórka wyprawki. To byłby na ciele Ukrainy wrzód, który nie tylko groziłby pęknięciem, lecz wcale niewykluczone, iżby zaraził organizm na amen i spowodował nad Dnieprem kolejny Armagedon.
Dlatego wydaje się racjonalnym, aczkolwiek bolesnym, zaakceptowanie utraty znacznej części tej (potencjalnie) bajecznie bogatej krainy. I Kijów winien się tym pogodzić.
PS
Tak skończył lider DRL A. Zacharczenko…
------------------------------------------
Obrazy wykorzystywane wyłącznie jako prawo cytatu w myśl art. 29. Ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Inne tematy w dziale Polityka